Rozdział 4
Spojrzałem w górę. Mężczyzna patrzył na mnie z uniesionymi brwiami i w dodatku wcale nie wyglądał, jakby cieszył się na mój widok. Niesamowite!
- Śmierdzi od Ciebie marihuaną.
Prychnąłem. No patrzcie, jakiś bystrzaczek się nam trafił!
- A od Ciebie krwią, a jakoś nie mówię, że jesteś seryjnym mordercą.
Snape nie odpowiedział, patrząc na mnie przez chwilę, nie tak jak tego oczekiwałem po moim oświadczeniu. Przełknąłem ślinę, czując się coraz mniej pewnie.
- Dzisiaj pójdziemy kupić Ci wszystko co jest potrzebne do brania udziału w naszych lekcjach. Złap mnie za rękę. I wyrzuć tego papierosa.
Westchnąłem. Dobra, jednak koleś był bardziej irytujący, a nie przerażający. Szkoda, już myślałem, że wskoczy mi jakaś adrenalinka.
- Bez obrazy, ale nie potrzebuję trzymać kogoś za rękę żeby przejść przez ulicę. - powiedziałem, zaciągając się pyszną używką. Mężczyzna niczego nie tłumacząc, chwycił mnie za ramię.
Benc! Nagle znaleźliśmy się na jednej z Londyńskich ulic. Poczułem się jak dwunastolatek na kacu. To znaczy, raczej kiepsko. Nauczyciel uśmiechnął się kpiąco, wyglądając jakby świetnie się bawił.
- Nic mi nie jest. - wybełkotałem, próbując ogarnąć w którą stronę jest chodnik i czy przypadkiem właśnie tam nie lecę. - W sumie to było świetne. W tej szkole dla obłąkanych nauczą mnie tego? Nie musiałbym zwiewać przed glinami, tylko pyk i jestem dwie ulice dalej. Szanuję, serio.
Mężczyzna nie słuchał mnie, wchodząc do jakiegoś ciekawego baru. Szybko udałem się za nim, rozglądając się dokoła z zaciekawieniem. O kurczaczki, tutaj jest tyle oszołomów, że zaczynam się czuć jak przyzwoity obywatel, który daje na tacę co niedzielę.
- Profesorze Snape, witamy. Co podać?
- Dzisiaj podziękuję. Przychodzę w sprawach służbowych. - powiedział nauczyciel, wskazując na mnie. Po chwili typ kazał mi wziąć do ręki garść jakiegoś proszku (jednak czarodzieje mają narkotyki, ciekawe czy ja też będę po nich chodził w szpiczastych czapkach i latał na miotle) i wejść do kominka. Serio. Czując się jak skończony kretyn, powiedziałem "ulica Pokątna". Nagle poczułem się ekhm, dziwnie, i nie było to spowodowane zielonymi płomieniami, które pojawiły się w kominku. Dzisiaj po raz drugi złamałem prawa fizyki i hops, pojawiłem się na ulicy, gdzie wszędzie chodzili Ci cali czarodzieje i w dodatku było dużo śmiesznych sklepów.
Po chwili pojawił się Snape, który zgrabnie zjawił się obok mnie. Nie wspomniałem, że wypadłem z naszego środka transportu jak jakiś kloc i prawie przewróciłem jakąś staruszkę? Poczułem, że ktoś mi się przygląda. Odwróciłem się i zobaczyłem kolesia z białymi włosami do pasa. Tylko Roszpunki nam tutaj brakowało do szczęścia. Typ bezczelnie mi się przyglądał.
- Witam, Lucjuszu. - powiedział Snape oschle, wyciągając do blondynki dłoń. Mężczyzna ją przyjął, odwzajemniając gest. Snape spojrzał na mnie ekstra piorunującym wzrokiem.
- Dzień dobry. - powiedziałem grzecznie, nie zniżając się do tego żeby podawać Prawie Babie ręki.
- Witam. Kogo mam zaszczyt poznać? - zapytał mężczyzna, wciąż mi się przyglądając. To zaczynało być irytujące. Nagle podszedł do nas drugi blondyn w mniej więcej moim wieku. Wyglądał jak kopia ojca, jednak nie miał tak piorunującej fryzury.
- Nazywam się Alex Blake. - powiedziałem niepewnym głosem, mrużąc oczy.
- Ja jestem Lucjusz Malfoy, a to mój syn Draco. - odparł czarodziej, wskazując na młodszego. Nastolatek miał na sobie elegancki, długi, czarny płaszcz. Czarne buty za kostkę i skórzane rękawiczki. Chłopak uśmiechnął się, podając mi dłoń. Odwzajemniłem gest, ale bez uśmiechu.
- Severusie, może pójdziemy razem kupić jakieś ubrania? Na pewno Draco może doradzić temu młodzieńcowi w kwestii naszej mody.
Cóż. Oczywiście, że nie wyglądałem jak czarodziej. Raczej nikt z tu obecnych nie znał Nirvany, którą miałem pięknie wypisaną na koszulce. Do tego czarną jeansową kurtkę i spodnie. Trampki raczej nie należały do ekwipunku przeciętnego czarodzieja. Nie wspominając o kolczykach w uszach, oraz nosie. I moje ukochane farbowane włosy.
- Myślę, że to bardzo dobry pomysł Lucjuszu, ale na razie chcielibyśmy załatwić mniej problematyczne sprawy. Umówmy się pod Esami i Floresami za dwie godziny, co Ty na to? - zapytał nauczyciel znajomego. Ten kiwnął głową, wyglądając na zadowolonego.
- W porządku, Severusie. Do zobaczenia.
Snape kiwnął głową na pożegnanie. Już myślałem, że będziemy mogli w spokoju zrobić rundkę po czarodziejskich sklepach, ale nie, nie. Uszliśmy zaledwie z pięćdziesiąt metrów, kiedy natknęliśmy się na uśmiechniętą, rudą zgraję.
- Naprawdę nie myślałem, że ma Pan tak wielu znajomych. Raczej miałem Pana za mrocznego samotnika, a tu proszę. - szepnąłem, uśmiechając się na widok udręczonej miny mężczyzny. Ha! Dobrze ci tak.
- Jestem nauczycielem, Blake. To chyba jasne, że rodzice mnie znają.
- Ach, faktycznie. - mruknąłem, chcąc się schować za czarodziejem. Nie miałem ochoty na rozmowy z czarodziejami, którzy swoją mentalnością utknęli w trzynastym wieku.
- Severusie, jak miło! A to kto? - zapytała natychmiast pulchna czarownica, na mój widok. Razem z nią była młodsza ode mnie dziewczynka i starszy, zaczytany w czymś chłopak. Oboje mieli rude włosy. Obok stała również dziewczyna kompletnie niepodobna do tej rudej watahy. Miała brązowe, gęste włosy, które próbowała związać. Zgrabny nos i czekoladowe oczy dodawały jej uroku. Poczułem jak Snape nadepnął mi na stopę.
- Eee... jestem Alex Blake. - powiedziałem szybko, zwracając uwagę dziewczyny. Obejrzała mnie od góry do dołu krytycznym wzrokiem. Coś nie tak? Mam się ukłonić?
- Jesteś mugolakiem? - zapytała brunetka melodyjnym głosem.
- Eee...
- Blake jest półkrwi, ale dowiedział się i tym w tamtym tygodniu. - odparł Snape, wyręczając mnie.
- A Ty? - zapytałem nieznajomej, mając nadzieję, że jest ona jakąś namiastką przyszłej znajomej w tej magicznej szkole. Dochodzenie do klasy jest najgorszym co może się zdarzyć, jeżeli chodzi o życie towarzyskie.
- Nazywam się Hermiona Granger i jestem mugolaczką. To znaczy, że moi rodzice są niemagiczni, ale ja posiadam zdolności.
Snape przewrócił oczami. Widać, że koleś po prostu przepada za swoimi uczniami.
- A, faktycznie. Coś mi się obiło o uszy.
- Nie widziałam Cię w Hogwarcie. Dlaczego będziesz chodził do naszej szkoły dopiero teraz?
- A wiesz, w sumie to dobre pytanie. A Ty od kiedy chodzisz do tego całego Hogwartu? - zapytałem, obserwując jak dziewczyna bawi się kosmykiem swoich włosów.
- Teraz idę do czwartej klasy. A Ty?
- Pojęcia nie mam.
- Powinieneś iść do piątej Blake.
- Ach, no właśnie.
Już nie wiem czy mam dziękować za Snape'a, czy może go przeklinać. Zawsze to jakiś informator. Dziewczyna zmarszczyła nos, zapewne coś gruntownie analizując.
- Czy to znaczy, że będziesz musiał iść do pierwszej klasy z jedenastolatkami? Przecież nigdy nawet nie miałeś w ręku różdżki.
Wzruszyłem ramionami. No przypale albo wcale, mam rację?
- Wszystko wyjdzie w praniu.
- Miło było panią spotkać, pani Weasley, ale na nas już czas. - mruknął Snape, odwracając się w stronę sklepu z książkami.
- Do widzenia pani i do zobaczenia. - rzuciłem do dziewczyny, uśmiechając się. Ta westchnęła, ale też się uśmiechnęła. Miło było spotkać kogoś ubranego jak normalny człowiek. Chociaż wydawała się lekko nudnawa.
Snape bez ceregieli od razu podszedł do lady w księgarni i kupił, uwaga, aż cztery zestawy podręczników. Nie wiedziałem po jakie licho są mu one potrzebne, ale nie dyskutowałem. Każdy z nich wyglądał trochę inaczej.
- Weź sobie trzy książki, które cię zainteresują. Musisz jeszcze się wiele dowiedzieć o naszym świecie, a jakaś ciekawa lektura na pewno ci w tym pomoże.
Chciałem powiedzieć, że o wiele bardziej ucieszyłaby mnie jakaś płyta albo chociaż książka z nutami. Jednak lubiłem żyć.
Westchnąłem, przechadzając się między półkami. Najczęściej nawet nie wiedziałem co oznaczały tytuły, więc mój poziom zażenowania gwałtownie wzrósł. W końcu się poddałem i wróciłem do nauczyciela z pustymi rękoma.
- Nie wiem co może mi się przydać. Mógłby mi pan pomóc?
To nie tak, że nie wiedziałem co to kultura, ale po prostu wobec większości ludzi, których dotychczas spotkałem nie było warto się wysilać.
Mężczyzna wyglądał jakby najchętniej zgubiłby mnie na jakimś zakręcie. Chwilę się pokręcił, aż w końcu wziął aż cztery książki, które podał mi, dopiero po wyjściu ze sklepu. Jedna była granatowa i tą właśnie Snape wziął pierwszą, bez żadnego wahania. Była to książka o różnych ciekawych, tych całych eliksirach, no wiecie.
Druga była jakąś książką historyczną. O tym eee... Hogwarcie. Chryste, to wersja rozszerzona. Nigdy tego nie przeczytam. Trzecia była o największych czarodziejach w historii. To może być całkiem fajne. Dlatego, że będą musieli wydać wersję rozszerzoną, kiedy już się o mnie dowiedzą. Nad czwartą Snape dumał chwilę. Miała czerwoną okładkę i tytuł "Queaditch przez wieki". A nie, chwila. "Quidditch przez wieki".
- Profesorze, co to jest quidditch?
Czarodziej posłał mi niebezpieczne spojrzenie, jakbym rzucił jakąś okazałą wiązankę.
- Przeczytasz, to się dowiesz. W każdym razie nic mądrego. Bezmyślna gra, która może doprowadzić do śmierci. Idioci twojego pokroju po prostu ją uwielbiają.
- Super. Gdzie teraz idziemy? - zapytałem, rozglądając się dookoła. Zauważyłem, że wielu nastolatków na widok Snape'a wiało gdzie pieprz rośnie. Wzruszyłem ramionami. Przecież nauczyciel zachowywał się jak dotychczas całkiem w porządku, więc nie wiem o co oni tak trzęsą portkami.
- Po twoją różdżkę. Kupimy ją u Ollivandera. Dokładnie tutaj. - powiedział mężczyzna, stając przed małym sklepikiem. Kiedy weszliśmy do środka, zobaczyłem mnóstwo prostokątnych pudełek.
- Nie wyglądasz mi na pierwszorocznego. Co się stało z twoją wcześniejszą różdżką?
- Eee... dzień dobry. - odpowiedziałem, czując się jakbym popełnił jakieś przestępstwo.
- Blake dopiero teraz idzie do Hogwartu. Potrzebujemy dla niego nowej.
Staruszek pomruczał pod nosem, kręcąc się dookoła. Trochę mu zajęło bieganie, gadanie do siebie i przyglądanie się mojej osobie, a najbardziej moim włosom. Wiem, że były czadowe, ale bez przesady! W końcu wyjął jedno z tysięcy pudełek obecnych w sklepie.
- Jabłoń i włos jednorożca. - szepnął czarodziej, podając mi je drżącą ręką. Kiedy chwyciłem różdżkę, ta zaczęła wściekle drżeć. Mężczyzna szybko ją zabrał, mrucząc pod nosem. Zaoferował mi jeszcze trzy, które wciąż były na mnie uczulone. Snape czytał gazetę.
- Ta ma drewno z tego samego drzewa z którego zrobiono różdżkę Severusa. Spróbuj.
Westchnąłem, biorąc do ręki kolejną. W tym momencie poczułem jakbym wyszedł z małej windy na ogromne pole. Wziąłem głęboki wdech, czując radość. Nawet się uśmiechnąłem.
- Niesamowita. - szepnąłem, obracając w dłoni magiczny przedmiot. Staruszek klasnął w dłonie.
- Tak, to na pewno ta.
- Bierzemy ją. - powiedział Snape, podając sprzedawcy pieniądze. Nawet nie zauważyłem kiedy wyszliśmy na zewnątrz.
- To było świetne, serio! - krzyknąłem, nie zawracając uwagi na ludzi, którzy nas otaczali. Cóż, dla nich to była absolutnie normalne.
- Widziałem. - odparł nauczyciel próbując udawać, że nie zna tego dziwnie ubranego młodzieńca, który drze sie, że ma różdżkę. Jakby nie było na świecie dziwniejszych rzeczy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro