Rozdział 67
Ten rozdział dedykuję dla Jestem_Toby oraz Amber7089 bo gdyby nie wy to pewnie bym to dawno w klopie spuściła
- Potter będzie transportowany ze swojego domu. - powiedział Voldemort pewnego lipcowego dnia. No tak, ochrona Lily zniknie w dniu urodzin chłopaka. Jasne, tylko że jak niby to się stanie?
Razem z Nott'em oraz Amycusem Carrow udaliśmy się żeby nałożyć milion zaklęć antyaportacyjnych. Oczywiście byliśmy niewidzialni, więc gryfon podlewając kwiatki nie wiedział, że pięć metrów od niego znajduję się moja skromna osoba. Nastolatek wyglądał na wściekłego cały czas, kiedy przypadkiem go zauważyłem.
- Alex, nie masz pojęcia jak się cieszę, że nareszcie coś się dzieje. Czarny Pan w końcu zrobi porządek ze zdrajcami krwi. Cały Durmstrang jest gotowy go poprzeć! Teraz w Hogwarcie będzie tak jak tam, a nawet lepiej! Czy to nie cudownie? - zapytał Teo, paplając jak opętany. Nie byłem pewien czy on tak żartuje czy nie, ale wiedziałem, że fikanie przy Amycusie nie jest mądre. Wzruszyłem ramionami, czując przygnębienie.
- Nie wiem, nigdy nie byłem w Durmstrangu.
"I nie zamierzam." - dodałem w myślach.
------
Tydzień później, w nocy obudził mnie wrzask Lestrange. Jakiś czas mieszkałem u Draco więc musiałem znosić tą wariatkę.
- Wstawać! Ruszcie się, będą przewozić Potter'a! - krzyknęła czarownica, podekscytowana. Wstałem szybko, czując, że serce wyskoczy mi gardłem. Ubrałem się i chwyciłem miotłę, wybiegając przed Mroczny Dwór. Zaraz za mną pojawił się Draco i Rosier. Spojrzeliśmy po sobie, wiedząc, że to będzie ciężka noc.
Wsiedliśmy na miotły wzbijając się w powietrze. Ten jeden raz leciałem nie mając pełnych gaci. Pewnie wyłącznie dlatego, że nie skupiałem się na tym żeby patrzeć w dół, tylko myślałem nad tym co się dzisiaj wydarzy.
Lecieliśmy nad miastem, które w ciągu nocy jaśniało światłami latarń a na ulicach wciąż było głośno. Jakim cudem mugole nas nie zauważają? Zacisnąłem dłonie na drążku, czując we włosach zimne powietrze. Obok mnie leciał Draco, łapiąc mój wzrok. Uśmiechnął się nieśmiało, wyglądając jakby chciał stać się niewidzialny. Czułem to samo.
Nagle miasto pod nami się skończyło i zobaczyłem znane mi Privet Drive. Zgodnie z planem zaczailiśmy się na mojego brata między budynkami i na drzewach. Wylądowałem z Malfoy'em na dość rozłożystym dębie, przyglądając się w ciszy budynkowi numer cztery. W domu świeciło się światło, ale oczywiście nikt z naznaczonych Mrocznym Znakiem nie mógł wejść do środka.
Czekaliśmy cierpliwie przez jakieś piętnaście minut, nie więcej. W końcu drzwi się otworzyły, a na zewnątrz wyszło kilkunastu Harrych. Nie ściemniam. Widocznie Zakon użył eliksiru wielosokowego żeby nas zmylić. No bajecznie.
Poczułem wściekłość Voldemorta, kiedy mój Znak mnie zapiekł. Cholera, jak go nie złapiemy to będzie niezły wpierdol. Skrzywiłem się wiedząc, że jesteśmy urządzeni.
Poczekaliśmy aż Zakon wzbije się w powietrze i dopiero wtedy, nagle zaroiło się od śmierciożerców. Wystrzeliliśmy w kierunku Potterów udając, że kogokolwiek złapiemy. Szczęście jak zwykle mi nie sprzyjało, bo kiedy chciałem trzymać się z boku, to samo wymyślił jeden z Zakonników.
Podmieniec wisiał pode mną, więc nie wiedział, że jednym ruchem różdżki mogę go zabić. Nie miałem ze sobą maski bo i tak wszyscy wiedzieli, że mam Znak.
Całą sytuację zobaczył Greyback, który był jedną z tych dziwnych osób, które mimo wszystko wzbudzają we mnie paniczny strach. Wilkołak był spory kawałek dalej, ale wiedział że ja to ja.
- Rusz dupę, Snape! Bierz go! - wrzasnął śmierciożerca, wyciągając różdżkę. Potter wiedział, że mężczyzna mówi o nim, więc uniósł głowę, patrząc w górę z przerażeniem. Nasze spojrzenia się spotkały a ja nie wiedziałem czy mam do czynienia z bratem czy z Tonks. To było bardzo dziwne uczucie.
Zanurkowałem, goniąc jedną z kopii Wybrańca. Wiedziałem, że ktoś na pewno nas obserwuje i pilnuje, czy aby moja lojalność nie będzie wymagała napojenia trucizną. Mimo zabójczej prędkości dałem radę dogonić Zakonnika tak blisko, że nie musiałem krzyczeć żeby mnie usłyszał.
- Broń się do cholery! Nie mogę w nieskończoność cię gonić! Rzuć Expelliarmus! - zawołałem, mając cholerną nadzieję, że nastolatek przyłoży się do zadania. Zwolniłem, dając chłopakowi (lub dziewczynie) przestrzeń do manewru jakim było przyjebanie mi czymś paskudnym. Na szczęście Potter nie miał zamiaru mnie zabić i użył Expelliarmusa. Odetchnąłem, widząc jak moja różdżka spada na spotkanie z ziemią. Błyskawicznie zanurkowałem za przedmiotem mając nadzieję, że wszystko wygląda bardzo wiarygodnie. Oczywiście, że moja ukochana miała na sobie tyle zaklęć ochronnych, że szybciej rozwaliłbym starą Nokię. Wylądowałem, wycierając różdżkę w szatę śmierciożercy.
Z uśmiechem spojrzałem do góry widząc, że jeszcze nikogo nie złapano. Wsiadłem na miotłę, lecąc w górę.
Nagle minęło mnie ciało.
Jeżeli ja lecę w górę to znaczy że ciało leci w dół. Roztrzaska się o ziemię. Byłem zbyt przerażony wizją śmierci kogokolwiek, że tylko mogłem patrzeć jak jeden ze śmierciożerców spada na dół z głuchym odgłosem. Kilku sługusów Voldemorta będących w zasięgu mojego wzroku zastygło, patrząc bez słowa na martwego kolegę. Tak, kolegę. Evan Rosier był martwy.
Zobaczyłem, że Cameron jako pierwszy pikuje ku ziemi. Od razu podążyłem za nastolatkiem z myślą, że to musi być ktoś kogo oboje znamy. Draco?
Było mi wstyd kiedy odetchnąłem z ulgą, rozpoznając tożsamość trupa. Od razu odegnałem to uczucie, widząc jak Cameron blednie. Chłopak zatoczył się do tyłu, zakrywając usta.
- Merlinie...
Objąłem nastolatka, odsuwając od martwego ojca. Chwyciłem jego podbródek, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Musisz zabrać jego ciało do Dworu. Mam iść z tobą? - zapytałem, wiedząc że w każdej chwili mogą pojawić się jakieś niedobitki aurorów.
- J - ja...
- Ja z nim pójdę. - powiedział Lucjusz Malfoy, chwytając za ramię Camerona. Mężczyzna posłał mi uspokajajace spojrzenie. - Bez obaw, zajmę się nim. Niedługo się zobaczycie Alex, musisz wracać zanim Czarny Pan pomyśli, że chcesz się wymigać.
- W porządku? - zapytałem Rosier'a, chwytając go za dłoń. Była zimna jak lód. Chłopak przytaknął, odwracając głowę.
- Który to zrobił? - zapytałem przez zaciśnięte zęby. Nie mogłem patrzeć na to jak krukon cierpi.
- W szacie aurora, szary sweter. - powiedział Malfoy, krzywiąc się. - To pewnie przeklęty Moody. - dodał, znikając razem z nastolatkiem. Odsunąłem się, wsiadając na miotłę. Wzbiłem się w górę nie patrząc za siebie. Wyciągnąłem różdżkę wiedząc, że zabawa się skończyła. Oko za oko, kochani!
Przeciąłem powietrze, goniąc gromadę śmierciożerców. W końcu zacząłem oceniać wygląd Potterów na miotle, szukając zabójcy. Szary sweter zauważyłem za trzecim razem. Podleciałem do czarodzieja, mając na końcu języka zaklęcie. Zakonnik zauważył mnie, unosząc brwi.
Spojrzałem głęboko w oczy mężczyzny, używając legilimencji. Tak, to Moody. Jaki jest z siebie zadowolony... Zaraz zmażę mu z twarzy ten uśmieszek...
Alex, stop! Przestań!
Opuściłem różdżkę wiedząc, że jestem nadgorliwy. Nie mogę zabić jednego z ludzi jasnej strony. Nie w ten sposób. Poza tym, Cameron może chcieć osobiście dokonać zemsty. Ten argument przekonał mnie na tyle, że odleciałem od czarodzieja nie robiąc mu krzywdy.
Nie udało się nam złapać Potter'a. Żadnego. Ani tego prawdziwego ani podrabianego. Wróciliśmy z pustymi rękami i udało mi się uniknąć crucjatusa tylko dlatego, że Czarny Pan pozwolił mi zająć się Rosier'em. W gruncie rzeczy chłopak dość dobrze zniósł śmierć ojca, chyba, że po prostu szok dalej go trzymał.
- Wiesz czego żałuję?
- Czego?
- Tego, że nie powiedziałem mu o Marku. - odparł nastolatek, pociągając nosem. Chłopak nie płakał ale cały czas używał chusteczek do nosa. - I tego, że Mark nigdy go nie poznał.
Faktycznie, to było w pewnym sensie przykre. Ale prawda była taka, że jednak Evan mógł po prostu zabić syna, bez zbędnych czułości. Osobiście trzymałem się tej wersji.
- Może i jestem kutasem, ale czuję, że mi ulżyło. - powiedział Cameron drżącym głosem. Zmarszczyłem brwi, myśląc nad tym czy bycie kutasem nie jest przypadkiem dziedziczne.
Odchrząknąłem, zastanawiając się co mogę powiedzieć na tą wieść, ale krukon zamknął mi usta pocałunkiem. Przez chwilę rozkoszowałem się tym wspaniałym uczuciem ale doszedłem do wniosku, że to po prostu niedorzeczne. Odepchnąłem delikatnie chłopaka z grymasem.
- Cameron, nie będę się pieprzył w pokoju w którym śmierdzi trupem.
Rosier zakrył twarz dłońmi wyglądając jakby jakaś jego tarcza beztroski utrzymywana bardzo długo, w końcu pękła.
- Hej, przepraszam ale...
- Nie, masz rację Alex. Zachowuję się jak jakiś pojebaniec.
Westchnąłem, czując się jak terapeuta. To znaczy jasne, chciałem pocieszyć Rosier'a najlepiej jak potrafiłem. Byłem jednak nastawiony na jego płacz i przytulanie a nie seks w towarzystwie trupa jego ojca - homofoba.
- Po prostu chciałem coś poczuć. Ale już mi przeszło. Zapomnij o tym i zrób mi herbaty. Proszę. - dodał po chwili czarodziej, wstając. - I może lepiej chodźmy do twojego pokoju bo tutaj faktycznie cuchnie trupem, dłużej tego nie zniosę.
Zamrugałem, nie mogąc załapać gdzie zgubiłem się w uczuciach nastolatka. Bez słowa udaliśmy się do moich skromnych czterech ścian. Przez resztę nocy siedzieliśmy pod kocem, obejmując się nawzajem. To nam zupełnie wystarczyło.
-----
Kilka dni po naszej nieudanej akcji, Czarny Pan rozesłał nas po całej Magicznej Anglii w poszukiwaniu Potter'a. Jedni szukali chłopaka w okolicach Hogwartu, inni stacjonowali w Ministerstwie. Było nawet kilku czarodziei, którzy włóczyli się po Privet Drive w ubraniach mugoli, chcąc schwytać gryfona. Jakby kretyni sądzili, że nastolatek może chcieć wrócić do miejsca przez nikogo niechronionego.
Ja osobiście szukałem domu Weasleyów. Oczywiście nie poswiecalem się temu zadaniu całym sobą. Myślę, że raczej miałem wyjebane ale musiałem się słuchać tego bydlaka. Szedłem przez jakieś pola na totalnym wypizdowiu. Nawet nie było tutaj zasięgu. Boże, co za głupota. Wszyscy wiedzą, że dom rudej zgrai jest chroniony piekielnie mocnymi zaklęciami. Nie mam pojęcia co mam zrobić żeby go zobaczyć. Wpaść na niego twarzą?
Wyciągnąłem zapalniczkę chcąc zapalić papierosa. W pewnym momencie coś pociągnęło mnie za nogawkę, a ja oparzyłem się w rękę. Syknąłem, odskakując. Odwróciłem się, widząc gnoma ogrodowego, który uciekł w krzaki. Podrapałem się po głowie, myśląc. Gnomy ogrodowe mieszkają w ogrodzie więc gdzieś niedaleko musi być ten uroczy domek.
Westchnąłem, wiedząc, że przydałaby mi się peleryna niewidka. Wzruszyłem ramionami, używając zaklęcia kameleona. Zmęczony spojrzałem na zegarek. Jeszcze całe dwie godziny na łonie natury. Merlinie słodki, za co?
Nagle szóstym zmysłem odniosłem wrażenie, że ktoś mi się przygląda. Odwróciłem się powoli widząc, że ten ktoś ściągnął ze mnie zaklęcie maskujące. Serce waliło mi jak młot.
- Ręce do góry, Snape. - wycedziła Tonks, mierząc we mnie różdżką. Zmarszczyłem brwi nie wiedząc, że to zadanie było takie proste. No tak, mogłem od razu pozwolić żeby mnie znaleźli. Chociaż właściwie to nie wiedziałem czy lepiej byłoby wiedzieć gdzie się Harry podziewa, czy jednak udawać przygłupa.
- Cześć, Nimfadoro. - powiedziałem spokojnie, nie chcąc żeby dziewczyna przypadkiem zrobiła sobie krzywdę.
- Powiedziałam ręce do góry, śmierciożerco! - krzyknęła czarownica, idąc w moją stronę.
- Chyba żartujesz. - odparłem, wyciągając różdżkę. Tonks rzuciła Expelliarmus, który zręcznie ominąłem. Uśmiechnąłem się pobłażliwie, nie chcąc pojedynkować się z kobietą. Nagle usłyszałem za sobą odgłos aportacji i do imprezy dołączył Shacklebolt oraz Bill i Charlie Weasley. No dobra, nie tak to sobie wyobrażałem.
- Czy możemy załatwić to bez rozlewu krwi? - zapytałem znudzonym głosem. Niedaleko stąd teren przetrzepywał Rosier, więc wystarczyło żebym wymówił jedno zdanie, a chłopak zjawi się obok. Ustaliliśmy hasło, żeby pomóc sobie nawzajem w razie niebezpieczeństwa.
- Mamy już twojego kolegę, więc radziłbym ci chłopcze iść z nami bez dyskusji. - powiedział czarnoskóry, mierząc mnie uważnym spojrzeniem. No dobrze, w takim razie dlaczego Cameron mnie nie wezwał? Co za debil z większym ego niż kutasem.
- Greyback ma pchły. - szepnąłem, błagając żeby nastolatek pojawił się obok. Nic z tego. Zacisnąłem zęby, wiedząc, że nie mogę tak po prostu pozwolić żeby Voldemort się wściekł. Będę musiał wyciągnąć tego kretyna z kłopotów, jak zawsze.
- Mam lepszy pomysł. - powiedziałem, udając, że panuję nad sytuacją. - Poddam się pod warunkiem, że wypuścicie Camerona. Jestem pewien, że zdajecie sobie sprawę z ilości brzydkich zaklęć których potrafię użyć. Nie myślcie, że poddam się bez walki. Zastanówcie się. Kto jest dla was bardziej opłacalny? Syn dyrektora Hogwartu i oficer Czarnego Pana, czy jakiś wkurzający krukon?
- Drętwota! - krzyknął gryfon w moją stronę, zanim w ogóle zorientowałem się, że chłopak nagle zaatakował mnie od tyłu.
- Uj ci w upe oter. - wyrzęziłem przez zaciśnięte zęby. Co za świnia! Nie, naprawdę. Nie spodziewałem się, że Harruś zajdzie mnie od tyłu, jak gdyby nigdy nic. To zraniło mnie bardziej niż myślałem. Moje biedne, śmierciożercze serduszko. Ale spokojnie, jeszcze przyjdzie czas na zemstę.
#####
Hej misie, ostatnio złapałam pomysł na sklejenie ff z Bungou Stray Dogs, ktoś z was może oglądał/czytał? 🦊😍
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro