Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 70

- Longbottom, chyba oszaleliście. Nie chcę mieć z tym nic wspólnego, więcej nie zawracaj mi głowy takimi bzdurami! - odparłem wściekły, odwracając się do wyjścia. Merlinie, dlaczego jednych obdarzasz mózgiem, a drugich nie?

- Alex, to jest naprawdę ważne, musisz nam pomóc... - szepnęła Weasley, patrząc na mnie z nadzieją. Czy ona naprawdę myśli, że ja...

- Posłuchajcie mnie uważnie, bo chyba nie dla wszystkich jest to jasne. - powiedziałem spokojnie, wiedząc że gryfoni (i krukonka) są bardzo uparci, więc muszę zakończyć to raz na zawsze.
- Mam Mroczny Znak i nie będę poświęcał mojego bezpieczeństwa dla waszych planów, które są niedorzeczne.

- Wcale nie są...

- Longbottom, co zrobisz z mieczem Gryffindora jak już go będziecie mieli? Wsadzisz go sobie w gacie, potem opuścisz niepostrzeżenie Hogwart i będziesz podróżował z nim, szukając Harry'ego, który może być cholera wie gdzie? Bardzo mi przykro, ale nie mam zamiaru w czymkolwiek wam pomagać po tym, jak ostatnio zamknęliście nas z Rosier'em...

- On zabił Moodyego! Syriusz też nie żyje! - krzyknęła Ginny ze łzami w oczach. Podszedłem do dziewczyny, chwytając ją za podbródek.

- Doskonale wiesz, że gdybyście nas grzecznie wypuścili, to oboje byliby cali i zdrowi. Chociaż ja osobiście, życzyłem Szalonookiemu śmierci po tym jak załatwił ojca Camerona.

Rudowłosa odepchnęła mnie od siebie z oburzonym warkotem. Doskonale wiedziała, że mam rację. Chociaż szczerze mówiąc, martwiłem się co się stanie z krukonem, jeżeli faktycznie Voldemort zostanie pokonany. Za zamordowanie tak ważnego aurora z własnej woli...

- Chcemy zrobić to dla Harry'ego... - zaczęła nieśmiało Luna, ale szybko jej przerwałem.

- Uważasz, że naprawdę dacie radę włamać się do gabinetu Snape'a, tak żeby on się nie zorientował? Przykro mi, ale nigdy w to nie uwierzę.

Nastolatkowie zamilkli, zastanawiając się nad wszystkim co im powiedziałem. Merlinie, dajcie spokój bo jeżeli Voldemort się dowie i będzie kazał mi was torturować, to naprawdę zrobię to cholernie porządnie! No dalej, wiem że gdzieś tam, głęboko posiadacie resztki umysłu!

- Muszę się nie zgodzić, Alex. - powiedział uparcie Neville, zaplatając dłonie na piersi. Merlinie, co mu się stało w tym roku? Pożyczył od kogoś jaja? Nie, po prostu jest tępy.

- Dobra! Róbcie co chcecie, droga wolna! Ten jeden raz was nie zdradzę, chociaż mógłbym! Wiecie dlaczego? Bo mój ojciec dowie się sam, że to wy, zanim przekroczycie próg gabinetu, tyle w temacie! - krzyknąłem, wychodząc z Pokoju Życzeń.

Rany, nie znam nikogo równie odpornego na logiczne myślenie co gryfoni. Oni po prostu są autodestrukcyjni! Ale w porządku, jak Snape da im szlaban życia, to może w końcu zmądrzeją.

Oczywiście stało się tak jak przewidywałem. Mistrz Eliksirów złapał ich na gorącym uczynku, więc żeby zachować wiarygodność szpiega dał im szlaban w Zakazanym Lesie. Prychnąłem kiedy się o tym dowiedziałem. No naprawdę, mają szczęście. Sam bym chciał taki szlaban, zamiast głupich esejów...

Przez jakiś czas w zamku panował względny spokój, aż pewnego dnia zobaczyłem jak mój najdroższy Amycus postanowił zaleźć mi za skórę. Mimo że ostatnio nie byłem z gryfonami w najlepszych stosunkach, to chyba Ginny tak nie uważała. Dziewczyna wpadła do biblioteki zapłakana, ciągnąc mnie za rękaw i prosząc żebym gdzieś z nią poszedł.

Nie wiedząc czy kogoś mordują czy palą, udałem się za czarownicą, mrucząc pod nosem jaka jest głupia. Okazało się, że wcale nie była. Ten kawał gówna, Carrow torturował jakąś pierwszoroczną mugolaczkę tylko dlatego, że na niego wpadła. Dziewczyna piszczała z bólu, wijąc się pod nogami mężczyzny.

- I co? Podoba ci się to? Crucio!

- Expelliarmus! - wrzasnąłem, nie zastanawiając się długo. Zimna furia kotłowała się we mnie, chcąc wyjść i zabić śmierciożercę. Mężczyźnie zrzedła mina na mój widok. Tak właśnie wygląda wściekły Snape, frajerze!

- Crucio! - krzyknąłem, trzymając Amycusa pod zaklęciem. Uczniowie pisnęli, odsuwając się od nas. Och tak, to dopiero było uczucie! I co teraz zrobisz? Będziesz mnie błagał, żebym przestał? Możesz, ale nie mam zamiaru pozbawiać się tego uczucia władzy, ja teraz decyduję jak bardzo będziesz cierpiał!

W pewnym momencie mężczyzna przestał wrzeszczeć, więc przerwałem zaklęcie, widząc jak moja ofiara spazmatycznie drga. Po plecach spływał mi pot, a różdżka wyślizgiwała się z moich rąk. Zderzenie z rzeczywistością było dość bolesne.

Poczułem, że ktoś obserwuje mnie intensywniej od innych, więc spojrzałem w bok, widząc McGonagall opierającą się o ścianę. Nauczycielka bez słowa podeszła do zapłakanej uczennicy, wysyłając ją razem z Ginny do Madame Pomfrey. Otarłem twarz, czując się wyczerpany. Kobieta chwyciła mnie za rękę, wyprowadzając z korytarza.

Zaprowadziła mnie do swojego gabinetu, gdzie podała szklankę wody, która smakowała dla mnie wybornie. Wypiłem wszystko łapczywie, czując że drżę. Usiadłem na krześle, chowając twarz w dłoniach.

- Jestem obrzydliwy. Czuję się jak potwór. - powiedziałem zduszonym głosem. Tak właśnie się czułem. Nie dlatego, że użyłem cruciatusa, robiłem to już wcześniej. Obawiałem się sam siebie. Tym razem podobało mi się to.

Zauważyłem to już kiedy torturowałem gryfona. Wtedy to było pojedyncze uczucie, którego prawie nie zauważyłem. Kiedyś było mi niedobrze jeszcze przed wypowiedzeniem samej inkantacji, wiedząc że i tak nie uda mi się osiągnąć pełnego zaklęcia. Teraz nie dość, że potrafiłem bez problemu się nim posługiwać, to jeszcze sprawiało mi to przyjemność.

- Nie powinienem być czarodziejem. Nie potrafię panować nad moimi emocjami. - wyszeptałem, czując jak pod powiekami zbierają się moje łzy. Nie, nie mogę płakać, jeżeli to zrobię, to osiągnę dno dna.

- Alex proszę, spójrz na mnie. - powiedziała spokojnie nauczycielka, chwytając mnie za dłoń. Powoli uniosłem wzrok na kobietę, nie mogąc opanować uczucia strachu. Czy uważała mnie za psychola? Napewno.

- Czy uważasz swojego ojca za potwora?

- Nie. - odparłem szybko, nie wiedząc do czego zmierza kobieta.

- Myślę, że w kwestii czarnej magii nie sięgasz mu do pięt. Masz swoją odpowiedź.

Skrzywiłem się, czując się wykpionym. Czy czarownica naprawdę nie widzi, że to mnie wciąga? Rzucanie takich zaklęć za każdym razem jest dla mnie łatwiejsze. I coraz przyjemniejsze.

- Mam jeszcze dużo czasu żeby go dogonić, bez obaw.

- Alex, prawda jest taka, że jak na swój wiek przeszedłeś naprawdę wiele. Zależność złych doświadczeń w życiu, a wpływ czarnej magii na nas, jest bardzo mocno ze sobą powiązany.

Przygryzłem wargę, nie wiedząc co mam odpowiedzieć. Teraz to i tak nie miało żadnego znaczenia. Patrzyłem na różne sprawy inaczej niż wcześniej. Moje poczucie moralności było spaczone. Ale musiałem żyć dalej, jako czarnoksiężnik, czy też nie.

- Co mam zrobić? - zapytałem, bardzo obawiając się odpowiedzi.

- Nie jestem osobą, która potrafi ci odpowiedzieć na to pytanie. Mimo to, myślę, że byłoby dla ciebie lepiej, gdybyś udał się do Voldemorta i od razu się przyznał. Carrow i tak napewno pójdzie do niego na skargę.

Zamrugałem, wiedząc, że kobieta ma rację. O Merlinie, dlaczego nie mógłbym tak po prostu zapaść się pod ziemię na jakiś czas?

Wstałem, wiedząc, że muszę to zrobić teraz. Im szybciej, tym lepiej. Wyszedłem z gabinetu czarownicy i udałem się do lochów, skąd kominkiem przetransportowałem się do Dworu Malfoyów. Byłem zdenerwowany naprawdę mocno, bo właściwie to nie wiem jak mógłbym się usprawiedliwić.

Nagle z kominka wyszedł Draco i na mój widok zmarszczył brwi.

- Co ty robisz? - zapytaliśmy oboje, w tym samym momencie.

- Trochę sobie nagrabiłem, ale nieważne. Opowiem ci jak przeżyję. - mruknąłem, idąc na spotkanie z tym czubkiem.

Riddle'a nie było. Za to okazało się, że odwiedził nas ktoś inny. Kiedy wszedłem do sali spotkań w poszukiwaniu kogokolwiek, kto mógłby mi powiedzieć gdzie też znajduje się nasz Najwyższy, zobaczyłem dziwną scenę.

Na podłodze leżała Hermiona Granger, a przy niej klęczała Bellunia, widocznie robiąc coś, co dziewczynę musiało boleć. Z boku stali Malfoyowie, jacyś szmalcownicy i Agatha Wilson. Kobieta wyglądała na zdegustowaną poczynaniami Lestrange. Odchrząknąłem, zwracając na siebie uwagę obecnych.

- Co tu się dzieje do kurwy nędzy? - wyszeptałem bardzo groźnym głosem. Gryfonka jęknęła, próbując odsunąć się od kobiety. Nikt nie odpowiedział na moje pytanie, oprócz Wariatrix, która zaczęła się histerycznie śmiać.

- Zapytałem o coś, ty pojebana psycholko! - wrzasnąłem, czując że poziom mojego przerażenia nie pozwala mi powstrzymać emocji. Jeżeli jest tutaj Hermiona, to na pewno mogę zaraz spotkać też Harry'ego.

- Nie tym tonem! - krzyknęła Black, wyglądając jakby była jeszcze weselsza niż w momencie, kiedy zabiła swojego kuzyna. Zacząłem iść w stronę kobiety, kiedy drogę zagrodziła mi Wilson. Położyła mi dłoń na ramieniu, odsuwając jak najdalej od Belluni.

- Złapali Granger i Weasleya. Jest z nimi też jakiś chłopak, ale dziewczyna rzuciła na niego zaklęcie żądlące, więc nie wiemy czy to Potter. Mamy mały problem, bo jeżeli to nie Potter... Czarny Pan zajmuje się dość delikatną sprawą i nie możemy go wezwać, jeżeli nie jesteśmy pewni w stu procentach.

W tym momencie do sali wszedł Draco. Na widok Hermiony zbladł, jakby w ciągu sekundy wyssano z niego całą krew. Nie dziwiłem się mu ani trochę.

- Draco, kochany! Ty możesz nam pomóc! Temu bachorowi Snape'a nie ufam za grosz, ale ty... - odparła Lestrange, schodząc do jakiegoś pomieszczenia pod podłogą. Po chwili wyciągnęła stamtąd Potter'a z buźką, jakby ją włożył do ula.

Przystawiła nastolatka Malfoyowi pod nos, patrząc na niego wyczekująco. No błagam, każdy głupi wie, że to Potti! Nie odzywałem się ani słowem, żeby nie zdradzić tożsamości brata.

- No powiedz Draco, czy to nasz najmilszy Harruś? - zapytała czarownica z podekscytowaniem. Agatha potrzasnąła głową, a Malfoyowie wyglądali na wystraszonych tą całą sytuacją.

- Ja... Nie wydaje mi się... Myślę, że to raczej nie jest Potter. Nawet nie widać blizny. - powiedział po chwili ślizgon niechętnie, co jakiś czas zerkając w stronę Granger. Kobieta wrzasnęła sfrustrowana, uderzając Potter'a w twarz. Drgnąłem mocniej niż powinienem, co na pewno zauważyła Wilson. Cicho bądź wiedźmo, ten jeden raz japa na kłódkę.

- Snape, doskonale potrafię używać legilimencji, więc zamilcz jeśli ci życie miłe. - warknęła kobieta, nawet na mnie nie patrząc. Jak? Jakim cudem?! Dlaczego ta baba mnie prześladuje?! Jakim prawem weszła do mojego umysłu, bez mojej zgody?!

- Powiedziałam, żebyś przestał tyle myśleć. - dodała czarownica, mrużąc niebezpiecznie oczy.

- Nie da się nie myśleć. - szepnąłem, patrząc jak wściekła Bellatrix zaciąga gryfona z powrotem gdzieś pod podłogę.

- O naprawdę? Myślę, że w Hogwarcie nie brakuje puchonów.

Na wspomnienie puchonów zrobiło mi się gorąco. Od razu pomyślałem o Deborze, co wywołało we mnie uczucie mdłości. Kobieta zauważyła, że chyba zzieleniałem, bo w końcu postanowiła nie komentować mojej marnej egzystencji. 

Lestrange wyglądała na wzburzoną. W kilku krokach znalazła się obok Hermiony, rzucając na dziewczynę wiele zaklęć torturujących, których nigdy, przenigdy nie chciałbym doświadczyć. Nastolatka darła się w niebo głosy ale to tylko sprawiało, że Bellaszmatix czuła, że wyświadcza światu przysługę.

Malfoy cofnął się w moją stronę, aż w końcu stał obok mnie, obserwując nieobliczalną wiedźmę. Chwycił mnie za łokieć, powoli odsuwając od Wilson na tyle, żeby nie słyszała co mówi.

- A - Alex? Alex, proszę zrób coś. - wydusił Malfoy, trzęsąc się niemiłosiernie. Jeżeli tak dalej pójdzie, to w końcu ślepy się zorientuje, że blondyn leci na Hermionę. Podszedłem do Belli, nachylając się do jej ucha.

- Skarbie, czy Czarny Pan wie, że próbowałaś udaremnić przyjęcie przeze mnie Znaku?

Kobieta wolno odwróciła się w moją stronę, opryskana krwią mugolaczki. Śmierdziała strachem.

- No? Jeżeli dalej będziesz ją torturować bez wyraźnego polecenia Czarnego Pana, to myślę, że będę zmuszony podzielić się z nim tą informacją. - powiedziałem spokojnie, smakując każdą chwilę przerażenia Lestrange. Cudowne uczucie. Wyborne. Chyba mogę je umieścić w kategorii moich hobby.

Czarownica przez kilka sekund kalkulowała co jest lepsze : słuchanie wrzasków mugolaczki czy przychylność jej Pana. W końcu z okropnym grymasem odsunęła się od dziewczyny, rzucając pod nosem wiele naprawdę wymyślnych obelg.

- Ten jeden raz wygrałeś, Snape. Pierwszy i ostatni. - odparła wściekła kobieta, wychodząc z pomieszczenia. Podszedłem z Malfoy'em do dziewczyny, delikatnie zanosząc ją do pewnego rodzaju piwnicy. Siedział tam też Potter, Weasley i Luna. Na widok blondwłosej czarownicy przez chwilę stanąłem w miejscu, nie wiedząc czy mi już na mózg padło. Chociaż właściwie, to nie widziałem jej nigdzie od kilku dobrych dni.

- Lovegood? Co ty tutaj robisz, do diaska?

Dziewczyna wzruszyła ramionami, bawiąc się swoimi włosami. Nie wyglądała na wzruszoną aktualnym stanem rzeczy. Weasley na nasz widok zacisnął pięści, ale był mądry na tyle, żeby nie gadać co mu ślina na język przyniesie. Potter bez słowa wpatrywał się we mnie, ale nie powiedział ani słowa. Nie zamierzałem z nim plotkować, więc ta urocza chwila minęła mam w błogiej ciszy.

- Draco... - szepnęła gryfonka cicho, chwytając blondyna za rękę. Po chwili z jej oczu spłynęła pojedyncza łza. Wyglądała naprawdę strasznie. Miała cięcia na rękach i nogach, nie mówiąc o obrażeniach wewnętrznych. Ślizgon westchnął, dotykając twarzy nastolatki z czcią.

Ron przewrócił oczami, ale nie rzucił się na chłopaka z zębami. Z twarzy Potter'a niczego nie potrafiłem wyczytać, no bo jak wiemy jego trądzik młodzieńczy przeszedł wszelkie oczekiwania. Podszedłem do Malfoy'a, odsuwając go od dziewczyny.

- Musimy już iść, stary. Wykombinuję jakiś eliksir przeciwbólowy, wszystko będzie okej. - powiedziałem, wyciągając chłopaka z piwnicy. Nastolatek musiał się szybko ogarnąć, bo nie wyglądał dobrze. Na szczęście wszyscy obecni byli zajęci dyskusją na temat tego czy warto wzywać Voldemorta. Nikt nie zauważył, że razem z Malfoy'em zwinęliśmy się z imprezy. No, może oprócz Wilson...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro