Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 59

- Alex, narkotyki to najgorsze na co możesz się teraz zdecydować. Jeżeli dalej tak będziesz sobie wesoło ćpał, powiem Czarnemu Panu.

Siedziałem w laboratorium, trzymając w dłoni pustą fiolkę po eliksirze oczyszczającym z wszelkich wspaniałych substancji. To przykre, że czarodziej tak szybko mnie namierzył. Będę musiał następnym razem zwiać gdzieś dalej.

- Szczerze mówiąc mam to w dupie. - powiedziałem bezbarwnym głosem. Doskonale wiedziałem jak bardzo Voldemort nienawidzi, kiedy któryś z jego ludzi wyższych rangą jest od czegoś uzależniony. Ale teraz czarnoksiężnik nie mógł w jakikolwiek sposób mnie zranić. Mógł mnie torturować na milion sposobów, ale głównego asa w rękawie już wykorzystał.

Zacisnąłem dłoń w pięść sprawiając, że trzymana w niej fiolka zmieniła się w szklany pył.

- Niepokoję się o ciebie. Musisz dalej żyć.

Merlinie słodki, jak ten człowiek mnie niesamowicie irytował. Chyba tylko Sam - Wiesz - Jaki - Kawał - Gówna wyprzedzał go w tej dziedzinie. Jednym zdaniem potrafił sprawić, że będę wściekły przez kolejny tydzień.

- Znasz mnie pieprzone półtora roku. Nie udawaj zatroskanego tatusia, to śmieszne. - powiedziałem wstając. Snape skrzywił się, co wywołało u mnie wspaniałe uczucie satysfakcji.

Wyszedłem z pomieszczenia, głośno trzaskając drzwiami. Wyśmienicie, tegoroczne święta to jakaś porażka. Ale przynajmniej miałem chwilę spokoju wiedząc, że z za rogu nie wyskoczy nagle Debora wyklinając mnie w czterech językach. Oczywiście Harry, Rosier i Blaise zaproponowali mi wspólne spędzenie świąt, ale ja potrzebowałem chwili samotności. Draco się nie angażował bo jak wszyscy wiemy, święta miną mu w towarzystwie tego skurwiela.

Wyszedłem na błonie, odpalając papierosa. Ciekawiło mnie dlaczego właściwie stary Rosier podkablował Camerona. Co on takiego zrobił? Trochę takie sranie do własnego gniazda. W ogóle ostatnio krukon zajmował moje myśli częściej niż bym chciał.

Reszta dnia minęła we względnym spokoju. Po prostu godzinami siedziałem zamknięty w swoim pokoju i czytałem książki różnej maści. Wiedziałem, że muszę zabrać się za opasły tomik, którego przeczytanie zlecił mi Czarny Pan. Był na temat dość obrzydliwych rzeczy, jak różne techniki tortur ale też dość ciekawych, jak sztuka manipulacji. Więcej było tam tortur, no ale co miałem zrobić. W końcu sięgnąłem po książkę czując, że nie mogę się przed nią dalej ukrywać. Ten frajer w końcu mnie wezwie i nogi z dupy powyrywa.

Kolejnego dnia rano Snape oznajmił, że święta spędzimy u Black'a. Myślałem, że to żart, ale nie. Mimo moich błagalnych próśb żeby zostać w Hogwarcie, nauczyciel postawił sobie za punkt honoru zdeptanie resztek mojego dobrego humoru. Wiecie co to oznacza? Tym sposobem sam załatwił sobie śmierciożercę nie w sosie.

Pojawiliśmy na tym wypizdowiu, a ja niczego nieświadomy, sądząc że już gorzej być nie może udałem się za ojcem.
W środku zastaliśmy tylu ludzi, że miałem ochotę walnąć Snape'a przez łeb moją książką. Okładkę miała chyba z betonu.

Dzięki Merlinowi wszyscy boją się Snapeów, więc nie zaliczyliśmy uścisków cioteczek i całusków. Przynajmniej mój uroczy tatulek. Chwilę po przekroczeniu progu przytulnej chatki Syriusza, na szyję rzuciła mi się Hermiona, a sekundę później Harry.

- D - dajcie mi k - k - kurwa tlenuuuu... - zaskrzeczałem, czując że gryfoni mogliby być bardzo skutecznymi mordercami.

- Chodź, Alex! - zawołał Potter wbiegając gdzieś po schodach. Hermiona chwyciła mnie za rękę, ciągnąć moją osobę jak krowę na łańcuchu. Niby taka drobna ale ma krzepę. Pssst Alex, ty po prostu nie masz mięśni.

Na piętrze weszliśmy do jednego z pokoi. W środku zobaczyłem Ginny, bliźniaków Weasley i Rona. Wszyscy patrzyli na mnie z nadzieją wypisaną na twarzach. Rany, o co im chodzi?

- Musimy podsłuchać o czym rozmawiają. Wiesz jak to zrobić? - zapytał Harry podekscytowany. Miałem ochotę odpowiedzieć, żeby po prostu użył swojej peleryny niewidki. No cóż, pewnie są już przereklamowane. Ah ta dzisiejsza młodzież.

- Czego dotychczas próbowaliście? - zapytałem, rozsiadając się w fotelu. Potter nawet nie zapyta kochanego braciszka co u niego słychać i jak bardzo się naćpał, tylko od razu zakłada, że mój mózg jest sprawny. Pff. Optymista.

- Ucho dalekiego zasięgu. - powiedział jeden z rudych bliźniaków. Nawet nie próbowałem zgadywać który. - Ale kot Hermiony je zjadł.

Uniosłem brwi, zastanawiając się czy biedne stworzenie będzie rano wciąż żywe. Westchnąłem tworząc napięcie.

- Dlaczego po prostu nie schowacie w kuchni jednego telefonu, który będzie połączony z drugim? Będziecie słyszeć całą rozmowę na żywo.

- Alex, mamy tylko mój telefon. - powiedziała Hermiona. Uśmiechnąłem się cwaniacko wyciągając z kieszeni własny.

- Podaj mi swój numer, laleczko. - odparłem, patrząc na rudego z uśmiechem rasowego ślizgona. Chłopak wyglądał jakbym stanął mu na stopie glanem nabitym gwoździami. Zadzwoniłem do gryfonki i po chwili schodziłem po schodach w kierunku kuchni. Oczywiście nie mogłem nie wykorzystać sytuacji.

- Halo, halo próba mikrofonu. Wiecie, że Harry ma mokre sny z McGonagall w roli głównej?

- Alex, jesteś strasznym palantem! - wrzasnął Potter, próbując zagłuszyć duszących się ze śmiechu bliźniaków. Wszedłem do pomieszczenia pełnego knujących dorosłych, udając że wcale nie wiem, że nie powinno mnie tutaj być. Kilkanaście par oczu zwróciło się w moim kierunku.

- Przyszedłem tylko po długopis. - powiedziałem, widząc podejrzliwe miny czarodziei. Podszedłem do mojego płaszcza, który zostawiłem na krześle w pośpiechu. Wywijając ubraniem na wszystkie strony nikt nie zauważył, (przynajmniej mam taką nadzieję) jak wkładam do wewnętrznej kieszeni telefon. Oczywiście wyciągnąłem długopis, żeby wszystko wyglądało bardzo niewinnie. Uśmiechnąłem się słodko i bez słowa wyszedłem. No przyznajcie, mogę zostać tajnym agentem FBI?

- Załatwione. - powiedziałem niezmiernie z siebie zadowolony. - Myślę, że zasłużyłem na fajkę prawda? - odparłem, nie oczekując odpowiedzi. Wyciągnąłem paczkę i już po chwili rozkoszowałem się śmiercionośnym dymem.

- Wiesz, że tytoń szkodzi? - zapytała z oburzeniem Hermiona, która wciąż miała nadzieję na moje nawrócenie. Potter nie zwracał na mnie uwagi a reszta rudej rodziny z zaciekawieniem przysłuchiwała się naszej wymianie zdań. Spojrzałem na gryfonkę z udawanym przerażeniem.

- Ojej naprawdę? Gdybym wiedział, to bym nie palił. - odparłem, patrząc na papierosa z wyrzutem.

- Zaraz pójdę i powiem wszystko twojemu ojcu.

- Biegnij kochanie, tylko uważaj żeby się nie spocić.

Ron zrobił się jeszcze bardziej czerwony na twarzy niż zazwyczaj i zapewne skończyłoby się to wszystko moją tragiczną śmiercią, gdyby nie Harry.

- Ałć! - syknął chłopak, chwytając się za nadgarstek. Podszedłem do gryfona chcąc sprawdzić co się stało.

- Zraniłeś się? - zapytałem, widząc wypływającą czerwoną ciecz spod palców czarodzieja.

- Nie tutaj, Alex. - szepnął wyglądając na przestraszonego. Doskonale wiedziałem gdzie Black miał magazynek z eliksirami, więc popchnąłem brata w tamtą stronę. Kiedy tylko zamknąłem za nami drzwi obiecałem sobie, że nie wyjdę stąd dopóki nie dowiem się co takiego chłopak ukrywa.

- Harry, powiedz mi prawdę.

- Okej. - powiedział zbolałym głosem nastolatek zagryzając wargę. Namoczyłem kawałek materiału w odkażającym eliksirze, oczyszczając ranę zalaną krwią. Odsunąłem się przerażony, widząc zamiast cięć lub zadrapania jakiś napis.

- Co to... Nie będę opowiadał kłamstw? Harry, powiedz kto to zrobił, jeżeli chcesz mogę zrobić pozytywkę z jego czaszki.

Potter zamrugał, patrząc na mnie ze zdegustowaniem. No co? Powiedziałem coś nie tak?

- To Umbridge, Alex. Nic nie możesz zrobić. A w ogóle to nic mi nie jest...

- Co?! Co ty mówisz?! To babsko cię torturowało! Nie możesz tak po prostu się z tym pogodzić!

Harry wyglądał na przestraszonego moimi słowami. Merlinie, jak ten chłopak ma przeżyć wojnę, skoro pozwala na to, żeby ktoś grał na jego skórze w kółko i krzyżyk?

- Dlaczego nikomu nic nie powiedziałeś? - zapytałem kładąc dłoń na ramieniu Potter'a. - Black jest twoim ojcem chrzestnym, napewno potrafi być groźny jak chce.

- Ja... Nie wiem. - szepnął gryfon wzdychając. Rany, ale oni wszyscy są wrażliwi. Uśmiechnąłem się, chcąc wyglądać pokrzepiająco.

- Posłuchaj, masz brata śmierciożercę. Sam to załatwię,w porządku?

- Nie jesteś śmierciożercą, Alex. Dobrze o tym wiesz. - odparł chłopak z goryczą. Chyba pomysł wypatroszenia Umbridge nie przypadł mu do gustu. Co on, ma syndrom Sztokholmski do cholery? Dobrze, w takim razie wykorzystajmy gryfońską naturę mojego brata.

- Harry, wiesz że jeżeli nic z tym nie zrobimy to ta ropucha może zrobić to komuś innemu? - zapytałem, wiedząc że poruszyłem wrażliwe struny. Nastolatek przez chwilę kalkulował w głowie wszystko co mu powiedziałem, aż w końcu skinął głową.

- Niech ci będzie. Ale błagam, nie chcę żebyś miał przeze mnie kłopoty.

- O mnie się nie martw. - powiedziałem zadowolony. - Nie myśl, że zrobię to w pojedynkę.

Harry skrzywił się, zapewne wyobrażając sobie jakieś straszne sceny mojego autorstwa. Wszyscy będą mieli niezłe zdziwko, kiedy wrócą do Hogwartu po świętach.

-----
Dolores Umbridge właśnie piła popołudniową herbatkę z jej ulubionymi herbatnikami, kiedy ktoś nie pukając do drzwi, wszedł do jej gabinetu. Czarownica poczuła się oburzona. Kto też ośmielił się...

- Witam Szanowną Panią. Czy to prawda że spędza Pani święta w Hogwarcie całkiem sama?

- Och! A jakie to ma znaczenie?! Co ty...

Nieznajomy mężczyzna miał na głowie kaptur, przez co Wielka Inkwizytorka nie mogła rozpoznać tożsamości swojego "gościa". Poczuła niepokój, jednak nie chciała w jakikolwiek sposób pokazać tego po sobie.

- Po prostu pomyślałem, że przyda się Pani towarzystwo.

- Co? Kim jesteś?! Natychmiast powiedz co... Na Merlina! - wrzasnęła czarownica, widząc jak spod peleryny nieznajomego wychodzi mnóstwo pająków. Kobieta nie bała się wielu rzeczy ale pająki zdecydowanie nie były jednym z nich.

- Co ty wyprawiasz?! Zabierz je! - wrzasnęła, wchodząc na swoje biurko i zrzucając na podłogę różową filiżankę. Drżącymi rękoma próbowała znaleźć różdżkę, jednak po chwili zobaczyła ją w dłoni mężczyzny.

- Oddawaj ją. - wydyszała Umbridge, czując, że panika zaczyna przejmować nad nią kontrolę. Nie mogła tak po prostu tkwić na własnym biurku kiedy te wstrętne robaki były coraz bliżej niej!

- Czego chcesz? - zapytała czarownica piskliwym głosem. Zrobi co będzie chciał, w porządku. Ale niech zabierze te okropieństwa!

- Ja? Nic. Bardzo mi przykro Dolores, ale nie pozwolę, żeby jakaś stara baba torturowała mojego brata. - powiedział czarodziej zdejmując kaptur.

- Snape! Jak śmiesz! Zostaniesz wyrzucony z Hogwartu! Za zaatakowanie mojej osoby skończysz w Azkabanie! - wrzasnęła kobieta będąc wściekła, że dała się tak upokorzyć przed jakimś głupim nastolatkiem. Chłopak zacmokał, w gruncie rzeczy świetnie się bawiąc.

- Ojej skarbie, myślę że krzywda którą ci zrobią moje ukochane zwierzątka jest niczym, w porównaniu z tym za co faktycznie mogą mnie wsadzić. A teraz życzę ci miłego pobytu z tymi słodziakami. Mam nadzieję, że nie zawierasz glutenu. Są na niego uczulone. - szepnął z uśmiechem chłopak, zatrzaskując za sobą drzwi. Umbridge nie mogła uwierzyć w to co właśnie usłyszała. Czy ona... Ale...

Poczuła jak setki okropnych pająków wspinają się po jej nogach i rękach, a te które dały radę wejść aż na sufit skakały na jej włosy.

- Aaaa! Pomocy! Niech mi ktoś pomoże! Ratuuunkuuu! Bądź przeklęty Snape!

Stałem za drzwiami paląc fajkę i bawiąc się doskonale. Rany, czemu nie zrobiłem tego wcześniej? Uuuu bądź przeklęty, Snape! Się przestraszyłem, jak cholera. Zaśmiałem się pod nosem, a kiedy krzyki wiedźmy ustały, doszedłem do wniosku że czas wracać. No naprawdę, kto by pomyślał, że takie urocze pajączki potrafią tak pomóc człowiekowi? Te święta okazały się być jednak naprawdę udane.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro