Rozdział 71
Merlinie, przepraszam że te ostatnie rozdziały są takie chaotyczne ale normalnie się stresuję xd wybaczcie :')
Kiedy wyszliśmy z Malfoy'em z sali wiedziałem, że muszę jak najszybciej dostarczyć eliksir wzmacniający dla Hermiony. Tylko jak? Nie wiedziałem tego jeszcze, ale razem ze ślizgonem udaliśmy się do składziku, żeby zdobyć leczniczą substancję. Drogę pokonaliśmy bez słowa. Każdy z nas martwił się o bezpieczeństwo i życie bliskich nam osób. Ale spokojnie, wszystko się jakoś ułoży.
Odetchnąłem głęboko, zastanawiając się co właściwie robi teraz Voldemort. Co mogło być ważniejsze od Potter'a?
- I co teraz? - zapytał blondyn, wyrywając mnie z moich rozmyślań. Zmarszczyłem brwi, nie wiedząc czy mój plan jest faktycznie dobry, jednak... obawiam się, że nie mamy żadnego innego.
- Zgredek! - zawołałem skrzata, mając nadzieję, że jakimś cholernym cudem stworzenie posłucha. Draco spojrzał na mnie z kpiną, ale po chwili szczęka mu opadła.
- Zgredek nie będzie słuchał złego pana Snape'a! Zgredek jest wierny Harryemu Potterowi, dlatego...
- Mam lek dla Hermiony, Zgredku. Wiem, że jesteś dzielnym skrzatem i jako nasza jedyna nadzieja możesz jej pomóc. - powiedziałem głosem speaker'a telewizyjnego, który przekonuje ludzi do różnych idiotycznych decyzji. Skrzat na chwilę zamilkł, marszcząc czoło. No dalej, wiem że się zgodzisz, wiem o tym!
- Posłuchaj, daj tą fiolkę Potterowi. Jeżeli jest to coś, co Hermionie zaszkodzi, to po prostu jej tego nie poda. Ma wybór. - powiedziałem, klękając naprzeciw Zgredka. Jasne, jasne gryfon ma wiedzę z eliksirów równie dużą co ja z fizyki kwantowej. Skrzat w końcu wzruszył ramionami, przyjmując fiolkę.
- Zgredek da to panu Harryem Potterowi. Jeżeli jednak mu zaszkodzisz, to Zgredek cię znajdzie i... i... hmpf! - odparło stworzenie, znikając. Odetchnąłem z ulgą.
- Dziękuję Alex, dziękuję, dziękuję....
- Hej, Draco uspokój się. Zrobię co w mojej mocy żeby ci pomóc. - powiedziałem, niepokojąc się stanem przyjaciela.
- Alex, ona jest taka... Nie wiem, po prostu kiedy przy niej jestem czuję, że byłbym dla niej ważny nawet z wielkim pryszczem na czole i łupieżem i suchymi ustami i... - powiedział Draco, w pewnym momencie przerywając w pół zdania. Spojrzał na mnie, uśmiechając się podejrzanie. - Co właściwie jest między tobą a Rosier'em?
- Ja... Nie wiem... - wydusiłem, czując się bardzo niekomfortowo. - Wiesz, po śmierci jego ojca nie jest w nastroju do...
- Och błagam cię! Nie mówię o seksie, tylko o was! A w ogóle to jestem pewien, że śmierć tego... Nie chcę używać wulgarnych słów, ale jego stary był totalnym skurwysynem! Myślę, że Cameron jest weselszy od tamtego czasu.
Przygryzłem wargę, nie wiedząc co właściwie mam odpowiedzieć. Trwała wojna, a ja nie chciałem nikogo narażać. Kiedy ten cyrk się skończy będę mógł oficjalnie z kimś chodzić. Chociaż, czy ja wiem czy to dla mnie?
Byłem na randce raz, jak miałem trzynaście lat. Umówiłem się z dziewczyną, która farbowała włosy na różowo i dawała imię każdemu ze swoich pluszaków. Poszliśmy razem do kina na jakąś głupią komedię romantyczną. Następnego dnia poszła na ten sam film z chłopakiem, który był tępy ale miał deskorolkę. No i gdzie tu jest sprawiedliwość? To tyle jeżeli chodzi o moje randki.
- Alex? Odpowiedz mi w końcu.
- To jest strasznie skomplikowane, Draco! Nie wypytuj mnie, bo sam nie wiem. Jak już ustalimy datę ślubu to będziesz pierwszym, który się o tym dowie. - odpowiedziałem czując, że zrobiłem się czerwoniutki jak sztandar Gryffindoru. Ślizgon prychnął śmiechem, kręcąc głową.
- W porządku, ale musisz rzucić do mnie bukiet, kretynie. - odparł chłopak, odchodząc. Westchnąłem, czując w głowie natłok myśli. Czy ja podobam się Cameronowi? Nie myślałem o tym tak na serio. Poczułem jak moje wnętrzności przewracają się na wszystkie strony, kiedy pomyślałem o krukonie, który uśmiecha się na myśl o mnie. Chociaż właściwie to ja tak reaguję, ale... Alex ty wariacie, ważne że jest dobry w łóżku, tak?
- Nie mogę tyle myśleć... - mruknąłem, kierując się w stronę kominka. Kiedy pojawiłem się w Hogwarcie postanowiłem udać się do lochów, żeby chwilę odpocząć. To całe myślenie jest strasznie wyczerpujące... Po drodze nie spotkałem nikogo oprócz Zachariasza Smitha. Chłopak przyjechał po mnie obojętnym wzrokiem tak jak większość osób, udając, że nie żywi wobec mnie żadnych morderczych uczuć.
W kwaterach Snape'a rzuciłem się na łóżko z westchnięciem, ale nagle poczułem, że coś przygniotłem. Sięgnąłem ręką pod kołdrę, wyciągając notatnik Black'a. Czy ja go tutaj odkładałem? Wzruszyłem ramionami, przeglądając zeszyt. Nagle wypadla z niego zapisana kartka. Chwyciłem ją zdając sobie sprawę z tego, że nigdy wcześniej jej nie widziałem.
Zmarszczyłem brwi, oglądając zapiski. Na drugiej stronie zobaczyłem naszkicowany obrazek... Zaraz, zaraz. To naszyjnik. Naszyjnik! Taki sam jak mój! To jest biżuteria Slytherina!
Wyskoczyłem z łóżka jak oparzony. Wyciągnąłem błyskotkę z szuflady, oglądając detale. Tak, zdecydowanie mowa o tym samym przedmiocie.
Szybko przeczytałem co na jego temat napisał Regulus. Zrobiło mi się niedobrze. Odsunąłem naszyjnik jak najdalej od siebie.
Panie i Panowie czy ktoś z was chciałby zacząć licytację horkruksa Voldemorta? Zapewniam, że wśród czarnoksiężników nigdy nie wychodzi z mody!
- No dobrze i co ja mam z tym fantem zrobić? Nie mogę go zniszczyć teraz, bo Czarny Pan będzie wiedział że to ja. Na razie schowam go tam gdzie był i...
Prawie upuściłem biżuterię przez piekący Mroczny Znak. Co tym razem? Przed chwilą tam byłem, do cholery! Przeszedłem przez kominek, pojawiając się wśród innych śmierciożerców. Było ich naprawdę sporo...
- Co jest? - zapytałem Malfoy'a, który wydawał się być podekscytowany. Blondyn uśmiechnął się lekko, tak żeby nikt nie pomyślał, że cieszy się z tego, że...
- Złota Trójca dała nogę.
- Co? - zapytałem, będąc w ciężkim szoku. Jak? Przecież to praktycznie niemożliwe...
Poszliśmy do sali, gdzie jeszcze niedawno trzymano gryfonów. Bellatrix wrzeszczała na szmalcowników, jeden z nich nawet leżał na podłodze, bez ruchu. Wszyscy wyglądali na nieźle przestraszonych. Nagle w pomieszczeniu temperatura spadła i wszyscy odwrócili się w stronę wyjścia.
Voldemort zmierzył nas spokojnym spojrzeniem. Mężczyzna powoli wszedł do środka, a każdy w jego pobliżu padł na kolana. Czarodziej stanął mniej więcej na środku pomieszczenia, patrząc z pogardą na Lestrange. Kobieta wyglądała na zdruzgotaną. Padła na kolana, podchodząc do czarnoksiężnika.
- Panie, rzuciłam sztyletem w Potter'a, możliwe że już dołączył do swoich przeklętych rodziców...
Voldemort wyglądał, jakby ten fakt jeszcze bardziej go wściekł. Zacisnąłem szczękę żałując, że Tommy nie pozwolił swoim oficerom zająć się tą kretynką.
- Głupia! Dobrze wiesz, że to ja go zabiję, nikt inny! Crucio! - wrzasnął Riddle, trzymając kobietę pod zaklęciem. Kiedy w końcu przerwał klątwę, wyglądał na zrelaksowanego na tyle na ile może być w takim stanie Czarny Pan.
- Zejdźcie mi z oczu, wszyscy! - zawył mężczyzna, wskazując drzwi. - Chcę Potter'a żywego! Wynocha!
Wszyscy obecni na sali rzucili się do drzwi, chcąc jak najszybciej zejść z zasięgu różdżki rozgniewanego czarownika.
Udałem się z Malfoy'em z powrotem do Hogwartu. Kiedy tylko wyszedłem z kominka w lochach, wpadłem na Snape'a. Nauczyciel wyglądał na zaniepokojonego. Popchnął mnie do jego gabinetu, najwidoczniej chcąc mi coś powiedzieć. Mam nadzieję, że nikomu nic się nie stało.
- Alex, nie wiem czy przeżyję tą wojnę, dlatego...
- Co ty mówisz? - zapytałem, lekko zdziwiony tym jak mężczyzna zaczął zdanie. To napewno nie prowadzi do czegoś dobrego.
- Chciałem powiedzieć ci o czymś bardzo ważnym. - odparł nauczyciel, wyglądając jakby chciał mi powiedzieć, że zaraz wszyscy umrzemy. - Potter jest horkruksem.
- Co? - zapytałem głucho, zastanawiając się nad tym jak bardzo mój słuch nawala. Może Voldemort znowu podał mi jakąś substancję, tym razem halucynogenną. Wiecie, że kaktus jest halucynogenny?
- Jeżeli Potter nie umrze, Voldemorta nikt ani nic nie zabije. Dumbledore mi o tym powiedział. Wiem, że to nie brzmi dobrze, ale nic nie można na to poradzić...
- Czekaj, ale on o tym nie wie. - powiedziałem, nie wiedząc dlaczego dyrektor pozwolił trwać Harryemu w złudzeniu. To jest jakiś pieprzony absurd.
Nagle otworzyły się drzwi i do środka weszła Wilson. Czarownica uśmiechnęła się krzywo na nasz widok. Snape spojrzał na nią znudzony. I wiecie co wtedy zauważyłem? Nauczyciel nie zaczął jej opierdalać za to, że nie zapukała! Nawet ja, będąc ukochanym synusiem jedynaczkiem muszę to robić! Zmarszczyłem brwi przyglądając się tej dwójce.
- Mam dla ciebie jakieś papiery od Czarnego Pana, Severusie. - odparła kobieta, podchodząc do biurka i delikatnie unosząc podbródek. Prawie zakrztusiłem się śliną. Severusie?!
Se - ve - ru - sie?! No, szkoda że nie "Sevvy Nietoperku"!
Czarodziej prychnął, odbierając od kobiety pakiet pism. Chyba miałem dziwną minę, bo mężczyzna spojrzał na mnie i szybko odchrząknął.
- To wszystko?
- Nie. Słyszeliście, że ta wariatka Black jest w ciąży? - zapytała kobieta beztrosko, jakby był to niesamowicie zabawny fakt.
- Nooo i...? - zapytałem, przeciągając samogłoski. Czym się ta wiedźma tak ekscytuje? Mimo że Bellunia to świruska, to dalej jest kobietą i ma macicę. Chyba.
- Podobno to dziecko Czarnego Pana...
- Bzdury. - przerwał Snape, wyglądając na wściekłego tym co właśnie usłyszał. Przełknąłem ślinę, nie będąc pewien co właściwie o tym myśleć. Wzruszyłem ramionami wiedząc, że w gruncie rzeczy to nie jest mój problem. Raczej.
- A tak przy okazji... Podobno Potter przeniósł się do Hogsmeade. Śmierciożercy się tam panoszą aż miło.
- To, że nie masz Znaku, nie znaczy że w mniejszym stopniu służysz Czarnemu Panu, Wilson. - odparł Snape, wyglądając na ciutkę urażonego. Właściwie, to ja chyba też powinienem.
- Och, oczywiście, że nie. Jednak ja...
- Alex, idź się rozejrzyj w Hogsmeade za swoim irytującym bratem. - mruknął Snape, nawet na mnie nie patrząc. Zajęty był bitwą na spojrzenia z Wilson. Wzruszyłem ramionami, wychodząc. Jak tam sobie chce. Trochę czasu na świeżym powietrzu dobrze mi zrobi.
Wyszedłem na błonie i nagle zderzyłem się z Rosier'em. Na widok krukona poczułem się dość nerwowo. Chłopak zaśmiał się, trzymając w dłoni papierosa.
- Spokojnie, Alex. Gdzie tak pędzisz? - zapytał wypuszczając w moją stronę kłęby dymu. - Zapalisz? - dodał, wyciągając paczkę. Wzruszyłem ramionami, częstując się.
- Podobno w Hogsmeade jest Potti. Idę się za nim rozejrzeć. - mruknąłem, unikając spojrzenia nastolatka.
- O rany, idę z tobą! Zaraz mam transmutację, a ta stara kocica ostatnio uwzięła się na mnie w każdy możliwy sposób.
Chciałem powiedzieć żeby nie szedł, bo czułem się dziwnie skrępowany w jego towarzystwie. Zagryzłem wargę chcąc odmówić, ale w tym momencie Cameron zaczął całować mnie po szyi.
- Ej! - szepnąłem, próbując zmusić się do odepchnięcia chłopaka. Oczywiście nie udało mi się to.
- Tak? Coś nie tak, panie Snape? - zapytał nastolatek z diabelskim uśmiechem. Przełknąłem ślinę, odsuwając się.
- Po prostu chodźmy już. I przestań się tak przysysać, trzy czwarte Hogwartu zastanawia się, która dziewczyna tworzy takie malinki. - mruknąłem, ciągnąc Rosier'a za rękę. Czarodziej zaśmiał się, doganiając mnie. Co ja mam z tym napalonym śmierciożercą!
-----
Kiedy pojawiliśmy się w wiosce czarodziejów, zobaczyłem dookoła mnóstwo śmierciożerców. Zmarszczyłem brwi wiedząc, że pod peleryną niewidką nie zmieści się całe stado gryfonów.
- Chodź. - szepnął Cameron, popychając mnie do przodu. Chodziliśmy między budynkami udając, że obchodzi nas to całe przedsięwzięcie. Zastanawiałem się dlaczego gryfon przyszedł tutaj. Nie uwierzę, że tak po prostu uda mu się dostać do Hogwartu. Z każdą minutą pojawiało się dookoła nas coraz więcej sług Czarnego Pana. Gdzie jest ten głupi gówniarz?! Jeżeli ktoś ma go znaleźć, to będę to ja!
Poszukiwania Złotego Chłopca przeciągały się, a ja traciłem nadzieję na to, że chłopak w ogóle jest w Hogsmeade. Słońce zachodziło, a w ciemnościach szanse na jakiejkolwiek powodzenie były prawie zerowe.
Byliśmy już zmęczeni i głodni, kiedy doszliśmy do wniosku, że jeżeli zaraz nie odpoczniemy, to nogi wejdą nam w dupę. Usiedliśmy przy drzwiach jakiegoś składu, na tyłach sklepu z kociołkami, kiedy nagle usłyszałem stukanie. Odgłos dochodził z za drzwi o które się oparliśmy.
Rosier spojrzał na mnie, mrużąc oczy. Oboje odwróciliśmy się powoli w stronę ściany, próbując cokolwiek dostrzec przez szpary między deskami.
- Potter, jeżeli to ty...
- Alex? - zapytała szeptem Hermiona. Uśmiechnąłem się, czując jak spada mi kamień z serca. - Chcemy dostać się do Hogwartu...
Machnąłem ręką, chcąc jak najszybciej się stąd przetransportować. Wstałem, wiedząc, że musimy działać według planu. Przedstawiłem go już Rosierowi, który nie był z niego za bardzo zadowolony, jednak... Wiedział, że jestem "upartym gadem".
- Posłuchajcie mnie, kretyni. Pomogę wam, ale musicie wysilić mózgi. Będę się zachowywał jak śmierciożerca, a wy jak głupi gryfoni, jasne? Zaufajcie mi.
- Niech ci będzie, frajerze. - mruknął Potter, mierząc mnie zielonymi oczami. Skinąłem głową, wstając. Odetchnąłem głęboko wiedząc, że najmniejszy błąd może mnie kosztować więcej niż życie. Wyciągnąłem różdżkę, celując w drzwi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro