Rozdział 73
Ten rozdział jest bardzo straszny i polecam wszystkim zabezpieczyć się w dużą ilość chusteczek albo chociaż maskę tlenową.
- Harry? Musisz o czymś wiedzieć.
- Tak?
- Jesteś horkruksem. - wyrzuciłem na jednym tchu, obserwując twarz nastolatka. Wyobrażałem sobie tą scenę wiele razy i nigdy nie mogłem zobrazować jak będzie wyglądała reakcja Pottera.
- Że co? - zapytał Ron, marszcząc brwi. Chłopak podszedł do nas, siadając obok. Siedzieliśmy w trójkę na schodach, patrząc na krzątających się dookoła nastolatków.
- Skąd ty to niby możesz wiedzieć? - zapytał gryfon, wciąż nie ufając mi do końca.
- Dyrektor powiedział to mojemu ojcu. - odparłem, wiedząc, że równie dobrze mogłem im powiedzieć, że tą informację znalazłem w ciastku z wróżbą.
- No jasne, a potem go zabił, co nie?
Kpiący ton Weasleya zirytował mnie w tym momencie wyjątkowo mocno.
- Słuchaj, nie wiem czy wiesz jak wygląda zgniła marchewka, ale jak stworzę pod twoim okiem dorodną śliwę to szybko się dowiesz. - powiedziałem spokojnie, patrząc na nastolatka chłodno. Ron pomruczał coś pod nosem, najwyraźniej dobrze wiedząc jak wyglądają obtłuczone warzywa. Po chwili zostaliśmy z Harrym sami.
- Jesteś tego absolutnie pewien? - zapytał nastolatek, blednąc coraz bardziej.
- Tak.
Chłopak skinął głową, tak jakby się tego spodziewał, mimo że nie chciał przyjąć takiej możliwości do świadomości.
- Wierzę ci Alex. Naprawdę. Kiedy miałem koszmary widziałem wszystko oczami Voldemorta. Zawsze mnie to zastanawiało.
- Chujowo. - powiedziałem, nie potrafiąc pocieszyć nastolatka. Właściwie to nie wiem czy on tego potrzebował. - Co zamierzasz?
- Poczekam na niego. Prędzej czy później zechce dokończyć co zaczął. - odparł Złoty Chłopiec, wyglądając jakby było mu już wszystko jedno. Zmarszczyłem brwi, wiedząc, że takie nastawienie jest conajmniej złe. Wyciągnąłem więc fajki żeby chłopaka rozweselić.
- Alex, McGonagall dalej może się wściec. - odparł chłopak, uśmiechając się.
- Daj spokój, stary. Najwyżej powiem, że padłeś ofiarą śmierciożercy.
- No chyba że tak. - odparł gryfon, zapalając. Siedzieliśmy na schodach, myśląc nad tym w jak głębokiej dupie się znajdujemy.
- Został jeszcze wąż. Zabij go przy pierwszej okazji, dobrze? Potem nawet Zgredek byłby w stanie go zabić.
Skinąłem głową, wiedząc, że biedny Skrzat został zabity przez tą zdzirę, Black. Niech mi się tylko nawinie pod różdżkę, to zrobię z niej kudłaty gulasz.
- Zapisz mi w spadku pelerynę, dobra? - zapytałem, po chwili gasząc fajkę. Chłopak spojrzał na mnie zszokowany.
- Uważasz, że przeżyjesz ten dzień? - zapytał nastolatek, krztusząc się. Zaśmiałem się, widząc konsternację Harry'ego.
- No co ty, Potter. Jestem Snapem, nie? Jeżeli mam umrzeć, to tylko od raka płuc.
- No tak, to bardzo prawdopodobne.
Już miałem na końcu języka jakiś nieprzyzwoity żart o śmierci, kiedy do zamku wbiegł Finnigan. Był jednym z obserwatorów, którzy mieli dać znać gdyby nasza żądna krwi Mroczna Królewna postanowiła skopać nam dupy.
- Śmierciożercy zbliżają się do zamku! - wyrzucił chłopak, próbując złapać oddech. - Twierdzą, że jeżeli Potter się podda, Voldemort nas oszczędzi. Co za brednie!
Wstałem, czując jak strzyka mi w kręgosłupie. Spojrzałem na Pottera z wrednym uśmiechem.
- No dalej, brachu. Chcesz jakąś konkretną piosenkę na pogrzebie?
Gryfon westchnął, patrząc na mnie krzywo.
- Chociaż raz się zamknij, Snape. - powiedziała Hermiona, mijając nas dziarskim krokiem. Wzruszyłem ramionami. Nie, to nie. Jak chcą to niech odstawiają poważne przemówienia, które doceni wyłącznie ich babcia.
- Wszyscy na stanowiska! - krzyknęła Granger, wczuwając się w rolę. - Wygramy to! Niech Voldemort wie, że oddamy Hogwart dopiero jak wszystkich nas pozabija! A tak się nie stanie!
Skinąłem głową, wiedząc, że duchów w zamku zabić się nie da. Nie poinformowałem o tym uczniów, nie chcąc skończyć zakneblowany i zamknięty w lochach.
Kiedy udałem się z Malfoy'em i Blaisem na dziedziniec, minąłem wiele znanych mi osób. Na samym początku w oko wpadł mi Lupin i Tonks. Ciekawe, przecież kobieta dopiero co urodziła. Ryzykownie. Spotkałem też bliźniaków i innych członków Zakonu, jak na przykład Bill i Charlie Weasley, którym pokazałem środkowy palec. Czarodzieje niestety tego nie zauważyli.
Chciałbym opisać wejście śmierciożerców w jakiś niezwykły sposób, ale nie ma tutaj wiele do opowiadania. Na horyzoncie pojawili się dość szybko. Rozbicie zaklęć ochronnych nie stanowiło dla nich zbyt wielkiego problemu. Byli masą czarowników ubranych w ciemne szaty. Nie zaatakowali od razu. Najpierw na środek wyszedł nasz najmilszy Tommy, wyglądając na wielce z siebie zadowolonego. Przekładał różdżkę między palcami z drapieżnym uśmiechem.
- Nie martwcie się moi drodzy! Przyszedłem do naszego ukochanego Hogwartu, żeby w końcu oczyścić go z wszystkich szlam i uczynić go takim, jak pragnął tego sam Salazar Slytherin! Dołączcie do mnie, byśmy mogli razem doprowadzić czarodziejski świat do ładu! Draco, mój drogi... Jaka jest twoja decyzja? - zapytał zadowolony czarownik, wyciągając w stronę blondyna ręce. Malfoy z udręczoną miną wyłonił się i wolnym krokiem, nie patrząc za siebie, dotarł do mężczyzny. W tamtym momencie naprawdę podziwiałem jego opanowanie.
- Bardzo dobrze, Draco! Witaj wśród zwycięzców! - odparł mężczyzna, odprowadzając chłopaka wzrokiem. Kiedy nastolatek stanął obok rodziców, złapałem jego wściekle spojrzenie. Na pewno patrzenie z takiej perspektywy na Hogwart było wyjątkowo straszne.
- Harry, Harry... Tak długo czekałem na ten moment... Pokaż się i stań przede mną! - wrzasnął czarodziej, śmiejąc się. Śmierciożercy stojący za jego plecami zawturowali swojemu Panu, krzycząc ze szczęścia. Gorycz zalała moje ciało, widząc jak Harry wychodzi z tłumu. Po chwili stał w tak małej odległości od tego popieprzeńca, że aż przeszedł mnie dreszcz przerażenia.
- Zakończmy to Voldemort. Ja, w zamian za życie wszystkich tutaj obecnych.
- Harry! Nie! - wrzasnęła Ginny próbując przebić się przez tłum. Serce biło mi jak oszalałe. - Harry, proszę!
- Potti, jaki ty szlachetny... Rozważałem taką opcję, nie zaprzeczę... Jednak doszedłem do wniosku, że jest ona... po prostu śmieszna. Dlatego właśnie załatwię to szybko i bezboleśnie. Znaj moją łaskę. - odparł mężczyzna unosząc nad głowę różdżkę. Czułem jak krew dudni mi w czaszce, ale kompletnie nie wiedziałem co mam zrobić. Zastygłem, obserwując rozmowę między czarodziejami z rosnącym przerażeniem.
- Och Harry, wiesz kim zajmę się po twojej paskudnej śmierci? Twoim ukochanym braciszkiem, którego nienawidzę prawie tak mocno jak ciebie. - dodał czarownik z upiornym grymasem zadowolenia. Gryfon cofnął się o krok z przerażeniem, ale nic więcej nie zrobił, oprócz usłyszenia zaklęcia zabijającego z ust jego śmiertelnego wroga.
- Avada Kedavra! - wrzasnął Voldemort, wyjąc z radości. Poczułem ból w klatce piersiowej, widząc ciało nastolatka. Nie wiedziałem, że to wstrząśnie mną tak mocno. Nie byłem w stanie drgnąć o krok. Po prostu patrzyłem na ciało mojego brata, myśląc o tym, że był ostatnią osobą, która na to zasłużyła.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos Longbottoma. Nie widziałem go dobrze przez zamglony wzrok. Kiedy w końcu skupiłem się na obrazie, zrozumiałem, że nikt tutaj nie zamierza poddać się tak łatwo.
- ...o Harrym wszyscy będziemy pamiętali! A o tobie... O tobie nikt! On dalej jest wśród nas i nawet jeżeli nie żyje, to nie znaczy, że oddamy Hogwart komuś takiemu jak ty! - wrzasnął gryfon, wyglądając jak ucieleśnienie Godryka Gryffindora. Nagle w jego rękach zauważyłem Tiarę Przydziału. Chłopak uniósł ją do góry, wyciągając miecz Gryffindora. W tym momencie stało się coś, co moje zmysły nie potrafiły do końca zarejestrować.
Potter wstał.
Mało tego, był żywy!
- Harry! - wrzasnąłem, nie wierząc w to co widzę. Voldemort odwrócił się z okropnym grymasem, próbując trafić w nastolatka zaklęciem. Chłopak na szczęście uciekł, omijając klątwy o włos. Dookoła zapanował chaos. Część śmierciożerców widząc po raz kolejny żywego Potter'a, odwróciło się od swojego Pana, uciekając. Rzuciłem się w wir walki, cofając się razem z Jasną Stroną do zamku. Przedostaliśmy się tam, jednak nie dało nam to wiele. Zdążyliśmy wyłącznie zająć się najciężej rannymi, kiedy brama Hogwartu zadrżała od czarnomagicznych zaklęć.
- Alex, musisz wiać. - powiedział Potter, chwytając mnie za ramię. Zaśmiałem się, przytulając brata mocno.
- Głupiutki jesteś, Potti. - powiedziałem, czochrając włosy gryfona. Słysząc jego głos cholernie mi ulżyło. - Mam Mroczny Znak. Nie mogę od niego uciec.
- Szybko! Zaraz się przebiją! - krzyknął Percy Weasley, odsuwając się od bramy.
- Harry, jeszcze tylko wąż. - szepnąłem, odsuwając się od chłopaka. Odszukałem wzrokiem Hermionę, chcąc pomóc jej w zachodnim skrzydle. Dziewczyna na mój widok odetchnęła z ulgą.
- Alex, dobrze że jesteś! Wiesz co zamierza zrobić Sam - Wiesz - Kto? - zapytała czarownica ciągnąc mnie za rękę w kierunku kilku wystraszonych gryfonów z czwartego roku. Rozejrzałem się, od razu zauważając kilka składników, których nikt oprócz mnie nie wykorzysta.
- Naprawdę? Używasz jeszcze tego idiotycznego przydomka? I nie, nie wiem. - mruknąłem, wyciągając spod stołu skrzynkę z eliksirami.
- Eee... Co ty właściwie robisz? - zapytała Granger, patrząc z obawą na to jak mieszam różne dziwne substancje. Taki tam mały pirotechnik.
- Mówi ci coś koktajl Mołotowa, skarbie? - zapytałem, otwierając zębami zakurzoną buteleczkę. Robi się to szybko i łatwo, a co najlepsze, moja wersja jest stworzona z troszkę mocniejszych i bardziej śmiercionośnych składników.
- Nie za bardzo. - mruknęła dziewczyna, odsuwając się. Nagle usłyszeliśmy ogłuszający huk i na piętro pod nami wpadła zgraja śmierciożerców.
- No to patrz. - powiedziałem, biorąc do ręki kilka fiolek na raz. - Hej, frajerzy, jak tam humorek dopisuje?! - krzyknąłem, obrzucając grupę czarodziei moją ognistą miksturą. Ma wypadek gdyby ktoś z nich był ognioodporny, dodałem trochę żrącej substancji, żeby dobrze mnie zapamiętali. Obecni na dole śmierciożercy zapłonęli wściekle pomarańczowym płomieniem, wrzeszcząc. Poczułem gorąco aż tutaj.
- Cholera, chyba dodałem za dużo paznokci salamandry. - mruknąłem, mrużąc oczy.
Mój chwilowy tryumf nie trwał długo.
Nagle doznałem jakiegoś dziwnego przeczucia. Coś, co jeżeli mi się zdarza, to raz na sto lat. Wręczyłem przerażonej dziewczynie resztę fiolek i bez słowa pobiegłem korytarzem, czując gdzieś z tyłu głowy jakiś paniczny strach.
Mój niepokój wciąż wzrastał aż nagle usłyszałem wrzask Wilson.
Odwróciłem się na pięcie, biegnąc w stronę głosu czarownicy. Dochodził on z wieży astronomicznej, na którą dostałem się skacząc co trzy schodki. Kiedy wbiegłem na samą górę zobaczyłem Snape'a, krztuszącego się własną krwią.
Czarownica spazmatycznie płacząc próbowała rzucić jakieś zaklęcie, ale nie była w stanie. Poczułem jak przez chwilę mój umysł odmówił mi posłuszeństwa, więc tylko patrzyłem bezczynnie na krew spływającą po brodzie nauczyciela. Kobieta odwróciła się w moją stronę, trzęsąc się jak osika.
- A - Alex, to Nagini! - wrzasnęła, łapiąc mężczyznę za rękę. Może i byłem niezłym odchyłem, ale tym razem moje odetchnięcie z ulgą było kurwa uzasadnione.
- Otwórz mu usta. - powiedziałem, klękając przy konającym ojcu. Drżącymi rękoma otworzyłem fiolkę za pierwszym podejściem i zdecydowanym ruchem wlałem mężczyźnie całą zawartość do gardła. Sprawdziłem czy dokładnie wszystko połknął, modląc się do Merlina, żeby chociaż ten jeden raz zrobił coś dla mnie. Po chwili Snape przestał się krztusić i otworzył na chwilę oczy, unosząc kącik ust.
- Myślałem, że umrę. - wycharczał, oddychając spokojnie. W tym momencie rozpłakałem się z ulgi. Ale tylko na chwilę. Nie tak na serio.
Wilson chwyciła mnie, mocno przytulając. Przez chwilę wszyscy doznawaliśmy mocnego wylewu, aż w końcu zacząłem się śmiać, co było naprawdę chore. Odsunąłem się od kobiety, wycierając ślady łez.
- Musisz go stąd natychmiast zabrać. Czarny Pan wie, że powinien już być martwy. A nie jest. - powiedziałem, zgrzytającym głosem. Odwróciłem wzrok od nauczyciela, który mruczał coś z zamkniętymi oczami. Nie mogę myśleć o tym co by było gdybym się spóźnił, bo się konkretnie porzygam.
- W porządku. - powiedziała kobieta, wyciągając z kieszeni bransoletkę z muszelką. Podała mi ją, wstając. - To jest świstoklik do tego miejsca, gdzie będziemy. Jeżeli będziesz chciał, to... No wiesz. - odparła Agatha, obejmując ramieniem Mistrza Eliksirów. - Nie daj się zabić, Snape. - dodała czarownica, znikając.
Zmarugałem, mając wrażenie, że to wszystko to jakiś popieprzony sen z którego zaraz się obudzę. Odwróciłem się, schodząc z wieży. Zrobiłem to wolno, nie chcąc znaleźć się pośród walczących. Kiedy tylko pojawiłem się na korytarzu, zobaczyłem Rosier'a. Chłopak rozglądał się dokoła, z różdżką w pogotowiu. Na widok nastolatka kamień spadł mi z serca. Jak dobrze wiedzieć, że blondyn żyje.
- Cameron! - krzyknąłem, idąc w stronę krukona. Rosier na mój widok zaczął biec, szczerząc się jak głupi, aż w końcu zderzył się ze mną, obejmując mnie mocno. Poczułem zapach czarodzieja, który uspokoił mnie jak nic innego. Chłopak zaczął mnie zachłannie całować, aż w końcu poczułem smak jego łez.
Trzymaliśmy się nawzajem bez słowa słuchając swoich oddechów. W końcu nastolatek dotknął mojej twarzy drżącą dłonią. Uniosłem wzrok, patrząc mu w oczy.
- Merlinie, Alex, tak się bałem, że już nigdy... - zaczął chłopak, słabym głosem. Nagle przerwał mu szaleńczy śmiech Czarnego Pana. Ten głos sprawił, że krew w moich żyłach przestała płynąć, a ciało zdrętwiało.
- Cameron, uciekaj. Teraz! - powiedziałem, popychając chłopaka w stronę wyjścia. Czułem jak krew dudni mi w czaszce, a jedyne o czym mogę myśleć to to, że w organach krukona znajduje się śmiertelna trucizna. Nastolatek chwycił mnie za ramię, nie wyglądając na przekonanego.
- Chyba żartujesz! Nigdzie się nie wybieram! Nie pozwolę mu cię skrzywdzić!
- Nie, nic nie rozumiesz...
- Moje małe gołąbeczki, jak miło was razem widzieć! - powiedział Voldemort, patrząc na nas czerwonymi oczami. Obecni w pobliżu czarodzieje zamilkli, patrząc ze zgrozą na czarnoksiężnika. Rosier stanął przede mną, wyciągając różdżkę.
- Jeżeli chcesz go zabić, najpierw musisz walczyć ze mną! - wrzasnął chłopak, wyglądając jakby naprawdę wierzył w to, że jest w stanie pokonać Czarnego Pana.
- Odsuń się kretynie, przestań go wkurwiać, powiedziałem żebyś uciekał! - krzyknąłem, szarpiąc nastolatkiem. Na nic się zdały moje prośby, więc zostało mi tylko jedno.
- Zabij mnie i po temacie! - wrzasnąłem, stając centralnie przed Riddlem. Mężczyzna jednak miał inne plany niż przypuszczałem. Czarodziej uśmiechnął się pobłażliwie, wskazując na Rosier'a.
- Sądzisz, że tak po prostu, wspaniałomyślnie cię zabiję, Snape? Jaki z ciebie głupi chłopiec. Teraz patrz, wszyscy patrzcie! Przyjrzycie się co spotyka zdrajców, coś gorszego od śmierci! - zawołał mężczyzna, zaciskając pięść. W tym momencie krukon otworzył szeroko usta, z których wypłynęła ogromną ilość krwi, zalewając mu pierś. Z przerażeniem patrzyłem jak chłopak z jękiem upada na podłogę, niczym szmaciana lalka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro