Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Femte

W złotych naczyniach odbija się blask pochodzący z przepięknie zdobionych świec, które umieszczono na ścianach składających się na ogromną salę balową. W powietrzu unosi się zapach wina, miodu i doskonale przyrządzonego jedzenia, będącego zasługą asgardzkich kucharek. Skoczna melodia wygrywana przez nadwornych bardów miesza się z podekscytowanymi głosami i radosnymi salwami śmiechu. Wszystko to sprawia, iż atmosfera panującą na uczcie wydanej na cześć Odyna jest naprawdę wyjątkowa i wspaniała.

Cały ten entuzjazm udziela się także Sigyn, którą w swoich ramionach trzyma Theoric. Oboje energicznie poruszają się w takt wygrywanej muzyki. Dziewczyna mocno ściska dłoń swojego męża, podczas gdy jej druga ręka oplata jego szyję. Z wesołym śmiechem sunie po całym parkiecie, a kiedy zauważa, że buty przeszkadzają jej w płynnym tańcu, zsuwa je szybkim ruchem i rzuca w kierunku Fandrala, obecnie zaśmiewającego się do łez wraz z Nanną, boginią dobroci i piękna. Bose stopy spotykają się z zimną posadzką, co sprawia, że po jej rozgrzanym ciele przebiega przyjemny dreszcz.

Nie wszystko jest jednak takie, jakie być powinno. Sigyn nadal czuje, iż ma napięte mięśnie, a jej umysł, zamiast kompletnie oddać się zabawie, błądzi pomiędzy salą balową a lochami. Nawet obecność Theorica, który silnie przyciska jej ciało do swojego, nie jest w stanie oddalić myśli, jakie echem odbijają się w jej głowie i które dotyczą boga psot i chaosu.

To nie tak, że Sigyn nie kocha Theorica, bo kocha; kocha go szczodrze i szczerze, ale nie jest to ten rodzaj uczucia, którym powinno darzyć się swojego partnera życiowego, swoją drugą połowę, swojego męża. Podarowała mu całą siebie, chcąc odwdzięczyć się za jego miłość i troskę, ale potrafi go kochać wyłącznie jak najlepszego przyjaciela. To bowiem Loki skradł jej serce i to jego kocha tak, jak powinna kochać tylko i wyłącznie swojego męża.

– Miłuję cię do szaleństwa, Sigyn – szepcze brunet gdzieś ponad jej uchem, składając delikatny pocałunek na jej zarumienionym policzku. Blondynka w odpowiedzi uśmiecha się szeroko, jednak uśmiech ten nie sięga oczu. Wie, że nigdy nie odwzajemni jego uczuć w taki sposób, w jaki powinna to zrobić. I czasami ma żal do siebie o to, że zgodziła się na to małżeństwo. Theoric bowiem zasługuje na kogoś, kto będzie kochał go tak, jak ona nigdy nie będzie.

Trzymając go kurczowo za dłoń, schodzi z parkietu i opada ze zmęczeniem na jedno z wolnych krzeseł. Theoric zajmuje miejsce obok Volstagga, z którym szybko pogrążą się w rozmowie, co pozwala Sigyn niepostrzeżenie opuścić salę balową. Przebiega prędko wzrokiem po tłumie bawiących się ludzi, w których dostrzega między innymi roześmianą Sif, która tańczy z Hogunem czy Thora żywo rozmawiającego z Heimdallem.

Ukradkiem wydostaje się z sali, zlewając się z tańczącymi i ląduje na pustym, zimnym korytarzu. Chwyta między palce materiał sukni w kolorze lapis-lazuli i zaczyna biec w kierunku schodów. Z każdym kolejnym krokiem nadal towarzyszy jej wesoła muzyka, która wydaje się w ogóle nie cichnąć. Nawet kilka pięter niżej doskonale słychać melodię wygrywaną przez bardów, co sprawia, że pałac na moment robi się jeszcze przyjaźniejszym miejscem, niż jest zazwyczaj.

Lochy pogrążone są w ciemnościach. Tylko dwie, trzy cele, w tym ta należąca do boga chaosu, są oświetlone. Złotowłosa niedostrzeżona przez więźniów, a tym bardziej przez Einherjarów, schodzi ostrożnie po zimnych i mokrych schodach, wślizgując się do tej należącej do Lokiego.

– Nie powinnaś być na uczcie? – pyta ciemnowłosy, unosząc wzrok znad lektury, którą trzyma w swoich szczupłych i bladych dłoniach. Jego spojrzenie zatrzymuje się na jej bosych stopach. – Rozumiem, że zabawa jest wyśmienita.

Kobieta czuje, jak do jej policzków napływa krew. Wzdycha cicho.

– Jest – przytakuje szybko – jednak nie potrafię jej się bez reszty oddać, gdy ty jesteś tutaj, całkowicie sam.

– Przywykłem do samotności – odpowiada bóg chaosu, zamykając książkę. Ton jego głosu jest pozbawiony jakichkolwiek emocji, a stwierdzenie to wypowiada w taki sposób, jakby mówił o tym, że zimą pada śnieg.

– Loki. – Złotowłosa wtrąca natychmiast. – Nie mów tak, proszę. Masz mnie.

Ciemnowłosy uśmiecha się niezwykle delikatnie, praktycznie niewidocznie i zdematerializowawszy lekturę, podnosi się gwałtownie z podłogi, na której przez cały ten czas siedział.

– Wiem. – Podchodzi do niej. Pewnie chwyta jej dłonie. – Niczego więcej nie potrzebuję.

Skoczna melodia wciąż unosi się w asgardzkim powietrzu. Sigyn nawet będąc w celi Lokiego jest w stanie bezproblemowo rozróżnić pojedyncze słowa śpiewanych piosenek. Spogląda swoimi orzechowymi tęczówkami w górę, a w następnym momencie czuje zimne dłonie oplatające jej talię. To bóg psot i chaosu chwyta ją w swoje ramiona, na co w odpowiedzi złotowłosa wtula swoją twarz w jego pierś. Loki powolnym krokiem zaczyna poruszać się w takt wygrywanej muzyki, co wywołuje na twarzy Sigyn szczery uśmiech. Dopiero teraz uświadamia sobie, jak bardzo brakuje jej przeszłości; jak bardzo brakuje jej tych dni, gdy nic nie spędzało im snu z powiek.

Pod materiałem sukni złotowłosa czuje chłód emanujący z ciała boga psot i chaosu. Czuje również jego spięte mięśnie pod opuszkami palców i nerwowy oddech na skórze. Odnosi wrażenie, jakby taniec sprawiał mu pewnego rodzaju ból. Jakby walczył ze sobą, nie wiedząc, czy powinien trzymać ją w swoich ramionach, czy po prostu kazać jej stąd odejść.

– Wszystko w porządku, mój przyjacielu? – pyta szeptem.

– Tylko wtedy, gdy jesteś obok – odpowiada równie cicho Loki, bez żadnego cienia fałszu czy ironii. Układa jedną z dłoni na jej odsłoniętych plecach, które zdobią pojedyncze, mlecznobiałe blizny, zbierane przez ostatnie setki lat.

Sigyn czuje ciepłe łzy wzbierające się pod powiekami, jakie następnie niepostrzeżenie spływają po jej zarumienionych policzkach. Bóg chaosu chowa twarz w jej złotych lokach, wdychając słodki zapach unoszący się dookoła niej.

Kiedy ona jest obok, wszystkie jego problemy znikają, a Dziewięć Królestw przestaje mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie.

I choć walczy z całych sił, ona znów to robi. Znów roztapia jego serce.

***

Złotowłosa przesuwa wewnętrzną stroną dłoni po bladym, wręcz przezroczystym policzku boga chaosu. Loki uśmiecha się nieznacznie, prawie niewidocznie. Jego zmęczone spojrzenie połyskuje w kolorze wyblakłej zieleni.

– Wiesz, że Odyn w końcu się dowie, że mimo jego zakazu, wciąż tu przychodzisz, prawda? – mruczy on, trochę nazbyt prowokacyjnie.

– Nie dbam o to. – Sigyn wzrusza ramionami. – A jeśli ześle mnie do lochów, nic straconego. Będę bliżej ciebie.

Cichy, niezwykle ciepły śmiech rozchodzi się po celi. Kobieta unosi brwi.

– Jesteś niemożliwa, córko Frei.

***

Bóg psot i chaosu ostrożnie zabiera z twarzy śpiącej Sigyn kilka kosmyków jasnych włosów. Jej spokojny, regularny oddech brzmi echem w jego uszach. I choć wie, że jej serce należy tylko i wyłącznie do niego, nie może wygrać z zazdrością, jaka budzi się w nim wraz z myślą, że to Theoric jest posiadaczem każdej sekundy z jej życia, podczas gdy jemu zostały one po prostu wypożyczone na parę najbliższych chwil. Jej uśmiechy, łzy, zaspane spojrzenia, radosne okrzyki, śmiech, dotyk, bliskość... to wszystko przestało być już jego własnością.

Kiedy słyszy zbliżających się strażników, którzy codziennie o tej samej porze robią obchód, upewnia się, że iluzja wciąż działa, a wszyscy na zewnątrz dostrzegają tylko jego. Sekundy później zagłębia się w jej umyśle, próbując znaleźć to, co chciał wyciągnąć od niej od samego początku, raz za razem dając jej do zrozumienia, aby nie przestawała go odwiedzać. Wciąż bowiem liczył na okazję, która pozwoliłaby mu zajrzeć do jej myśli i znaleźć to, co interesuje go najbardziej.

Drogę ucieczki.

***

Finalnie Sigyn oswaja się z myślą, że Loki już przez całą wieczność będzie zamknięty w asgardzkich lochach. Może dlatego przez następne tygodnie stara się być w jego celi tak często, jak tylko to możliwe. Przyzwyczaja się do nowego wcielenia swojego ukochanego. Nowego i jednocześnie starego, bo przecież kiedy go poznała, jego serce również było lodowate, pełne nienawiści i chaosu. Jakby czekało, aż ktoś w końcu je uratuje, jakby wiedziało, że w końcu przyjdzie wiosna i przegoni tę wieczną zimę.

I zapewne dlatego tak trudno jest jej patrzeć Theoricowi w oczy.

***

W milczeniu przerzuca kolejną stronę opasłego tomiszcza, unosząc na parę sekund swoje jasne spojrzenie. Loki siedzi naprzeciwko niej, oparty plecami o chłodną ścianę celi. Pochłonięty jest przez lekturę dostarczoną wcześniej przez Friggę. I tylko ostatkami sił Sigyn powstrzymuje się przed pocałowaniem go. W zamian przysuwa się bliżej, siadając obok. Opiera się policzkiem o jego ramię, a on w odpowiedzi nakrywa jej dłoń swoją, nie odrywając wzroku od książki.

Przyzwyczaiła się do tego, że bardzo mało rozmawiają. Czasami prawie w ogóle. Jednakże nie wymaga wiele. Nigdy nie sądziła, iż otrzyma druga szansę, a jej ukochany powróci do żywych, dlatego wystarczają jej pojedyncze gesty, słowa wypowiadane szeptem i długie, zmęczone spojrzenia szmaragdowych tęczówek.

– Chciałabym, żeby to wreszcie się skończyło – wzdycha ona.

Loki prawie natychmiast przenosi na nią swój wzrok, jakby tylko czekał na to, aż ktoś przerwie ciszę. Leniwie zamyka czytaną lekturę.

– Nie musisz już tutaj przychodzić, Sigyn. Nie zmuszam cię do tego.

Złotowłosa wywraca oczami. Bóg chaosu uważnie ją obserwuje.

– Jestem tu, bo cię kocham, głupcze – odpowiada. – Po prostu nie potrafię patrzeć, jak przez to piekielne więzienie, z każdym dniem zamieniasz się w... ducha.

– To nie będzie trwało wiecznie.

– Co masz na myśli?

Kiedy on zaczyna się śmiać, Sigyn ma dziwne poczucie, jakby śmiał się właśnie z niej.

– Jestem bogiem psot i chaosu. Naprawdę sądzisz, że zostanę tutaj na wieczność?

Córka Frei czuje wyraźne, niezwykle dokuczliwe ukłucie w sercu. Chce odwrócić wzrok, jednakże w tej samej chwili dłoń Lokiego otula jej policzek, zwracając jej twarz w jego kierunku.

Zimne jak lód usta zostawiają gorący, wręcz parzący ślad na jej czole.

***

Będziesz miał swoją wojnę, Asgardczyku. Jeśli ci się nie uda, jeśli Tesseract zostanie nam odebrany, nie będzie królestwa, nie będzie księżyca, nie będzie szczeliny, w której cię nie znajdzie. Myślisz, że wiesz, czym jest ból? On sprawi, że zatęsknisz za czymś tak słodkim, jak ból – mamrocze cicho pod nosem bóg psot z na wpół przymkniętymi powiekami. Jego głos pozbawiony jest już tego entuzjazmu, który ogarnął go wtedy, gdy posiadł wiedzę Sigyn na temat łamania zabezpieczeń w celi.

Cóż za ironia, nieprawdaż? Droga ucieczki stoi przed nim otworem, a on nadal tkwi w tej malutkiej celi, zupełnie sam, zdany na łaskę Wszechojca. Czasami tylko wymyka się w nocy, aby przejść się po mieście, zaczerpnąć świeżego powietrza w płuca, rozprostować kości. Odciążyć umysł od tych przeklętych czterech ścian, które niszczą resztki jego duszy. Albo to, co z niej pozostało.

Jest teraz jednym z największych wrogów Thanosa, to nie ulega wątpliwości. Jego sztuka elokwencji – a może bardziej kłamstwa – uwolniła go od okrutnych tortur, jednocześnie prowadząc do jego zguby. Zawarł pakt, w swoje ręce dostając broń absolutną i finalnie cholerstwo to mu odebrano. Skradziono.

Jeśli więc ucieknie z Asgardu, Thanos znajdzie go, a potem zabije. I nawet kłamstwa mu nie pomogą. Można więc rzec, że w każdym miejscu we wszechświecie jest już trupem. A śmierć z rąk Thanosa zdecydowanie nie będzie czymś miłym – o ile śmierć w ogóle może być miła i przyjemna. Wie, że będzie ona bolesna, choć przez ostatnie lata wycierpiał tyle, że powinien się już uodpornić.

Jeśli zaś zostanie tutaj, powinno udać mu się przeżyć. Asgardzkie lochy są w obecnej chwili jedynym gwarantem przetrwania albo przynajmniej przedłużenia życia o kilka kolejnych godzin, dni, tygodni, miesięcy. Oczywiście do czasu, bo na pewno kiedyś znajdzie to cholerne miejsce, swoją prywatną utopię, która ukryje go przed gniewem Thanosa. Gdzieś w galaktyce musi przecież być takie miasto, taka planeta, a on ma przed sobą całą wieczność, aby je odkryć.

Usilnie stara się odeprzeć od siebie ostatnią myśl, dudniącą echem w jego głowie. Pojawia się ona raz za razem, gdy jego rozważania wchodzą na obecny tor. Jest jakby nieodłącznym elementem całego tego chaosu, którego jest autorem. O tym, że Thanos na pewno kiedyś się dowie o tym, że Loki znajduje się w więzieniu i nie będzie miał oporów przed zaatakowaniem Asgardu i zabiciem wszystkich, tylko po to, aby się do niego dostać.

Łącznie z nimi. Jego ukochaną matką i Sigyn.

***

Sigyn kręci się nerwowo po pomieszczeniu. W pośpiechu szuka książek, które poprzedniego dnia zabrała z biblioteki na prośbę Lokiego. Nie ma pojęcia, gdzie je zostawiła, dlatego chaotycznie przekopuje się przez całą komnatę, aby zdążyć przed pojawieniem się Theorica. Kiedy finalnie je odnajduje, jej uszu dobiega jego zachrypnięty, trochę zmęczony głos:

– Wychodzisz gdzieś? – rzuca, podchodząc bliżej. Kładzie jej dłonie na biodrach. – Myślałem, że wspólnie zjemy śniadanie.

Złotowłosa odwraca wzrok, mocniej zaciskając palce na twardej okładce trzymanych lektur.

– Chciałam tylko zanieść książki...

– Lokiemu?

– ...do biblioteki.

Theoric ujmuje jej twarz w swoje dłonie. Patrzy prosto w jej jasnobrązowe, trochę przestraszone oczy.

– Idź do niego.

Kobieta marszczy brwi.

– Wiem, że go odwiedzasz, moja droga. Nie jestem głupcem – podejmuje on, z wyraźnym trudem. – Jeśli to jednak jedyny sposób na to, abyś była szczęśliwa, jestem gotów na takie poświęcenie.

Całuje ją w czoło. Złotowłosa jest tak zaskoczona, że nie wydusza z siebie ani jednego słowa. Z niedowierzaniem wpatruje się w jasnoniebieskie oczy swojego męża.

– Ale...

– Idź do niego, Sigyn. Póki jeszcze się nie rozmyśliłem.

***

Za każdym razem, kiedy ona pojawia się w celi, uświadamia sobie, że jakaś cząstka jego – nie wie jednak, jak ogromna – najzwyczajniej w świecie za nią tęskniła.

Nigdy wcześniej nie posądzał siebie o tak silne uczucia. O tak głęboką tęsknotę za drugą osobą. Może dlatego, że Sigyn trwała u jego boku przez setki lat; przez całe życie była na wyciągnięcie ręki. Nie miał więc szansy przekonać się, jak bardzo może mu jej brakować. Nie sądził też, że najboleśniejsza tęsknota dotyka dopiero wtedy, gdy ukochana osoba jest przy tobie, jednocześnie będąc oddaloną od ciebie o tysiące galaktyk. Tak jak teraz, kiedy Sigyn jest w celi, ale wcale tutaj nie należy; jest przy nim, ale do niego nie należy.

Córka Frei uśmiecha się z czułością, tym uśmiechem, w którym kiedyś nawet był zakochany. Teraz trudno jest mu określić, czy przemawiają przez niego jeszcze jakieś uczucia, czy tylko sentyment. Wie jednak, że druga opcja jest korzystniejsza dla nich, zwłaszcza dla niej. Bez niego byłaby o wiele bezpieczniejsza, z dala od lochów, jego destrukcyjnej osobowości i niestabilności, jedynej rzeczy, jaką może jej podarować.

– Przyniosłam ci książki, o które prosiłeś.

Jej łagodny głos przemyka po celi. Odkłada je na niewielki stoliczek, obok pozostałych lektur. Ściąga z siebie długi, brązowy płaszcz i przerzuca go przez ramę krzesła. Loki zauważa, że na jej ramionach znów pojawiły się nowe blizny, ledwie widoczne, ale nie dla niego. On dostrzega nawet najmniejszą zmianę w jej wyglądzie.

– Dziękuję ci, moja droga – odpowiada, szybko lustrując nowe tytuły. Ma nadzieję, że znajdzie w nich odpowiedź na każde z jego pytań. A właściwie to na jedno, dotyczące istnienia w Dziewięciu Królestwach miejsca, które uchroniłoby go przed zemstą Thanosa.

– Mogę coś jeszcze dla ciebie zrobić? – pyta.

Po jego twarzy przebiega jednocześnie bolesny i ironiczny uśmiech. Sigyn stoi przed nim, patrząc na niego łagodnymi, pełnymi ufności jasnobrązowymi oczami.

Ucieknij ze mną – mruczy, wplatając palce w jej złociste loki. Kiedyś uwielbiał na nie patrzeć, gdy powiewały na wietrze, mieniąc się w blasku popołudniowego słońca.

Sigyn odchyla głowę, śmiejąc się cichutko, śmiechem pełnym radości, ale i smutku. Jest tak blisko niego, a on nawet nie może jej teraz pocałować, nie może się z nią kochać.

W obliczu kar, jakich dotychczas doświadczył, ta wydaje mu się najbardziej dotkliwa.

***

– Loki!

Sigyn wprost podskakuje, gdy w odbiciu lustra zauważa boga chaosu. Wydaje się tak prawdziwy, tak namacalny, że przez długie sekundy musi siebie przekonywać, że ta myśl jest absurdalna, a mężczyzna jest tylko iluzją.

Jego spojrzenie szybko lustruje jej nagie ciało, podczas gdy ona w milczeniu wrzuca zakrwawiony bandaż do wielkiej misy z wodą.

– Kto ci to zrobił?

Po jej plecach przebiega dreszcz na dźwięk jego zimnego, ostrego głosu. Kobieta sili się na ciepły uśmiech, który odbija się w wielkiej tafli wiszącej na ścianie. Mimowolnie chce przegonić ten nieprzyjemny powiew chłodu.

– Treningi z Sif są niezwykle wymagające.

Bóg chaosu zaciska wargi w cienką linijkę.

– Uważam, że powinnaś z nią porozmawiać. Nie jesteś żadną boginią wojny albo Walkirią, żeby poświęcać swoje zdrowie w walce.

Złotowłosa sięga po szatę przewieszoną przez krzesło i bez słowa zakłada ją na siebie. Odwraca się w jego stronę, robiąc parę kroków w przód.

– A co, jeśli chcę to robić? Chcę walczyć? Pomyślałeś o tym?

– Myślę, że Theoric zgodzi się ze mną w tej kwestii.

Posyła mu gniewne spojrzenie. Jej pierś porusza się gwałtownie.

– A ja myślę, że powinieneś wracać do swojej celi.

W tym samym momencie czuje aż nazbyt realny dotyk jego chłodnej dłoni na swoim nadgarstku.

***

Jasnobrązowe spojrzenie wnikliwie lustruje ciemnowłosą kobietę odzianą w midgardzkie szaty. Brunetka trzyma Thora kurczowo za dłoń, podążając długim korytarzem prowadzącym wprost do sali tronowej. Sigyn czuje zdenerwowanie emanujące z silnego ciała stojącej obok niej Sif. Nie mówiąc ani słowa, kładzie przyjaciółce dłoń na ramieniu, czując pod skórą jej napięte mięśnie.

Doskonale zdaje sobie sprawę, że widok Gromowładnego z obcą niewiastą wzbudza w Sif zazdrość oraz rozczarowanie, zapewne nawet smutek. To nie ona bowiem dumnie kroczy u jego boku, tylko jakaś midgardzka kobieta.

***

– Więc dlatego chciałeś, abym do ciebie przychodziła, prawda? Żebyś mógł odkryć, jak stąd uciec?

– Nie tylko.

Jej gorzki śmiech przebiega po asgardzkich lochach. Dzieli ich pole siłowe.

– Błagam, nie mów mi, że mnie kochasz. Nie teraz.

– A co, jeśli to prawda?

Córka Frei przygryza wargi, odwracając wzrok.

– Nasze definicje miłości się różnią. Ja nigdy nie wykorzystałabym cię w taki sposób.

– A pomogłabyś mi się stąd wydostać, gdybym poprosił?

Odpowiedź jest błyskawiczna:

– Nie.

Bóg chaosu zaciska usta w cienką linijkę. Jego tęczówki ciemnieją.

– Sam jesteś sobie winien celi i kajdan – kontynuuje ona podniesionym głosem. – Wiodłeś wspaniałe życie jako członek asgardzkiej arystokracji. Wszystkiego miałeś pod dostatkiem. Mogliśmy być małżeństwem. Mogliśmy być szczęśliwi. Zaprzepaściłeś to, bo nie potrafiłeś choć raz zrezygnować ze swoich intryg oraz kłamstw i zaakceptować świata takim, jaki jest. To twoja chora żądza władzy cię zrujnowała.

Loki milczy przez pięć, sześć sekund. Dokładnie analizuje jej słowa, patrząc na nią ze złością rozpalającą go od środka. Sigyn wytrzymuje jego spojrzenie.

– Idź do swojego męża – odpowiada jadowicie on. – Jego przecież nie wykorzystujesz, mam rację, córko Frei?

Złotowłosa prawie krztusi się powietrzem. Zaskoczenie wypełnia jej jasnobrązowe tęczówki. Wzrok ma przysłonięty nieuronionymi łzami.

– Naprawdę zaczynam żałować, że dane mi było cię poznać – mówi spokojnie, wyraźnie. – Do widzenia.

***

Przez lochy przemierzają kolejni więźniowie, którym Loki posyła pogardliwe spojrzenia. Bóg chaosu przechadza się po swojej celi, a jego ręce splecione są za plecami. Finalnie przemawia tonem pełnym ironii:

– Odyn dba, żebym miał towarzystwo. Miło z jego strony.

Frigga bacznie przygląda się synowi, z troską w oczach, przypominając sobie jednocześnie jego młodzieńcze lata, kiedy wszystko było o wiele prostsze. Czasami tęskni za czasami, gdy Thor i Loki byli tylko dziećmi.

– Nie interesują cię książki, które przysłałam? – Puszcza jego kąśliwą uwagę mimo uszu.

Bóg psot i chaosu odwraca się w kierunku kobiety o włosach w kolorze miodu.

– Tak chcesz mi osłodzić wieczność? Lekturą?

Frigga podchodzi bliżej. Odpowiada opanowanym tonem:

– Zrobiłam, co mogłam, by niczego ci nie zabrakło.

– Czyżby? – Loki opiera swoje dłonie na pozłacanej ramie krzesła, pochylając się w jej kierunku. – Czy Odyn też się tak troszczy? – Frigga unosi brwi. – Albo Thor? Pewnie pytają o mnie od rana do wieczora.

– To twoje własne czyny ściągnęły na ciebie tę karę.

– Moje czyny. – Bóg psot i chaosu unosi dłoń, a jego głos zdradza lekkie rozczarowanie słowami matki. – Dałem tylko wiarę temu, co wmawiano mi od dziecka. Że urodziłem się królem.

Kobieta podąża wzrokiem za sylwetką syna, który zdenerwowanym krokiem chodzi po swojej niewielkiej celi. Jego długie włosy miękko opadają na ramiona odziane w oliwkową skórę, wyraźnie podkreślając kredowobiały odcień jego twarzy. Frigga ma ochotę płakać, gdy dociera do niej, że do Asgardu nie powrócił już ten sam Loki; jej syn, którego od zawsze starała się wychować na prawego mężczyznę. Teraz przed jej obliczem stoi tylko jego wrak, a pustka w jego oczach sprawia, że ona sama nie może spać po nocach. Boli ją cierpienie malujące się w każdej zmarszczce na jego twarzy, jednak najgorsze jest uczucie bezsilności, bo Loki bezustannie jej pomoc odrzuca.

– Królem? – mówi Frigga nieco zdziwionym tonem. – Król umie przyznać się do błędu. Ile istnień zniszczyłeś na Ziemi?

– Na pewno mam na sumieniu mniej niż Odyn – odpowiada on, nieco urażony pytaniem matki.

– Twój ojciec...

– NIE JEST MOIM OJCEM! – wrzeszczy Loki, a kilka kosmyków kruczoczarnych włosów opada mu na twarz.

W jego zielonkawych tęczówkach Frigga dostrzega złość, która sprawia, że ona sama robi się po prostu smutna. Nawet jeśli jest świadoma tego, jak wcześniej potraktował go Odyn i dlaczego Loki go tak nienawidzi, te słowa bolą ją nad wyraz. Czuje się nimi dotknięta do żywego, bo wyznanie to wiąże się jednocześnie ze stwierdzeniem:

– Ani ja twoją matką?

Loki zaciska mocniej szczękę, a jego oczy robią się szklane. Przygląda się smutnemu obliczu jednej z dwóch kobiet, które szczerze kocha. Ze świstem wypuszcza powietrze z płuc.

– Nie jesteś.

Frigga uśmiecha się delikatnie. Robi krok w stronę syna, a ich spojrzenia się spotykają.

– Jesteś taki przenikliwy wobec wszystkich, oprócz siebie.

Bóg psot i chaosu zaciska wargi. Do jego oczu napływają łzy pełne goryczy. Podobnie jest z Friggą, jej spojrzenie robi się wilgotne, pojedyncza łza spływa po jej zaróżowionym policzku. Loki wie, iż matka ma rację, ale nie jest w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa.

Prawda jest trudna, kłamstwa są łatwe. Nikt nie wie tego lepiej niż Loki.

Mistrz kłamstwa. Arcyłgarz.

Spuszcza wzrok. Zbliża się ku matce, wyciągając w jej kierunku rękę. Kiedy ich dłonie łączą się ze sobą, Frigga rozpływa się w szmaragdowej mgle. Bóg chaosu widzi jeszcze jej pełne smutku spojrzenie, a potem ona znika, zostawiając go na pastwę jego okrutnych myśli.

***

Gdy w całym Asgardzie rozlegają się krzyki, a powietrze z sekundę na sekundę zaczyna przesycać nadmiar chaosu, Sigyn wie, że nie wróży to niczego dobrego.

Wraz z narastającym hałasem zrywa się z krzesła. Chwyta za miecz, który podarowała jej Sif i wprost rzuca się do biegu. Wystarczy parę krótkich spojrzeń rzuconych na lewą i prawą stronę korytarza, aby uświadomić sobie, że Asgard został zaatakowany przez Mroczne Elfy. Ocena rzeczywistości jest krótka. Trwa zaledwie ułamki sekund, a potem napiera na nią jeden z żołnierzy wrogiej armii.

Sigyn pewnie zaciska palce na rękojeści miecza. Z zacięciem malującym się na jej twarzy nie tylko odpiera atak, ale także agresywnie na niego odpowiada. Po paru sekundach dołącza do niej Sif. Niczym błyskawica wbija się w sam środek walki. Dźwięk stali uderzającej o siebie rozbrzmiewa w pomieszczeniu, brutalnie dzwoniąc w uszach młodych kobiet.

Gdy udaje im się pokonać pojedyncze Elfy, które przedostały się do korytarza na wyższych kondygnacjach zamku, obie rzucają się biegiem w kierunku komnaty królewskiej. Chcą sprawdzić, czy zarówno Fridze, jak i Ziemiance nic się nie stało. Czy nie grozi im żadne niebezpieczeństwo.

Na drodze stają im kolejne Mroczne Elfy. Niczym potop zalewają kolejne pomieszczenia asgardzkich murów. Dzieje się to tak szybko, że nawet ułamki sekund to przy tym wieczność.

– Gdzie to się zaczęło? – krzyczy Sigyn. Wbija ostrze miecza prosto w pierś przeciwnika. Ten zaś pada pozbawiony życia na zimną posadzkę. Jego oczy robią się matowe.

– W lochach – odpowiada Sif, zaciskając przy tym zęby. Z jej dłoni kapie brunatnoczerwona krew, bynajmniej nie należąca do niej.

Do Sigyn nie od razu docierają owe słowa. Na początek upewnia się, że na pewno nie ma tam Theorica; trenuje z Volstaggiem na dziedzińcu. I dopiero po kilku zamachnięciach mieczem uświadamia sobie, że w lochach przecież znajduje się Loki.

Jej Loki, któremu może grozić niebezpieczeństwo.

Gwałtownymi ruchami, trochę zbyt chaotycznymi i nieprzemyślanymi, próbuje wydostać się z pola walki. Pragnie jak najszybciej dostać się do podziemi zamku. Sif jednak ubiega przyjaciółkę. Doskonale wie, o czym myśli. Sigyn czuje mocny ucisk kobiecej dłoni na swoim ramieniu. Podnosi wzrok w odcieniu brudnego brązu. Widać w nim nie tylko zdziwienie, ale także pewną dozę rozczarowania.

– Nigdzie nie pójdziesz, Sigyn – warczy przez zęby brunetka.

Wszystko trwa krócej niż pojedyncze sekundy. Sigyn wraca do walki. Dołącza do nich jej starszy brat, Fandral. Kilkanaście uderzeń, głuchych krzyków, zamachnięć, parę ciał pozbawionych życia i nareszcie cała trójka może odetchnąć z ulgą. Na razie pozbyli się wrogów napotkanych na drodze. Na razie są więc bezpieczni.

Sigyn znów czuje dłoń zaciskającą się na jej kościstym ramieniu. Tym razem nie należy ona do Sif, a do Fandrala. Blondynka zwraca swoją twarz ku niemu. W powietrzu unosi się przyprawiający o mdłości odór śmierci. Albo to po prostu krew – krew Sif, jej, nieważne – spływająca z niegroźnych ran, będących dziełem Mrocznych Elfów.

– Sigyn... – szepcze on. Jego głos jest nieobecny, może odrobinę cierpki.

– Tak?

Nie musi czekać na odpowiedź. Znajduje ją bowiem w ciemnym spojrzeniu brata już kilka sekund później.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro