Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 72

- Bombarda! - wrzasnąłem, chcąc narobić jak najwięcej zamieszania. Faktycznie, śmierciożercy zlecieli się jak kaczki do chleba. Chwyciłem Pottera za kark, brutalnie wyrzucając go z kryjówki. Chłopak posiadał jakiekolwiek zdolności artystyczne, więc spojrzał na mnie z nienawiścią.

- Tylko na tyle cię stać, piesku Voldemorta?! - wrzasnął Harry, próbując wyrwać się z mojego uścisku.

- Trochę kultury, Potter! Jeszcze będziesz grzeczny, kiedy poczujesz na sobie zaklęcia Czarnego Pana! - krzyknąłem, związując ręce nastolatka zaklęciem.

- W dupę mnie możesz pocałować Snape!

Jak tak dalej pójdzie to będziemy mogli założyć teatrzyk uliczny. Cameron chyba aspirował na Oskara. Krukon pociągnął Hermionę za włosy, a Rona kopnął pod kolanem tak, żeby nastolatek runął na ziemię jak długi. Wyglądało to bardzo spektakularnie.

Śmierciożercy wyglądali jakby była wyprzedaż u Borgina & Burkes'a. Ludzie którzy na co dzień byli uosobieniem zła, dzisiaj uśmiechali się z radością, przez co wyglądali jak karykatury samych siebie.

- Co chcesz z nimi zrobić, Snape? - zapytał jakiś chudy szmalcownik, patrząc na mnie świecącymi oczami.

- Zaprowadzę ich do mojego ojca. - powiedziałem przekonującym głosem śmierciożercy. Dla polepszenia efektu popchnąłem chłopaka przed siebie, przebijając się przez tłum czarodziei.

- Chwileczkę, Snape! - krzyknął jeden ze śmierciożerców, zagradzając nam drogę.

- Nie pójdziecie z Rosier'em sami. Dobrze znamy twoje sztuczki. - warknął mężczyzna, wyglądając na zdesperowanego. Uniosłem brwi, wzruszając ramionami.

- Mogę zabrać ze sobą jeszcze cztery osoby, żebyś nie czuł się pokrzywdzony. Ale następnym razem miej na uwadze to, że posiadam stopień oficera, więc radzę zwracać się do mnie grzeczniej. Teraz nie mam czasu żeby wbić ci ten fakt do głowy. - powiedziałem spokojnym głosem. Mężczyzna przejechał wzrokiem po obecnych śmierciożercach, wiedząc, że mam rację. Skrzywił się, nie mogąc zaprzeczyć, ale już nic nie powiedział.

Do naszego orszaku dołączyło czterech złamasów, snując się za nami. Nie wyglądali na osoby, których mocną stroną jest myślenie. Kiedy byliśmy już dość blisko chatki Hagrida, skinąłem głową Cameronowi, jednym ruchem zwalając z nóg blondyna, który prowadził Hermionę. Nastolatka zabrała mężczyźnie różdżkę, atakując kolejnego czarodzieja.

- Co wy... - zaczął brunet, nie mogąc zrozumieć co się właściwie stało. Nie miał szansy dokończyć zdania, bo Hermiona szybko posłała go w otchłań nieprzytomności. W tym czasie rozerwałem więzy Potter'a oddając mu różdżkę i atakując kolejne sługi Voldemorta. Poszło łatwiej niż myślałem. Odetchnąłem, odwracając się w stronę Camerona.

- Wiesz co masz powiedzieć? - zapytałem, dysząc. Nie czułem się zmęczony, tylko cholernie zdenerwowany. Patrzyłem w piwne oczy nastolatka, nie wierząc w to co my odpieprzamy.

- Tak, ale... Alex, chcę iść z tobą...

- Nie. Wiesz, że to zbyt niebezpieczne. - powiedziałem szybko, chcąc żeby chłopak nie prosił mnie o zostanie ze mną. Dobrze wiedziałem, że za którymś razem ulegnę. Krukon bez słowa przyciągnął mnie do siebie, zachłannie całując. Zapach Rosier'a mieszał mi w głowie za każdym razem. Kiedy w końcu odsunęliśmy się od siebie, zobaczyłem w oczach śmierciożercy straszny ból. Chwyciłem go za rękę, wiedząc, że nie możemy dłużej czekać.

- Posłuchaj, jak to się wszystko skończy to pójdziemy na randkę i... Jeszcze kilka dni, przysięgam. - powiedziałem, czując, że pod powiekami zbierają mi się łzy, których nienawidziłem. Chłopak ostatni raz mocno mnie przytulił, wbijając paznokcie w mój płaszcz.

- Uważaj na siebie Snape. Ej ty, Potter! Pilnuj go, żeby nie odstawił jakiejś samobójczej sceny.

Gryfon skinął głową, uśmiechnął się delikatnie, udając że wcale razem z Ronem i Hermioną nie obserwowali nas ukradkiem.
Przełknąłem ślinę, wyciągając różdżkę.

- Tylko tego nie spieprz, Rosier. - mruknąłem, stając przed uśmiechniętym chłopakiem.

- Drętwota! - krzyknąłem, posyłając nastolatka na ziemię. Przez chwilę patrzyłem na jego piaskowe włosy rozsypane dookoła głowy i na piękne kości policzkowe. Wszystko w nim było tak perwersyjnie idealne...

- Alex? Musimy iść. - powiedział Harry, dotykając mojego ramienia. Skinąłem głową, odchodząc razem z gryfonami. Szliśmy w milczeniu, chcąc jak najszybciej dostać się do zamku. Kiedy wchodziliśmy do Hogwartu, odwróciłem się za siebie, widząc że jeden ze szmalcowników próbuje wstać. Czując rozchodzący się po moim ciele chłód, zniknąłem za murami zamku.

Szedłem jako pierwszy, żeby uniknąć spotkania z nieprzychylnymi nam osobami, jak na przykład Carrowowie. Na szczęście dostaliśmy się do Pokoju Życzeń bez zbędnych komplikacji. O tej porze trwały lekcje, więc na korytarzu nie było nikogo oprócz duchów. Harry już wcześniej użył monety z czasów Gwardii Dumbledore'a, żeby zebrać wszystkich którzy mogli nam pomóc. Śmiem twierdzić, że w Hogwarcie aktualną kadrę nauczycielską popierało tyle osób, że mógłbym ich policzyć na palcach jednej ręki.

Każdy uczeń, który do nas dołączył, prawie płakał ze szczęścia na widok Potter'a. Kiedy skumali że też jestem obecny, nie biegli w moją stronę z nożem w ręku, ale rzucali nieprzychylne spojrzenia. Wiedziałem, że nie jestem tutaj mile widziany, jednak nie byłem znienawidzony. Kiedy przyszedł Longbottom, uśmiechnął się na mój widok i nawet podszedł najpierw do mnie, a nie do Potter'a! Czujecie akcje?

- Nic ci nie jest, Snape? Jak wprowadziłeś tutaj Harry'ego?

Oczywiście, w tym momencie przez tłum przeszedł zdziwiony szept. Co oni wszyscy myśleli, że Potti sam tutaj się wkręcił? Czy każdy ma śmierciożerców za debili?
Wzruszyłem ramionami, chcąc powiedzieć Harryemu o moim pięknym horkruksie. Powinienem też poinformować go o tym, że on sam... A właściwie, to nieważne.

- Alex, musisz nam pomóc. - powiedział Potter, wyglądając jakby wiedział co robi. Przewróciłem oczami. A co, miałem inne wyjście?

- Co znowu?

- Nikt nie może wejść na czwarte piętro. Najprawdopodobniej to tam znajduje się kolejny horkruks.

- Czym on jest?

- Diadem Ravenclaw.

Skinąłem głową, wiedząc, że nastolatek będzie musiał przetrzepać wieże krukonów. Może Cameron wie gdzie jest część duszy Voldemorta...

- Harry, muszę ci coś powiedzieć. Teraz. - odparłem, chwytając nastolatka za ramiona. Gryfon skinął głową, odchodząc kawałek od uczniów. O Merlinie, dlaczego to ja robię tutaj za sowę Snape'a?

- Co się stało?

- Po pierwsze : mam jeden z horkruksów. Powiedz mi jak go zniszczyć.

- Co? Który?

- Naszyjnik Slytherina. Czarny Pan dał mi go osobiście.

Nastolatek sięgnął do torby, wyjmując z niej kieł bazyliszka. Podał mi go zawiniętego z jednej strony w jakiś materiał. Myślałem, że ząb tego gada będzie większy, no ale właściwie to liczy się tylko to, że mogę załatwić nim kawałeczek Riddle'a.

- Zawiera jad, który go zniszczy.

Skinąłem głową, czując gulę w gardle na myśl o tym, co jeszcze musi wiedzieć gryfon. Kiedy patrzyłem na niego widziałem wiarę w zwycięstwo i naprawdę dobrego przywódcę. Serce biło mi prawie tak szybko, jak wtedy kiedy całuję się z Cameronem.

- Co jeszcze chciałeś mi powiedzieć?

- Ja... Nic takiego. To może zaczekać.

Nastolatek skinął głową, odwracając się do reszty czarodziei. Spłynęło to po nim jak po kaczce. Cóż, może to i dobrze...

- Hej, słuchajcie plan jest następujący...

------
Szedłem do lochów, ściskając w dłoni kieł bazyliszka. Czułem jak po plecach spływał mi pot, a na każdy najmniejszy odgłos nerwowo drgałem. Chyba moja psychika jest lekko nadwyrężona. Kiedy w końcu dotarłem do mojego pokoju, wszystko było na swoim miejscu, tak jak wychodziłem. Odsunąłem szufladę, wyciągając z niej część duszy Voldemorta.

Przez spocone dłonie biżuteria niebezpiecznie się wyślizgiwała. Bez słowa położyłem naszyjnik na podłodze, biorąc głęboki wdech. Odwinąłem kieł, chwytając go w obie dłonie i uklęknąłem obok czarnomagicznego przedmiotu. Powstrzymując się całą siłą woli przed zamknięciem oczu, najmocniej jak potrafiłem wbiłem kieł w amulet, widząc jak z obiektu nagle wyzionęło zielone światło a następnie poczułem podmuch gorąca. Przez chwilę byłem oślepiony.

Zamrugałem, chcąc odgonić mroczki sprzed oczu. Kiedy w końcu mi się to udało zobaczyłem, że faktycznie, zrobiłem to! Naszyjnik był rozsadzony na kawałki i z niektórych części unosił się dym. Moje szczęście nie trwało długo. Nagle poczułem w dłoniach niesamowity ból, który wciąż rósł. Potter nie uprzedził mnie, nie spodziewałem się tego. Nie wiedziałem co się dzieje, aż w kilku punktach zauważyłem pojawiające się szare plamy, które z każdą sekundą zajmowały coraz więcej miejsca na mojej skórze. Czułem się zdrętwiały ze strachu.

Na szczęście mój mózg podpowiedział mi żebym ruszył dupę, bo z samego myślenia to nic mi nie przyjdzie. Wybiegłem z pokoju do salonu i wskoczyłem do kominka, pojawiając się w gabinecie Snape'a. Widok Wilson tym razem nie zrobił na mnie żadnego wrażenia. Nawet gdyby do mojego ojca na herbatkę wpadł Merlin, to bym nawet nie zauważył.

Snape od razu zauważył stan moich dłoni, wstając z przerażeniem.

- Merlinie, Alex! Coś ty zrobił, dzieciaku?!

- Dobrze wiesz, co zrobiłem. - odparłem, nie chcąc się tłumaczyć w towarzystwie Agathy. Snape zniknął za drzwiami, szukając wspomagających eliksirów. Wiedźma skrzywiła się, podchodząc bliżej. Chwyciła moje dłonie, oglądając je z wszystkich stron. Odwróciła się słysząc, że Snape właśnie wraca.

- Sądzę Severusie, że tutaj może pomóc jedynie rytualne oczyszczenie. - mruknęła kobieta, wyglądając na zaniepokojoną. Czarodziej ją zignorował.

- Alex, posiadając Znak nie możesz szkodzić Czarnemu Panu, mając kontakt z jego magicznymi przedmiotami! - powiedział nauczyciel, przemywając plamy. Westchnął, mieszając ze sobą zawartość fiolki z czarnym i granatowym płynem. Przełknąłem ślinę, nie wiedząc co mi właściwie jest.

- Właśnie załatwiłeś sobie klątwę. - odparł zdenerwowany mężczyzna, kręcąc się dookoła i podając mi pewne specyfiki. - Poza tym, nie wiedziałem, że będziesz chciał zmienić stronę tak szybko. - dodał zgryźliwie.

- Mogłaby pani wyjść?! - zapytałem głośniej niż zamierzałem, miażdżąc kobietę wzrokiem. Wiedźma wzruszyła ramionami, wychodząc bez słowa, zamiatając podłogę długą suknią.

- Potter tutaj jest. - powiedziałem,  wprowadzając Snape'a kolejny raz w stan nerwicy.

- Co masz na myśli mówiąc "Potter tutaj jest?"

- Mam na myśli to, że właśnie pozbywa się kolejnego horkruksa, więc jeżeli mu się udało, to został nam jeszcze on oraz Nagini.

- Świetnie. W takim razie postaram się być na tyle nieprzyjemny, żeby w końcu ci kretyni zaczęli walczyć. - powiedział mężczyzna, wstając. Odłożył eliksiry i wyciągnął różdżkę, rzucając jakieś skomplikowane zaklęcia na moją skórę. Nawet nie zauważyłem kiedy ból minął, ale naprawdę potrafiłem docenić zdolności mojego ojca. Odetchnąłem z ulgą, wiedząc, że przynajmniej przez najbliższą dobę moje dłonie nie odlecą od mojego ciała.

- Ach Alex, jeszcze jedno. Nie wiadomo co teraz chce zrobić Czarny Pan względem ciebie. Mimo że jesteś strasznie nieodpowiedzialnym bachorem, to chciałbym, żebyś trzymał to zawsze przy sobie... - powiedział nauczyciel, grzebiąc w kieszeni. W końcu wyciągnął z niej maleńką fiolkę z wściekle żółtym eliksirem. Był do niej przymocowany łańcuszek, więc od razu zawiesiłem go na szyi.

- Co to jest? - zapytałem, przyglądając się uważnie płynowi. Nigdy nie widziałem eliskiru o takim kolorze.

- Gdyby Nagini postanowiła cię skosztować... Jest to odtrutka na jej jad.

Uniosłem brwi, zastanawiając się skąd mężczyzna wiedział jak zrobić odtrutkę na coś tak cholernie zabójczego. Prawdziwy ślizgon.

- Jest to jedyna fiolka którą zrobiłem, bo składniki są cholernie nieosiągalne, nawet dla mnie. Jeżeli ją stłuczesz, to ja stłukę ciebie.

Prychnąłem, wiedząc, że mężczyzna jest bardziej podatny na moją manipulację niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. No ale dobrze, nie zamierzam przecież spuścić jej w kiblu.

- Dzięki. Wygląda super.

Nauczyciel pokręcił głową uśmiechając się pod nosem. Widać że mu ulżyło. Na tyle na ile.

- Idź już. Za chwilę odbędzie się spotkanie w Wielkiej Sali.

Wyszedłem z gabinetu myśląc nad kilkoma rzeczami jednocześnie, jednak nie przeszedłem nawet pięćdziesięciu metrów, kiedy zauważyłem Malfoy'a. Chłopak wyglądał jakby doskonale wiedział co się kroi. Kiedy tylko mnie zauważył, chwycił za mój rękaw, wciągając za jedną z zasłon. Nawet nie próbowałem powstrzymać zaskoczenia.

- Co jest...

- Słuchaj, widziałem się z Hermioną. Wiem, że Potter tutaj jest.

- Ja też, sam go wprowadziłem, kretynie. - powiedziałem, uśmiechając się. Blondyn wyglądał na śmiertelnie poważnego. Na szczęście nie chciał poczęstować mnie Avadą. Że też istnieją jeszcze tacy ludzie!

- Jeżeli Czarny Pan zażąda żebym przeszedł do jego armii, to będę musiał to zrobić.

Wiedziałem, że Draco gryzie to jak cholera. Ale on miał rodziców, którzy podlegają temu beznosemu chujowi. Snape nie był jakąś zapłakaną blondynką, każdy z nas miał swoje własne konto u Voldemorta. Mogłem sobie fikać.

- Zrób to. Hermiona na pewno zrozumie, jest bardzo inteligentna.

Nastolatek skinął głową, widocznie się denerwując. Nagle ktoś jednym ruchem odsunął kotarę, zanim zdążyłem powiedzieć chłopakowi o naszym małym horkruksowym problemie.

- Chłopaki, ruszcie zadki do Wielkiej Sali. Teraz. - powiedział Blaise, wyciągając nas z zakurzonego kąta. Razem udaliśmy się za mulatem. Po drodze spotkaliśmy tylko kilku uczniów, którzy biegli do Wielkiej Sali. Kiedy weszliśmy do środka, stanęliśmy z boku, obserwując przebieg wydarzeń.

- Doszły do mnie informacje na temat tego, że w zamku znajduje się Potter. - powiedział Snape głębokim głosem. Stał przed stołem nauczycielskim, wyglądając jak nietoperz żądny krwi. - Jeżeli ktokolwiek ukrywa Potter'a, czy to uczeń, czy nauczyciel... Zaręczam, że spotka go to samo co jego.

Czarodzieje poruszyli się niespokojnie, a Gwardia Dumbledore'a troszkę pobladła, jednak nie wyglądali oni na jakkolwiek przekonanych do współpracy. Nagle stało się to, na co miałem nadzieję.

- Jestem tutaj Snape! I nie zamierzam uciekać! - zawołał Złoty Chłopiec, wychodząc z tłumu. Przez salę przebiegły okrzyki zdziwienia, jednak dalej nikt nie śmiał się ruszyć choćby o krok. Oprócz McGonagall.

Kiedy Snape wyciągnął różdżkę idąc w stronę gryfona, kobieta zrozumiała, że to jej szansa.
Nauczycielka pałała nienawiścią do obecnego dyrektora, więc kiedy znalazła okazję do skopania mu dupy, wykorzystała ją.

Wyszła na środek, zasłaniając swojego ucznia i bez skrupułów zaatakowała Mistrza Eliksirów. Patrzyłem na ich pojedynek, obgryzając paznokcie. Mimo że wiedziałem, że Snape da za wygraną, to nie czułem się komfortowo, widząc na przeciw niego rozwścieczoną czarownicę.

W pewnym momencie mój ojciec odwrócił się na pięcie, zamieniając się w czarny dym i wybijając szybę nad stołem nauczycielskim, uciekł. No tak, gdybyśmy mieli czekać aż McGonagall go załatwi, to w międzyczasie urosłaby mi broda.

Jednak po chwili mina mi zrzedła. Kiedy do wszystkich dotarło, że Snape'a i innych śmierciożerców (którzy po chwili zostali powaleni na ziemię przez uczniów i starych nauczycieli) już nie ma, odwrócili się w moją stronę. Zastanawiałem się jak szybko zostanę rozszarpany na strzępy, kiedy uprzedzając wszelkie oskarżenia ze strony uczniów, podszedł do mnie Potter.

- Hej, posłuchajcie! Gdyby nie Alex, nie byłoby mnie tutaj. Dlatego jeżeli ktoś będzie chciał wyrównać z nim rachunki, będzie musiał najpierw zmierzyć się ze mną! Czy to jasne?!

Miałem ochotę prychnąć, widząc tą gryfońską ochronę. Rany, to ja jestem tutaj starszym bratem! A w ogóle to sądzę, że posiadam większą wiedzę z zakresu zaklęć odstraszających potencjalnych zabójców... Dobra, dobra, już się zamykam. Niech Potter ma swoje pięć minut.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro