Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 69

- Hej! Nie możesz tak po prostu nie pozwalać mi na dowalenie Potterowi! - krzyknął Cameron, popychając mnie na ścianę dworu. Właściwie to nie za bardzo myślałem nad tym co w tamtym momencie zrobiłem, to był odruch. Aktualnie teleportowałem nas na tyły dworu Malfoy'a, więc nastolatek mógł mnie zamordować wiedząc, że nikt mnie tutaj nie usłyszy i nie zauważy.

- I co? Jeszcze będzie okazja żeby podręczyć jego duszę. - powiedziałem, patrząc z uporem w piwne oczy Camerona.
Moje słowa chyba nie były najlepszym wyborem jeżeli chodzi o odzywanie się w takiej chwili. Przełknąłem ślinę, widząc taki jakiś dziwny uśmieszek chłopaka.
Krukon jednym ruchem chwycił moje nadgarstki, umieszczając je nad moją głową. Ups.

- Bezczelny się robisz, Snape. - szepnął czarodziej, gryząc moje ucho. Ajajaj! Zaśmiałem się próbując wyrwać dłonie, ale chłopak był zbyt silny.

- P - puszczaj mnie!

- Chyba będziesz musiał mi to wynagrodzić, prawda? - zapytał Rosier, cmokając z zabójczym uśmiechem. Uniosłem brwi, patrząc na niego z kpiną. Jasne, że mogę mu to wynagrodzić, nie przeszkadza mi to... nie, nie! Jednak niech nie myśli, że jestem taki łatwy!

- Wątpię.

- Wątpisz?

- N - nie ma takiej opcji. - powiedziałem, sądząc, że Rosier raczej nie zalicza się do sadystów. Chwilę potem dowiedziałem się, że jednak się myliłem.

- A kto tutaj jest taki niegrzeczny, co? Chyba będę musiał cię ukarać, skoro tak... - odparł nastolatek zawiedzionym głosem. Po chwili ugryzł mnie w szyję z zadowolonym pomrukiem, tworząc zapewne bardzo dorodną malinkę. Dobrze wiem, że w środku piszczał z radości! Merlinie, jakie jeszcze fetysze posiada ten drań?! To znaczy, nie czułem się zawiedziony, nic z tych rzeczy! No ale cóż, muszę trochę ponarzekać na tego wiecznie targanego hormonami.... Aaaa!

Krukon bez zbędnych ceregieli zaczął mnie łaskotać niemiłosiernie, świetnie się przy tym bawiąc. No nie! Nie, nie!

- P - PUSZCZAJ MNIE! HAHA, NIE! AAAA ROSIER, JESTEŚ JUŻ MARTWY! POMOCY!

Moje wrzaski nie zrobiły na Cameronie wrażenia. Wręcz przeciwnie. Włożył w to całą swoją przeklęta duszę. W końcu dysząc i sapiąc, udało mi się podłożyć chłopakowi nogę i razem runęliśmy na ziemię. Moment w którym wyciągałem z ust stokrotkę został wykorzystany przez tego napalonego zjeba. Rosier usiadł na mnie, uśmiechając się jakby zobaczył jakiś smakowity deser. To znaczy mnie, oczywiście.

- Znowu jesteś mój, panie Snape.

- No cóż, już się z tym pogodziłem. - powiedziałem, krzyżując dłonie na piersi. Krukon chwycił mój podbródek, schylając się. Po chwili poczułem jego gorące wargi na moich. Merlinie, uwielbiałem jego pocałunki! Mógłbym to robić cały czas! Były jednocześnie subtelne i drapieżne.

Nawet gdybym chciał być jakkolwiek wredny i zepsuć mu akcję... naprzykład (o zgrozo!) przerwać całowanie, to mój mózg jedyne co robił to "BUM CIKI BUM, CAMERON JEST NAJSEKSOWNIEJSZYM CHŁOPAKIEM NA ZIEMI I JEST TYLKO MÓJ, TRALALALA!!! ROSIER MNIE CAŁUJE, AAAAAAAA!!!"

Najgorsze jest to że takie coś spotykało mnie za każdym cholernym razem! Dlaczego?! Nie mogę się tutaj tak po prostu roztopić i wsiąknąć w trawę.

Nagle poczułem mój ukochany Mroczny Znak. Rosier westchnął, powoli odsuwając się ode mnie. Jęknąłem, widząc że znowu jakiś dupek nam przerywa. Czy nikt tutaj nie ma za grosz wyczucia?! Zamknąłem oczy, czując że ten spasiony kruk raczył ze mnie zleźć. Nie no bez żartów, brzuch nastolatka wyglądał jak z katalogu najlepszych ciasteczek roku.
Po chwili wyżej wymieniony chwycił mnie w pasie, podnosząc do góry. Pisnąłem, nie spodziewając się tego.

- Pozwę cię za naruszanie mojej przestrzeni osobistej. - mruknąłem, przymykając oczy. Rany, uwielbiam jego zapach...

- Ojejej, a kto tutaj zna takie trudne słówka? Mogę cię puścić jeżeli chcesz...

- Nie waż się, kretynie! - krzyknąłem, owijając się ciasno wokół chłopaka. Jego tatusiek wącha kwiatki od spodu więc w świętym spokoju mogliśmy się obściskiwać zawsze i wszędzie. Czy to nie cudownie?!

-----
- Dość! Mam tego serdecznie dość! Jesteście bezużytecznymi idiotami, którzy nie potrafią przyprowadzić jednego pyskatego nastolatka z namiarem! To jest po prostu... Nie do opisania! - wrzasnął Voldemort, miotając się we wściekłości. Przełknąłem głośno ślinę, klęcząc na zimnej podłodze wśród reszty sług Czarnego Pana.

Okazało się, że Potter jakiś czas temu postanowił zniszczyć (dość skutecznie) horkruksa. Sprawiło to, że Voldemort nie chciał z nikim rozmawiać i tylko wydawał rozkazy, chcąc usidlić chłopaka jak najszybciej. Z tego wywnioskowałem, że mój koszmarny braciszek najprawdopodobniej zniszczył już jakąś część duszy naszego Pana i zamierza zabrać się za kolejne. Nie wiem, może to i dobrze, ale każdy horkruks więcej to zwiększone ryzyko oberwania jakąś paskudną klątwą.

Po zebraniu byłem tak rozstrojony, że wyszedłem do ogrodu do części praktycznie niejzywanej i zarośniętej chaszczami, żeby sobie przykopcić. Nie wypaliłem nawet połowy, kiedy nagle nie wiadomo skąd, nie wiadomo jak, oberwałem całym wiadrem cholernej zimnej wody. Upuściłem fajkę w trawę, krztusząc się. Merlinie, czy nawet tutaj muszą chcieć mnie zabić? Będę musiał poprosić Riddle'a o wyjazd do sanatorium, bo to już przestaje być śmieszne.

- Ty cholerny gówniarzu!

Powietrze przeciął wrzask jakiejś nieokrzesanej istoty płci żeńskiej, która dziarskim krokiem szła w moją stronę. Mój instynkt przetrwania mówił mi, że spotkanie z wściekłą kobietą przed czterdziestką jest bardzo złym pomysłem. No ale już wszyscy dobrze wiemy, że przyswajam pewne fakty trochę dłużej niż lekarz by mi radził. 

Czarownica prychając i wymyślając w moim kierunku różne nieprzyjemne epitety, chwyciła mnie za ramię, ciągnąc w stronę czeluści piekielnych. Nie zdążyłem nawet zapytać o co się rozchodzi, kiedy na drodze stanął nam Snape. Naprawdę w życiu się tak nie cieszyłem na jego widok!

- Snape! Twój bezczelny syn pali pod moim oknem! Nie po to wyciągnęłam go z dachu Weasleyów, żeby teraz się truć! Mam nadzieję, że wyciągniesz z tego jakieś konsekwencje!

Ocho, kogoś tutaj gryzie menopauza.

- Ta baba chciała mnie utopić, do cholery! - krzyknąłem, próbując uwolnić się z uścisku babska. No nie, jak ta aktywistka społeczna udupi mnie na kolejny tydzień, to podłoże jej taką łajnobombę, że...

- Oooo, no co za bezczelność! Gdybym to ja miała coś do powiedzenia, to przełożyłabym cię przez kolano i nauczyła szacunku bo widzę, że....

- Dość tego. - powiedział zwodniczo spokojnym głosem Snape, wyglądając dość przerażająco. To znaczy, ja wiedziałem kiedy mój ojciec jest naprawdę przerażający, a kiedy nie. Czarnowłosa wiedźma nie posiadała tej tajemnej wiedzy. Już otwierała usta, żeby dodać jak to ona ma ochotę sprawić, żebym cierpiał do końca moich dni, kiedy Snape szybko ukrócił jej wychowawcze zapędy.

- Szanowna Pani. Jak będzie miała Pani własne dzieci, to wtedy przy filiżance herbaty będzie Pani mogła podyskutować na temat wychowania nastolatków z kim tylko sobie Pani wymyśli. Ja natomiast, nie życzę sobie żadnych gróźb i próśb wobec mojego syna. Jeżeli ma Pani wobec niego jakieś wątpliwości, to proszę się ze mną umówić. Jaka szkoda, że nie mam czasu na dyskusję z takimi przemądrzałymi pannami, które wtykają nos w nie swoje sprawy. Żegnam. - powiedział Snape, wyciągając mnie sprawie z uchwytu kobiety i bez słowa odchodząc (wraz z moją osobą pod pachą) do środka.

Odetchnąłem z ulgą, ciesząc się, że mój ojciec potrafi być okropny jak cholera.

- A ty, mój panie, napiszesz mi esej na temat skutków palenia tytoniu. Jeżeli czytanie twoich wypocin zajmie mi mniej niż pół godziny, to nie chciałbym być w twojej skórze.

Merlinie słodki, co im wszystkim na łeb padło?! Ja rozumiem, że może obecność Agathy Wilson działa na Mistrza Eliksirów jak płachta na byka, ale błagam! Co ja mam jakąś cholerną książkę napisać? O wiem! Po prostu napiszę pół strony, ale w formie rebusu! To jest to, Alex! Snape będzie się głowił dłużej niż pół godziny, bez obaw.

Ale teraz mówiąc całkiem serio : nie wiem czy Snape nieznosi kogoś bardziej od czarnowłosej wiedźmy. Może Potter'a, ale jak dla mnie to są ex aequo. Od kiedy okazało się, że dołączyła do nas laska, która po podaniu specjalnej substancji jest w stanie zobaczyć przeszłość osoby którą dotknie, wszyscy chodzą jak w zegarku i przynoszą babie w zębach kwiaty. Przynajmniej mój ojciec ma z tego niezły zysk, bo każdy kto może, stara się nabyć od niego eliksir niwelujący skutki tejże magicznej substancji naszej Pani Groźnej.

Chociaż, szczerze? Kiedyś przyszedł do nas Yaxley, który na marginesie ostatnio strasznie Snape'a wkurzył i poprosił o to cudo czarodziejskiej nauki. Mój ojciec, ślizgon miesiąca, podał mu to co miał akurat pod ręką. W tym przypadku była to Yerba z sokiem pomidorowym i dużą ilością sosu sojowego. Jak dla mnie to raczej oznacza srakę a nie mityczną ochronę. No ale, co ja tam wiem, prawda?

------
Poszukiwanie Potter'a przez całe wakacje spełzło na niczym. W końcu nastał rok szkolny, a co za tym idzie - powrót do Hogwartu. W tamtym roku Malfoy odgrażał się, że nie będzie chodził do szkoły z tego względu, że Czarny Pan zapewne da nam ciekawsze zajęcie. Cóż, nic mi nie mówiło, żeby tak się miało stać. Zamiast ganiać za Złotą Trójcą zgodnie z życzeniem naszego Pana wróciliśmy do Hogwartu, w którym osiemdziesiąt procent czarodziei z wielką ochotą zamordowałoby nas we śnie.

Nie wybraliśmy się tam Hogwart Expressem, co mnie trochę rozczarowało. Rany, przecież w gruncie rzeczy nie znam zbyt wielu uczniów, którzy byliby w stanie nas pokonać w walce. Unikanie kontaktu z innymi jest dla mnie tchórzostwem, ale nie miałem w tej kwestii zbyt wiele do powiedzenia.

Snape oczywiście został dyrektorem, więc wyznaczył nowych prefektów. W tej sytuacji zostali nimi Rosier, Malfoy, i Blaise. Ja na szczęście nie muszę dźwigać tej głupiej funkcji, bo jako oficer Riddle'a i tak jestem ponad wszystkimi uczniami. Nie bawiło mnie to ani trochę. Większość osób, które nigdy nie miały ze mną bezpośrednio kontaktu i nie wiedziało, że staram się wywinąć z wszystkich żałosnych zadań od mojego Pana bało się mnie panicznie. Czułem się zażenowany.

Kiedy weszliśmy do Wielkiej Sali, nastała grobowa cisza. Spodziewałem się tego, więc udając, że mam to gdzieś, usiadłem przy stole ślizgonów. Moi domownicy wyglądali na w gruncie rzeczy zadowolonych z takiego stanu rzeczy. Mimo to, nie byli tak szczęśliwi jakby mogło się wszystkim wydawać. Nikt w pomieszczeniu nie rozmawiał głośniej, wszyscy rzucali nam przerażone spojrzenia.

Poza tym, przy naszym stole siedzieli tylko i wyłącznie ślizgoni. Wcześniej przez większość czasu jadł z nami też Mark i kilku krukonów. Teraz jedynym nie - ślizgonem przy naszym stole był Cameron. Widząc pogardliwe spojrzenia od strony jego domowników, nie dziwiłem mu się ani trochę.

Kiedy już większość osób oderwało od nas spojrzenia, przyjrzałem się Gryffindorowi. Kto odważył się wrócić na rok szkolny? Zobaczyłem Ginny i Longbottoma. Zdziwiło mnie to, ale zaraz po tym zerknąłem na stół Hufflepuffu. Debory i Marka nie było. Był za to Zachariasz Smith i gdzieś tam mignęła mi Luna. Co z nauczycielami w tym roku?

No proszę, nie sądziłem, że McGonagall zostanie na swojej posadzie. Flitwick, Hooch i Sprout też byli. Slughorn również postanowił grzać tyłek w zamku...

Ooo, co ja widzę? Amycus i Alecto Carrow? Moi drodzy, jeszcze trochę, a mój ojciec okaże się jednym z trzech najmilszych nauczycieli w naszej szkole! No nie wierzę!

Dowiedziałem się, że Amycus będzie uczył obrony przed czarną magią, co było conajmniej śmieszne. Alecto zajmie się mugoloznastwem. To był największy absurd jaki kiedykolwiek słyszałem. Z tego co rozumiem, to mugoloznastwo będzie polegało na rzucaniu czarnomagicznych zaklęć na uczniów mugolskiego pochodzenia. Przynajmniej według moich domysłów. Nie wiem, może wymyślili coś dziwniejszego.

Obrona przed czarną magią? Chyba raczej szybki kurs czarnej magii.
Westchnąłem, nie mając apetytu. Teraz Hogwart nie jest Hogwartem, tylko miejscem gdzie śmierciożercy mogą się wyżyć na bezbronnych uczniach. A ja mogę co najwyżej się temu biernie przyglądać.

Pierwszą naszą lekcją była lekcja obrony. Och, przepraszam. Lekcja jak używać skutecznie czarnej magii. Szczerze mówiąc, moim zdaniem z punktu widzenia strategii, udostępnianie tych zajęć wrogom Voldemorta jest bardzo głupie. Przecież oni użyją ich przeciwko nam! Jestem tego cholernie pewien!
Ale oczywiście mogłem jedynie zamknąć gębę na kłódkę i brać udział w tych popieprzonych zajęciach.

- No, może pan Snape zaprezentuje nam zaklęcie crucjatusa? - zapytał Amycus, wyrywając mnie z zadumy. Mężczyzna tak jak większość śmierciożerców, nie przepadał za mną, zazdroszcząc faworyzowania przez Voldemorta.

- Nie, dzięki. - powiedziałem znużony, patrząc przez okno. Zbierały się chmury i jestem pewien że zaraz gruchnie jakaś konkretna burza.
Nauczyciel zmrużył oczy wściekły, ale wiedział, że nie warto ze mną zadzierać. Po chwili jednak zmienił taktykę.

- W takim razie ty, Longbottom. Rzuć Crucio na Thomasa.

Dean zbladł, patrząc na nauczyciela w szoku. Nikt oprócz niego nie był zdziwiony. Widocznie nauczyciel żądał takich scen dość często.

- Po moim trupie. - powiedział Neville twardo, wyglądając jakby ochrzcił się na głównego wroga nowej kadry nauczycielskiej. Śmierciożerca zawarczał, wyciągając własną różdżkę.

- W takim razie muszę osobiście się tym zająć. - odparł czarodziej z okropnym uśmiechem. Wiedziałem jaką moc mają crucjatusy z rąk tych obleśnych drani, więc niewiele myśląc, wstałem.

- Ja to zrobię. - odparłem, podchodząc do przerażonego gryfona. W klasie zapadła cisza, ale jestem pewien, że większość obecnych uczniów wiedziało, że w pewnym sensie bardziej opłaca się oberwać ode mnie niż od Carrowa.

- Skoro chcesz, Snape... Proszę bardzo! - powiedział nauczyciel z mściwym uśmiechem. Obiecuję, że jeszcze tego pożałujesz, ty kupo gówna.
- Thomas, zapraszam na środek!

Zrobiło mi się zimno, widząc drżącego chłopaka. Ale wiedziałem, że ja przynajmniej potrafię kontrolować siłę zaklęcia. Odetchnąłem głęboko, skupiając się na ilości używanej mocy. Nie patrzyłem w oczy gryfona, tylko gdzieś na jego ucho.

- Crucio! - rzuciłem niechętnie, częstując nastolatka niewybaczalnym. Chłopak jęknął, upadając na kolana. Och proszę, mogłem to zrobić o wiele boleśniej. Skrzywiłem się, widząc cierpiącego gryfona. Nie, naprawdę zrobiłem to najdelikatniej jak się dało. Gdybym ja tak wył, to chyba bym umarł z zażenowania. Wszyscy teraz na pewno strasznie cię żałują i myślą, że to dla mnie sama przyjemność! W końcu jestem śmierciożercą! Muszę uwielbiać torturować moich kolegów! Na pewno świetnie się bawię!

Nagle usłyszałem, że nastolatek zaczął otwarcie wrzeszczeć i szybko przerwałem zaklęcie. Cóż, wygląda na to, że trochę za mocno podkręciłem klątwę. Za mocno.
Kucnąłem obok nastolatka, podając mu rękę.

- Hej, żyjesz? - zapytałem, chcąc chłopakowi pomóc. Dean spojrzał na mnie z nienawiścią i zapewne chciał obrzucić mnie jakimiś obraźliwymi epitetami, ale wiedział, że nie warto. Zignorował moją dłoń, powoli wstając.

- Tak, żyję. A co, nie o to ci chodziło? - zapytał szeptem chłopak, odchodząc na swoje miejsce. Czułem się źle. Wzruszyłem ramionami, nie mogąc wykrztusić słowa. Usiadłem obok Dracona, wpatrując się w blat ławki.

- Pięknie! Powinniście brać z niego przykład! Dwadzieścia punktów dla Slytherinu!

Czułem mdłości, ale starałem się je zignorować. Tak, byłem dobry jedynie w czarnej magii i byciu śmierciożercą. Oczywiście.

Po lekcji poszedłem do mojego ojca. Chciałem zapytać czy nauczyciele faktycznie mogą tak po prostu torturować uczniów. Snape siedział za biurkiem dyrektora i wyglądał jakby był chory. Kiedy wszedłem do środka, mężczyzna rzucił mi wściekłe spojrzenie.

- Nikt nie nauczył cię pukać?!

Uniosłem brwi, widząc w gabinecie Ginny Weasley. Dziewczyna pokazała mi środkowy palec tak, żeby dyrektor nie widział. Zignorowałem jej wściekłość, chcąc porozmawiać z Mistrzem Eliskirów.

- Jesteś zajęty?

- Nie. Wynocha Weasley.

Gryfonka wyszła z pomieszczenia, trzaskając drzwiami. Usiadłem na miejscu dziewczyny, rozglądając się po gabinecie. Właściwie to nic się nie zmieniło odkąd nie ma tutaj Dumbledore'a.

- Czy nauczyciele mogą torturować uczniów?

Snape spojrzał na mnie z irytacją, jakbym tylko zabierał mu jego chwile świętego spokoju.

- Tak. Myślałem, że Czarny Pan ci powiedział.

- Cóż, nie. Właściwie to dziesięć minut temu użyłem Crucio na Deanie Thomasie, bo inaczej zrobiłby to Carrow.

- Nie wiem czy o to ci chodziło, ale myślę, że nie zdobędziesz sympatii między uczniami takimi aktami łaski.

Skrzywiłem się, słysząc tyle sarkazmu. Mężczyzna wyglądał na pokonanego, jakby wiedział, że tak naprawdę nic nie może poradzić na to, że uczniom dzieje się krzywda z rąk nauczycieli.

- Nieważne. Masz może eliskir postcrucjatusowy?

Pięć minut później stałem przed wejściem do Gryffindoru z eliksirem, który na pewno pomoże Deanowi. Ciekawe tylko jak mam mu go dać, skoro wszyscy gryfoni omijają mnie szerokim łukiem? Na szczęście w końcu natknąłem się na Longbottoma.

- Hej, Neville! - zawołałem, widząc, że czarodziej nie zauważył mnie, będąc zaczytanym w jakiejś książce. A może tak naprawdę specjalnie mnie ignoruje?
Chłopak spojrzał na mnie obojętnie, ale w końcu podszedł. Zmierzył mnie wrogim spojrzeniem, którego nigdy wcześniej u niego nie widziałem.

- Możesz dać to Deanowi? To eliksir postcrucjatusowy, więc...

- Jest w skrzydle szpitalnym, więc już na pewno go dostał. - odparł chłopak, patrząc na mnie trochę łagodniej.

- Ach, no cóż... W takim razie weź go po prostu sobie, bo... Myślę, że jeszcze się przyda. - powiedziałem zażenowany, wciskając w dłoń chłopaka fiolkę. Odwróciłem się, nie czekając na reakcję nastolatka. Odszedłem kilka metrów, kiedy Longbottom mnie dogonił, chwytając za ramię.

- Hej, zaczekaj! - zawołał chłopak, stając przede mną. - Jak chcesz to możesz poskarżyć się Carrow, ale ja... muszę zapytać. - powiedział gryfon, rozglądając się czy aby na pewno nikt nas nie podsłuchuje.

- Wiesz co z Harrym? - wykrztusił blondyn,  patrząc na mnie z wyczekiwaniem. Uniosłem brwi, będąc zaskoczony pytaniem. Myślałem, że to ja dowiem się od niego czegoś więcej, ale widzę, że raczej nie...

- Nic nie wiem oprócz tego, że szuka horkruksów. Możliwe, że jakiegoś zniszczył, bo Czarny Pan chodzi wściekły jak cholera.

Nastolatek skinął głową, wyglądając na zrezygnowanego.

- Dzięki. - wykrztusił po chwili, patrząc mi w oczy. - Tak naprawdę Dean tak się darł żeby Carrow nie musiał po tobie poprawiać, więc... Ekhm... Wiesz co chcę powiedzieć...

- Och naprawdę Longbottom, zachowaj trochę godności i nie dziękuj mi za to, że torturowałem twojego kolegę, dalej jestem śmierciożercą, nawet jeżeli zrobiłem to tylko z litości.

- Wcale nie zrobiłeś tego tylko z litości, Alex...

- Właśnie że tak! - warknąłem, odchodząc. Nie będę dyskutował z tym honorowym lwem. Niech oni wszyscy w końcu pojmą, że nikt nie może uważać nas za ich sojuszników! To, że ja nie mam trucizny to jedno. To, że jest wiele sto razy gorszych sposób na zabicie mnie, to drugie. I naprawdę, wolę uchodzić za drania i gnidę, niż mierzyć się ze wściekłym Voldemortem!

#####
WIECIE CO? NIE CHCIAŁAM PISAĆ DRUGIEJ CZĘŚCI ALE NIE MOGĘ SIĘ POWSTRZYMAĆ, MAM JUŻ CZTERY ROZDZIAŁY AAAAAA

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro