Rozdział 48
Siedziałem ostatni dzień na tygodniowym szlabanie od McGonagall, który wlepiła mi i Rosierowi. Merlinie, przez te skrzaty domowe stałem się wrażliwy na robotę jak jakiś książunio! Prawie jak Malfoy!
Szorowałem podłogę w łazience Jęczącej Marty słuchając jej narzekań. Mało brakowało, a z rozpaczy poszedłbym po słuchawki żeby zagłuszyć ten jazgot. Od godziny miałem mnóstwo czasu żeby sobie rozmyślać nad różnymi rzeczami. Między innymi planowałem już jak świetnie się będziemy bawić wieczorem w pokoju wspólnym. Dzisiaj było Halloween! Odkąd dowiedziałem się, że jestem czarodziejem pokochałem ten dzień. Uśmiechnąłem się pod nosem robiąc listę alkoholi które spożyjemy.
Wstałem z podłogi podchodząc do lustra. Przetarłem oczy ziewając. Za pół godziny mogłem dać nogę ale na razie musiałem się jeszcze pomęczyć z tą pieprzoną robotą. Wyjrzałem na korytarz a nie widząc nikogo wszedłem do jednej z kabin zapalając papierosa. Oczywiście jestem czasami strasznie tępy więc nie zamknąłem jej na zasuwkę. Nagle drzwi się otworzyły i do środka wszedł Rosier. Spojrzał na mnie ze swoim głupim grymasem więc pokazałem chłopakowi język.
- To nie czas na żarty Snape. Czarny Pan chce cię widzieć. To znaczy, że masz przesrane.
Zmarszczyłem brwi. Ostatnimi czasy nawet zakumplowałem się z tym kretynem, ale to nie znaczy, że nie chce mnie zabić.
- Gdyby chciał ze mną poobgadywać swoich głupich sługusów to by powiedział mojemu ojcu a nie tobie. Możesz zmykać.
Cameron nie wyglądał jakby był w nastroju na walkę słowną z moją osobą. Zmrużył oczy przez co wcale nie wyglądał groźnie.
- Nie wkurwiaj mnie Snape.
- Gdzież bym śmiał.
- Dobra, sam tego chciałeś. - powiedział nastolatek gwałtownie chwytając mnie w pasie.
- Chryste Panie! Puszczaj mnie natychmiast! - wrzasnąłem czując jak krukon z łatwością mnie podnosi. Przed oczami mignął mi sufit i nagle okazało się, że zostałem przerzucony przez ramię czarodzieja. Walnąłem chłopaka pięścią w plecy, ale ten mnie kompletnie olał. Kompletnie.
- Słuchaj ty śmierdzący, krótki chuju. Jeżeli nie postawisz mnie grzecznie na ziemię nie dość, że oblejesz eliksiry to w ogóle nie będziesz mógł powtarzać klasy. Nie myśl, że mój ojciec nie jest w stanie kogoś wylać z Hogwartu. Sądzę, że tą umiejętność mógłby wpisać w swoje popieprzone CV. Nie mów, że nie uprzedzałem. Puszczaj. Mnie. W tej. Chwili.
Chłopak wyszedł wraz z moją osobą na korytarz przemierzając wesoło szkołę. O dziwo o tak późnej porze nikogo jeszcze nie spotkaliśmy. Miałem ochotę zgrzytać zębami, ale zamiast tego mogłem tylko okładać chłopaka pięściami co nie zrobiło na nim większego wrażenia. W końcu kiedy byliśmy już przy wyjściu chwyciłem przydługie włosy nastolatka ciągnąć je tak jakbym wyrywał z ziemi marchewkę. To znaczy mocno i boleśnie.
- Cholera jasna! Nie rzucaj się jak gumochłon w kałuży, głupku!
Kiedy wziąłem wdech żeby nawrzeszczeć na tego złamasa poczułem, że krukon mnie puszcza a ja lecę w dół. Krzyknąłem zaskoczony i po chwili wylądowałem tyłkiem na trawie.
Rzuciłem chłopakowi Snapeowskie spojrzenie mając nadzieję, że zamiast tego dupka zobaczę kupkę popiołu. Niestety tak się nie stało.
- Słuchaj kretynie...
Przez chwilę oczy Camerona pociemniały. A może tylko mi się wydawało? Czarodziej w pewnym momencie chwycił mnie za ramię ciągnąc przez błonie. Świetnie, po prostu wybornie.
- Czy ty zawsze musisz być wkurwiony?! - zapytałem prawie krzycząc. Nastolatek gwałtownie stanął lustrując mnie wzrokiem od góry do dołu. Chwycił mój podbródek powoli się przybliżając. Wpatrywał się w moją twarz z uwagą.
Uśmiechnął się cwaniacko i już nawet otworzył usta, żeby powiedzieć coś zapewne elokwentnego jak nigdy. Jako iż wcale nie zamierzałem mu na to pozwolić, stanąłem na stopie nastolatka szybko i mocno.
Chłopak wydał jakiś żałosny dźwięk, coś między westchnięciem a jęknięciem. W końcu przemieniło się to w krwiożercze warknięcie.
- Pryszcz ci wyskoczył wredoto. - powiedziałem słodkim głosem odsuwając się od nastolatka. Zemsta jest słodka.
Prychnąłem zadowolony szybkim krokiem mijając chłopaka. Prawie biegłem chcąc dotrzeć do linii antyaportacyjnej. Słyszałem za sobą kroki czarodzieja.
- Możesz już iść Rosier. Wyobraź sobie że sam jestem w stanie trafić w objęcia Czarnego Pana. I tak za bardzo byś mi nie pomógł bo nie masz... Nie masz... Nie masz?
Szybko odwróciłem się w stronę nastolatka który patrzył na ziemię z miną pełną goryczy.
- Mam.
Zakryłem dłonią usta zszokowany. Czułem się zraniony z jakiegoś powodu, który był dla mnie nieosiągalny. Dlaczego mi nie powiedział?
- Merlinie, kiedy to się stało?
- Od dwóch tygodni. - mruknął Cameron w końcu podnosząc na mnie wzrok. Patrzyłem prosto w oczy chłopaka z szeroko otwartymi ustami. W końcu je zamknąłem nie wiedząc co powiedzieć.
- Pojebana sprawa. - rzucił nerwowo przeczesując włosy. - Ale nie ważne. Idź już, bo będzie wściekły. - mruknął odwracając się do mnie plecami. Nie odpowiedziałem czując w ustach suchy wiór. Cameron szedł wolnym krokiem w stronę zamku. Przez chwilę stałem w miejscu patrząc jak sylwetka nastolatka maleje. W końcu otrząsnąłem się i jakimś cudem udało mi się wziąć w garść.
Głęboko odetchnąłem zimnym powietrzem, ściskając w dłoni broszkę nietoperza. Zamknąłem oczy i kiedy je otworzyłem zobaczyłem przed sobą pałac. Zaraz, dlaczego jestem przed Dworem Malfoyów? Zmarszczyłem brwi czując jak serce bije mi w zastraszającym tempie. Co tutaj robi ten cholerny psychopata?
Czując na całym ciele dreszcze, szybkim krokiem udałem się na spotkanie z Voldemortem. Mężczyzna wyglądał jakby wygrał z Rosjanami. To znaczy zwycięsko i dumnie. Nie podobało mi się to. Pełen obaw minąłem próg ogromnej komnaty, podchodząc wolno do czarnoksiężnika.
- Wzywałeś mnie Panie? - zapytałem, nie chcąc dzisiaj drażnić mężczyzny. Jutro mam sprawdzian z zaklęć i wolałbym pojawić się na nim w jednym kawałku.
Czarny Pan zwęszył że coś jest na rzeczy przyglądając mi się podejrzliwie.
- Nie wiem co ty knujesz dzieciaku ale dzisiaj mamy ważną robotę do zrobienia.
O, to super. To na pewno coś legalnego, coś co nie doprowadzi do apokalipsy i zagłady.
Riddle wstał wychodząc z sali. Wyszedłem za nim nie chcąc podpaść. Po drodze spotkaliśmy Lucka, który kłaniając się Czarnemu Panu szybko nas ominął patrząc na mnie z kpiną. Kiedy Voldemort nie patrzył pokazałem mężczyźnie środkowy palec. Mam nadzieję że zauważył.
Kiedy wyszliśmy na zewnątrz nawet nie zdążyłem rozejrzeć się dokładnie po ogrodzie, który o tej porze roku wydawał się być opuszczony i martwy. Voldemort chwycił mnie za ramię i nagle obraz posiadłości Malfoy'a zniknął mi z oczu. Po chwili ogarnął mnie straszny chłód i pojawiliśmy się na jakiejś wyspie na której umieszczono...
O Merlinie. Nie, nie, nie...
Cofnąłem się odruchowo co oczywiście Czarny Pan zauważył. Mężczyzna przewrócił oczami chwytając mnie za kołnierz. Pociągnął mnie za sobą o wiele brutalniej niż Rosier. Skrzywiłem się wiedząc, że otaczają nas specjalne bariery, które może ominąć jedynie ktoś o mocy tak wielkiej jak ta Voldemorta.
Dookoła panowała martwa cisza oprócz odgłosu naszych kroków na mokrym piachu. Woda, która otaczała wyspę przypominała lustro. Nie widziałem najmniejszej fali co było przerażające. Nie patrzyłem na Voldemorta bo nie chciałem, żeby zauważył jak bardzo byłem przerażony. Miałem wrażenie, że gdyby nie to, że mężczyzna mnie za sobą ciągnął upadłbym na ziemię nie wiedząc jak używać mięśni. Mój oddech stawał się coraz głośniejszy i głośniejszy.
W końcu stanęliśmy przed szarą wieżą pokrytą jakimś zielonym nalotem. Uniosłem wzrok na czarodzieja, pragnąc żeby powiedział na głos to co chciałem usłyszeć. Mężczyzna puścił mnie i rozczochrał moje włosy z uśmiechem. Spojrzałem na niego zniesmaczony tym gestem. Co za walnięty palant.
- Co mam zrobić Panie? - zapytałem zachrypniętym głosem. Nie ma pojęcia ile mnie kosztowalo wypowiedzenie tych słów. Czarodziej wyjął różdżkę.
- To bardzo proste. Dementorzy cię nie tkną, dlatego nie możesz im pozwolić zbliżyć się do mnie. Ja w tym czasie będę odprawiał pewien rytuał... Ale nie musisz się tym martwić.
Zamrugałem. Mimo bardzo jasnych i logicznych tłumaczeń Voldemorta przez chwilę nie mogłem otrząsnąć się z szoku. Kiedy już mi się udało byłem wściekły.
- Że co?! Jak niby mam to zrobić?! Przyprowadziłeś mnie tutaj... - wrzasnąłem wskazując palcem na ziemię - ...i oczekujesz, że zrobię coś takiego nie będąc w żaden sposób przygotowany? Zdajesz sobie sprawę z tego jakie jest ryzyko?! Ja nawet nie wiem jak oni wyglądają!
Mężczyzna zaśmiał się. On kurwa chichotał! Jak śmiał! Zacisnąłem dłonie w pięści dusząc się z wściekłości. Czarny Pan otarł łzy kręcąc głową.
- Alex, Alex możesz mi wierzyć że ja na prawdę uwielbiam patrzeć jak jesteś oburzony. Ojejku, jejku coś ty zrobił Panie! Wszyscy zginiemy! - powiedział wysokim głosem Voldemort klepiąc mnie po ramieniu. - Rozumiem, że możesz czuć się oburzony dlatego pozwalam ci troszkę pokrzyczeć ale sądzę, że powinniśmy się streszczać mój drogi.
Wypuściłem głośno powietrze odwracając się w stronę Azkabanu. Świetnie, już się nie mogę doczekać aż przejdzie Riddle'owi ten humorek i postanowi mnie ukarać. Przewróciłem oczami wyciągając różdżkę.
- No to do dzieła. - mruknąłem.
Voldemort stanął krok za mną wypowiadając jakieś dziwne słowa w języku, którego za cholerę nawet nie kojarzyłem. Czułem się zaniepokojony tym, że może ono mieć na mnie jakiś namacalny wpływ.
Stałem tak w pogotowiu z dwadzieścia minut zanim Czarny Pan uporał się z naszym rytuałem. Nie odwracałem się żeby sprawdzić co on w zasadzie wyprawia bo bałem się, że w każdej chwili może wyskoczyć na mnie horda dementorów. W końcu tak się stało.
Nagle usłyszałem podejrzany odgłos, coś pokroju pękającego wafelka tylko, że sto razy głośniejszy. Zaraz po tym górna część wieży eksplodowała. Zasłoniłem dłonią twarz chroniąc ją przed odłamkami kamieni. Zamrugałem, widząc otaczający nas pył, który również osiadł mi na twarzy. Przetarłem ją rękawem i szybko spojrzałem na budynek, nie wiedząc czego się spodziewać.
No cóż, faktycznie dementorzy wyglądali przerażająco. Mieli postrzępione szaty, które otaczały pustkę zamiast namacalnego ciała. Pod kapturami nie zobaczyłem twarzy przez co poczułem na plecach ciarki. Przez dłuższą chwilę potwory skupiły się na wyłomie w więzieniu a nie na nas, ale kiedy Voldemort chwycił mnie i aportował, w środku nie było już tak kolorowo.
Poczułem się oszołomiony czując tyle wszechobecnego strachu i bólu, że aż mi zadzwoniło w uszach.
Czułem że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Nagle znowu miałem dziesięć lat i uciekałem przed grupą starszych nastolatków. Nie trwało to długo bo po chwili wychodziłem oknem uciekając z poprawczaka.
Zatoczyłem się do tyłu a Voldemort aż zbladł. Szybko odszukał mnie wzrokiem przyciągając do siebie. Dyszałem starając się nie upaść.
- Wiem że potrafisz ich zdominować. Skup się!
Krzyknąłem czując, że długo tak nie wytrzymam. Obrazy moich koszmarów przewijały się cały czas. Miałem ochotę zabić Voldemorta za to, że mnie tutaj przyprowadził. Uświadomiłem sobie, że muszę wypełnić rozkaz czarodzieja bo inaczej zwariuję.
Wyciągnąłem przed siebie dłoń czując jak moja moc gwałtownie mną szarpnęła. Będąc szczerym używałem jej tylko przypadkowo albo nieświadomie. Prawda była taka, że nie potrafiłem nad nią panować. Bałem się że stracę kontrolę.
Poczułem jak magia przepływa przez moje ciało wywołując uczucie drżenia. Jęknąłem klękając na ziemi. Nagle nastała idealna cisza a ja przestałem być świadomy co tak na prawdę było moim celem. Chciałem jedynie poczuć spokój. Żeby ten ból się skończył.
Nagle poczułem na twarzy czyjeś dłonie.
Uniosłem wzrok widząc kobietę z burzą ciemnych loków. Patrzyła na mnie dużymi brązowymi oczami.
Zakaszlałem czując, że opieram się o ścianę. Bolały mnie wszystkie mięśnie a w głowie cholernie mi dudniło. Uniosłem wzrok widząc grupę obdartych ludzi, którzy wpatrywali się we mnie bardzo intensywnie. Cieszyłem się, że nie wiem za co każdy z nich siedział bo pewnie zlałbym się w gacie.
Nagle w zasięgu mojego wzroku pojawił się Voldemort. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie bez słowa. W końcu mężczyzna przemówił.
- To było imponujące. Jesteś bardzo potężny.
Nie byłem do końca świadomy tego co właściwie zrobiłem ale słysząc słowa mężczyzny nie poczułem się w żaden sposób podniesiony na duchu. Co jeżeli Voldemort będzie chciał mi na przykład zabrać moc? Jeżeli nie będę chciał mu służyć pozbawi mnie jej w jakikolwiek sposób albo nawet zabije? On jest zdolny do wszystkiego.
- Spadajmy stąd. - mruknąłem czując jak panika znowu zaczyna przejmować nade mną kontrolę. Podszedł do mnie jeden z byłych więźniów i bez ceregieli wziął na ręce.
Kiedy zobaczyłem jego oczy już wiedziałem, że prawie na pewno mam do czynienia ze starym Rosier'em. Przełknąłem ślinę błagając w myślach żeby mnie gnojek nie zabijał. Po chwili aportowaliśmy się do posiadłości Malfoy'a.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro