Rozdział 49
Skeeter sprzedała mi fotę naszych dwóch przystojniaków - Alex'a i Rosier'a. Ofiarowuję ją wam, smacznego drogie panie.
- Jak się czujesz, Panie?
Siedziałem na parapecie obserwując jak krople deszczu powoli spływają po szybie. Niektóre przemieszczały się w dół bardzo szybko, ale większość z nich wpływały jedna w drugą. Wtedy były cięższe i łatwiej było im znaleźć się na dolnej części szyby. Pokonywały inne krople porywając je ze sobą. Tamte dzieliły się na mniejsze i po chwili nie byłem w stanie odróżnić czy cos z nich zostało. Mimo to jakaś ich część pokonała drogę i znalazła się na dole.
Pomyślałem, że tak na prawdę śmierciożercy byli takimi kroplami. Chcąc władzy poddawali się Voldemortowi, który porywał ich ze sobą dzieląc ich na części. Wykorzystywał ich moc nie zwracając uwagi na to ile, i w jaki sposób jej używa. Śmierciożercy widzieli, że rozpadają się na mniejsze, nic nie znaczące krople i że stają się coraz słabsi, ale było już za późno. Voldemort większość z nich wykorzystał a teraz oczekiwał lojalności, mimo że oni wszyscy nic z tego nie mieli. Nic oprócz upokorzenia i podporządkowania się wariatowi.
Ale mimo wszystko, nikt im tego kurwa nie kazał robić. Mieli pierdolony wybór. Ja go nie miałem. Zacisnąłem pięści na parapecie czując, że jeszcze chwila i rozpierdolę tą szybę na milion kawałków.
- Panie?
Odwróciłem się szybko w stronę drzwi.
- Czego kurwa chcesz?! Nie wzywałem cię więc możesz wypierdalać!
Skrzat domowy zamrugał szybko rozglądając się na boki. Zaraz. Coś mi tutaj nie pasuje. Dlaczego ten skrzat miał dwie różnokolorowe skarpetki? W awokado? Serio?
Przewróciłem oczami. Nie ważne. Może założyć nawet stringi. Nic już nie zrobi na mnie wrażenia.
Skrzat odchrząknął.
Zazgrzytałem zębami i powoli odwróciłem się w kierunku nieszczęśnika. Podszedłem do niego z moją firmową groźną miną.
- Masz zamiar się wysłowić czy mam zrobić z twojej czaszki breloczek?
Skrzat nagle stał się oburzony. Wiem, że to brzmi conajmniej absurdalnie, ale jak babcie kocham to stworzenie patrzyło na mnie szeroko otwartymi oczami, szczękę miało zaciśniętą i jeszcze podparło się pod boki.
- Zgredek jest wolnym skrzatem!
Zmarszczyłem brwi pocierając kark. Wspaniałe, czuję nadciągające kłopoty. Schyliłem się przyglądając się buntownikowi.
- Chrzanisz. We Dworze Malfoyów? Jesteś skrzatem samobójcą?
- Nie. Zgredek przyszedł ponieważ pan Harry Potter się o pana martwi!
Wytrzeszczyłem się nie wiedząc czy najpierw rzucić zaklęcie prywatności, drętwotę na skrzata czy avadę na Harry'ego. A nie. Przecież avada na Harry'ego nie działa. W końcu zdecydowałem się na zaklęcie prywatności.
Spojrzałem na Zgredka z wściekłością.
- Co miałbym zrobić, gdyby na przykład w szafie siedział jakiś pieprzony śmierciożerca? No? Przychodzisz tutaj i drzesz się że znasz Potter'a. Kiepski z ciebie szpieg. - powiedziałem siadając na łóżku. Podparłem głowę na dłoniach przyglądając się temu ciekawemu przypadkowi. Zgredek przez chwilę wyglądał na zdruzgotanego tym co mu powiedziałem. Jeszcze chwila i się biedak popłacze. Nie wiem, może Harry jest do niego przywiązany. Westchnąłem czując się conajmniej dziwnie.
- Tylko żartowałem. Sam chciałbym mieć tak stylowego skrzata, więc jestem zazdrosny o to, że Harry ciebie ma a ja nie. Moje skrzaty nie mają wyczucia elegancji, ani takiej walecznej ikry. Słuchają się tego kto je mocniej walnie patelnią. Jesteś wyjątkowy.
O nie. Chyba pogorszyłem sytuację. Broda Zgredka niebezpiecznie drżała a w oczach pojawiły się łzy.
- Z - Zgredek wyjątkowy? Zgredek ma waleczną iskrę?
- Ikrę.
- Nikt nigdy nie powiedział Zgredkowi że ma waleczną iskrę.
- Chryste. - mruknąłem przeczesujac włosy. Rozejrzałem się w poszukiwaniu pomocy. Dlaczego żaden śmierciożerca nie sypiał w mojej szafie? Nigdy nie miałem do czynienia z rozemocjonowanymi skrzatami.
- Harry chciał żebyś przekazał mi jakąś wiadomość?
Na dźwięk imienia gryfona, Zgredek głośno wytarł nos w jedną z części swojej garderoby.
- Pan Harry Potter bardzo się martwi, a z tego co wiem pan Snape nie chce mu o niczym powiedzieć.
- To jasne, że mój ojciec milczy jak grób. Co ma mu niby powiedzieć? No wiesz Potter, Alexander wyjechał na krótkie wakacje w listopadzie. Nie, to nie ma nic wspólnego z tą katastrofalną ucieczką z Azkabanu całego stada śmierciożerców. Minus dziesięć punktów od Gryffindoru za zmarnowanie pięciu sekund mojego życia. - powiedziałem z przekąsem parodiując starego, aspołecznego nietoperza. Przez dłuższą chwilę patrzyłem na skrzata w ciszy. W końcu się poddałem. Nie istniała sensowna wymówka do tego co zrobiłem.
- Powiedz mu, że Czarny Pan chciał się ze mną widzieć i tyle. Pewnie jeszcze dzisiaj wrócę. - mruknąłem odwracając się do okna. Skrzat bez słowa zniknął z cichym odgłosem. Odwróciłem się zdziwiony, ale w tym momencie do pokoju weszła Bellatrix Lestrange. No, szykujcie się na niezłą jazdę.
Kobieta zdecydowanie nie była zdrowa na umyśle. Uśmiechała się podejrzliwie szeroko i trzepotała rzęsami z niesamowitą częstotliwością. Uśmiechnąłem się do niej krótko i nieszczerze. Czarownica nie była głupia, więc zdążyła zauważyć że nie przepadam za nią i jej świrem.
Merlinie, Czarny Pan zawsze mnie wkurwiał ale decyzja o tym żeby Lestrange została moją matką chrzestną... Moja irytacja osiągnęła poziom, który nie wiedziałem że w ogóle istnieje.
Ten złamas zrobił to z premedytacją. Nie mogę pojąć jak wielką satysfakcję musiało mu to sprawić. Już wolałbym żeby moją matką chrzestną została Sybilla z Wewnętrzną Gałą Przeznaczenia. Chociaż nie. Przesadziłem. Przynajmniej mogę kogoś postraszyć że naślę na niego tą śmierciożerczą wariatkę.
Kobieta podeszła bardzo blisko mnie, świadomie naruszając moją przestrzeń osobistą. Czułem mocne perfumy czarownicy i widziałem intensywnie ciemne tęczówki. Poczułem jak Lestrange próbuje przebić się przez mój oklumencyjny mur, co było po prostu bezczelne. Mimo to wyrzuciłem Bellatrix z umysłu zachowując się tak, jakby śmiercioźerczyni nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia.
- Słyszałam że masz pewne problemy... w zaakceptowaniu przyjęcia Mrocznego Znaku. Dlaczego, mój drogi? Chciałabym rozwiać twoje wątpliwości. - powiedziała kobieta, udając jakby wcale nie próbowała włamać się do mojego umysłu. Zamrugałem nie wierząc w to co słyszę. Spojrzałem Lestrange centralnie w oczy, chcąc pokazać gdzie może sobie wsadzić swoje ckliwe gadki i próby przeciągnięcia na swoją stronę.
- Zawsze jak rozmawiasz z ludźmi jesteś taka, jakby to powiedzieć... nie delikatna? To trochę niegrzeczne. Może Tommy ci nie powiedział, ale służenie mu nie było, nie jest i nie będzie moim największym pragnieniem. Czegoś jeszcze potrzebujesz?
Czarownica przez chwilę patrzyła na mnie w osłupieniu, jednak dość szybko się otrząsnęła. Jasne, widziałem już wiele dziwnych reakcji dorosłych na moje odpowiedzi, ale jeszcze żaden z nich nie próbował rozwalić mi głowy wazonem.
Zrobiłem szybki unik odsuwając się coraz bardziej od drzwi. Cholera.
- JAK ŚMIESZ! - wrzasnęła śmierciożerczyni wyciągając różdżkę. Dyszała i krztusiła się ze złości więc nie widziałem żadnej szansy na negocjacje.
Wyjście było jedno : okno.
No pięknie.
Nie wiele myśląc otworzyłem je i ledwo unikając lecącej w moją stronę klątwy, wyskoczyłem z drugiego piętra.
Dzięki Snape'owi za jego cholerne treningi. Kostka mnie trochę zabolała bo poślizgnąłem się na błocie, ale dzielnie szybko wstałem i pobiegłem przez ogród w stronę głównego wejścia. Może znajdę tam jakiegoś miłego śmierciożercę, który nie przepada za Wariatrix.
Po chwili usłyszałem jak kobieta ląduje na ziemi i biegnie za mną. Nagle poczułem walnięcie w plecy i znalazłem się nosem w trawie. Nie zdążyłem się pozbierać, kiedy kobieta chwyciła mnie za kołnierz i zaczęła potrząsać jak workiem kartofli. Wariatka była dość silna bo aż zagrzechotałem zębami.
- JAKIM PRAWEM NAZYWASZ CZARNEGO PANA JEGO IMIENIEM! TY NIEWDZIĘCZNY PÓŁKRWI!
Czułem, że od tego trząchania zaczyna mnie porządnie mdlić i po prostu za chwilę rzucę pawia na czarownicę.
Jednak tak się nie stało.
- Bella, jeżeli nie postawisz Snape'a na ziemię w jednym kawałku, będę musiał uciec się do rękoczynów. Wiesz jak bardzo brzydzę się przemocą.
Wiedźma przestała mną szarpać, ale za to pociągnęła boleśnie za włosy odwracając w stronę starego Rosier'a.
- Nie rozśmieszaj mnie kretynie! Nie bijesz kobiet tylko dlatego, że nie masz żadnej pod ręką. Gdyby Louiza żyła rozwiodła by się z tobą, kiedy tylko Cameron nauczyłby się chodzić. - powiedziała z wściekłością popychając mnie w stronę śmierciożercy. - A ty gówniarzu nie myśl, że Czarny Pan nie dowie się o tym na co sobie pozwalasz! Brat Potter'a wśród nas! Od początku uważałam że to zły pomysł!
Rosier warknął wpatrując się z wściekłością w wiedźmę. Wiedziałem, że to nie skończy się dobrze. Nie chcę zostać świadkiem morderstwa! Chociaż jeżeli to Wariatrix fiknie...
Nagle Rosier wyciągnął z kieszeni małe, drewniane pudełko podając mi je. Wziąłem je do rąk nie wiedząc czego mężczyzna chce. Pogrzebał jeszcze po kurtce i po chwili podał mi łyżkę. Zwykła, srebrna łyżka. Mam nią wydłubać oczy Lestrange? Bardzo chętnie.
- Daj to pudełko mojemu synowi. A łyżka jest świstoklikiem. Pojawisz się w Hogsmeade.
Aha. Mój kochany ojczulek nie ma zamiaru mnie osobiście zabrać od Voldemorta, tylko muszę to zrobić świstoklikiem, który w gruncie rzeczy może mnie wywieść w pole. Którego dostałem od poszukiwanego śmierciożercy, zbiega z Azkabanu. Spoko.
Wzruszyłem ramionami.
- Okej. Dzięki za podwózkę.
Nie odwracając się w stronę kłócących się śmierciożerców poszedłem spokojnie aż do linii antyaportacyjnej. Rzuciłem tempus żeby wiedzieć czy w ogóle jeszcze trwają lekcje. Zmrużyłem oczy. Jeżeli przyspieszę to może zdążę przemknąć do Snape'a przed tym jak wszyscy pójdą na obiad. Wyciągnąłem łyżkę i po chwili pojawiłem się na uliczce między jakimś obskurnym sklepikiem z guzikami, a zapuszczoną kawiarenką w której była jedna osoba.
Rozejrzałem się czy aby nikt mnie nie zauważył i zakładając na głowę kaptur wyszedłem na ulicę. Na szczęście nie było dzisiaj w Hogsmeade zbyt wielu czarodziei, więc bez problemu doczłapałem do Hogwartu.
Kiedy wszedłem na główny korytarz panowała idealna cisza. Odetchnąłem z ulgą. Jednak po chwili usłyszałem donośny hałas i z za rogu wyszła grupa ślizgonów. Na mój widok Draco się zatrzymał. Nie wyglądał za dobrze. Co gorsze, spojrzał na mnie z nienawiścią. Blaise i Pansy rzucili mi zmartwione spojrzenia, ale bez słowa udali się do Wielkiej Sali. Na korytarzu zostaliśmy tylko my dwoje.
- Proszę, proszę a kto nas zaszczycił swoją obecnością? Mam ci się pokłonić? - zapytał chłopak parodiując ukłon w moją stronę. Zamrugałem, nie wiedząc o co ślizgonowi chodzi. Poczułem się bardzo zmęczony. Jeszcze do tego wszystkiego brakowało mi kłótni z Malfoy'em.
- Draco... Możemy porozmawiać na osobności?
W tym momencie blondyn zaczął wrzeszczeć.
- Chciałem z tobą rozmawiać kretynie! Ostatnio spędzasz czas tylko i wyłącznie z Potter'em albo tym debilem Rosier'em! Ślizgoni już nie są dla ciebie ważni?! Ale jasne, nie ma problemu! Rób to, co jest opłacalne wyłącznie dla twojej pieprzonej dupy!
Poczułem że blondyn podnosi mi ciśnienie jak nigdy. Jak on śmie! Nie ma pojęcia ile nerwów mnie kosztuje siedzenie w tym gównie Czarnego Pana.
Podszedłem do nastolatka szybkim krokiem nie zauważając, że wokół nas zebrał się już spory tłum.
- Posłuchaj mnie uważnie Draco. Nie będę z tobą rozmawiał na pewne tematy w tym momencie, na korytarzu. Jak widzisz, najchętniej opierdoliłbym flaszkę a nie słuchał twojego pieprzenia. Nie jesteś kimś kto będzie mi mówił, kiedy mogę z tobą rozmawiać a kiedy nie. Przyznaję że ostatnio miałem dużo na głowie ale to nie znaczy, że nie trzymam ze Slytherinem, jasne? Jeżeli jeszcze raz zaczniesz roznosić takie bzdury, nie będę już po twojej stronie.
Tylko dzięki temu że moja twarz była od chłopaka pięć centymetrów zobaczyłem w jego oczach łzy. Nie chciałem go w żaden sposób ranić, ale Malfoy'a trzeba trzymać krótko. Nastolatek zacisnął szczękę z wściekłości. Już odwracałem się chcąc odejść kiedy ten szarpnął mnie za ramię w swoją stronę.
- Nie potrzebuję cię po mojej stronie, Snape.
Zawsze miałem Dracona za kogoś, kto jest wobec swoich bardzo lojalny. Jeżeli ktoś nam podskoczył, mścił się na nim przez resztę swojego życia. Ale wystarczy trochę obrazić nastolatka, żeby ten bez względu na to w jakiej sytuacji obecnie się znajdujesz cię zostawił. Tak po prostu. Poczułem się zdradzony.
Mój temperament obudził się z wściekłym wrzaskiem. Akurat dzisiaj potrzebowałem Malfoy'a jak nigdy, a on doskonale o tym wiedział. Tak po prostu mnie zostawił. Jak dziurawą parę butów.
Odwróciłem się w stronę chłopaka i widząc jego kpiący uśmieszek zamachnąłem się i walnąłem ślizgona w szczękę. Mimo mojego braku mięśni miałem jeszcze niesamowite pokłady frustracji i żalu, które posłały czarodzieja na ścianę.
Nikt nigdy nie widział żebyśmy się z Malfoy'em pobili, więc nagle cały korytarz objęła grobowa cisza. Większość osób nie mogła uwierzyć w to co widzi. Przez chwilę patrzyłem jak Draco jęczy z bólu i tak dręczyłem sam siebie, czując jak na widok cierpiącego chłopaka moje wnętrzności się skręcają. Mój puls przyspieszył, a w głowie mi dudniło.
Przez chwilę pomyślałem, że powinienem przeprosić nastolatka i pomóc mu wstać. W momencie kiedy postąpiłem jeden krok do przodu w jego stronę, ten skoczył na mnie popychając mnie na ziemię. Wylądowaliśmy na kamiennej podłodze, a ja poczułem jak moja głowa odbija się od posadzki z głuchym odgłosem. Ból pobiegł wzdłuż mojego kręgosłupa i przez chwilę nie mogłem oddychać. Otrzeźwiło mnie uczucie bólu kiedy Draco rozwalił mi nos. Chwyciłem ślizgona za gardło wiedząc, że ten jest zbyt wściekły żeby myśleć.
Kiedy walnąłem chłopaka w szczękę cała moja złość wyparowała. Jego dopiero co rosła. Zrzuciłem z siebie nastolatka chcąc to zakończyć, jednak tamtego rozsierdziło to jeszcze bardziej. No tak. Czego ja się spodziewałem po dumnym ślizgonie, którego znokautował półkrwi?
W tym momencie Draco wyciągnął różdżkę, więc zrobiło się gorąco. Leniwym ruchem wyjąłem własną żeby nie myślał, że stchórzę.
- Co wy wyprawiacie?! Pochrzaniło was do reszty?! - zawołał Blaise wchodząc między nas. Odetchnąłem z ulgą bo nie chciałem zrobić Malfoyowi krzywdy. Jednak ten chyba nie żywił wobec mnie tak pozytywnych uczuć.
- Odsuń się Blaise. Mam zamiar skopać temu frajerowi dupę. - powiedział Draco patrząc na mnie z wściekłością. W tym momencie obok Zabiniego stanęła Debbie z bardzo groźną miną.
- Oboje jesteście równie głupi! Ale proszę bardzo! Lejcie się równo, czemu nie?! Przynajmniej Slytherin straci milion punktów! Chodź Blaise, nic tu po nas. Tylko potem nie proście mnie żałosnym głosem żebym pomogła wam założyć skarpetki!
Przewróciłem oczami wiedząc że i tak będzie mi zakładać skarpetki, a nawet je podgrzewać. Ale w gruncie rzeczy chciałem żeby Draco dał spokój. Gdybym nie był ślizgonem pewnie poprosiłbym go żebyśmy porozmawiali jak ludzie. Szkoda, że czasami Malfoy nie mógł znaleźć w sobie wewnętrznego puchona.
Staliśmy tak na przeciwko siebie z zawziętością patrząc sobie w oczy. Już prawie uwierzyłem w to, że wszystko skończy się dobrze, kiedy pojawił się Snape i McGonagall.
Bosko.
- Co tu się dzieje?! Malfoy, Snape czy wy do końca oszaleliście?! - krzyknęła oburzona czarownica.
Draco opuścił różdżkę spuszczając głowę. Wzruszyłem ramionami wycierając rękawem krew, która spływała mi po ustach. Świetnie, już się nie mogę doczekać dożywotniego szlabanu.
###
DZIĘKUJĘ WAM ZA 8K WYŚWIETLEŃ JESTEŚCIE NAJLEPSI BUZIACZKI
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro