Rozdział 75
Czułem, że moje własne ciało odmawia mi posłuszeństwa. Nie wiedziałem dlaczego nie miałem nad nim żadnej władzy. Płuca służyły mi z dużymi przerwami, podczas których czułem się tak źle, że chciałem aby powietrze już nigdy nie dostało się do mojego organizmu, żebym mógł upaść i już nie wstać. Moje usta były tak suche, że zraniłbym każdego kto by mnie pocałował. Nie stanie się tak, ponieważ nie chciałem być całowany przez kogokolwiek.
Bolało mnie wyschnięte gardło od zbyt szybkiego oddechu i ciągłego płaczu, przez ostatnie kilka godzin. Teraz nie płakałem, moje oczy były suche bardziej niż kiedykolwiek, bo wciąż byłem wpatrzony w jeden punkt. W jedną osobę. Jego nienaturalnie blada twarz była hipnotyzująca. Bałem się. Bałem się o wiele bardziej niż kiedy Voldemort próbował mnie zabić. Bałem się mocniej niż w momencie, kiedy mój ojciec był na granicy śmierci. Miałem wrażenie, że właściwie to jestem sparaliżowany przerażeniem. Tak, byłem sparaliżowany przez to co właśnie miało miejsce.
Patrzyłem na trumnę z ciałem Camerona, która dalej była otwarta. Nie mogłem oderwać od chłopaka wzroku, mimo że jednocześnie nie chciałem na niego patrzeć. Było lato ale ja drżałem z zimna. Chłód był tak silny, że prawie szczękałem zębami. Siedziałem w pierwszym rzędzie, nie słuchając co ma do powiedzenia prowadzący ceremonię.
Nie wiem jakim cudem tutaj przyszedłem. Niczego nie pamiętam z dzisiejszego dnia. Po prostu dałem radę wstać i się tutaj pojawić. Obok mnie siedział Blaise i Draco, którzy bez słowa patrzyli na ciało przyjaciela. Na ceremonię przyszło dość dużo ludzi, ale większość wiedziała o chłopaku wyłącznie tyle, że miał na nazwisko Rosier i to czyni pogrzeb wyjątkowym. Miałem ochotę powiedzieć im parę niemiłych słów, ale się powstrzymałem.
Na to widowisko przyszli również aurorzy, którzy mierzyli nas uważnym wzrokiem. Wiedziałem, że pojawili się w konkretnej sprawie, ale mogliby się powstrzymać chociaż na tą jedną chwilę.
- Czy ktoś chce coś powiedzieć? - zapytał sucho mężczyzna przy mównicy, wiedząc, że robi to tylko dlatego, że musi. Kto by chciał prowadzić ceremonię pogrzebu Śmierciożercy?
Pomyślałem, że ci wszyscy frajerzy przyszli tutaj tylko po to, żeby się upewnić, że mój chłopak jest martwy, a nie po to żeby słuchać wychwalających przemów na jego temat. No to się jeszcze kurwy zdziwicie.
Wstałem powoli, czując na sobie spojrzenia wszystkich obecnych czarodziei. Nie spieszyłem się kierując się ku mównicy. Przełknąłem gulę w gardle, odwracając się w stronę przybyłych. Rzuciłem spojrzenie pieprzonym aurorom żałując, że nie mogę im pokazać środkowego palca. Odchrząknąłem, zawieszając oko na ciele Rosier'a.
- Ja... Naprawdę bałem się tutaj przyjść wiedząc, że zobaczę Camerona martwego. Byłem przy nim kiedy umierał, ale... Teraz każdy może go zobaczyć, nie wiedząc za co tak naprawdę umarł i czego był ofiarą.
Jakiś starszy mężczyzna odchrząknął głośno, przyjmując od siedzącej obok kobiety chusteczkę. Przejechałem wzrokiem po wszystkich obecnych, tylko kilkoro czarodziei nie odwróciło ode mnie wzroku. Reszta patrzyła wszędzie, byle nie na mnie.
- Usprawiedliwianie go w tym momencie jest conajmniej bezmyślne, dzięki naszej wspaniałej sytuacji politycznej. Tak naprawdę nie ma czego usprawiedliwiać. Nikogo nie obchodzi dlaczego został śmierciożercą, ani to co go w życiu spotkało. Nikt z nas nie zapyta go o to, ani nie pozna prawdy. Nawet gdyby każdy z nas usłyszał odpowiedź pod veritaserum, to i tak większość wierzyłaby w to, czego trzymała się od samego początku. Jest mi po prostu przykro, ponieważ każdy z nas mógłby być na jego miejscu.
Moje słowa zwróciły uwagę dwóch starszych kobiet siedzących w drugim rzędzie i jednego aurora, który zmarszczył brwi. Chociaż bardziej prawdopodobne, że przypomniał sobie, że miał kupić mleko, a nie to że poczuł jakiekolwiek pozytywne uczucie wobec mojego chłopaka.
- Pamiętam nasze pierwsze spotkanie, kiedy groziłem, że go zabiję. Wtedy przez myśl mi nie przeszło, że mam do czynienia z kimś tak niesamowitym. Zapewne zostanie on w waszej pamięci jako kolejny martwy śmierciożerca, ale dla mnie... Dla mnie jest on chłopakiem niepowtarzalnym, którego nikt nigdy nie zastąpi. Chciałbym żeby był on taką osobą również dla was. To wszystko co chciałem powiedzieć. - powiedziałem lekko omdlewającym głosem, czując jak serce tłucze mi się w piersi od samego patrzenia na ciało krukona.
Nienawidziłem publicznych przemówień, ale dla Camerona dałem radę się przełamać. Wróciłem na miejsce, napotykając po drodze zdziwione spojrzenia czarodziei. Od tego napięcia naszedł mnie mocny ból głowy, ale mimo to starałem się jakoś trzymać. Najchętniej zamknąłbym się w lochach i nie wychodził przez kolejne pięćdziesiąt lat. Tak, zapewne wyszedłbym dopiero na własny pogrzeb.
Kiedy ceremonia dobiegła końca, a Cameron został pochowany, wstałem, chcąc opuścić towarzystwo. Było mi niedobrze i naprawdę miałem dość. W tym momencie podszedł do mnie elegancko ubrany czarodziej, wyglądający na bardzo poważną i profesjonalną osobę.
- Przepraszam, czy mam przyjemność rozmawiać z panem Alexandrem Snapem?
- Tak, to ja. - wydusiłem, patrząc znudzonym wzrokiem na mężczyznę. Nieznajomy sięgnął do skórzanej teczki, wyciągając z niej rulon pergaminu. Podał mi go z uprzejmym uśmiechem.
- Jestem prawnikiem rodziny Rosier, a powyższy dokument jest testamentem zapisanym przez panicza Camerona. Został Pan w nim uwzględniony, właściwie to... Niech pan spojrzy. - powiedział mężczyzna, czekając na mój ruch. Bez słowa rozwinąłem papier, nie wiedząc czego właściwie mam się spodziewać. No cóż, tego na pewno nie.
"Ja, Cameron Evan Rosier, na wypadek mojej śmierci, cały mój majątek zapisuję temu palantowi - Alexandrowi Snape, synowi Severusa Snape'a."
Przez chwilę patrzyłem na litery zapisane pochyłym pismem krukona, nie wiedząc czy to nie przypadkiem fatamorgana. Spojrzałem ze zdziwieniem na prawnika.
- Jest pan absolutnie pewien, że to nie jest może wielkie nieporozumienie?
Mężczyźnie zrzedła mina, patrząc na mnie jak na jakiegoś czubka. No tak, pewnie oczekiwał tańca szczęścia albo chociaż tego, żebym poleciał na łeb na szyję pochwalić się dziennikarzom.
- Oczywiście, że nie! Proszę wybaczyć, ale gdybym miał sfałszować testament mojego klienta, to zrobiłbym to na swoją korzyść! Czy ma pan pojęcie jaka fortuna teraz do pana należy? Na pana miejscu nikomu bym o tym nawet nie wspomniał, bo stanie się pan miejscowym celebrytą.
Przełknąłem ślinę, patrząc jeszcze raz na pergamin. No jak wół było napisane. Nigdy nie myślałem o tym, że będę miał udział w jakimkolwiek spadku, więc czułem się dość mocno skołowany.
- Mógłby mi pan oszacować co obejmuje majątek Camerona? - zapytałem, czując się zażenowany. Byłem w jego domu tylko kilka razy, a właściwie to był jego "letni domek", który ja określiłbym jako wypasisty dwór. Wolałem wiedzieć czym ja właściwie dysponuję.
- Oczywiście, tutaj jest lista posiadłości obejmująca majątek, oraz oszacowana wartość przedmiotów w skarbcu Gringotta. Czy moglibyśmy umówić się na konkretny termin, żeby mógł pan odebrać klucze oraz podpisać wszystkie potrzebne dokumenty? - zapytał czarodziej, przeglądając zawartość swojej teczki. Po chwili dostałem wykaz wszystkich adresów posiadłości Rosier'a. Odchrząknąłem widząc długą listę, nie wspominając o rządku cyfr oznaczającą ilość pieniędzy w banku. To jest jakiś straszny żart.
- Eee... Tak, oczywiście. Chciałbym na razie uporządkować kilka spraw, ale myślę, że będę dostępny we wtorek. Czy ten termin panu odpowiada? - zapytałem, starając się wyglądać na kogoś profesjonalnego, kogoś kto wcale nie jest nastolatkiem, który przepuści całą tą forsę na hazard, dragi i dziwki.
- Jak najbardziej. Miło było pana poznać.
- Mi również. - odparłem, chowając testament Rosier'a do kieszeni.
Odetchnąłem głęboko, czując się bardzo, ale to bardzo dziwnie. Kiedy odwróciłem się w poszukiwaniu Draco i Blaise'a, wpadłem na Kingsley'a Scheckelbot'a. Och, cudownie. Mężczyzna odchrząknął, udając, że wcale nie trzyma w dłoni różdżki na wypadek gdybym zechciał zwiać.
- Alexandrze Snape, jesteś aresztowany w związku z działalnością popierającą Sam - Wiesz - Kogo...
- Nie no naprawdę? Czarny Pan jest cudownie martwy, a wy dalej robicie w gacie? Jego przydomek to jakaś kpina...
Auror westchnął, wyglądając na zirytowanego. To, że masz dupku przewagę, nie znaczy, że nie mogę ci nagadać.
- Po prostu chodź ze mną. - rzucił czarodziej, chwytając mnie za ramię. Po chwili pojawiliśmy się przed Ministerstwem Magii. Dobrze wiedziałem, że właściwie to za wiele nie mogą mi zrobić skoro poręczył za mnie sam Harry Potter. Mimo to, dalej czułem jak moje wnętrzności zaplątują się w bolesny supełek.
Udaliśmy się do gabinetu mężczyzny, gdzie miało odbyć się szybkie przesłuchanie. W środku było jaśniej niż na korytarzu, a z za okna rozciągał się widok na ulicę. Czułem się tutaj dość nieswojo, ale nie byłem przerażony. I tak Scheckelbot był chyba najbardziej humanitarnym aurorem którego znałem. W rzeczywistości cieszyłem się, że to właśnie z nim mam do czynienia, a nie z jakimś kolesiem pokroju czarodzieja, który zatrzymał mnie i Harry'ego po bitwie.
- Usiądź proszę. Kawy? - zapytał mężczyzna, wyglądając jakby nie miał zamiaru mnie zabić. Jednak propozycja napicia się czegokolwiek podczas przesłuchania jest dość bezmyślna w stosunku do syna Mistrza Eliksirów.
- Poproszę. - odparłem, wiedząc, że czarodziej nie jest w stanie przechytrzyć mnie żadnymi substancjami. W gruncie rzeczy wątpię żeby próbował czegoś takiego. Zapach kawy otrzeźwił mnie chociaż trochę.
- Dobrze... Mam kilka pytań, jednak wiele osób już składało zeznania w twojej sprawie, więc nie będzie ich wiele.
Skinąłem głową, ciesząc się z takiego obrotu sprawy. Mam nadzieję, że chociaż większość informacji na mój temat było pozytywnych.
- Spójrzmy... Większość osób potwierdziła, że użyłeś niewybaczalnych na Amycusie Carrowie. Jaki był tego powód?
Uniosłem brwi, zastanawiając się czy bardziej kole mężczyznę to że użyłem cruciatusa, czy to że trochę nadwyrężyłem układ nerwowy śmierciożercy.
- Torturował jakąś pierwszoroczną, więc... No nie wiem, wkurzyłem się i poczęstowałem go tym samym.
- Ginerwa Weasley twierdzi, że sama cię o to poprosiła.
Odchrząknąłem, czując się nieswojo. To chyba nie do końca prawda.
- Poprosiła o co?
- O pomoc.
- Tak, zgadza się. Przyszła do mnie prosząc o pomoc, a nie o to żebym użył crucjatusa. - odparłem, zastanawiając się czy to nie zabrzmiało jak jakieś samobiczowanie. Ojej, wie pan, wczułem się w rolę.
- Rozumiem... Profesor McGonagall zeznała, że po tym bardzo tego żałowałeś... Czy to prawda?
"Żałowałem użycia niewybaczalnego, bo za każdym razem moja biedna duszyczka coraz bardziej lubiła pastwić się nad innymi ludźmi, ale nie żałowałem torturowania Carrowa."
- Użycie niewybaczalnych jest dość ryzykowne... więc tak, oczywiście. - odpowiedziałem niechętnie. Wiedziałem, że muszę w większości przypadków zgadzać się z tym co powie auror, bo na pewno będzie to bardziej opłacalne dla mojej osoby.
- Fleur Delacour twierdzi, że podczas bitwy nad Little Whinging nie chciałeś jej skrzywdzić, pomimo że mogłeś... W dodatku podpowiedziałeś jej jak siebie pokonać.
Prychnąłem, czując się jak jakiś filar cnoty. No już, możecie mi dać Order Merlina za tak dobre działania, godne naśladowania.
- Taa...
- Tak czy nie? - zapytał auror, marszcząc brwi.
- Tak, Merlinie. - mruknąłem, wiedząc, że to wszystko jest dziwne. Czy wszyscy dążyli do uniewinnienia mojej śmierciożerczej osoby? Wzruszające.
- Hermiona Granger powiedziała, że przemyciłeś dla niej lek po torturach Bellatrix Lestrange.
- Właściwie to Zgredek to zrobił. - szepnąłem, próbując wtopić się w krzesło. Widząc groźne spojrzenie mężczyzny, dodałem :
- No ale tak, to był mój pomysł i tak dalej.
- Pomogłeś Harryemu Potterowi przejść do Hogwartu, prawda?
- Tak. - warknąłem, przez zęby. Kingsley skinął głową zapisując coś na pergaminie.
- Zniszczyłeś naszyjnik Slytherina, który był horkruksem? Oraz zabiłeś Nagini? - zapytał mężczyzna po chwili, patrząc na mnie z pewną dozą podziwu. Skrzywiłem się, patrząc na moje "poplamione" dłonie.
- Tak.
- Czy jest coś jeszcze co chciałbyś dodać?
Wzruszyłem ramionami, czując, że najchętniej od tych wszystkich wspomnień moich cnotliwych czynów, mam ochotę konkretnie sobie porzygać.
- Dobrze... W takim wypadku muszę wyliczyć wszystkie zarzuty wobec ciebie... - powiedział czarodziej, wyglądając na lekko skrępowanego. Człowieku, to dla ciebie jest trudne? Co mam powiedzieć o sobie?
Co powinienem zabrać do Azkabanu? Myślę, że dostanę conajmniej rok, przecież to jasne jak słońce. Dobrze, że Wilson umie gotować, może ją przekonam żeby wysłała mi od czasu do czasu jakieś ludzkie żarcie. Czy można tam czytać książki? Nie chciałbym się przypadkiem cofnąć w rozwoju. Ale chyba nie przykują mnie do ściany, prawda? Jeżeli tak, to raczej nie będę mógł trzymać książki na wysokości mojego wzroku. Poza tym, pewnie mają tam beznadziejne światło, a ja nie chcę oślepnąć.
- Słuchasz mnie, Snape? - zapytał auror, wyrywając mnie z moich rozmyślań. Zamrugałem, wiedząc, że powinienem powiedzieć "tak".
- Nie. - rzuciłem, patrząc z wściekłością na mężczyznę. W tym momencie nienawidziłem go całym moim sercem.
- Dostajesz wyrok w zawieszeniu. Tutaj masz wszystkie warunki. - powiedział mężczyzna kładąc przede mną teczkę z papierami.
Odetchnąłem głośno, wiedząc, że na pewno nie wyjdę stąd jako totalnie czysta osoba. Ale zawiasy to w moim wypadku naprawdę świetny wynik. Nawet się uśmiechnąłem.
- Super, coś jeszcze? - zapytałem, chcąc stąd jak najszybciej uciec. Czarodziej uniósł brwi, widocznie nie nadążając za moim myśleniem.
- Masz cholerne szczęście, Snape. Tak samo jak Malfoy.
- Co z Nott'em? - zapytałem cicho, mimo wszystko chcąc wiedzieć.
- Teodorem? Dożywocie bez możliwości zwolnienia.
Przez chwilę trawiłem tą informację, aż w końcu widząc zirytowany wzrok mężczyzny, odwróciłem się do drzwi.
- No to... Do widzenia. - rzuciłem, szybko wychodząc. Kiedy zamknąłem za sobą drzwi, czułem jakby kamień spadł mi z serca. Merlinie, dzięki ci za te jebane zawiasy!
-------
- Masz jakieś plany, Alex? Wracasz do Hogwartu? - zapytała Hermiona, siadając obok mnie z kubkiem herbaty. Właśnie zwinąłem Harryemu kilka książek czarnomagicznych, nie czując wyrzutów sumienia. To niedorzeczne żeby takie cuda gniły na Grimmauld Place. Zjadłyby je szczury.
- Nie, chyba nie. Właściwie to nie wiem co zrobię. Mój ojciec chce otworzyć sklep z eliksirami, więc myślałem o tym żeby mu pomóc... - odparłem, kłamiąc. Nie miałem na nic ochoty. Z każdym dniem czułem się coraz gorzej. Każdej nocy miałem koszmary przyprawiające mnie o przewlekłą bezsenność. Byłem wykończony. Przyszedłem na obiad do Potterów tylko dlatego, że Harry i Draco zagrozili, że jeżeli się nie pojawię to wyciągną mnie siłą.
- Och, to właściwie... Eeee... Tak się składa, że mamy do ciebie z Harrym prośbę.
Uniosłem brwi, nie wiedząc czego się spodziewać. Co ja niby mogę dla nich zrobić?
- Chodzi o to, że Harry chce zapisać się na kurs aurorski i... Ja rozważałam podjęcia się dodatkowych zajęć z numerologii... Po prostu wszyscy jesteśmy strasznie zabiegani przez ten tydzień, więc... Właściwie to... - zaczęła dziewczyna, rzucając wymowne spojrzenie mojemu bratu, który właśnie wszedł do domu razem z Ginny. - Wiesz, jeszcze wrócimy do tematu, dobrze? - zapytała gryfonka zmieszana, odchodząc. Poczułem się dość mocno zaskoczony jej zachowaniem, ale go nie skomentowałem.
Nie chciałem podejmować się żadnych głupich przysług, ale wiedziałem, że gryfoni uratowali moją skórę przed Azkabanem, więc wypadałoby chociaż udawać zaangażowanie.
Spojrzałem na obecnych czarodziei czując się jak piąte koło u wozu. Malfoy szeptał coś na ucho Granger, a Luna i Neville pochylali się razem nad jakimś atlasem. Potter wziął Ginny na ręce, która pisnęła zaskoczona. Minął prawie rok od bitwy o Hogwart i to był ten cudowny czas, kiedy miałem święty spokój. Snape zamieszkał z Wilson, więc miałem całe lochy dla siebie. Mogłem wciągać krechy ile wlezie i nikt nie miał co do tego problemu. Dlatego, że nikt się nie zorientował. Jeszcze.
W pewnym momencie podeszła do mnie pani Molly, wyglądając na dość zabieganą. Na rękach trzymała jakiegoś małego potwora, którego podała mi ni z gruchy ni z pietruchy.
- Mój drogi, mógłbyś go przez chwilę potrzymać? Naprawdę nie wiem w co mam ręce włożyć. Teddy jest aniołkiem, naprawdę. A tak przy okazji przypilnujesz żeby zjadł te owoce? Tutaj masz miseczkę, bardzo proszę. - powiedziała czarownica z zapałem, szybko się ulatniając. Wytrzeszczyłem się niezdrowo, nie wiedząc co jest grane.
Mam przypilnować? Ale co? Z niepewnością spojrzałem na jakieś kudłate stworzenie siedzące na książce o tematyce najcięższych klątw. Właściwie to chciałem dowiedzieć się trochę o moich plamach na dłoniach, ale... Zaraz, to jest bachor?! No tak, czego ja się miałem spodziewać? Kotka? Cóż, lepiej radzę sobie ze zwierzętami niż z dziećmi.
Zamrugałem, widząc wpatrujące się we mnie złote oczy Lupina. Poczułem ucisk w klatce piersiowej na myśl o mężczyźnie. Czyli, że mam do czynienia z Teddym Lupinem... Bosko. Odchrząknąłem, poprawiając sobie dzieciaka na kolanach i odwzajemniając spojrzenie.
- I co? Jak się bawisz na tej imprezie? - zapytałem chłopca, który miał już prawie dwa lata. Dziecko skinęło główką, patrząc na moją książkę.
- Cytaj! - powiedział mały diabełek, zmieniając kolor włosów z rudych na blond. Zmarszczyłem brwi, widząc, że mam do czynienia z metamorfomagiem. Czad! Zawsze im tego zazdrościłem!
- No nie wiem, mały... Myślę, że pani Molly trzaśnie mnie ścierą przez łeb jeżeli wyszkolę cię na czarnoksiężnika.
- Plose! - zawołał chłopiec, chwytając mnie swoją żelazną piąstką za włosy.
- Aaaa... Nie zgadzam się na takie tortury, panie Lupin. Proszę mnie puścić, ałć! - syknąłem, pochylając się w stronę brzdąca. Ugh, co za mały manipulant. Czekaj tylko, jak cię połaskoczę to zobaczymy kto jest taki cwany...
- Ślicznie razem wyglądacie, Alex. - powiedział Harry, obserwując nas z drugiego końca pokoju. Jęknąłem, czując zniecierpliwienie małego diabła między moimi kosmykami włosów.
- My... Co?! Czy ja ci wyglądam na tatuśka, Potter?! - zawołałem, próbując odkleić od siebie małego metamorfomaga.
- Wiesz, właściwie to chcieliśmy cię prosić żebyś się nim zaopiekował przez ten tydzień. - powiedziała nieśmiało Hermiona, zerkając na Malfoy'a, który do mnie mrugnął, nie przejmując się moją przerażoną miną. Wszyscy obecni czarodzieje spojrzeli na mnie z tą okropną nadzieją.
- Eee... Ja... Ekhm, nie wiem czy jestem do tego najlepszą osobą. - powiedziałem, zerkając na zdziwionego malucha.
- Bez przesady Alex, na pewno sobie poradzisz. Nie możesz cały czas siedzieć w tych zatęchłych lochach. - odparł Draco, uśmiechając się cwaniacko. Czuję się osaczony.
- D - dlaczego nie?
- Teddy, chcesz spędzić trochę czasu z wujkiem Alexem? - zapytał Harry, klękając tak żeby mieć twarz na poziomie małego Lupina.
- Nie jestem żadnym cholernym wujaszkiem, Potter. - warknąłem, wiedząc, że właśnie odbywa się jakiś straszny spisek przeciw mnie.
- Taaaaak! - wrzasnął chłopiec, ściskając moją szatę jak jakiegoś pluszaka. Potrzasnąłem głową, dając Potterowi znaki, które ślepy i głuchy by zrozumiał. "Zabierz tego bachora, bo skończysz bardzo, ale to bardzo źle."
Harry uśmiechnął się bezczelnie, wyglądając na bardzo z siebie zadowolonego.
- Coś się stało, Alex? Nie? To świetnie. Przyniosę ci jutro wszystkie jego ubranka, dobrze?
Patrzyłem to na Teddy'ego, to na Potter'a, nie wierząc, że zostałem wkręcony w opiekę nad tym maluchem. W porządku, może i nie jest najgorszym co mnie spotkało, ale... Merlinie, jestem ostatnią osobą, która nadawałaby się do opieki nad dziećmi!
Ale w porządku, to przecież tylko tydzień, tak?
Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że ten mały diabeł zostanie ze mną na kolejne kilkanaście lat...
##
DALEJ MACIE WAŻNE INFO, KTÓRE BARDZO POLECAM PRZECZYTAĆ WSZYSTKIM SZYKUJĄCYM SIĘ NA DRUGĄ CZĘŚĆ I NIE TYLKO
KOCHAM WAS, PA
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro