Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Sjette

Czuje się, jak przestraszone zwierzę. Krwawiące, w pułapce, bez jakiejkolwiek możliwości ucieczki. Jej oddech przyspiesza, podczas gdy ona sama ma wrażenie, jakby wcale go nie kontrolowała, tylko to on kontrolował ją. Beznamiętnym wzrokiem wpatruje się w pełną zranionych Einherjarów salę szpitalną i próbuje zrozumieć, co się właśnie wydarzyło.

Rudowłosa Nanna, jak przystało na córkę Eir, bogini leczenia, w skupieniu opatruje rany Sigyn.

***

Sala tronowa skryta jest w całkowitych ciemnościach, kiedy Thor opuszcza ją ciężkim krokiem. Wszechojciec odprowadza go wzrokiem, a następnie zastyga w bezruchu, przywodząc na myśl posąg wychodzący spod ręki samego Michała Anioła. Z bolesnym milczeniem wpatruje się w odległy kąt pomieszczenia, podczas gdy przed okiem widzi wszystkie te piękne chwile, jakie dane mu było dzielić z jego ukochaną żoną. Na moment jego twarz rozświetla blask radości wywołany myślami o Fridze.

Nie trwa to zbyt długo. Zaraz potem na nowo przypomina sobie, że jego królowej już nie ma, że odeszła na zawsze.

Mocno zaciska dłoń na podłokietnikach tronu. Kostki robią się wręcz białe jak śnieg.

– Straże – jego ostry, władczy ton brutalnie przerywa ciszę, jest on jednak naznaczony smutkiem, tęsknotą i wyrzutami sumienia; to ostatnie uczucie jest najbardziej namacalne – przekażcie Lokiemu, że jego matka nie żyje.

***

Asgard jest pogrążony w żałobie.

Żałobie czarniejszej niż listopadowa noc. Żałobie niezwykle dotkliwej i bolesnej. Żałobie naznaczonej ogromną ilością przelanej asgardzkiej krwi. Oceanem krwi, można by rzec.

Nieprzyjemny smak ciszy, cierpkiego milczenia wypełnia spierzchnięte usta. Obecnie zastąpiło to jakiekolwiek słowa. Pogodne, długie, pełne światła spojrzenia stały się tymi krótkimi, pozbawionymi energii i jakiejkolwiek radości z życia. Są teraz pełne bólu i cierpienia. Zbyt wielu Asgardczyków zapłaciło w tej walce najwyższą cenę; zbyt wielu poniosło śmierć z ręki bezlitosnego wroga.

Tego dnia Sigyn zabrano nie tylko Friggę, królową, pełną ciepła, dobroci i kobiecej mądrości, ale także jej męża, Theorica, dzielnego wojownika i prawego mężczyznę.

I dopiero za zamkniętymi drzwiami, przy szczelnie zasłoniętych oknach, gdy pokój nie wypełnia nic więcej aniżeli niespokojna cisza, a w środku nie znajduje się nic poza jednym, bijącym słabym rytmem sercem, Sigyn uświadamia sobie, że straciła go na zawsze.

I dopiero przy zgaszonych światłach, przy akompaniamencie nieregularnych oddechów współwięźniów, przy śnie zaglądającym poprzez szczeliny, gdy nikogo, poza demonami przeszłości, przy nim nie ma, Loki uświadamia sobie, że stracił na zawsze.

Sigyn prawie do krwi zagryza pięści, aby zdusić krzyk, jaki drzemie w jej piersi od momentu, w którym dowiedziała się, że Theoric poległ w walce; nie ma nawet znaczenia, że była to bohaterska śmierć i że znajduje się teraz w Valhalli, pałacu poległych. Na jej policzkach łzy wyżłabiają małe ścieżki, z czasem napływa ich coraz więcej. Odnosi jednak wrażenie, że nie potrafi opłakiwać Theorica w taki sposób, na jaki on zasługuje. Jakby wydarzenia z Bifrostu dostatecznie zahartowały jej psychikę. Wciska więc tylko twarz między poduszki, aby nie było słychać jej cichego szlochu. Nie chce bowiem obudzić Sif, która śpi w komnacie obok. Brunetka uparła się, że przez najbliższych kilka nocy będzie pilnować przyjaciółki, aby ta nie czuła się samotnie.

Loki na nowo i na nowo wyładowuje nadmiar złości, nienawiści i bólu poprzez magię, dosłownie niszcząc swoją celę. Krzesła nie leżą już porozrzucane, jak na początku, teraz pozostał z nich niewyraźny ślad w postaci niewielkich kawałków drewna zdobiących marmurową podłogę. Podobnie jest z książkami, mającymi powyrywane strony, które porozrzucane są dookoła niczym świeży śnieg.

Wrzeszczy. Czuje rozpalającą nienawiść względem Odyna. Nosi w sobie także żal do Thora i do Einherjarów; Frigga była królową, jej bezpieczeństwo powinno być dla nich najważniejsze. Głównego winowajcę widzi jednak tylko i wyłącznie w sobie. Jest pewien, że gdyby nie on i jego szczeniackie zachowanie, matka nadal by żyła. Przecież to on powiedział Algrimowi, gdzie ma się kierować. Jakimi schodami iść, aby zniszczyć Asgard. Zabił Friggę, bo on, Loki, bóg chaosu, postanowił zemścić się na Ojcu, wykazując się niedojrzałością i głupotą. Teraz może tylko zagryźć wargi i pozwolić, aby po jego policzkach płynęły łzy; łzy wypełnione goryczą, goryczą i tęsknotą.

Po stracie Theorica Sigyn bynajmniej nie czuje ulgi. Leżąc na niepościelonym łóżku, odczuwa bolesny brak jego ciepłego ciała obok, jego silnego uścisku czy miękkiego głosu mówiącego Dobranoc każdej nocy. Och, przecież obiecała mu, że będzie z nim do końca, dopóki śmierć ich nie rozłączy! A on tymczasem wykrwawiał się na śmierć w samotności, bez dotyku jej dłoni, wylanych łez i pełnych smutku pocałunków, zapewnień, że będzie dobrze, choć oboje wiedzieliby, że to kłamstwo... Przekręca się na prawy bok, ze spojrzeniem tępo wlepionym gdzieś w przestrzeń. To wszystko nadal nie potrafi dotrzeć do jej świadomości; jest gdzieś na granicy wiary i uznawania tego za głupi, beznadziejny żart.

Po stracie Friggi Loki bynajmniej nie czuje się smutny. Wściekłość to jedyne, co wypełnia go po brzegi duszy. Obwinia się za ostatnią rozmowę z Friggą, za to, że skończyła się tak, jak nigdy nie powinna. Nienawidzi się z powodu tych brutalnych, ostrych słów, których powiedzieć wcale nie chciał. Robił to trochę z przekory, trochę na złość, choć tak naprawdę tak nie myślał. Teraz zaś jest za późno, aby to naprawić, aby powiedzieć Fridze, że zawsze była i zawsze będzie jego matką. Powinien schować swoją urazę do kieszeni, honor też gdzieś tam przy okazji upchać, a zamiast tego rozstał się z nią we łzach i atmosferze żalu.

Cichy szloch towarzyszy Sigyn do chwili, w której zasypia, mocno przytulona do miękkiej poduszki.

Poczucie winy towarzyszy Lokiemu do chwili, w której wschodzi słońce, oblewając swoimi ciepłymi promieniami cały Asgard.

***

Wzrok więźniów przebywających w lochach Asgardu podąża za drobną sylwetką kobiety odzianą w czarną suknię. Sigyn od razu po pogrzebie postanowiła tutaj przyjść. Ostrożnie przedostaje się do celi Lokiego, zastając go siedzącego pod ścianą, pośród porozrzucanych mebli i różnych innych przedmiotów, a bardziej ich strzępków, niewielkich fragmentów.

W milczeniu zajmuje miejsce obok boga chaosu i ujmuje ostrożnie jego dłoń, splatając ich palce. Nie ma już żadnego znaczenia dla niej to, co niedawno ich podzieliło. Że ją wykorzystał, że ją zranił. W obliczu tragedii, jaka dotknęła ich oboje, wszystko to staje się nieważne, całkowicie nieistotne. Ba, wydaje się to wręcz głupotą, błahostką.

Żadne z nich nie wypowiada choćby jednego słowa. Trwają tak, pozwalając, aby cisza mówiła za nich.

***

– Frigga była mądrą kobietą i wspaniałą królową – szepcze Sigyn. – Jej brak w Asgardzie jest dla nas wszystkich niezwykle bolesny.

– Wiem, ukochana – odpowiada słabo bóg chaosu. Spuszcza swoje załzawione, przekrwione spojrzenie. – Przykro mi z powodu śmierci Theorica.

– O zmarłych mówimy dobrze albo wcale, Loki. Pamiętaj – rzuca, siląc się na rozbawiony ton, ale do jej oczu od razu napływają łzy.

– Naprawdę mi przykro. Koniec końców to był twój mąż. Opiekował się tobą wtedy, kiedy ja nie mogłem, choć powinienem.

– Wystarczyło nie upozorowywać swojej śmierci, mój drogi.

Bóg psot i chaosu nie odpowiada. Odwraca się tylko na pięcie, podchodząc bliżej pola siłowego. Powinien przywyknąć do tego, że Sigyn często zdarza się mówić rzeczy, które w danym momencie nie powinny zostać wypowiedziane na głos. Albo w ogóle. Te słowa jednak odrobinę go zdenerwowały i zasmuciły jednocześnie, głównie swoją prawdziwością i prostotą jednocześnie.

– Przepraszam. To nie było na miejscu – mamrocze ona prawie natychmiast. Jej wzrok utkwiony jest w jego sylwetce. – Po prostu jestem już zmęczona. Nie wiem, co mówię.

Robi kilka kroków do przodu i wtula się w jego drżące ciało. Opiera policzek na jego piersi, odzianą w pogniecioną, brudnozieloną koszulę. Oplata jego pas, on zaś obejmuje ją ramieniem, mocniej przyciskając do siebie. Całuje ją we włosy, które tym razem są niechlujnie związane w długi warkocz.

– Rozumiem – mruczy on na granicy dźwięku i ciszy. Jego nieregularny oddech brzmi echem w jej uszach.

– Czy nie wycierpieliśmy już dostatecznie wiele, mój drogi? Czy wciąż muszą spadać na nas nowe tragedie?

Zaczyna cicho szlochać. Pojedyncze łzy spadają na ciemny materiał jej sukni. Silniej przywiera do niego, z obawą, że zaraz upadnie na zimną posadzkę. Trzęsie się jej nie tylko głos, ale także i nogi. Bóg chaosu trzyma ją mocno w pasie, dbając o to, aby w razie omdlenia, nie stała jej się żadna krzywda.

– Gdybym tylko mógł, zabrałbym od ciebie cały ten ból. Nie zasługujesz na niego. Jesteś zbyt dobra, zbyt czysta. To ja jestem zły, tylko ja powinienem cierpieć.

– A co, jeśli ja też jestem zła? Co, jeśli jestem potworem?

Loki marszczy brwi, lekko przechylając jej twarz w swoją stronę.

– Sigyn, o czym ty mówisz?

– Nie cierpimy bez powodu, prawda? Wszystko jest zapisane w gwiazdach. Musiałam popełnić jakiś błąd, musiałam kiedyś zrobić coś, przez co teraz odpokutowuje...

– Niemądra dziewczyno – bóg psot sili się na słaby uśmiech – wszystko zrobiłaś dobrze. To świat jest winny, nie ty.

Córka Frei wspina się na palcach. Składa na jego bladych ustach długi pocałunek, tak naprawdę pierwszy od czasu wydarzeń z Bifrostu. Wcześniej zaledwie musnęła jego wargi, z obawą o jego reakcję i ze świadomością, że nie może pozwolić sobie na więcej. Teraz zaś jej usta nie odrywają się od jego ust nawet na sekundę. Nic nie ma dla niej znaczenia.

Loki ujmuje jej bladą twarzyczkę w swoje dłonie, mocniej przywierając do jej ciepłych warg. Całuje ją tak, jak nigdy wcześniej. Tak, jakby był to ich zarazem pierwszy i ostatni pocałunek. Jakby w ten sposób chciał tchnąć w nią resztki życia, jednocześnie sam umierając.

– Tęskniłam za tobą, Loki. Tak bardzo za tobą tęskniłam przez cały ten czas.

– Ja też za tobą tęskniłem, moja ukochana.

***

Tego wieczoru kochają się po cichutku, spokojnie, powoli. Ze łzami w oczach i bólem w sercu.

***

– Chcę, abyś wiedziała, że nawet jeśli bym chciał, nie mogę stąd uciec.

– Przecież znasz drogę ucieczki. Dziewięć Królestw stoi przed tobą otworem.

– Ironicznie tylko tutaj jestem najbezpieczniejszy.

– O czym ty mówisz?

Bóg chaosu milknie na długie sekundy, może nawet zbyt długie, odwracając zielonkawe spojrzenie. Ogromne cienie malują się pod jego oczami, a skóra jest tak blada, że wręcz zlewa się ze ścianami w celi.

– O Thanosie. O Midgardzie. O Tesserakcie.

Słowa te palą jego przełyk, podczas gdy ona na ich dźwięk drętwieje. Dla obojga są to mniej lub bardziej nieprzyjemne wspomnienia, o których ona na pewno chciałaby zapomnieć, on zaś wciąż nie może się na to zdecydować. I jeśli miałby to zrobić, to głównie ze względu na poczucie porażki po przegranej walce na Ziemi.

– Tylko głupiec nie bałby się Thanosa, Loki.

Złotowłosa splata ich dłonie ze sobą. Przykłada je do ust, składając na jego zimnej skórze ciepły pocałunek.

– Dlaczego ty mnie wciąż kochasz, córko Frei?

Sigyn uśmiecha się odrobinę szerzej. Przygląda mu się z czułością.

– Nie powiem ci, bo nie chcę mieć konkurencji. Nie mogę ryzykować, że się w sobie zakochasz – odpowiada, siląc się na beztroski ton. Po pięciu, sześciu sekundach dodaje poważnie i całkowicie szczerze. – Kocham cię całą sobą. Nie muszę tego rozumieć, ty też nie musisz. Po prostu tak jest i nic tego nie zmieni. Masz moje słowo, synu Odyna.

***

Kiedy w nocy niepostrzeżenie pojawia się w komnacie Sigyn, zauważa na twardej, marmurowej posadzce jej pogrążone we śnie ciało. Zimne, wręcz lodowate powietrze wpada do sypialni przez otwarte okna. Blady, słaby blask księżyca oświetla jej spokojną twarz.

Natychmiast pojawia się przy niej, szczelnie obejmując ją swoimi ramionami. Czuje chłód emanujący z jej kruchego ciała, który jest wręcz nie do zniesienia, nawet dla niego. Sigyn naprawdę musiała się porządnie wyziębić; jego dłonie bowiem w porównaniu do jej, są teraz ciepłe, ba, wręcz gorące. Układa ją ostrożnie na materacu i przykrywa przerzuconym przez ramę łóżka puchowym kocem.

Złotowłosa mruczy coś przez sen, a gdy bóg chaosu chce ułożyć się obok niej, chwyta mocno jego nadgarstek, otwierając szeroko oczy.

– Loki? – mamrocze zaskoczona, posyłając mu zaspane spojrzenie. Bóg psot zauważa, jak drży. – Co ty tutaj robisz?

– Dlaczego spałaś na podłodze? – Puszcza jej pytanie mimo uszu. Sam bowiem nie zna odpowiedzi na to pytanie. – Co się stało?

Córka Frei gwałtownie, nerwowo wtula się w niego. Loki czuje, jak przeszywa go dreszcz.

– Nie wiem... po prostu przeraża mnie cała ta przestrzeń – szepcze, unosząc wzrok na jego bladą twarz. – Nie potrafię tutaj zasnąć, to miejsce jest takie puste, takie niewłaściwe bez... – przerywa, kiedy czuje, jak po jej policzku spływa łza.

Loki ściera ją szybkim ruchem. Sigyn, jakby spragniona takich gestów czułości, nakrywa jego dłoń swoją. Przez długie minuty wpatrują się w siebie, jakby każde z nich uczyło się drugiej osoby na pamięć. Jakby każde z nich chciało zapamiętać pojedyncze szczegóły składające się na tę chwilę. Kiedy księżyc leniwie oświetla ich zmartwione, pobladłe twarze, pełne smutku, ale i miłości.

– Zimno mi, Loki, tak bardzo mi zimno – mamrocze nagle ona. Bóg chaosu ma wrażenie, że znajduje się na granicy jawy i snu. Mocniej obejmuje ją ramionami. – Zostaniesz ze mną? Na zawsze?

– Nie mogę ci tego obiecać, ukochana.

– A chociaż do rana?

Bóg psot całuje ją w czoło. Pomaga jej ułożyć się w wygodnej pozycji, przykrywając jej wciąż drżące ciało ciepłym kocem. Sigyn zachowuje się w jego dłoniach niczym plastelina, dostosowując się do każdego jego ruchu. Jej włosy splecione w warkocz miękko opadają na pościel, gdy ta ze zmęczeniem wtula się w niewielką poduszkę. Loki odsuwa pojedyncze kosmyki z jej twarzy, a potem sam kładzie się obok niej i przyciąga ją do siebie.

W jego ramionach jest tak krucha i tak niewinna. Jakby w ogóle nie była prawdziwa. Jakby stanowiła tylko wymysł jego wyobraźni. I może dlatego bóg chaosu boi się poruszyć choćby na centymetr. Nie chce znów jej nie skrzywdzić.

***

– Musimy wywieźć Jane z Asgardu – oświadcza Gromowładny ściszonym głosem. W jego tęczówkach odbija się ciepły blask świec oświetlających niewielkie pomieszczenie.

Siedząca po jego lewej stronie Sif zagryza wargi. Sigyn stara się sprawiać wrażenie zainteresowanej, choć myślami nadal jest całkowicie gdzie indziej; w innym wszechświecie, z dala od miejsca, w którym jest ciałem. Jej dusza uleciała gdzieś pomiędzy gwiazdy, jej myśli zaś nieustannie krążą wokół Theorica.

– Bifrost jest zamknięty – odpowiada finalnie ciemnowłosa bogini wojny, zaciskając usta w cienką linijkę. – A Tesseract ukryty w skarbcu.

Heimdall marszczy brwi w zamyśleniu, stojąc gdzieś w głębi komnaty. Fandral ściska dłoń Sigyn pod stołem, posyłając jej lekki uśmiech. Thor wydaje się pozbawiony nadziei. Jego oczy ciemnieją, stają się matowe, a radosny blask znika wraz z życiem jego najdroższej matki. Trwa to ułamki sekund.

– Są jeszcze inne drogi. Znane nielicznym osobom – wtrąca strażnik Bifrostu.

– Konkretnie jednej.

Musi minąć kilkanaście długich, wypełnionych głuchym milczeniem sekund, aby wszyscy zgromadzeni zdali sobie sprawę z tego, kogo Thor ma na myśli. Spojrzenia Sif i Volstagga spotykają się; oba są tak samo zdziwione i przerażone jednocześnie. Fandral wzdycha cicho, prawie niesłyszalnie, a Heimdall przytakuje nieznacznie szybkim ruchem głowy. Sigyn wstrzymuje oddech na trzy, cztery sekundy.

– Nie – szepcze Volstagg z niedowierzaniem. Niedowierzaniem otulonym płaszczem utkanym z pogardy i nienawiści.

– Zdradzi cię – dodaje Fandral, gdy wreszcie udaje mu się otrząsnąć z szoku. Przenosi wzrok na siedzącego obok Thora. Sigyn pod stołem puszcza jego silną dłoń. Otwiera usta, aby coś powiedzieć, ale Gromowładny ją uprzedza:

– Będzie próbował. – Ton jego głosu przypomina ten, gdy stwierdza się coś niezwykle oczywistego. Jakby mówiło się, że dwa plus dwa to przecież cztery.

– I co dalej? Twojej ukochanej śmiertelniczki strzeże legion Einherjarów, którzy się ciebie spodziewają. – Fandral nie daje za wygraną. Krzyżuje ręce na piersi, wiercąc się nerwowo na drewnianym krześle.

– Dlatego nie ja po nią pójdę – wyjaśnia szybko Thor, podczas gdy jego wzrok ląduje na wyprostowanej sylwetce Sif.

Bogini wojny z niedowierzaniem odwzajemnia spojrzenie Gromowładnego. Sigyn doskonale domyśla się, co teraz czuje jej przyjaciółka. Mężczyzna, którego kocha, każe ratować jej kobietę stanowiącą jej jedyną rywalkę do jego serca. Mimo to nie daje po sobie tego poznać. Tej złości, jaka targa nią wewnątrz niczym niszczący wszystko na swojej drodze sztorm; tej pogardy, którą żywi wobec Jane Foster. Skina głową na znak zgody, a zaraz potem pyta o Wszechojca.

– Muszę mu donieść o spisku przeciwko koronie – wyjaśnia Heimdall.

Volstagg rozpaczliwie stara się uświadomić Thorowi beznadziejność jego pomysłu.

– Nawet jeśli Loki pomoże i uwolni tę śmiertelniczkę, co to niby da? Zginiemy, gdy tylko wyjdziemy poza teren pałacu.

– Dlatego, mój przyjacielu, nie będziemy uciekać na piechotę. – Thor jak zwykle znajduje kolejny dobry argument, idealną odpowiedź.

Wszyscy zgromadzeni wciąż podchodzą sceptycznie do przedstawionego pomysłu, ponieważ jednym z powodów jest to, że nikt poza Sigyn – a może nawet razem z nią? – nie ufa Lokiemu. Każdy z obecnych nadal waha się między sprzeciwem a zgodą na dołączenie do tak szalonego planu.

– Obiecaj mi, że zagwarantujesz mu bezpieczeństwo – mówi w końcu złotowłosa. Jej głos jest stanowczy, ostry, zimny, podczas gdy jej twarz nie wyraża żadnych uczuć. Jest pewna, że Thor zadba, aby nic się nie stało czy Sif, czy Trzem Wojom. Nie byłby sobą, gdyby nawet w ogniu walki nie troszczył się o ich życie. Jednakże w przypadku Lokiego nie ma już tej pewności. Nie łudzi się bowiem, że bóg chaosu odrzuci propozycję Thora i zostanie w Asgardzie. To nie w jego stylu, zrezygnowanie z możliwości zemsty na Malekithcie i jego armii.

– Sigyn – zaczyna Gromowładny opanowanym tonem – nikomu w obecnym momencie nie jestem w stanie go zapewnić, a na pewno nie jemu.

Sif podrywa się z miejsca i wychodzi bez słowa, trzaskając za sobą drzwiami. Córka Frei odwraca spojrzenie, a następnie wstaje od stołu i rusza za przyjaciółką. Wie, że powinna być silna, że pod żadnym pozorem nie powinna dać się ponieść emocjom, ale to trudne, kiedy nie jest się gotowym na stratę. Kolejną.

Powietrze w pomieszczeniu przesyca widmo niepewności i wątpliwości.

***

Thor niepostrzeżenie znika w podziemiach zamku. Reszta jego wiernych towarzyszy w niecierpliwości czeka na dalsze instrukcje. Bogini wojny z nieobecnym wzrokiem bawi się blaszanym kieliszkiem. Sigyn stara się do niej uśmiechnąć, ale wychodzi z tego tylko słaby grymas bólu.

***

Gromowładny szybkim gestem dłoni wskazuje Lokiemu kierunek, w którym ten ma się udać. Po chwili znika, wykorzystując ogrom pałacu Odyna.

Sigyn rozgląda się nerwowo. Czeka pomiędzy potężnymi kolumnami asgardzkiego zamku. Dopóki u jej boku nie pojawi się Sif z Ziemianką, stara się nie rzucać zbytnio w oczy. Jest też zbyt zamyślona, żeby od razu dostrzec jej ukochanego. I w głowie, i w sercu nadal nosi wspomnienie śmierci Theorica, pełnych wściekłości zielonych tęczówek Lokiego i bólu, jakiego doświadczyła w ciągu ostatniego roku.

To naprawdę ironiczne. Kiedy zaczęła sądzić, iż całe zło, które zawładnęło Asgardem zniknęło, iż teraz będzie już tylko lepiej, cały spokój i harmonię nagle, całkowicie niespodziewanie, trafił szlag. Wszystko runęło tak szybko, że nawet sprawne oko Heimdalla nie byłoby w stanie tego zarejestrować.

Złotowłosa przestępuje z nogi na nogę, kiedy jej ramienia dotyka zimna dłoń.

– Sigyn.

Odwraca się gwałtownie, niczym rażona prądem i bez wahania wtula się w mężczyznę. Bóg psot i chaosu w milczeniu obejmuje jej kruche ciało i trochę mocniej przyciska je do siebie. Trwają tak, napawając się swoją bliskością. Loki delikatnie, aczkolwiek z pewnym dystansem, przesuwa dłonią po jej jasnych włosach.

Odrywają się od siebie, gdy na horyzoncie pojawia się Sif, prowadząc za sobą Jane.

Loki marszczy brwi, gdy zauważa midgardzką kobietę. Sigyn ukradkiem ściska jego rękę i równie szybko ją puszcza. Cofa się odrobinę, znikając w cieniu rzucanym przez gigantyczne kolumny. Obok nich pojawia się Thor.

– Jesteś... – Głos Ziemianki przerywa trwająca od dłuższego czasu ciszę.

– Loki. Słyszałaś o mnie? – rzuca uszczypliwie bóg psot i chaosu. Przygląda jej się tym pełnym ironii i pogardy spojrzeniem. Zauważa, że kobieta ma na sobie stare szaty należące do Sigyn.

I nagle po korytarzu przebiega echem dźwięk uderzenia otwartą dłonią w policzek. Jane z niezwykłą lekkością wymierza Lokiemu cios, podczas gdy jej oczy wprost emanują wściekłością. Refleks Sif, która w porę powstrzymuje Sigyn od rzucenia się na Ziemiankę, zapobiega kolejnemu wybuchowi agresji.

– To za Nowy Jork!

Bóg chaosu zwróciwszy swoją twarz w kierunku Gromowładnego, uśmiecha się do niego nieco psychopatycznie, przerażająco i rzuca:

– Lubię takie.

Jego nieco prowokacyjne spojrzenie automatycznie przenosi się na stojącą obok Sigyn. Kobieta w odpowiedzi wywraca tylko oczami.

Mija zaledwie parę sekund wypełnionych spokojem, a potem z naprzeciwka wychodzi kilku żołnierzy. Ich rozkaz jest jasny: mają pojmać tych, którzy spiskują przeciwko Odynowi. Córka Frei robi kilka błyskawicznych kroków w przód. Loki śledzi wzrokiem każdy jej ruch. Dziewczyna dumnie staje ramię w ramię z Sif i obie zgodnie oznajmiają Gromowładnemu:

– Zatrzymamy ich. Uciekajcie.

Thor waha się przez moment. Sif przekrzywia głowę, zaciskając mocno wargi. Jej twarde spojrzenie ucina dalsze protesty. Sigyn spogląda przez parę krótkich sekund w kierunku Lokiego, ale ten jest zajęty dialogiem z Jane Foster – a może bardziej monologiem. Serce złotowłosej wypełnia paląca nadzieja, że to nie ostatni raz, gdy widzi swojego ukochanego. Żywego.

Bóg chaosu odwraca się do niej chwilę później, na dosłownie ułamek sekundy. Ironicznie dopiero teraz jest pewien, że tak naprawdę nigdy nie przestał jej kochać. I że nie może, że nie chce zranić jej po raz drugi. Przez jego usta przebiega więc uśmiech, niema obietnica powrotu, jednak złotowłosa zajęta walką z Einherjarami, już go nie dostrzega.

***

Bóg piorunów, bóg chaosu i midgardzka kobieta opuszczają Asgard na pokładzie zniszczonego statku Mrocznych Elfów, udając się prosto na planetę wroga.

Sigyn oczekuje powrotu Fandrala, krążąc po wnętrzu swojej komnaty. Z każdą kolejną sekundą odnosi wrażenie, że zaraz oszaleje, że zwariuje od nadmiaru emocji, uczuć; niepewności i strachu wypełniających nawet najmniejsze fragmenty jej świadomości.

***

– Wybacz, Panie. – Głos strażnika odbija się echem od wysokich, oblanych złotem ścian. Odyn w bezruchu stoi przed tronem, wpatrując się w nicość. Jego myśli nieustannie krążą wokół Friggi, ale także wokół Gromowładnego. – Przynoszę wieści z Mrocznej Planety.

Na dźwięk ostatnich słów odwraca nieznacznie głowę.

– Thor?

– Thora ani śladu. Ani tej broni, ale... – Strażnik podchodzi bliżej.

– Co? – pyta Odyn, obserwując go uważnie jednym okiem.

Następuje cisza. Wszechojciec z kamiennym wyrazem twarzy czeka na wyjaśnienia.

– Były tam zwłoki.

Na moment spuszcza wzrok, podobnie czyni też strażnik. Wszechojciec stwierdza nieco przygaszonym głosem:

– Loki.

***

W kominku ogień skwierczy wesoło, a jego radosne płomyki tańczą dookoła paleniska. Fandral przesuwa wierzchem dłoni po policzku leżącej na jego kolanach siostry, a potem zaczyna delikatnie głaskać ją po jej złotych włosach. Dziewczyna z lekko przymkniętymi powiekami uśmiecha się pod wpływem czułego gestu jej starszego brata. Słucha jego opowieści o Nannie, wspaniałej i cudownej Nannie, w której Fandral wydaje się zakochany bez pamięci, choć poznał ją zaledwie parę tygodni wcześniej.

Nagle drzwi do komnaty otwierają się z hukiem. Do środka niczym huragan wpada Sif z Volstaggiem u boku. Sigyn zrywa się gwałtownie, a jej zmęczony wzrok ląduje na twarzach przyjaciół, które bynajmniej nie wyrażają radości; już bardziej dziwnego rodzaju ulgę.

– Thor przeżył – oznajmia Volstagg. – Znajduje się teraz w Midgardzie, razem z Jane...

– Co z Lokim? – Przerywa mu nerwowo blondynka, jednocześnie z ulgą przyjmując wieść o Gromowładnym. Wstaje z sofy.

Sif i Volstagg wymieniają porozumiewawcze spojrzenia. Sigyn domyśla się tego, że owo milczenie nie przyniesie niczego dobrego. Jednakże w jej sercu nadal tli się nadzieja.

Nie żyje – szepcze Sif.

– Tym razem na pewno – dodaje Volstagg.

***

Najprawdopodobniej pełen bólu wrzask Sigyn słyszany jest we wszystkich Dziewięciu Królestwach.

***

– Fandralu.

– Sigyn.

– Mogę ci jakoś pomóc?

– A zabierzesz ode mnie całe to cierpienie?

Złotowłosy mężczyzna milczy. Ostrożnie chwyta ją w ramiona i mocno przytula do siebie. Po twarzach obojga płyną słone łzy. Sigyn płacze z tęsknoty po utracie Lokiego. Fandral zaś z bezsilności, bo jego serce nie jest w stanie znieść więcej bólu, który brutalnie spadł na barki jego ukochanej siostrzyczki.

***

Dwudzieste pierwsze urodziny Sigyn są chyba najgorszymi w całym jej dotychczasowym życiu. Utrata ukochanej osoby jest najboleśniejszą rzeczą, jaka może nas kiedykolwiek dotknąć, a ona doświadcza tego po raz kolejny.

***

Mija odrobinę czasu, zanim Gromowładny wraca do Asgardu.

Tym razem, ku uciesze Sif, pojawia się w pałacu bez midgardzkiej kobiety o imieniu Jane. Po jego krótkiej, choć nadzwyczaj treściwej rozmowie z Wszechojcem, postanawia odnaleźć Sigyn. Zastaje ją w towarzystwie brata, który od śmierci Lokiego nie odstępuje jej nawet na krok. Thor delikatnym skinięciem głowy prosi Fandrala o pozostawienie go ze złotowłosą sam na sam. Mężczyzna bez słowa wstaje i opuszcza niewielką komnatę.

Syn Odyna zajmuje wolne miejsce obok dziewczyny. Ostrożnie ją obejmuje. Sigyn delikatnie opiera się policzkiem o jego ramię odziane w srebrną zbroję.

– Chciałem cię przeprosić – oznajmia Gromowładny. – Chciałem przeprosić cię za to, że Loki... że Loki zginął.

Złotowłosa gwałtownie potrząsa głową, ujmując jego potężne, silne dłonie. Jego wzrok uważnie, z ogromną ciekawością śledzi jej ruchy.

– Nie mów tak. – Sigyn próbuje się uśmiechnąć, ale na jej twarzy pojawia się nic więcej aniżeli przelotny grymas. Dodaje natychmiast, bardziej jakby chciała przekonać siebie aniżeli jego. – Loki podjął takie samo ryzyko jak wszyscy, gdy zgodził się na dołączenie do naszego planu. Równie dobrze mogłeś zginąć ty lub Ziemianka. Nikt nie mógł temu zaradzić, Thorze.

– Umarł w moich ramionach, a ja nie mogłem nic na to poradzić. Drugi raz musiałem oglądać śmierć mojego brata.

Sigyn przymyka powieki. Po jej policzkach spływa pojedyncza łza.

– Myślę, że Loki byłby szczęśliwy, że wciąż nazywasz go swoim bratem.

Thor uśmiecha się nieznacznie. Jego wzrok podąża za nieistniejącym w tym pomieszczeniu przedmiotem. Wzdycha cicho, splatając ze sobą palce i kieruje na nie swoje spojrzenie.

– Cieszę się, że mogę z tobą porozmawiać w tak szczery sposób. Poza moją matką żadna osoba nie potrafiła zrozumieć moich uczuć względem Lokiego.

– Wiem, że zawsze stawiałeś go w centrum zainteresowania. Był twoim ulubieńcem. – Złotowłosa śmieje się cichutko przez łzy, a jej dłonie drżą nieznacznie. – Szkoda tylko, że on nigdy nie potrafił tego dostrzec.

– Nikt poza mną i tobą nie widział tego dobra, jakie w nim tkwiło. Nawet on sam.

Następują długie minuty pełne ciszy, podczas której Sigyn zagryza wargę aż do krwi. Zastanawia się, co odpowiedzieć. Cały ten rok, wszystkie te wydarzenia, czas spędzony z bogiem psot i chaosu sprawiają, że mówi:

– Obawiam się, że Loki nigdy nie był dobry. – Thor gwałtownie przenosi na nią swoje zdziwione spojrzenie. – Jednak nigdy nie był też zły. Bezustannie balansował na granicy, nie potrafiąc stanąć po jednej ze stron.

Sigyn może przysiąc, że słyszy, jak Gromowładny dławi się powietrzem. Odwraca wzrok, puszczając jego dłonie. Wstaje z kanapy i powolnym krokiem idzie w kierunku wielkiego okna, przez które leniwie wpadają ciepłe promienie asgardzkiego słońca. Przymyka powieki i pozwala, aby jego ciepło ogrzało łzy zaschnięte na jej policzkach.

– Thorze – szepcze tak cicho, że ledwo można ją usłyszeć. Mężczyzna podnosi wzrok, przenosząc go na skąpaną w słonecznym blasku siostrę Fandrala. – Czy on... czy on bardzo cierpiał?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro