Rozdział 68
Przewieszony przez ramię Charliego, aportowałem się z tymi fujarami do domku Weasleyów. Byłem tak wściekły, że wiedziałem, że kiedy ci skurwiele zdejmą ze mnie drętwotę, to ich wszystkich pozabijam. Co za niehonorowe gnoje.
Dookoła słyszałem głosy Zakonników, więc wiedziałem kto przebywał w budynku. Była Hermiona, Ron, Black, McGonagall, Lupin i jeszcze kilka osób, które tylko kojarzyłem. O patrzcie, czy to Moody? Nooo, on i Rosier w jednym pomieszczeniu to jest zdecydowanie zły pomysł.
Cały czas wisiałem sobie głową w dół, więc jedyne co widziałem to zapiaszczona podłoga. Następnie weszliśmy po schodach na górę. Co oni nawet sobie ze mną nie pogawędzą? Szkoda, powiedziałbym im wiele miłych rzeczy. Ja pieprze, Voldemort już pewnie szykuje dla nas kocioł z wrzątkiem albo coś.
Weszliśmy na trzecie piętro do jakiegoś obskurnego pokoju z odpadająca tapetą. No, apartamenty. W końcu zostałem posadzony na krześle obok Rosier'a, który z piorunującą wściekłością patrzył na Charliego.
- Niesamowite jacy są ci nasi aurorzy skuteczni, co nie Alex? Wydaje im się, że dostając do łap dwóch nastolatków już wygrali wojnę. Boże, gdybym ja był taki żałosny jak wy, to dawno bym ze sobą skończył.
Charlie bez słowa przywiązał mnie do krzesła magicznym sznurem i zdjął drętwotę. Nie wiedziałem, że chłopak jest na tyle cierpliwy, żeby ignorować słowa krukona. Kiedy sprawdził czy aby na pewno moje kończyny odpadną z powodu braku krwi, podszedł do drzwi, chcąc zostawić nas w błogim spokoju.
- Ej ty, rudy zjebie! Pozdrów ode mnie Szklane Jajco! - krzyknął Cameron, wyglądając jakby najchętniej każdego zakonnika po kolei wypatroszył nożem do listów.
Weasley przewrócił oczami, odwracając się w naszą stronę. Wyglądał na znudzonego, tak jakby słuchał obelg Camerona bez przerwy.
- Snape, powiedz swojemu koledze żeby oszczędzał gardło. Nie chcemy żeby nie mógł opowiedzieć waszemu Panu o krzywdach, które wam zafundowaliśmy. - powiedział chłopak spokojnie, wywołując u Rosier'a wściekły warkot.
Po chwili wyszedł, zostawiając nas w pustym pokoju z zieloną tapetą w zapewne niegdyś białe kółka. Teraz były szare. Śmierdziało stęchlizną, a z sufitu zwisało trochę słomy. Poza tym nie było tragicznie. Za małym oknem rozciągał się widok lasu, dzięki czemu mogłem w jakimś stopniu określić położenie budynku.
Chociaż teraz to i tak nie miało żadnego znaczenia. Westchnąłem, odchylając głowę do tyłu.
- Ile czasu tutaj siedzisz? - zapytałem cicho, przyglądając się słomie.
- Nie wiem, z pół godziny. - powiedział chłopak spokojnie. Tak myślałem. - Ja pierdolę, jakbym mógł, to bym puścił tą krzywą jak morda Greybacka chałupę z dymem! Czarny Pan zrobi z nas pastę do butów! Jeszcze ten zafajdany Moody grzeje dupę dwa piętra niżej! Musimy stąd zwiać, Alex! Ja mówię serio!
Westchnąłem, w gruncie rzeczy ciesząc się, że po tej wycieczce na łonie natury w końcu wpakowałem tyłek w krzesło. Mimo to, wiedziałem, że ten stan rzeczy nie może długo trwać. Ostatnio moje stosunki z Voldemortem można określić jako anty - łaska. Mam wrażenie, że czarownik stara się udupić moją duszę na milion sposobów. Chociaż po nieudanej akcji schwytania Pottera wyżywa się nawet na Nagini.
- Jakieś pomysły? - zapytałem z przekąsem. Dzisiaj oberwałem już dwa razy crucjatusem, więc wystarczy, naprawdę.
- Starałem się rozerwać sznur magią bezróżdżkową. - powiedział nastolatek, patrząc na mnie z uwagą. - Ale jak widać nic to nie dało.
- Znasz magię bezróżdżkową? - zapytałem, marszcząc brwi. Nawet nie wiedziałem.
- Oczywiście że tak. Jestem rok starszy, miałem więcej czasu żeby napełnić swój zmęczony umysł wiedzą, jak przeżyć, będąc potencjalnym sługą tego zjeba. Merlinie, wyciągnij nas z tego burdelu! - krzyknął krukon, patrząc w górę. Wyglądał jak jakiś męczczennik, który myśli, że jego śmierć kogoś ruszy. No mnie tak, bo będę mógł zabrać zioło, które chłopak trzyma pod materacem.
- Wiem! - krzyknął po chwili, wyglądając jak jakiś szalony profesor z mugolskich kreskówek. - Symuluj Alex!
O nie. Raz spróbowałem wywołać uczucie postcrucjatusowe żeby nie musieć pisać sprawdzianu z transmutacji. Leciała mi krew z nosa i prawie się wyrzygałem. Pamiętam, że przez kolejny tydzień McGonagall była dla mnie najmilszą osobą na świecie. Ale to było naprawdę straszne uczucie! Nigdy więcej tego nie powtórzyłem.
- Nie oszukujmy się. Jesteś ważny dla Potter'a więc jeżeli zaczniesz się drzeć to na pewno ktoś przyjdzie żeby ci pomóc. Rozwiążą cię i wtedy będziemy mogli zwiać. Czyż to nie jest plan idealny?
Nie zdążyłem odpowiedzieć kiedy nagle ktoś wszedł do środka. Krukon uśmiechnął się rozkosznie, udając, że wcale nie ma morderczych zamiarów. Szczerze mówiąc nigdy przedtem nie widziałem w chłopaku tyle nienawiści, więc byłem trochę zaniepokojony.
Hermiona weszła do nas z butelką wody i dwoma kubkami. Uśmiechnęła się nieśmiało, podchodząc. Postawiła naczynia na parapecie nalewając do nich płyn.
- Nie pij tego. - wyszeptał Rosier tak żeby nie usłyszała go gryfonka. - Mogli dodać veritaserum.
Wytrzeszczyłem się wiedząc,.że chłopak mógł mieć absolutną rację. Z drugiej jednak strony wiedziałem jaki smak ma woda z eliksirem prawdy. Chcąc stąd zwiać nie możemy być wycieńczeni.
- Mógłbym pierwszy spróbować dosłownie jeden łyk? - zapytałem, kiedy nastolatka do nas podeszła. Dziewczyna uniosła brwi ale skinęła głową.
- Jeżeli chcesz. Ja nic tutaj nie dodałam ale nie wiem, może ktoś inny to zrobił. - odparła, wyglądając jakby się tego wstydziła. Spróbowałem wody, przez chwilę trzymając płyn w ustach. Veritaserum ma lekko gorzkawy smak ale wyczuwalny dopiero po kilkunastu sekundach. W dodatku można go odróżnić wyłącznie w ciepłych płynach.
Niczego nie poczułem. Jednak to nie znaczy, że nic mi nie pasowało w napoju. Mój szósty zmysł syna Mistrza Eliksirów mówił mi żeby tego nie pić.
Tak więc wyplułem wodę na podłogę, czując jeszcze większe pragnienie po trzymaniu jej w ustach.
- Ja podziękuję. - powiedziałem sucho. Rosier patrzył na mnie uważnie jakby oczekiwał, że wyrośnie mi drugi nos.
- Ja też. - odparł nastolatek szybko, widząc moją reakcję. Dziewczyna popatrzyła na nas zrezygnowana i bez słowa wyszła. Nie minęło pięć minut kiedy wpadła wściekła McGonagall z Lupinem.
- Jeżeli myślicie, że odmawianie wody przekona nas do wypuszczenia was to uprzedzam, że w życiu się tak mocno nie myliliście. - powiedziała czarownica, rzucając niesamowicie groźne spojrzenia.
- Z całym szacunkiem, ale nie mam zamiaru pić waszych żałosnych drinków.
- Jestem pewien że marzycie o naszej śmierci, więc możecie oszczędzić sobie te wzruszające farmazony. - odparł Rosier, krzywiąc się niezmiernie. - Tak poza konkursem : czy Szalonooki Kutas napisał już swój testament? Na jego miejscu bym to zrobił. - dodał nastolatek sztucznie słodkim głosem. Okej, w życiu nie widziałem żeby krukon był tak zaangażowany w cokolwiek. Myślę, że on naprawdę zabije Moodyego. W tym momencie wszedł Wybraniec co wzbudziło we mnie ukryte pokłady agresji.
- Jeżeli nie będziecie chcieli pić to po prostu rzucimy drętwotę i użyjemy strzykawki. Jutro Bill i Fleur biorą ślub, więc moglibyście ten jeden raz dać już spokój. - powiedział gryfon obojętnym tonem.
- Zejdź mi z oczu Potter zanim naprawdę zrobię coś, czego potem będę żałował. - warknąłem, żałując jak cholera, że nie nauczyłem się magii bezróżdżkowej.
- Na przykład co? Pokażesz mi język?
Nie odpowiedziałem czując że mój Znak zapłonął. Jęknąłem, czując łzy w oczach, z nosa leciała mi krew. Rosier zacisnął pięści, drżąc. Cholera, teraz na pewno czarownik sądzi, że po prostu nie wykonaliśmy polecenia i zwialiśmy gdzieś w pizdu.
- Wyjdźcie. Natychmiast! - krzyknęła McGonagall, wskazując drzwi. Jak przez mgłę zobaczyłem, że kobieta klęka przede mną, chwytając mnie za dłoń.
- Jeżeli chcesz to mogę sprawić, że zemdlejecie i nic nie będziecie czuli.
Miałem ochotę rozpłakać się z ulgi i błagać żeby tak postąpiła, ale tego nie zrobilem. Nie wiem dlaczego. Zacisnąłem zęby, nie chcąc krzyczeć. Czarownica prychnęła, widząc mój opór.
- Jesteś równie uparty co twój ojciec. - powiedziała nauczycielka, unosząc różdżkę. Po chwili zatonąłem w spokojnej czerni, nie czując już niczego.
-------
Obudziłem się czując piekielny ból w kręgosłupie. Jęknąłem próbując wyprostować się na krześle.
- Alex? Słyszysz mnie? - zapytał Rosier, zagryzając wargę. Zamrugałem, nie wiedząc co odpowiedzieć. Jasne, że go słyszałem. W końcu chłopak siedział dwadzieścia centymetrów ode mnie. Spojrzałem za okno widząc kątem oka jakiś zamęt. Na dworzu rozstawiono stoły i dekoracje do ślubu. No ładnie, chyba zniszczymy im zabawę.
- Powiedz mi w jaki sposób możemy uwolnić się z tych więzów. - powiedziałem nagle, wiedząc, że to zaszło za daleko. Czarny Pan nie miał pojęcia co się z nami dzieje, a Rosier najprawdopodobniej miał w sobie truciznę. W każdej chwili mógł umrzeć. Nawet nie wiedziałem ile tutaj tkwimy!
- No nie wiem, jeżeli magia na nie nie działa to widocznie należy je po prostu przeciąć lub poluzować.
- Przeciąć? W porządku. Czy potrafisz sprawić żeby Hermiona zemdlała? Albo chociaż żeby pozostała w jednym miejscu?
Nastolatek zmarszczył brwi widocznie nie rozumiejąc mojego planu.
- Raczej tak ale co...
- Poproszę ją żeby uwolniła moją dłoń a wtedy ty sprawisz, że zemdleje. Oczywiście zrobimy to wyłącznie jeżeli przyjdzie z kubkiem. Rozbiję go i rozetnę ostrą częścią więzy.
Po tych słowach drzwi otworzyły się i weszła gryfonka, wyglądając na zawziętą. Słodki Melrinie, czy ona słyszała całą naszą rozmowę? Jeżeli tak to po herbacie. Nagle dziewczyna wyciągnęła z kieszeni scyzoryk.
- Następnym razem mów ciszej Alex. - powiedziała gryfonka, rozcinając moje sznury. Spojrzałem na nastolatkę czując, że opada mi szczęka.
- Na co jesteście nam potrzebni? Nikt nie ma pojęcia co z wami zrobić. Dalej Cameron, spraw że zemdleję. Będę udawać, że to wasza sprawka.
Krukon zmrużył oczy wpatrując się intensywnie w dziewczynę. Już myślałem, że nic się nie stanie kiedy Granger nagle upadła na podłogę jak szmaciana lalka.
- Jesteś pewien, że jej nie zabiłeś? - zapytałem z lękiem.
- Nie, ale zaraz sprawdzę jeżeli mnie rozwiążesz.
Słowa chłopaka ocuciły mnie na tyle, że w kilka chwil nastolatek był już wolny. Krukon uklęknął obok dziewczyny, badając jej puls. Wstał z uśmiechem.
- Jest cała.
Nagle coś huknęło, wstrząsając domem. Zastygliśmy, nasłuchując. Spojrzałem za okno widząc, że białe namioty i dekoracje ślubne płoną.
- Co do...
- Szybko, trzeba ją ocucić! - wrzasnąłem, wyciągając z za pasa różdżkę dziewczyny. Na szczęście nastolatka od razu otworzyła oczy bez komplikacji.
- Uciekaj! To chyba nasz Umiłowany Pan. - powiedział krukon, wypychając przestraszoną gryfonkę na korytarz. Dziewczyna nawet nie zauważyła, że nie ma różdżki. Jednym ruchem rozbiłem okno nie zwracając uwagi na ostre odłamki. Wiedziałem, że nie możemy się stąd teleportować więc wyszedłem na dach. Cholerne trzecie piętro.
- Mógł się skurwiel pospieszyć. - odparł Rosier z przekąsem, nie wychodząc za mną.
- No dalej! Rusz się! - krzyknąłem, widząc, że śmierciożercy jeszcze nas nie zauważyli. Tym bardziej nie uda im się to w kłębach dymu, którego było coraz więcej.
- Wybacz Alex, ale ja idę załatwić Moodyego. Zaraz do ciebie dołączę. - powiedział nastolatek, znikając z mojego pola widzenia. Nie mogłem uwierzyć co ten debil wyprawia.
- Nie! Co ty wyprawiasz?! Wracaj debilu! - wrzasnąłem, żałując jak cholera, że sam nie zabiłem Moodyego kiedy miałem okazję. Nagle pojawiła się przede mną na miotle jakaś kobieta, której nigdy wcześniej na oczy nie widziałem. Miała czarne włosy zakręcone na końcówkach sięgające do pasa oraz porcelanowy odcień skóry. Wyglądała jak jakaś perska księżniczka wyprana w wybielaczu. Kobieta uśmiechnęła się uroczo, wyciągając w moją stronę dłoń.
- Czarny Pan kazał mi ciebie przyprowadzić, więc jestem. - odparła, szybko wpychając mnie na miotłę. Byłem zbyt zszokowany żeby cokolwiek powiedzieć. Kilka chwil później, kiedy czarownica postawiła mnie na ziemi, wydusiłem tylko ciche :
- Eee... Dzięki.
Czarownica prychnęła, patrząc jak jej koledzy rozwalają siedzibę Weasleyów. Chyba powinno mi być z tego powodu przykro bardziej niż było. Właściwie to nawet poprawiło mi to humor.
- Chyba Carrow nie radzi sobie ze złapaniem Rosier'a. Pójdę go wesprzeć, a ty nie próbuj się stąd ruszyć o krok, jasne? - zapytała czarnowłosa, nie oczekując odpowiedzi. Zniknęła, nie pozwalając mi na posłanie jej w diabły. Ale szczerze mówiąc było mi całkiem wygodnie w wysokim zbożu i nie miałem ochoty na żadną walkę. Stwierdziłem, że po prostu poczekam tutaj na czarownicę jak grzeczny chłopiec.
Nie więcej niż dwie minuty później śmierciożercy przestali rujnować Norę. Na chwilę zapadła cisza aż zobaczyłem biegnąca Bellunie, właściwie to uciekającą. Za nią szorował Black, wrzeszcząc. Kobieta śmiała się, jakby świetnie się bawiła. Nagle odwróciła się na pięcie i wypowiadając zaklęcie zabijające jednym ruchem różdżki zamordowała Syriusza Black'a.
Stałem w szczerym polu słuchając wrzasków i patrząc na wszechobecny ogień pożerający wszystko na swojej drodze. Jednak nic z tego nie zrobiło na mnie takiego wrażenia jak śmierć aurora. Mężczyzna zatoczył się i bez ducha upadł na ziemię. Czarownica wyglądała jakby osiągnęła coś o czym zawsze marzyła. Wrzeszczała z radości wołając, że to właśnie ona zabiła mężczyznę. Na horyzoncie pojawił się Potter. Chłopak wyglądał dość mroderczo. Czarownica oczywiście nie bała się chłopaka i spokojnie czekała aż do niej Harry podejdzie. Nagle gryfon uniósł różdżkę.
- Crucio! - wrzasnął, trzymając kobietę pod zaklęciem. Co prawda były to nieznaczne sekundy jednak sam fakt wzbudził we mnie jakiś dziwny strach. Potter użył niewybaczalnego. Nastolatek miał dziwne spojrzenie, jakby to co robi sprawiało mu satysfakcję. Jednak nagle odskoczył przerażony. Widocznie nie wiedział, że jest do tego zdolny.
- Chcesz wiedzieć Potti jak się to robi poprawnie? - zapytał nagle Cameron, pojawiając się obok mnie razem z Carrowem.
- Harry! - krzyknął Lupin, biegnąc w naszą stronę. Uniosłem różdżkę, tworząc przed mężczyzna niewidzialną ścianę o którą wilkołak z łoskotem uderzył, upadając na ziemię. Cameron kocim ruchem podszedł do Złotego Chłopca.
- Zabił Szklane Jajco? - zapytałem cicho Carrowa, obserwując co też nastolatek zamierza.
- Tak. Bardzo widowiskowo. Mają jego wątrobę na żyrandolu.
Szybkim krokiem podszedłem do krukona, który stał naprzeciwko mojego brata z uniesioną różdżką. Szarpnąłem nastolatka za ramię, wiedząc, że po morderstwie najprawdopodobniej nie myśli za trzeźwo.
- Wezwałeś ich śmierciożerco? Na pewno Voldemort jest z ciebie dumny. - powiedział nagle Potter, patrząc na mnie z nienawiścią. Tym razem chłopak przeholował, ale postanowiłem nie reagować.
- Wystarczy tego, Cameron. Wracajmy. - powiedziałem ostro, unosząc podbródek. No super, rusz się ośle. Krukon odtrącił moją rękę, sycząc.
- Nie tym tonem ty mały, bliznowaty karaluchu. - wyszeptał Cameron, chwytając Wybrańca za przód szaty. Po chwili puścił nastolatka, wyciągając różdżkę.
Przykro mi, ale nie pozwolę żeby chłopak zrobił coś, czego będzie żałował. Nie myśląc wiele złapałem Rosier'a w pasie, teleportując się.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro