Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 64 cz.2

Uprzedzam misie pysie że przed wami długi rozdział, wysiusiajcie się przed czytaniem 🙆🥰

- NIE! POWIEDZIAŁEM NIE! NIE ZGADZAM SIĘ DUMBLEDORE, ZABRANIAM! - wrzasnął Snape, dowiadując się na co ten durny staruch wpadł. Gorzej, co on zrobił! Merlinie, spuść nogę i kopnij go w dupę bo jak nie to on zaraz sam to zrobi!

- ALEXANDER TO MÓJ SYN I NIE INTERESUJE MNIE ŻADEN POWÓD, PO PROSTU NIE! TO JAKIEŚ SZALEŃSTWO, ON MA SIEDEMNAŚCIE LAT, TO JEST DZIECKO A NIE ŻOŁNIERZ!

Do czego to doszło. Mistrz Eliskirów wiedział, że od rzucania czarnomagicznych zaklęć na prawo i lewo powstrzymuje go zbyt mała siła woli. Właściwie to miał na to cholerną ochotę, tak go kusiło żeby...

- Severusie, ma siedemnaście lat, więc może sam o sobie decydować, jest dorosły.

Miał wrażenie, że wściekłość odebrała mu już wszystkie zmysły i jedyne co był w stanie robić to myśleć o tym, jaką przyjemność dałoby mu przypiekanie Albusa Dumbledore'a na rożnie.

- Skończył swoje cholerne siedemnaście lat niecały miesiąc temu, to prawda. Ale to nie znaczy, że nagle jego cholerne siedemnaście lat dało mu tak duże pokłady zdrowego rozsądku i płatów mózgowych, jakbym sobie życzył. Dlatego powtórzę jeszcze raz : nie. - powiedział stanowczo, odwracając się w stronę wyjścia. To jest nie do pomyślenia. Po prostu skandal. Lily, objaw się i nawrzeszcz na tego dzieciaka, który jeszcze trawy nie przerósł. Tak, Lily miała gadane. Od jej wściekłego jazgotu człowiek doznawał nagłego olśnienia i zgadzał się na wszystko co tylko chciała. Ale Lily tutaj nie ma. W takim razie on sam pójdzie i wybije mu z głowy te durne pomysły, co za głupi bachor, Merlinie.

----
Szedłem właśnie z Malfoy'em do lochów, żeby wziąć podręcznik od historii magii i w końcu przespać się na tej durnej lekcji. Po transmutacji byłem wykończony. W dodatku nie spałem całą noc, rozmyślając nad Zakonem Feniksa. Jeszcze chwila i włożę sobie między powieki wykałaczki bo przysięgam, że padnę jak zabity.

Nagle na horyzoncie pojawił się Mistrz Eliksirów, który zabijał wzrokiem każdego na swojej drodze. Kiedy mnie zauważył, przyspieszył, złowieszczo powiewajac swoją szatą. Draco drgnął, wpatrując się we mnie z przerażeniem.

- Alex, co ty znowu narobiłeś?

- Coś bardzo, bardzo złego. - odpowiedziałem spokojnie, nie wiedząc czy powinienem pożegnać się z Malfoy'em i poddać się przeznaczeniu. Snape gwałtowanie zatrzymał się przede mną, wyglądając naprawdę przerażająco.

- Pójdziesz w tej chwili i to odwołasz, jasne?

- Nie?

- Ależ owszem.

- Nie?

Nauczyciel chwycił mnie za kołnierz i bez słowa zawlókł do lochów. Draco posłał mi współczujące spojrzenie, które zbyt wiele mi nie dało. Westchnąłem, wiedząc że to będzie ciężka rozmowa.
Kiedy zamknęły się za nami drzwi byłem pewien, że nauczyciel będąc wulkanem, który wybuchnie dosłownie za chwilę, zacznie się wydzierać. Mężczyzna zaskoczył mnie po raz tysięczny.

- Alex, nie rozumiesz co robisz. - powiedział Snape spokojnie. O no nie naprawdę, tylko nie to chujowe zdanie, które działa na mnie jak ogień na lont bomby!
Powoli wziąłem głęboki wdech i wydech udając, że sobie kurwa medytuję.

- Myślę, że nie siedzisz w mojej głowie i nie możesz tego stwierdzić. - odparłem, uśmiechając się nieszczerze. Nauczyciel wyglądał jakby się zdziwił tym, że jakiś śmiertelnik śmie się z nim nie zgadzać. Merlinie, weź się ogarnij i mnie obroń.

- Nieważne. Nie obchodzi mnie co sobie ubzdurałeś. Nie należysz do Zakonu i nie będziesz. To wszystko co mam na ten temat do powiedzenia.

- Ale być śmierciożercą to już mogę, tak?

- Doskonale znasz różnicę, więc nie udawaj głupiego. Czarny Pan zabiłby cię gdybyś odmówił.

- Czy jeżeli Dumbledore będzie mi groził śmiercią to pozwolisz mi wstąpić do Zakonu?

Wiedziałem że przegiąłem, ale czasami mój mózg jest na haju i nie odpowiada na wezwanie.
Snape przybliżył się do mnie zwisając jak wielki, wściekły nietoperz żądny krwi.

- Nie. - wycedził przez zaciśnięte zęby, pokazując jak bardzo nielogiczne było to co robił.

- Nie rozumiem cię. - powiedziałem, kręcąc głową. Przecież ten człowiek to jedna wielka sprzeczność!

- DO DIABŁA, NIE ROZUMIESZ CZYM JEST WOJNA! JESTEŚ MOIM SYNEM I NIE POZWOLĘ CI UMRZEĆ TYLKO DLATEGO, ŻE CHCESZ ZGRYWAĆ BOHATERA, NIECH TO DO CIEBIE W KOŃCU DOTRZE!

- Może i by dotarło gdybyś był ze mną szczery i nie ukrywał Przysięg Wieczystych, uczestnictwa w grupach specjalnych i ratowania wszystkich tylko nie siebie! To ty zgrywasz bohatera a nie ja! - wrzasnąłem mając dość nadopiekuńczości ojca. Znalazła się pieprzona Matka Teresa. - Powiedzmy to sobie szczerze : będąc jedną z niewielu osób, które uważają że coś ze mnie będzie, okazuje się że i tak wolisz poświęcić się jakiejś cholernej idei, a nie prawdziwemu życiu. Jasne, doceniam jaki z ciebie Robin Hood ale inni też chcą mieć swoje pięć minut! Każdy skumał jak bardzo nienawidzisz Czarnego Pana, ale nie musisz się tak wczuwać, oprócz niego jestem też ja!

Snape przez chwilę na mnie patrzył, zaciskając szczękę. No, to sobie pokrzyczałem. Witaj Szlabanie Do Emerytury!
W końcu ramiona mężczyzny opadły, a on sam nie wyglądał jak straszny nietoperz z lochów, tylko tak jakby nie spał od kilku dni.

- Alex, musisz mi wierzyć, że... cholera, dokończymy tą rozmowę gdy wrócę. - mruknął Snape, chwytając się za przedramię. Sekundę po tym również poczułem wezwanie Voldemorta. Ten to ma kurwa wyczucie.

- Świetnie, idę z tobą. - powiedziałem ostro, wychodząc z pokoju. Zaraz za mną powlókł się nauczyciel, który co rusz na mnie zerkał. Merlinie, chyba zgłoszę się do rekordu Guinnessa w ilościach kłótni z ojcem.

----
Przed Dworem Malfoyów zobaczyłem wielu śmierciożerców, którzy wchodzili do środka. W pewnym momencie zauważyłem Rosier'a do którego się uśmiechnąłem, ale chłopak widząc Mistrza Eliksirów, szybko odwrócił wzrok. Rany, czy on naprawdę myśli, że mój ojciec nas sypnie?
Westchnąłem, stwierdzając, że ten jeden raz przyjdę na spotkanie śmierciożerców wyłącznie po to, żeby posłuchać jakie głupoty ma do powiedzenia Voldemort. Cóż, okazało się że nie mówił wcale tak wiele.

Zebraliśmy się w tej samej sali w której zostałem naznaczony, więc pomyślałem, że zaraz spotka to jakąś biedną duszyczkę z pięknymi, czystymi przedramionami.

Tą duszyczką okazał się być Malfoy.

Blondyn wszedł ze swoim ojcem, wyglądając jakby nie był pewien co on tutaj właściwie robi. Oczywiście, na pewno wiedział, że zostanie kolejną zabaweczką Riddle'a ale z doświadczenia wiem, że jest to trudne do przyznania samemu przed sobą.

Jako członkowie Wewnętrznego Kręgu staliśmy ze Snapem na samym przodzie, więc wszystko dokładnie widziałem. Gdybym postąpił trzy kroki do przodu mógłbym Malfoy'a chwycić za rękaw i wcisnąć świstoklik. Czy jeżeli byłby to świstoklik do którego aktywacji potrzeba wyłącznie dotyku drugiej osoby, to czy gdybym potoczył szklaną kulkę do butów chłopaka, zniknąłby? Nie, napewno nie. Voldemort zapewne rzucił tak mocne zaklęcia antyaportacyjne i inne gówna, że nawet robak dwadzieścia metrów pod ziemią, nie prześlizgnąłby się.

Właściwie to nie ma co opowiadać o tym ciekawym wydarzeniu. Każde kolejne naznaczenie, którego byłem świadkiem wyglądało tak samo. Wszystko przebiegało tak jak podczas mojej inicjacji z tą różnicą, że inni czarodzieje nie chcieli Malfoy'a zabić z zawiści. Chłopak krzyknął kiedy różdżka Czarnego Pana dotknęła jego przedramienia, ale zacisnął zęby i dał radę nie brzmieć jak zarzynana świnia. Przynajmniej przez większość czasu.

Po tych kilkunastu sekundach ślizgon był blady jak ściana i waliło od niego trupem. Miałem ochotę wydłubać Voldemortowi oczy łyżką od starego Rosier'a, ale uznałem, że nie warto.
Pani Malfoy objęła syna, wychodząc z sali ze łzami w oczach. Rany, czy Lily też by się tak rozkleiła? Nie sądzę, po prostu dałaby Voldemortowi po mordzie. To musi być frustrujące, szczególnie że Narcyza nie ma Znaku.

Po całym przedstawieniu Czarny Pan chciał się widzieć z Wewnętrznym Kręgiem. Byłem ciekaw o co też może mu chodzić. Chociaż, pewnie po prostu robimy jakiś nalocik na niewinnych ludzi, którzy nawet nie będą wiedzieli kto ich zabije we śnie.

Voldemort miał złe wieści. Przynajmniej jak dla mnie. Szczerze mówiąc, kiedy usłyszałem co ten człowiek wymyślił, poczułem się jak podczas menopauzy. Wiecie, przypływy gorąca, zimna, gorąca, zimna.
Snape chyba też źle to przyjął, bo drgnął mu mały palec.

- Moi kochani, niektórzy z was otrzymali pewną substancję, której wykrycie jest praktycznie niemożliwe. Jest to trucizna, którą tylko ja jestem w stanie uaktywnić. Trwa wojna. Nie będzie drugich szans. Nie będzie zdrajców. Jedno moje słowo, a wasze przeklęte dusze oderwą się od ciała.

Odetchnąłem głośno, zwracając na siebie uwagę śmierciożerców. Oddychaj, oddychaj może to wcale...

- Dobrze się czujesz, Alexander? Nie martw się, na pewno jej nie użyję, w końcu mnie nie zdradzisz znowu, prawda? Gdybyś miał wątpliwości - trucizna chlupocze w twoich żyłach czekając, aż w ciągu trzech minut pozwolę jej cię zabić.

Myślę że wyglądałem źle. Bardzo źle.
Świetnie, tak dawno ją otrzymałem, że już nawet zapomniałem o naszej podejrzanej substancji. No ale teraz przynajmniej wiemy co zawierał mój oszałamiający drink od Czarnego Pana.

- Trucizna ścina krew, dzięki czemu wasze narządy umrą przez brak tlenu. Czy to nie genialne? Powietrze w płucach, a wy się dusicie! - powiedział mężczyzna, śmiejąc się. Obecni śmierciożercy zapewne zastanawiali się ile ich wyniesie zapłacenie za transfuzję krwi.

- Ekhm, czy ta cudowna trucizna może wchodzić w reakcję z jakimiś substancjami? Panie? - zapytałem, uśmiechając się rozkosznie. Mężczyzna zmrużył oczy, zapewne nie będąc zadowolonym z tego podchwytliwego pytania.

- Jakie substancje masz na myśli? Możecie pić alkohol, kretyni...

- Wciągnąłem krechę, czy prochy są bezpieczne...

Źrenice czarownika rozszerzyły się gwałtownie, co nie było reakcją której oczekiwałem.

- Narkotyki nie są bezpieczne, idioto! - krzyknął Snape, uderzając dłonią w stół. Spojrzałem na sufit modląc się, żeby się załamał i spadł na Mistrza Eliksirów.

- Nie sprawdzałem czy ta substancja wchodzi w reakcję z mugolskimi truciznami. Możliwe, że tak. - powiedział Voldemort, wyglądając na zdziwionego tym o co zapytałem. Nie sądziłem, że kiedykolwiek niewiedza mężczyzny wywoła u mnie taki niepokój.
- Czujesz się inaczej niż zwykle? Coś cię boli? - zapytał mężczyzna, nachylając się w moją stronę. Wyglądał na zaniepokojonego.

To była moja szansa.

- Właściwie to myślałem, że po prostu czuję się tak dziwnie po crucjatusach... - zacząłem, pilnując żeby mój głos zadrżał. Nie za wiele, tylko troszeczkę. Przejechałem wzrokiem po śmierciożercach, jakbym szukał kogoś kto czuje się równie źle co ja. Snape był godnym podziwu szpiegiem. Nie zapytał jak debil : dlaczego mi nie powiedziałeś? Kupię mu skarpetki na dzień ojca. Takie z lwami.

- Co dokładnie czułeś? - zapytał Voldemort, marszcząc brwi. Och tak, zamartwiaj się teraz ty pieprzona franco. I co teraz zrobisz bez swojego zwierzęcego zaklinacza?

- Często mam zawroty głowy. Wymiotowałem i miałem gorączkę. Ale byłem pewien, że to wszystko dzięki twoim crucjatusom, Panie.

- Czy odczułeś to od razu po przyjęciu narkotyków?

- Nie, to się stało dopiero kolejnego dnia wieczorem. - odparłem, opisując dokładnie moje chorobowe przeżycia, które nigdy nie wystąpiły. Rany, to jest jakiś obłęd.

- Czy dalej odczuwasz któreś z powyższych objawów? - zapytał czarownik, wyglądając jakby ktoś zjadł jego porcję deseru. To znaczy, że był cholernie rozgoryczony. Widok Voldemorta, który zaprzepaścił tak wspaniałą szansę usidlenia mnie, jest wart wszystkiego. Wszystkiego. Jestem pewien, że wymyślił ten podstęp wyłącznie ze względu na mnie.

- Często mam mroczki przed oczami, szybko się męczę. Nie wiem czy to ma jakieś znaczenie, ale wczoraj wieczorem i dzisiaj rano zauważyłem, że z byle powodu drętwieją mi ręce.

- Cholera jasna! - wrzasnął Czarny Pan, wstając. Wyglądał na wściekłego. Trochę się przestraszyłem, no bo to ja doprowadziłem go do takiego stanu. Mężczyzna przez chwilę chodził w kółko, aż w końcu chwycił szklaną kulę, która leżała na kredensie Malfoyów i rzucił nią w ścianę nad głową Yaxleya. Mężczyzna trwając w pełnym przerażeniu, jakimś cudem uniknął umieszczenia swojego mózgu na ścianie, wskakując pod stół. Kiedy ukazała się jego głowa miałem wrażenie, że koleś jeszcze chwilę temu nie miał tak siwej czupryny.

- Pa - Pa - Panie?
- Nie bierz tego do siebie. Byłeś po prostu wyśmienitym celem. - rzucił Riddle, wyglądając już na w miarę panującego nad emocjami. Szkoda, że dopiero teraz zrozumiałem, że jeżeli mój plan nie wypali to czarownik wyśle mnie prosto do piekła.

- O - oczywiście P - P - Pa - a -nie.

"No, masz cela P - P - Paaaaanieeeee."

Miałem tak szaleńczą ochotę poprzedrzeźniać mężczyznę, że aż musiałem wbić paznokcie w dłoń żeby się opanować.
Czarny Pan rzucił mi spojrzenie mówiące jak bardzo jest wściekły z mojego powodu, co szybko ostudziło moją wesołość.

- Możecie odejść. Ty Alexander, chodź ze mną.

Wstałem, wychodząc za mężczyzną. No, ciekawe co ten zjeb teraz zrobi. Voldemort zaprowadził mnie do swojego gabinetu. Właściwie to kazał mi czekać przed wejściem.

Kiedy mężczyzna zamknął za sobą drzwi, podszedłem do jednej ze ścian, oglądając zdjęcia rodziny Malfoyów. Na prawie każdej z nich widziałem blondyna, który śmiał się głośno i prawdziwie. Dawno go takiego nie widziałem. Ten widok strasznie mnie przygnębił, ale nie zdążyłem się nim ponapawać bo z za rogu wyszedł Draco. Miał opuchnięte oczy, które nie wyrażały niczego. Podszedłem do chłopaka, chcąc jakkolwiek mu pomóc.

- Draco posłuchaj, ja też mam Znak, tak? To tylko na początku wydaje się być tak straszne... Tak na prawdę nic się nie zmienia...
- Może dla ciebie. - odparł chłopak suchym głosem. - Jesteś bratem Potter'a. Jak cię zgarną aurorzy to nie pójdziesz siedzieć. Ja pójdę. Bez względu na to czy zasłużę.

Przełknąłem ślinę, nie wiedząc co powiedzieć. No tak, przecież Draco wiedział od początku swojego życia, że zostanie sługą Czarnego Pana. Samo naznaczenie nie było dla niego niespodzianką. Ale służenie, a odpowiadanie za swoje czyny w świetle prawa, to zupełnie co innego.

- Ja... Wciąż wydaje mi się, że to tylko sen z którego zaraz się obudzę. - powiedział blondyn, patrząc na zdjęcia pustym wzrokiem. Wyglądał na tak pokonanego, że miałem ochotę trzasnąć go w twarz, żeby zobaczyć w nim jakiekolwiek ludzkie emocje. W tym momencie z gabinetu wyszedł Voldemort, nie wyglądając na zdziwionego obecnością ślizgona.

- Jak miło cię widzieć Draco.

- Panie. - powiedział nastolatek schylając głowę. W gruncie rzeczy słysząc tytuł Czarnego Pana z ust Malfoy'a nikt nie dostrzegłby oddania i czci. Równie dobrze mógł tym samym tonem prosić na bazarze o kilogram fasoli. Zabrzmiało to raczej tak, jakby ślizgon miał między zębami piasek, którego dotychczas nie zauważał. Mimo to, słowo przeszło przez gardło chłopaka bardzo gładko, jakby uczył się je wymawiać przed lustrem.

Myślę, że oddanie wobec Czarnego Pana można mierzyć przez ton, którego się używa wymawiając słowo "Panie". Jest to na tyle upokarzające, że tylko garstka ludzi którzy nie chcieliby wymawiać tego słowa wobec czarownika, mogłaby zrobić to przekonująco. Tak jak na przykład mój ojciec.

Obawiałem się, że Voldemort zinterpretuje to jako zniewagę, no bo kto go tam wie. Wbrew moim domysłom, czarownik uśmiechnął się pobłażliwie, wyglądając jakby zadziorność nastolatka tylko go rozbawiła.

- O czym tak rozmyślasz, Alexander? - zapytał Voldemort, patrząc na mnie i zapewne analizując co też może się dziać w mojej głowie. Wzruszyłem ramionami.

- Nic ważnego. Zapomniałem napisać wypracowania, znowu. - odparłem lekkim tonem. Malfoy udawał, że wcale nie podsłuchuje naszej rozmowy, oglądając z zaciekawieniem własne zdjęcia jakby ich w życiu nie widział.

- To jest ważne. Draco, na jaki temat macie zadany esej?

- Och nie, nie, to nie tak. Muszę napisać to za karę, tylko ja. - powiedziałem szybko, chcąc chociaż raz pokłamać Czarnemu Panu w żywe oczy. Och tak, jakie to było satysfakcjonujące. Szkoda tylko, że tak dopytywał jakby od tego zależało czy podbije czarodziejski świat.
Czarownik nie wyglądał na przekonanego, chociaż może chciał stworzyć wrażenie że jednak jest. Draco udawał, że nie wie co się kroi, chociaż wyglądał jakby chciał się stąd szybko ulotnić.

- Ach tak, rozumiem...

Uśmiechnąłem się, chcąc zamknąć temat. Cudownie że rozumiesz, teraz zluzuj majty, Panie.

- ...rozumiem, że znowu mnie okłamujesz. - dodał Riddle chwytając mnie za włosy. Syknąłem, zaciskając szczękę. Mężczyzna nawinął kosmyki na pięść, przez co westchnąłem z bólu. Malfoy cofnął się, stapiając się z białą ścianą za plecami. Poczułem łzy w oczach, chcąc po prostu znaleźć się w Hogwarcie, z dala od mężczyzny, który śmierdział czarną magią. Merlinie, nienawidziłem go całym moim sercem.

- Czy możesz... możesz mnie puścić Panie? Proszę? - szepnąłem, nie wiedząc co ten człowiek będzie miał z oskórowania mnie żywcem. Czarodziej puścił mnie, ale po chwili brutalnie popchnął na ścianę. Voldemort oparł dłonie obok mojej twarzy, dysząc.

- Po prostu nienawidzę kiedy jesteś takim małym gnojem i mnie okłamujesz. Jak śmiesz! Jak śmiesz! Jestem twoim Panem... - warknął mężczyzna, chwytając mnie za przód szaty. - A ty jesteś moim sługą i lepiej żebyś o tym nie zapominał, Snape. Gdybym zapytał cię jaki masz kolor skarpetek to też byś mnie okłamał, no bo czemu nie?! - wrzasnął czarownik krzywiąc się okropnie.

Byłem zbyt przerażony żeby odpowiedzieć. Czułem jak serce obija mi się o żebra, mimo że starałem się uspokoić najlepiej jak mogłem. Boże, niech sobie się tapla w czarnej magii, ale niech chociaż będzie zdrowy na umyśle. Niestety, zauważyłem, że to się chyba nawzajem wyklucza.

Voldemort odsunął się ode mnie, a ja dopiero wtedy poczułem jak szybko oddychałem. Mężczyzna sięgnął do kieszeni, podając mi fiolkę z kremowym płynem. W środku pływały też jakieś czarne drobinki. Odłożyłem buteleczkę na parapet, czując że moje dłonie niebezpiecznie się trzęsą. Postawienie jej w pionie było wyczynem. Nie chciałem odwracać się do Voldemorta, bo czułem, że od patrzenia na tą popieprzoną osobę wzrok mi się psuje. Na szczęście nie musiałem.

- To jest odtrutka. Jeżeli poczujesz że twoje samopoczucie się poprawia lub pogorsza, natychmiast mnie zawiadom.

Skinąłem głową, nie ufając własnemu głosowi. Patrzyłem przez okno, obserwując śmierciożerców aportujących się z posiadłości. Chciałbym przez nie wyskoczyć, byle tylko stąd zniknąć. Przejechałem bezwiednie gorącą dłonią po parapecie, czując pod palcami zimny kamień. Ocuciło mnie to na tyle, że usłyszałem jak czarownik odwraca się i odchodzi korytarzem bez słowa. Kiedy stukot jego butów ucichł, poczułem na ramieniu dłoń Malfoy'a.

- Alex, wszystko w porządku? Potrzebujesz jakiegoś eliksiru? Chodź, na pewno w składziku jest coś co ci pomoże...

- Draco, nic mi nie jest. - przerwałem ślizgonowi, ostrzej niz zamierzałem. To zdanie mnie wyczerpało. Przetarłem twarz rękawem, czując że dłonie dalej mi drżą jakbym zachorował na febrę. Bicie serca wcale nie zwalniało, a ja czułem jakby ciśnienie nagle postanowiło gwałtownie spaść. Podłoga zakołysała się pod moimi nogami, co nie było normalne.

- Alex, dobrze się czujesz? Strasznie zbladłeś...

Odwróciłem się do blondyna żeby powiedzieć, że chyba muszę usiąść ale dużo to nie dało, bo po chwili zaliczyłem bliskie spotkanie z podłogą. Merlinie, jak ja kocham sobie zemdleć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro