Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

- To gdzie teraz? - zapytałem, wciąż szczerząc się jak wariat. Mam różdżkę, więc naprawdę jestem czarodziejem! Teraz czuję się jak jakaś cholerna baba Jaga, ale nieważne! Nieźle się podjarałem!

- Do madame Malkin po jakieś przyzwoite szaty. - wymruczał Snape, omijając zabieganych czarodziei, którzy robili szkolne zakupy.

- Zabrzmiał pan jak konserwatywny staruszek, który uczył nas EDB.

- Czym jest EDB? - zapytał nauczyciel, zerkając na mnie przez ramię. W końcu coś, czym zaskoczyłem typka. Spojrzałem na pudełko z moją różdżką w torbie, sprawdzając czy aby na pewno dalej tam jest. Leżała spokojnie, zapewne słuchając co mam mądrego do powiedzenia. Czy różdżka może być zażenowana?

- Edukacja dla bezpieczeństwa. Myślę, że takie coś przydałoby się w świecie czarodziei. Ja na przykład, nie mam pojęcia co będzie chciało mnie zabić jeżeli tylko na to spojrzę. Myślę, że to bardzo kłopotliwe.

- Na razie jak dla mnie, w tym świecie ty jesteś najbardziej kłopotliwy. - mruknał Snape z przekąsem. Po chwili stanęliśmy przed sklepem z ubraniami. Tak jak się spodziewałem, zobaczyliśmy w środku dwóch blondwłosych arystokratów. Draco właśnie dobierał do granatowych spodni koszulę, a jego ojciec szukał rękawiczek. Wszędzie widziałem tylko eleganckie szaty, które za Chiny Ludowe do mnie nie pasowały.

- O, już jesteście. Severusie, nie masz pojęcia jakie widziałem buty, musisz na nie rzucić okiem. - powiedział z ekscytacją Malfoy Senior, ciągnąc Mistrza Eliksirów w głąb działu z obuwiem.

- Cześć, Blake. Wiesz już czego szukasz? - zapytał Draco, zdejmując z wieszaka bordową koszulę z mankietami.

- Jeżeli chciałbyś posłuchać mojego skromnego zdania, to ta koszula jest absolutnie świetna. Niestety, kolor w ogóle do mnie nie pasuje. Ale... - powiedział chłopak, przelotnie mi się przyglądając z za sterty ubrań, która posłusznie za nim frunęła

- ...ale dla ciebie będzie idealna. Łap!

Posłusznie chwyciłem jedwabny materiał. Będę w tym wyglądał jak zjeb, ale co tam. Wolę wyglądać jak zjeb, niż faktycznie nim być.

- Farbujesz włosy tylko na zielono?

Spojrzałem na chłopaka podejrzliwie. Coś się nasza blondyneczka wczuła w rolę.

- A co?

Malfoy wzruszył ramionami, nurkując w odmętach łachów. Boże, żebym ja miał tyle energii co ten dziwak.

- Po prostu nie wiem do jakich kolorów dopasować ubrania.

Przewróciłem oczami, przystępując z nogi na nogę. Naprawdę, jestem w stanie sam kupić sobie ciuchy!

- Chcę, żeby wszystko było w czarnych kolorach i żebym nie wyglądał jak snobistyczny kujon, rozumiesz?

Malfoy spojrzał na mnie jakbym, ekhm, spadł z miotły. Zaraz po tym skrzywił się i zaplótł ręce na piersi. Nie podoba mi się ta mina ani trochę.

- Wesz co? Wkurzasz mnie. Przypominasz mi tego kretyna Potter'a.

- Kogo? - zapytałem, czując się głupio. Tak mało wiedziałem o czarodziejskim świecie. Wyjdę na debila.

- Co? A no tak. Jesteś szlamą? - zapytał chłopak, patrząc na mnie z coraz większą niechęcią. Zmarszczyłem brwi nie będąc pewnym czy blondyn mówi po angielsku.

- Kim?

Malfoy westchnął cierpiętniczo, poprawiając grzywkę.

- Twoi rodzice są mugolami?

- Eee... matka nie. A ojciec, nie wiem. - odpowiedziałem, wzruszając ramionami. - A co, to ma niby jakieś znaczenie?

Chłopak się roześmiał, irytując mnie jeszcze bardziej. Nie wiem do czego właściwie zmierzał i chyba nie chciałem wiedzieć.

- Oczywiście, że tak. No, ale nie ważne, najwyżej jesteś pół krwi.

- Ojej, już się zaczynałem martwić. - powiedziałem kpiącym tonem. Draco spojrzał na mnie pytająco. - Mam nadzieję, że jednak to nieprawda i że jestem mugolakiem. Byłbyś przerażony tym, że w ogóle ze mną rozmawiałeś, co? To na pewno straszna hańba dla takich dupkowatych idiotów jak ty. Lepiej idź i uratuj swój honor samobójstwem. - powiedziałem, obficie gestykulując i starając się być jak najbardziej wkurzającym. Czarodziej zamrugał, budząc się z szoku. Chwilę potem wyglądał na nieźle zirytowanego.

- Czy ty wiesz z kim rozmawiasz? - zapytał niebezpiecznie niskim głosem, pochylając się w moją stronę. Ojej, normalnie zadrżałem z trwogi.

- Szczerze mówiąc, mam to gdzieś. Jesteś śmieszny z tą swoją wiarą, że jeżeli będziesz pomiatał ludźmi według ciebie gorszymi z różnych bezsensownych powodów, to coś osiągniesz. No może oprócz rozkwaszonego kinola z życzeniami prosto ode mnie.

Chłopak błyskawicznie wyjął różdżkę, czego szczerze mówiąc nie przewidziałem. Cofnąłem się, wpadając na jakąś stertę czarnych szat. A nie, chwilunia, to był Snape.
Kiedy nauczyciel zobaczył co chciał zrobić Malfoy, przez ułamek sekundy zobaczyłem w jego oczach prawdziwą wściekłość.

- Draco?

- Ja bardzo przepraszam profesorze, on po prostu...

Mistrz Eliksirów podszedł do blondyna jednym susem i zawisł nad nim jak wielki nietoperz.

- Nie życzę sobie takich zagrań, zrozumiano?

- T-tak, naprawdę nie chciałem... to znaczy, chciałem ale... - powiedział Draco, rzucając mi szybkie spojrzenie
- Wiem, że to nie byłoby rozsądne.

Snape przybrał jakąś podejrzaną minę. Przez chwilę czarodzieje mierzyli się nawzajem wzrokiem. Malfoy spokojnym, a nauczyciel podejrzliwym. Na szczęście zjawił się Lucjusz, więc dokończyliśmy zakupy i w końcu wyszliśmy. Malfoyowie poszli w swoją stronę, a my w swoją, mimo że starszy czarodziej zaczął coś chrzanić żebyśmy wpadli na herbatkę. Dzięki Bogu, Snape grzecznie odmówił.

- Został nam jeszcze kufer...

- Co? Prawdziwy kufer? - zapytałem będąc lekko zdziwiony. - Myślałem, że można się spakować eee... zwyczajnie. Po mugolsku.

Nauczyciel rzucił mi jedno z firmowych spojrzeń. Dobry w tym jest, muszę mu to przyznać.

- No dobrze, może i dziwnie by wyglądał w twoim pokoju. W takim razie możemy rzucić na zwykłą torbę zaklęcie pojemności.

- O tak! Cokolwiek to jest, brzmi świetnie. - odpowiedziałem, szczerząc się. Magia była naprawdę bardzo przydatna.
Snape sprawdził jeszcze dwa razy czy na pewno mamy już wszystko. Trochę pomruczał i z jego różdżki wyleciała błękitna łania. Moje okrzyki podziwu zostały zagłuszone przez szum aportacji.

Kiedy wylądowaliśmy przed obdrapanym budynkiem pieczary Smoczycy Brown, zajęło mi chwilę opanowanie odruchów wymiotnych. W końcu Snape powiedział, że przyjdzie we wtorek i to jest dzień w którym mam być trzeźwy. Dodał jeszcze, że mam spakować wszystkie moje rzeczy, których będę potrzebował w roku szkolnym. Jasne, spodziewałem się, że zignoruje moje bystre stwierdzenie, że przecież mamy lipiec. Myślałem, że nauczyciele wiedzą kiedy zaczyna się rok szkolny - na pewno nie w lipcu. Czarodziej po prostu odwrócił się na pięcie i zniknął. Westchnąłem. Dlaczego to wygląda tak świetnie? Też chcę.

W ciągu kilku zbawiennych dni kiedy nie miałem okazji przebywać z człowiekiem - nietoperzem, zdążyłem napisać testament i spuścić łomot paru złamasom. Wziąłem też moją smutną wypłatę za którą mógłbym kupić najwyżej komplet strun, a nie piecyk Marshalla. Pieprzony początek miesiąca. Naćpałem się zdrowo, bo wiedziałem, że czarodzieje na pewno mają jakiś magiczny czar, którym wykrywają obecność substancji psychoaktywnych.
Na szczęście służby bezpieczeństwa są całkowicie niemagiczne.

Snape przyszedł trochę skwaszony. No przykro mi bardzo, nie prosiłem o to żebym mógł iść do szkoły na początku wakacji! Brown życzyła mi bolesnego zgonu w szkole dla dziwaków, a po tym wyszedłem z tej cudownej placówki na prawie rok. To było zajebiste uczucie.

- Czy mógłby mi pan w końcu powiedzieć, dlaczego mam mieszkać w szkole?

- Jesteś już stary Blake, więc musisz nadgonić materiał. Nie będziesz w klasie z jedenastolatkami.

- Co? Mam nadgonić trzy, czy cztery lata w niecałe dwa miesiące?

- Cztery lata. Powinieneś być w piątej klasie, ale nie wierzę w cuda. Dzięki mojemu eliksirowi szybciej przyswoisz wiedzę.

- O rany! To takie coś potrafi pan zrobić? Niesamowite! Czy takie eliksiry działają też na ludzi bez magii?

Snape westchnął. No co? Powiedziałem coś nie tak?

- Gdybyś przeczytał książkę którą kupiliśmy na Pokątnej, wiedziałbyś już dawno. Jeżeli nie nauczysz się jej na pamięć, nawet nie spojrzysz na kociołek z daleka.

- No dobra... - odparłem trochę zawiedziony.

Snape nigdy nie widział żeby jakiś głupi nastolatek był przygnębiony zakazem warzenia eliksirów. W wieży tych gryfońskich kretynów z tego powodu odbyłaby się pewnie największa impreza w ciągu ostatnich dwudziestu lat.

- Ale trochę szkoda. Gdyby ci eee... mugole mogli pić eliksiry, to zostałbym milionerem.

- Szybciej mieszkańcem Azkabanu. - wymruczał nauczyciel, chwytając mnie za ramię. Teleportowaliśmy się.
Po moim chwilowym prawie - rzyganiu, miałem ochotę udusić tego tłustowłosego drania gołymi rękoma. 

- No, bardzo śmieszne, jak cholera. - wychrypiałem, chwiejąc się. Nauczyciel ograniczył się do biernego obserwowania moich prób zachowania godności. W końcu ruszyliśmy w stronę ogromnego zamczyska. W sumie, to może ta szkoła jest chociaż trochę fajniejsza od innych. Zauważyłem, że od kiedy znaleźliśmy się na błoniach, Snape zaczął być lekko nerwowy. Okazywał to bardzo subtelnie, ale i tak to zauważyłem.

- Profesorze?

- Co? - nerwowe warknięcio - mruknięcie.

- Yyy... to będę musiał przejść jakieś testy, czy coś? - zapytałem szybko, na jednym wydechu. Snape westchnął.

- Nie. Wiemy, że na pewno jesteś czarodziejem. Twoja matka była czarownicą.

- A mój ojciec?

Uwaga - teraz Mistrz Eliksirów wyglądał, jakby chciał skoczyć z mostu. Dziwne, ciekawe dlaczego się tak zachowuje.

- Nie wiem. - odparł, zaciskając zęby. Zmarszczyłem brwi.

- Ale w ogóle nie wie pan, kim on jest? Czy może był jakimś oprychem i seryjnym mordercą?

Oprychem to bym się nie nazwał. - pomyślał Snape, gwałownie się zatrzymując.

- Nie wiem. Jak dojdziemy do gabinetu dyrektora, to będziesz mógł go o wszystko dokładnie zapytać. Jasne?

- Eee... tak.

- Doskonale.

Do zamku doszliśmy w ciszy. Po wejściu do ogromnego korytarza, spotkaliśmy starszą czarownicę w wielkiej czapce, która wyglądała na grzecznie zainteresowaną.

- No proszę. A któż to taki, Severusie?

Mężczyzna powstrzymał się przed tupnięciem nogą resztkami sił. No, koleś wyglądał jakby potrzebował wakacji albo regeneracyjnego snu.

- Nasze nowe zmartwienie.

- Kogoś mi przypomina...

- Tak, tak, porozmawiamy o tym później, Minerwo.

Kiedy mijaliśmy mnóstwo gadatliwych obrazów, czułem się jak kawał mięcha na wystawie. To znaczy, nie za dobrze.

- Ptasie mleczko. - mruknął nauczyciel i już po chwili byliśmy na schodach prowadzących do gabinetu dyrektora.

- Profesorze?

- Co znowu?

- A co to jest ptasie mleczko?

- Nie wiem.

- Kurcze, nigdy nie widziałem żeby ktoś doił ptaka.

Snape gwałtownie się odwrócił, zamiatając dookoła czarnymi szatami. Chyba chciał wywołać nastrój grozy czy coś.

- Ja też nie. - odpowiedział nauczyciel, mrużąc oczy. Ale zgrywa zgorzknialca.

- Po prostu myślałem, że w magicznym świecie to jest normalne. - powiedziałem, wzruszając ramionami. Snape nie zdążył skręcić mi karku, ponieważ nagle stanął przed nami uśmiechnięty dziadek z brodą.

- Moi drodzy, zamiast kłócić się przed drzwiami, może wejdziecie do środka i wytłumaczycie mi proszę, co tak bardzo pochłonęło waszą uwagę? - zapytał czarodziej z uśmiechem. To była moja szansa.

- Proszę pana, czy mógłbym wydoić strusia?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro