Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 58

Dzisiejszy dzień ssie więc wrzucam rozdział bo potrzebuję usłyszeć jak komuś również zniszczyłam dzień tym rozdziałem i jak bardzo mnie nienawidzicie
Buzi

- Alex proszę, obudź się.

Przecież kurwa nie śpię. Merlinie, jestem tak wyczerpany, że nawet nie jestem w stanie otworzyć oczu. Czy mógłbym po prostu spać przez kolejne dziesięć lat? Proszę.

Poczułem jak stróżka śliny powoli spływa po moim policzku. Dalej udawałem że śpię, więc ktoś delikatnie otarł moją twarz i poprawił poduszki.

- Chodź Harry, przyjdziemy rano. Biedny Alex...

To już kolejny raz, kiedy ktoś mnie odwiedza. Chciałbym trafić tak, żeby nikogo nie było. Po prostu potrzebuję pobyć sam z otwartymi oczami. Kiedy gryfoni wyszli uniosłem się na łokciach rozglądając się dokoła. Byłem w skrzydle szpitalnym, oczywiście. To jakiś absurd, że żyję. Voldemort wpadł w obłęd. Naprawdę pani Pomfrey jest cudotwórcą, jeżeli jestem w stanie chociażby kiwnąć palcem. 

Na stoliku obok łóżka stała szklanka z wodą, którą uniosłem do ust z czcią. Och tak, tego mi było trzeba. No dobrze, i co dalej? Voldemort wspomniał o tym, że zrobi coś strasznego za to, że go "zdradziłem". No, ciekawe co. Wrzuci mi do łóżka pluskwy?

Po chwili na salę weszła pani Pomfrey, niosąc na tacy jakąś obleśną papkę i całą armię wszelkiego rodzaju fiolek i ziół. Westchnąłem wiedząc, że te dawki nie wróżą nic dobrego.

- Jak się pan czuje, panie Snape?

Wzruszyłem ramionami uśmiechając się niewesoło.

- Cóż, bywało lepiej.

- Profesor Snape szalał z niepokoju. - mruknęła czarownica kładąc dłoń na moim czole. Nie odpowiedziałem. Ja też szalałem z niepokoju, gdyby to kogoś obchodziło. W tym momencie do skrzydła szpitalnego wbiegł Rosier, Malfoy, Blaise i Mark. Wyglądali jakby ktoś umarł.
Cameron błyskawicznie znalazł się przy moim łóżku blady jak ściana.

- Co się stało? - szepnąłem czując, że chyba nie do końca chcę wiedzieć.

- Alex, posłuchaj mnie. Nie wiem czy to robota Czarnego Pana... To znaczy napewno, ale może da się to odkręcić... - powiedział krukon, chaotycznie machając rękoma. Spojrzał na resztę moich przyjaciół szukając wsparcia. Malfoy sztywnie wyprostowany podszedł do mnie z twarzą tak poważną, że naprawdę zacząłem się zastanawiać nad tym czy ktoś nie umarł. Pani Pomfrey złapała przestraszona fartuch, patrząc na uczniów z lękiem.

- Debora cię nienawidzi.

Przez chwilę słychać było jedynie uderzenia mojego serca i nierówny oddech. "Sprawię, że wpadniesz w rozpacz i szaleństwo, możesz mi wierzyć." Czy właśnie to miał na myśli Voldemort? Czy to on maczał w tym swoje obrzydliwe, zmartwychwstałe paluchy?

- Gdzie ona jest? - zapytałem głosem wypranym z emocji.

- Przyprowadzimy ją. Nie ruszaj się stąd. - rzucił Blaise wychodząc szybkim krokiem z chłopakami. Nawet jeżeli bym chciał to bym się stąd nie ruszył. Został Draco, który usiadł na moim łóżku wyglądając na koszmarnie zmęczonego.

- Twój ojciec próbował już wszystkiego, Alex. Ona twierdzi, że z nią zerwałeś. Wszystkim nagadała o tym, że byłeś dla niej okrutny i dlatego teraz cię nienawidzi. Ja wiem, że to robota Czarnego Pana ale wiele osób uważa cię teraz za zwyrola. Z całym szacunkiem Alex, ale uważam że przyprowadzanie jej tutaj jest fatalnym pomysłem. Jedyne co zrobi to zacznie cię wyzywać.

Uśmiechnąłem się lekko, mimo że w środku czułem jakby ktoś chlastał mnie nożem po wnętrznościach.

- Chciałbym ją ostatni raz pocałować. - odparłem, czując że od ilości żalu wewnątrz mnie za chwilę pęknie mi klatka piersiowa. Malfoy spojrzał na mnie jak na wariata.

- Uważasz, że ci się to uda?

Zaśmiałem się krótko i naprawdę strasznie.

- Oczywiście. W końcu uczył mnie sam Voldemort, czyż nie?

Draco nie odpowiedział patrząc martwym wzrokiem na podłogę. Przyprowadzenie Debory nie zabrało moim kumplom wiele czasu. Chociaż napewno było to dość kłopotliwe. Dziewczyna miała na sobie drętwotę i tylko dlatego nie gryzła i kopała. Zaczęła to robić sekundę po tym, jak ściągnąłem z niej zaklęcie.

- I co, zadowolony z siebie jesteś?! Pieprzony kawał chama! Jak śmiesz... - krzyczała puchonka patrząc na mnie z obrzydzeniem i nienawiścią. Ciekawe co takiego włożyła jej do umysłu nasza Mroczna Królewna. Nie byłem na tyle zdesperowany, żeby sprawdzić.

- Imperio. - mruknąłem, na co obecni nastolatkowie głośno wciągnęli powietrze, patrząc na mnie z niedowierzaniem. Podszedłem do dziewczyny wolno, nasycając się jej widokiem. Miała na sobie czerwoną sukienkę w kratę i czarną wstążkę we włosach. Jak zawsze pachniała wanilią, a jej oczy były tak intensywne i piękne. Przez chwilę patrzyłem na dziewczynę z zachwytem, aż w końcu chwyciłem jej dłoń nachylając się ku niej.

- Pocałuj mnie. - powiedziałem, wiedząc że dziewczyna zrobi to bez wahania. Faktycznie, po chwili poczułem jej gorące usta, a moje ciało zawyło z tęsknoty i wściekłości. Musiałem zmusić ją magią do okazywania mi swoich wcześniejszych uczuć. Przez chwilę zabrakło mi tchu, ale szybko zdołałem się opanować, po czym delikatnie odsunąłem się od czarownicy wdychając jej zapach.

- Alex...

- Obliviate. - powiedziałem drżącym głosem, usuwając wspomnienie naszego pocałunku. Rzuciłem drętwotę nie będąc pewien, czy nie rozszarpałbym dziewczyny słysząc jej oszczerstwa. Odwróciłem się do niej plecami, czując ogromną gulę w gardle.

- Czy możecie ją odprowadzić? - zapytałem cicho, tak naprawdę chcąc zamknąć dziewczynę w szklanej kuli i patrzeć na nią cały czas. Mieć wyłącznie dla siebie.

Kiedy nastolatkowie wyszli mogłem w końcu uwolnić swoje emocje razem z magią. Nie usłyszałem jak wszystkie szyby w skrzydle szpitalnym zostają roztrzaskane na szklany piasek. Po prostu między jednym a drugim mrugnięciem, zauważyłem ich szczątki pod pustymi ramami okiennymi. Oczywiście, od razu przybiegła przerażona magomedyczka, ale nie była wściekła, tylko szybko pobiegła do magazynku wracając z eliksirem, który w ciągu kilku sekund sprawi że zasnę. Spojrzałem na czarownicę zdegustowany.

- Uważa Pani, że jestem niebezpieczny dla otoczenia?

- Myślę, że jesteś nieobliczalny, każdy byłby w takiej żałobie...

- Nie jestem w żadnej kurwa żałobie! - wrzasnąłem, kopiąc łóżko. Odwróciłem się na pięcie, wychodząc z pomieszczenia. Pomfrey coś tam skrzeczała ale ja chciałem zemsty. Teraz. Potrzebuję odegrać się na tym skurwielu. Zniszczę coś co sprawi, że będzie mnie nienawidził bardziej od Potter'a. Szedłem korytarzem, pałając wściekłością. To cud, że nikogo po drodze nie zabiłem tylko prawie rzuciłem lekkie zaklęcie torturujące.

- Patrzcie, idzie ten świr! I co, myślisz że jesteś taki potężny?! Jak mogłeś ją tak potra...

Odwróciłem się błyskawicznie do popieprzonej dziewczyny, wyciągając różdżkę. Czarownica widząc to pisnęła, chowając się za jakimś puchonem.

- Zamknij pysk, bo jak potraktuję cię crucjatusem to będziesz błagała żebym przestał. Dotarło?

Uczniowie obecni na korytarzu spojrzeli na mnie z przerażeniem. Trochę wyglądało to tak, jakbym dowiódł, że jednak jestem śmierciożercą a oni potrzebowali tylko potwierdzenia, czując to od samego początku.
W tym momencie poczułem na ramieniu czyjąś dłoń.

- Alexander, musimy poważnie porozmawiać. - odparła McGonagall głosem nieznoszącym sprzeciwu. Muszę zachować pozory. Odwróciłem się w stronę nauczycielki z uśmiechem.

- Jestem aktualnie bardzo zajęty, czy moglibyśmy przełożyć...

- Nie możemy. - powiedziała nauczycielka transmutacji, popychając mnie w stronę swojego gabinetu. Cóż, najwyżej w moich planach powstanie lekkie opóźnienie. Ale to nic.

Całą drogę przeszliśmy w milczeniu. Biuro czarownicy wyglądało tak samo, jak w dniu w którym dowiedziałem się kim jest mój ojciec. Kobieta wskazała mi krzesło naprzeciwko a sama usiadła za biurkiem. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem, milcząc. Ona przynajmniej miała jaja, żeby się ze mną zmierzyć. Snape pewnie aktualnie ma gdzieś czy żyję i czołga się przed tronem Voldemorta. Obrzydliwe.

- Słyszałam dziwne informacje Alexander. Chciałabym się dowiedzieć czy są zgodne z prawdą.

Odchyliłem się na krześle czując jak zbliżam się do granicy mojego opanowania. Ależ proszę, pytaj. Już się nie mogę doczekać co też usłyszę.

- Dopiero co się obudziłem. Jestem bardzo ciekawy, jakie to ploteczki latają po całej szkole, na mój temat.

- Debora twierdzi że ją uderzyłeś. I to nie raz.

Wydaje mi się, że na oknie powstała mała ryska. Chociaż, czy ja wiem czy taka mała?

- No jasne. Lałem ją cały czas. Jakie to dziwne że nikomu wcześniej o tym nie powiedziała, prawda? Cały czas miała śliwy pod oczami, dlaczego nikt wcześniej nie zareagował? To jest po prostu żałosne.

McGonagall bez słowa słuchała co mam na ten temat do powiedzenia. Chciałem żeby zaczęła na mnie wrzeszczeć, żebym mógł bez wyrzutów sumienia zrobić z jej idealnego gabineciku pieprzone pogożelisko. Każdy, ale to każdy w tej szkole doprowadzał mnie do furii.

- No, co jeszcze powiedziała? Jestem niezmiernie ciekaw. - wycedziłem głosem rwącym z wściekłości. Kobieta spojrzała na mnie ze spokojem, jednak nie denerwował mnie jej wzrok.

- Alex, ja ci wierzę. Ale nie pozwolę żebyś popełnił samobójstwo doprowadzając Voldemorta do ostateczności. - powiedziała czarownica, kładąc przede mną stos kartek i pióro. Wstała podchodząc do drzwi. Nie rozumiałem o co jej chodzi.

- Napiszesz mi trzysta razy "Nie dam zabić się Voldemortowi przez swoją głupotę i brak trzeźwego umysłu." Nie życzę sobie żadnego Czarnego Pana tylko Voldemorta, Alexander. Nie wyjdziesz stąd dopóki nie skończysz i nie myśl, że szyby w moich oknach są tak spartaczone jak te w skrzydle szpitalnym. Miłego pisania. - powiedziała kobieta, wychodząc. Usłyszałem jak przekręca klucz w drzwiach, po czym stukot obcasów ponformował mnie, że nauczycielka się oddaliła. Spojrzałem na puste kartki, czując że tą rundę wygrała stara kocica. Westchnąłem, biorąc do ręki pióro. Merlinie, nie wiem czy istnieje bardziej bezsensowna kara, niż przepisywanie pojebanych zdań.

"Merlinie, nie wiem czy istnieje bardziej bezsensowna kara, niż przepisywanie pojebanych zdań." pomyślał Harry Potter, zamykając za sobą drzwi gabinetu Umbridge. Czuł, że nadgarstek strasznie go piecze, ale przecież niedługo przestanie. Czarnowłosy westchnął, kierując się w stronę skrzydła szpitalnego.

Może Alex już się obudził? Bardzo chciał wiedzieć jak się czuje jego brat. Ostatnio rozmawiali razem dłużej, kiedy opowiedział mu o wspomnieniach Snape'a. Gryfon bał się, że ślizgon się wścieknie trzymając stronę ojca, jednak chłopak pocieszył go i obiecał podrzucić kilka książek, które pomogą mu okiełznanać nocne koszmary.

Harry słyszał jakieś okropne plotki na temat Alex'a, ale wszystkie były tak idiotyczne, że czarodziej zbywał każdego kto poruszył ten temat oczerniając jego brata.

Ten jeden raz Malfoy podszedł do niego, nie mając zamiaru zmieszać go z błotem i wytłumaczył całą sytuację. Co prawda wyszło mu to bardzo sztywno, ale jednak w żaden sposób nie był wobec niego uszczypliwy. Dlatego też gryfon podziękował mu za informację i nawet życzył miłego dnia, na co blondyn prychnął i szybko odszedł.

Wybraniec spotkał po drodze Mistrza Eliksirów, więc mimo wielkiej niechęci wobec nauczyciela, podszedł do niego chcąc dowiedzieć się co z Alexem.

- Profesorze?

Czarodziej gwałtownie odwrócił się w stronę gryfona z okropnym grymasem na twarzy. Resztka rozsądku podpowiedziała nastolatkowi, żeby za żadne skarby nie przewracał oczami.

- Czego chcesz, Potter? - wypluł mężczyzna wytrącony z rownowagi. Harry uniósł brwi, nie mogąc zrozumieć tego czlowieka.

- Wie Pan może cokolwiek o tym w jakim stanie jest Alex?

Były śmierciożerca spojrzał na ucznia kpiąco. Potter pomyślał, że jego brat ma identyczną minę przez większość swojego życia.

- Wiem tyle, że Alexander ulotnił się Merlin wie gdzie.

- Bez przesady Severusie, do Merlina mi jeszcze daleko. - odparła Minerwa McGonagall dziarskim krokiem podchodząc do rozmawiających czarodziei. Snape spojrzał na czarownicę pytająco.

- Myślę, że twój syn zachowuje się dość nieobliczalne. W tej chwili nic mu nie dolega, oprócz bólu nadgarstka po przepisaniu trzystu zdań na temat tego, jak często zapomina używać mózgu do myślenia. Coś ci to mówi, Severusie?

Snape zamrugał zapewne przyswajając informacje. Harry nie wiedział czy może nie powinien stać tam gdzie stoi, ale właściwie to chciał usłyszeć jak najwięcej. Skrzywił się słysząc co też wiedźma wymyśliła. Trzysta zdań? Rany, biedny Alex.

- Pan też ma ochotę przepisać kilka zdań, panie Potter?

- Nie, nie ależ skąd pani profesor. Już mnie nie ma. Do widzenia. - powiedział szybko gryfon, opuszczając towarzystwo nauczycieli. Cóż, widocznie będzie musiał poczekać, aż ślizgon skończy. W takim wypadku po prostu spakuje się na święta.

- Severusie, musisz z nim porozmawiać. To nie wygląda dobrze. - powiedziała gryfonka, poprawiajac okulary. Mistrz Eliksirów doskonale zdawał sobie z tego sprawę, jednak za cholerę nie wiedział jak ma się za to zabrać. "Alex, mój umiłowany synu, czy byłbyś tak dobry i nie dał się zabić przed osiągnięciem dojrzałości? Ah przepraszam, przecież oboje należymy do Voldemorta. W takim razie miłej zabawy, korzystaj z życia póki możesz."

- Idź do niego. Teraz. - powiedziała kobieta niebezpiecznie, podpierając się pod boki. Aż Severusa ciary przeszły.

- Hmm... No dobrze...

Nauczyciel udał się razem z Minerwą do jej gabinetu. W środku zastali Alex'a, który zamiast przepisywać zadania puszczał po całym pomieszczeniu samoloty z papieru. Snape miał ochotę prychnąć z rozbawienia ale wiedział, że w towarzystwie starej czarownicy nie byłoby to mądre.
Kiedy Alexander go zobaczył jego mina ze znudzonej stała się tak bardzo kpiąca, że chyba przeszedł nawet jego w tej dziedzinie.

- Proszę, proszę a kto nas zaszczycił swoją cholerną obecnością? A już się martwiłem, że będę miał święty spokój.

Snape nie zwrócił uwagi na słowa syna, mimo że go zabolały. Usiadł za biurkiem czując się obco w tak gryfońskim pomieszczeniu. Minerwa usiadła trochę dalej, chcąc dać nam więcej prywatności. Czyli, że czeka go walka w pojedynkę.

- Alexander, musisz odróżnić co jest dobre a co jest złe. Nie możesz poddać się złu tylko dlatego, że masz na to ochotę.

Ślizgon przewrócił oczami w gruncie rzeczy się z niego śmiejąc. No pięknie. A on myślał, że przebywając codziennie z całą zgrają bachorów, da sobie radę z tym jednym. Zapomniał, że będąc jego synem też jest upartym palantem.

- Jakie to wzruszające. Myślę, że kto jak kto ale ty nie jesteś odpowiednią osobą do prawienia mi umoralniających kazań.

Snape pochylił się w stronę nastolatka wiedząc, że to całe ojcostwo jest trudniejsze niż mu się wydawało. No dobrze, może w takim razie weźmiemy nieszczęśnika na emocje?

- Alex, nie możesz tak po prostu iść i zemścić się na Czarnym Panu. On zawsze będzie silniejszy. Mimo wielu niebezpieczeństw zależy mi na tym, żebyś był bezpieczny na tyle na ile...

Ślizgon gwałtownie wstał, wyglądając jakby najchętniej rzucił parę crucjatusów.

- O naprawdę? Może czegoś po drodze nie załapałeś, ale tak się składa że Riddle czeka na mój najmniejszy błąd! Gdyby nie ty, pewnie w spokoju paliłbym zioło i niczym się nie przejmował! Doskonale wiedziałeś o tym, że Czarny Pan kiedyś zechce mnie wśród swoich!! Mogłeś po prostu olać sprawę i nie przyznawać się do mnie! Było dobrze tak jak było, a teraz ktoś kogo kocham mnie nienawidzi! Nienawidzi! Wolałbym umrzeć niż na to patrzeć! - wrzasnął chłopak i nie zwracając na nikogo uwagi, wybiegł z gabinetu. Przez chwilę patrzył na drzwi nie mogąc otrząsnąć się z szoku.

- Cóż, chyba to nie był dobry pomysł. - mruknęła McGonagall, przecierając twarz. Westchnęła ciężko patrząc za okno.
Snape wstał wiedząc, że na dzisiaj już mu wystarczy tych emocji. Jednak nie miał zamiaru szukać chłopaka. Musi ochłonąć, a dopiero później będzie myślał nad tym wszystkim. Najchętniej rozwaliłby jakiegoś cholernego horkruksa. Och tak, musi zapytać Albusa jak idzie szukanie kawałeczków tego psychopaty. Z chęcią mu pomoże.

*****
Hej ludzie tak się zastanawiam, czy by może nie znaleźć dla Snape'a jakiejś kobietki? Co o tym myślicie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro