Rozdział 32
Dalej nie jestem w stanie zrozumieć dlaczego wszyscy tak strasznie się ekscytują tym cholernym Turniejem. Przecież ludzie tam padają jak muchy! Merlinie, to chore.
- ...więc ostatnie zadanie zawsze jest najbardziej wymagające! Ciekawe czy ktoś w końcu odpadnie na dobre...
Taki byłem zły, że rzuciłem w Malfoy'a kawałkiem ziemniaka. Chłopak spojrzał na mnie zraniony.
- Możesz przestać? - warknąłem. - Próbuję zjeść obiad i przy okazji wszystkiego nie wyrzygać. Nie pomagasz.
- Oj tam, nie pękaj. Przecież nasza Cholerna Sława zawsze wychodzi z wszystkiego cało. Przecież tylko żartuję.
Westchnąłem, nie chcąc myśleć o tym co nadciąga. Tak strasznie starałem się skupić na czymkolwiek, byle nie na tym! Ale nie potrafię!
Odłożyłem sztućce, nie mogąc przełknąć więcej niż kilka łyżek zupy.
- Idę się przejść. Może znajdę Debbie, która jako jedyna ma tutaj jakieś pokłady mózgu.
Chłopak wzruszył ramionami, pałaszując kurczaka.
- Jak chcesz. Jak zjemy to idziemy na trybuny. Zajmiemy ci miejscówkę.
Skinąłem głową, wstając. Pomyślałem, że może Snape posiada jakieś zupki uspokajające, które uratują mnie od przedwczesnego zawału. W sumie to nie wiem czy to najlepszy pomysł, ale chciałbym go zapytać o co chodzi z ciemniejącym Znakiem. Mam nadzieję, że w gruncie rzeczy to nic poważnego.
W lochach było chłodno, dzięki Merlinowi. Czerwiec w tym roku był koszmarnie upalny. Szedłem sobie w pełni legalnie, kiedy nagle moją uwagę przykuła klasa w której kiedyś podpatrzyłem Moody'ego. Ktoś tam był. Uchyliłem drzwi i szczerze mówiąc prawie zrobiłem w gacie.
Barty Crouch Junior wyglądał co najmniej diabolicznie. Uśmiechał się jak wariat na cały etat, miał za długie włosy i lekki zarost. Nagle odwrócił się w moją stronę, więc szybko się wycofałem. Czy mnie widział? Nie wiem! Pobiegłem z powrotem w stronę Wielkiej Sali. Dysząc wpadłem na Harry'ego i Cedrica.
- Mam nadzieję, że wygra jeden z nas. Naprawdę cieszę się, że mogę z tobą rywalizować Harry. Alex, coś się stało?
- BARTY W LOCHACH, ELIKSIR WIELOSOKOWY WYPIŁ I TERAZ MOODY...
- Co? Przecież profesor Moody jest zaufanym aurorem Dumbledore'a. - powiedział Harry, chwytając mnie za ramiona. Zamachałem rękoma, starając się uspokoić. W tym momencie z lochów wypełzł Crouch, wyglądając już jak Alastor. Spojrzał na mnie tak jak się patrzy na lody czekoladowe z czekoladową polewą.
- No i mam cię, ty cholerny bachorze.
- Wiejemy! - krzyknąłem, ale zdążyłem się tylko odwrócić kiedy czarodziej rzucił we mnie drętwotą. Cedric oraz Potter również leżeli. Nagle poczułem, że unoszę się nad podłogą i po chwili znaleźliśmy się całą czwórką w klasie od Zaklęć. Barty był z siebie bardzo zadowolony. Patrzył na nas śmiejąc się, albo raczej okropnie rechocząc. Miałem ochotę mu nagadać, ale niestety nie mogłem nawet drgnąć.
- Patrzcie, patrzcie bachor Snape'a nie jest taki głupi jak mi się wydawało. Trzeba było trzymać gębę na kłódkę. Skoro już wszyscy wiecie o moim sekrecie, muszę zrobić z wami porządek. Czarny Pan będzie zachwycony z waszej dwójki. - powiedział śmierciożerca, wskazując na mnie i Potter'a.
- Ale ty do niczego nie jesteś mi potrzebny. Może oprócz twoich włosów. Na tą chwilę niestety nie mogę cię zabić. - powiedział czarodziej, wyrywając kilka włosów Cedrica. Wrzucił je do fiolki z eliksirem wielosokowym. Co ten pojeb planuje? Mężczyzna z wrednym uśmieszkiem odchylił do tyłu moją głowę i napoił mnie esencją Diggory'ego. Świetnie. I co teraz?
- No dobrze. W takim razie życzę wam udanego spotkania z Czarnym Panem. Może nawet przyjdę na wasz pogrzeb. Imperio!
Poczułem jak mój mózg zmienił się w bezpłciową papkę.
- Snape, ty weźmiesz udział w Turnieju zamiast Diggory'ego. Musicie złapać puchar razem, żeby spotkać się z Mistrzem. Ruchy!
Wstaliśmy wolno, patrząc na Croucha. Moje włosy były krótsze i bardziej miękkie, co było bardzo dziwnym uczuciem. Wiedziałem, że nie powinniśmy tego robić, ale razem z Potter'em poszliśmy za aurorem korytarzami Hogwartu, aż do labiryntu. Mijaliśmy wiele osób, które znałem a nikomu z nich nawet przez myśl nie przeszło, że mogłem być w niebezpieczeństwie.
Nie potrafiłem się obudzić! Starałem się oklumować, ale nie mogłem zebrać myśli. Skupienie się na jednej rzeczy było niewyobrażalnie trudne. Stałem przed wejściem do labiryntu, widząc Draco, który szukał mnie wzrokiem. Merlinie, co ja mam zrobić? Patrzyłem na ojca Cedrica, który mówił do mnie bardzo głośno i szybko i co jakiś czas klepał po plecach, co było tak odmienne od Snape'a. Oczywiście, wolałem żeby przestał się tak drzeć, ale mogłem jedynie kiwać głową i głupio się uśmiechać. Nie spodziewałem się tego, ale mój ratunek przyszedł sam.
- Cedric, tak bardzo się o ciebie boję! - powiedziała Cho ze łzami w oczach. Miałem ochotę uciekać gdzie pieprz rośnie, ale stałem w miejscu jak wmurowany w ziemię. Czułem jak serce obija mi się o żebra. Krukonka rzuciła mi się na szyję, szlochając. - Uważaj na siebie, proszę.
Byłem tak wstrząśnięty bliskością dziewczyny, że nagle poczułem jakbym zdołał oprzeć się Imperiusowi. Przyciągnąłem ją blisko siebie i schowałem twarz w jej włosach wiedząc, że w każdej chwili Moody może zauważyć, że mu się wymykam.
- Biegnij do klasy zaklęć, błagam cię, to sprawa życia i śmierci. Jeden z uczniów jest tam uwięziony. Proszę, zaufaj mi i idź tam. Teraz! - szepnąłem, puszczając zszokowaną nastolatkę. Czułem, że od obecności dziewczyny moje wnętrzności skręcają się we wszystkie strony. Cho jeszcze przez moment na mnie patrzyła, po czym dzięki Merlinowi podeszła do McGonagall, z którą po chwili zniknęła w zamku.
Odetchnąłem z ulgą, ale szybko przybrałem znudzony wyraz twarzy, który wciąż gościł na buźce Potter'a. Cholera, dalej nie mogę nic zrobić! Jeżeli Crouch się zorientuje, że już jestem całkiem sprawny to załatwi mnie znowu, zanim ktokolwiek się zorientuje.
W końcu Dumbledore pogadał jak bardzo się cieszy z tego grupowego samobójstwa, życzył nam powodzenia i wbiegliśmy do mojego koszmaru. Ściany były zrobione z krzewu, który ciągle się o mnie ocierał. Biegłem naprawdę szybko, nie patrząc gdzie zmierzam. I tak nie zapamiętałbym sekwencji. Nagle z za zakrętu wpadłem na Kruma, który podniósł różdżkę na przerażoną Fleur leżącą na ziemi. Cała dygotała. Chłopak otworzył usta żeby wypowiedzieć zaklęcie, kiedy w moim ciele Cedrica z całkiem pokaźną ilością mięśni, wskoczyłem chłopakowi na plecy. To był jedyny moment od spotkania z Crouchem, kiedy nie dygotałem z przerażenia.
- Nie wiesz, że kobiet się nie bije, prostaku?! To, że nie masz jaj nie znaczy, że jesteś dziewczyną!
Przywalenie temu idiocie było bardzo satysfakcjonujące. Chłopak leżał na ziemi jęcząc z bólu, a ja pomogłem Francuzce wstać. Czarownica spojrzała na mnie z wdzięcznością.
- Merci.
- Nie ma sprawy, ale ja lecę. - powiedziałem, odwracając się w stronę kolejnego zakrętu. Zależało mi jedynie na znalezieniu Harry'ego i zdjęciu zaklęcia.
Po długim, męczącym biegu w końcu zauważyłem jak gryfon wychodzi z jednego z zakrętów i wygląda jakby walczył sam ze sobą. Szedł w moim kierunku, ale w końcu zawrócił. Kiedy zobaczyłem wahanie nastolatka, szybko zacząłem biec w jego stronę, co było bardzo złym rozwiązaniem. Chłopak zaczął uciekać. A teraz zgadnijcie co zobaczyłem na końcu naszej drogi. Tak, to był puchar.
- HARRY, NIE! STÓJ KRETYNIE, POWIEDZIAŁEM STOP! ZATRZYMAJ SIĘ!
Gryfon leciał na złamanie karku i nawet jeżeli miałem od niego o wiele dłuższe nogi, to kompletnie nic mi to nie dało. Mimo wszystko zatrzymał się przed pucharem jakby na mnie czekał.
Podszedłem powoli do chłopaka jak do przestraszonej sarenki. Jego wzrok był zamglony, a ciało nienaturalnie spięte.
- Potter, zostaw to. Odsuń się, na Merlina. Nie masz pojęcia jak bardzo... - mówiłem spokojnie, mając nadzieję że zdołam szybko chwycić nastolatka i odepchnąć go od świstoklika. Ten jednak tylko na to czekał. Kiedy wyciągnąłem w jego stronę dłoń, ten mocno ją złapał, drugą ręką chwytając puchar.
- NIE! - wrzasnąłem, czując się wciąganym w przestrzeń. Labirynt zniknął i nagle boleśnie uderzyłem w zimną ziemię. Wszystko mnie bolało.
Powoli przeturlałem się na plecy. Zdecydowanie nie byliśmy w Hogwarcie. Gorzej. Byliśmy na pieprzonym cmentarzu. Szybko wstałem, wyciągając różdżkę. Harry jęknął, powoli siadając. Podszedłem do chłopaka, sprawdzając czy jest cały. Gryfon złapał się za głowę, patrząc na mnie mrużąc oczy.
- Cedric? Co się stało?
- Harry, musisz sobie przypomnieć! Nie mamy czasu, ja a nie jestem Cedric tylko Alex! - powiedziałem, potrząsając nastolatkiem. Ten podrapał się po głowie. Nagle zbladł.
- Moody... to Crouch! Cholera! Musimy stąd wiać! - powiedział przerażony, szybko wstając.
- Tylko jak? - zapytałem, rozglądając się dookoła. Nie miałem pojęcia gdzie się znajdujemy, a aportacja jak wiemy nie była moją dobrą stroną.
- Alex, kim jest Tom Marvolo Riddle? - zapytał cicho Potter, podchodząc do jednego z nagrobków.
- Nie wiesz, Harry? Przecież sam go zabiłeś! - usłyszałem piskliwy głosik i szybko odwróciłem się w stronę jednego z grobowców. Wyszedł z niego jakiś mały człowieczek ze stertą szmat. Podniosłem brwi.
- Voldemort ma na imię Tom? Jak mogłeś skurwysynie tak obrzydzić mi Tom'a i Jerry'ego?
Harry złapał mnie za rękę, będąc ewidentnie przerażonym.
- To Glizdogon.
Spojrzałem na chłopaka, nie rozumiejąc.
- Peter Pettigrew. - szepnął - Sługa Voldemorta. Zdradził moich rodziców.
Zmrużyłem oczy wyjmując różdżkę. No dobrze, załóżmy, że pojedynek z tym szczurem nie będzie za ciężki.
- Nie wygląda mi na licencjonowanego czarnoksiężnika. W przeciwieństwie do mnie.
Mężczyzna zaśmiał się wysokim głosem. Sięgnął do szaty, wyjmując swoją różdżkę. Przekładał ją między tłustymi paluchami z obleśnymi, długimi pazurami. Skrzywiłem się z obrzydzenia.
- No dobrze, Harry. Proponuję żebyś sam dobrowolnie oddał mi kilka kropel swojej krwi. Jest nam potrzebna do wskrzeszenia mojego Pana.
Prychnąłem, zasłaniając Potter'a który również uzbroił się w różdżkę.
- Nic z tego, palancie. Najpierw będziesz musiał się do niego dostać.
Mężczyzna znowu zaśmiał się naprawdę idiotycznie, ale mimo tego faktu czułem się nieswojo, bo wyglądał na bardzo pewnego siebie.
- Masz zamiar walczyć z samym Czarnym Panem, chłopcze?
- Czas wezwać resztę moich wiernych sług, Glizdogonie. - usłyszałem wysoki głos, tym razem dochodzący ze sterty szat. Poczułem jak przechodzi mnie dreszcz przerażenia. Mam wrażenie, że emocje targały mną jak kobietą w zaawansowanej ciąży.
- H - Harry? Myślę, że mamy przejebane.
Kiedy tylko to powiedziałem dookoła nas zaczęli pojawiać się śmierciożercy. Bosko! Po prostu nie mogło być lepiej!
- Zabij niepotrzebnego. - usłyszałem głos Mrocznego Lorda i tylko dzięki tysiącom godzin treningów ze starym nietoperzyskiem udało mi się zrobić błyskawiczny unik i schować się za jednym z omszałych pomników. Czułem jak serce łomocze mi w piersi a ręce drżą. Stan przedzawałowy to jest już mój styl życia!
- Czekaj, to Alex! Jest pod wpływem eliksiru wielosokowego! - krzyknął Potter. Usłyszałem wściekłe wycie czarnoksiężnika.
- A co ma mnie to obchodzić, mój drogi Harry? - zapytał mężczyzna, już spokojnym głosem. W tym momencie zmaterializował się ostatni ze sług Czarnego Pana. No dobrze, a teraz czas na kluczowe pytanie wieczoru. Czy jest tutaj z nami nasz uroczy Severusek? Byłoby niezmiernie miło.
- A - Alex to syn Severusa Snape'a. Niczego nie sugeruję ale wydaje mi się, że on mmm.... posiada Mroczny Znak. To chyba nienajlepszy pomysł zabijać dzieci swoich sług.
Na chwilę zapadła niepokojącą cisza. Dlaczego nie mogę przestać dyszeć? Zakryłem usta dłonią, nie wiedząc co mogę zrobić żeby nie skończyć jako kolejny mieszkaniec tego cmentarzyska.
- Przyznam Harry, że mnie zaskoczyłeś. Będę musiał zbadać tą sprawę bliżej, ale z tego co zauważyłem to chłopak jest bardziej lojalny tobie. Nie chcemy żeby przeszkadzał nam w naszej pogawędce, prawda? Byłbym niezmiernie zadowolony, gdyby moi wierni słudzy zechcieli zająć się tym problemem.
Zerknąłem na gang śmierciojadków, odczuwając zdecydowaną przewagę liczebną. Nie mogę zachować się jak bezmyślny gryfon, bo jedyne co zyskam to obitą mordkę, ale tak bardzo miałem ochotę ich przekląć...
Szybkim krokiem podszedł do mnie jeden ze zwolenników Mrocznego Pana. Miał opuszczoną różdżkę i nie wyglądał jakby chciał przejechać mi po buzi tasakiem. Nie widziałem jego twarzy, ale znałem ten sposób poruszania się...
- Błagam Alex, nie pogarszaj sprawy. Nie wygrasz z nim. - szepnął Lucjusz Malfoy, chwytając mnie za ramię. Miałem ochotę napluć na tego tchórza.
- Z nim nie, ale przynajmniej mam świetną okazję żeby przyłożyć jego pupilkowi, który z przyjemnością liże mu buty. - wysyczałem wściekły, jednym ruchem łamiąc mężczyźnie nos. Co z tego że mój ojciec był na równi z Malfoy'em? Przynajmniej mogłem dać upust mojej frustracji.
Ojciec mojego przyjaciela ma za zadanie sprawić, aby nasze ostatnie chwile były naprawdę koszmarne. Jesteśmy sami na przeklętym cmentarzu, otoczeni śmierciożerczą śmietanką i nikt nie ma o tym nie pojęcia! Czeka nas powolna i straszna śmierć. Nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem ale już wolałbym polatać na miotle.
Widząc moje poczynania, kumple Malfoy'a rzucili się na mnie, częstując mnie wieloma kwiecistymi w wymowie zaklęciami. Takie są najgorsze, gdyby ktoś miał wątpliwości. Czułem, że z nosa leci mi krew, a kości pękają jak zapałki. Mimo, że czerwona ciecz zalewała mi twarz nie czułem się słaby, tylko coraz bardziej wściekły.
W końcu poczułem jak moje palce zaczynają wracać do swoich normalnych rozmiarów, a włosy stają się dłuższe. Niestety, mięśnie nie zostały.
Śmierciożercy na chwilę zaprzestali swojej jakże pożytecznej pracy, patrząc na mnie w osłupieniu. Najwyraźniej widok syna ich ziomka truciciela lekko niektórymu wstrząsnął. Teraz nie torturowali jakiegoś puchonka, tylko syna Severusa Snape'a. Mistrza Eliksirów, który na pewno nie puści im tego płazem. Niektórzy z czarodziei nawet opuścili różdżki.
Czarny Pan był zbyt zajęty obracaniem na rożnie mojego brata żeby zauważyć, że przestałem się drzeć i wyzywać wszystkich dookoła. Wykorzystując chwilowe wahanie moich drogich oprawców, szybko przeturlałem się i chwyciłem moją porzuconą różdżkę. Nie zastanawiając się długo wyczarowałem dookoła siebie tarczę, dzięki czemu nie musiałem się martwić, że przez crucjatusa nie będę mógł się skupić na tym jak ratować tyłek.
Śmierciożercy nie wykonywali woli Voldemorta z wielką pasją. Wielu z nich dalej nie otrząsnęło się po wieści, iż ich Pan ma zamiar znowu się odrodzić. Większość była arystokracją, więc po jego upadku po prostu dali w łapę komu trzeba i dalej wiedli wygodne życie, bez upierdliwego czarnoksiężnika. Niektórzy wzruszyli ramionami wiedząc, że prędzej czy później będę ich kolegą po fachu i nie warto być dla mnie bardziej niemiłym, niż chciał tego Tommy.
Odwróciłem się w stronę Harry'ego i Pettigrew i nagle oblał mnie zimny pot. Peter zdążył przywiązać gryfona do jakiegoś pomnika i teraz wyciągnął ogromny nóż, jakby chciał zarzynać świnię. Kiedy podszedł z nim do wijącego się nastolatka poczułem, że moja cierpliwość się skończyła.
- Nie dotykaj go skurwielu! - wrzasnąłem wściekły i w tym momencie nóż wyleciał czarodziejowi z dłoni spory kawałek dalej. Nagle wszyscy obecni, odejmując wujka Voldzia, wciągnęli powietrze ze zgrozą.
- Czy ja mówię niewyraźnie?! Powiedziałem żeby chłopak nie wciskał nos w nie swoje sprawy! - wrzasnął Czarny Pan złowrogo, chociaż był wielkości niemowlaka. Śmierciożercy jak jeden mąż rzucili się na mnie, zajmując mnie walką. Peter podniósł nóż, raniąc Harry'ego. Warknąłem w bezsilności. Krew nastolatka spłynęła po ostrzu do ogromnego kotła z którego wydobywała się para o podejrzanym kolorze.
Sługa czarownika włożył go do środka i przez moment pomyślałem, że rzucił to wszystko i zdecydował się na karierę kulinarną.
Mimo moich ambitnych nadziei, Voldemort po chwili wyłonił się z kotła. Nie wyglądał już tak bezbronnie. Powiedziałbym, że raczej cholernie mrocznie. Mimo tej strasznej aury nie byłem w stanie powstrzymać się przed głośnym prychnięciem śmiechem. Najstraszniejszy Mroczny Lord naszych czasów nie miał kichawy!
Widocznie nie miał nosa do skutecznie wskrzeszających rytuałów.
Czarodziej spojrzał na mnie, krzywiąc się. Klęczałem na wilgotnej ziemi i dopiero teraz zauważyłem, że śmierciojadki cofnęli się w panice do tyłu. Tak więc stanąłem twarzą w twarz z typem, będąc w dość niekomfortowej sytuacji. Wstałem, otrzepując spodnie. Mężczyzna, czy czymkolwiek on teraz był, wciąż przyglądał mi się w ciszy.
- Myślę, że mogę poczekać jeszcze chwilę żeby zabić Potter'a. Jesteś czymś czego się nie spodziewałem, a rzadko się zdarza żeby ktoś mnie zaskoczył. - powiedział Czarny Pan, podchodząc do mnie bardzo blisko. Chwycił mój podbródek, uważnie mi się przyglądając. Wiedziałem, że teraz moje oklumencyjne "mury" nie mogłyby zostać zniszczone nawet przez najlepszy niemiecki czołg.
- Mimo że jesteś strasznie bezczelnym bachorem, na pewno byłoby z ciebie wiele pożytku. W końcu krew Severusa jest bardzo cenna. Szkoda, że nikt cię dobrze nie wychował. Zajmie mi to dużo czasu. - powiedział Voldemort, wyciągając różdżkę. Cofnąłem się w panice, ale Czarny Pan jednym leniwym ruchem ręki powalił mnie na ziemię.
- Crucio! - krzyknął z satysfakcją, upajając się moim bólem. - Będę musiał poważnie porozmawiać z Severusem na twój temat. Nie pozwolę żeby ktoś twojego pokroju z twoimi mocami miał czelność mi się sprzeciwić.
Wrzeszczałem, wijąc się jak ryba rzucona na brzeg. Ból był zbyt porażający żebym był w stanie trzeźwo myśleć. Wyraźnie słyszałem słowa Voldemorta, ale nawet nie mogłem odpyskować. A taka okazja! W końcu czarodziej odwrócił się do Potter'a, uwalniając go. Chłopak upadł na ziemię, patrząc na mnie przerażony. Na szczęście w końcu skupił się na czarnoksiężniku, co jakiś czas rzucając mi spojrzenie pełne troski.
Oddychałem chaotycznie, mając wrażenie, że mam zmiażdżone płuca. Przed oczami miałem mroczki, a obraz przede mną się zamazywał. Kiedy Czarny Pan podniósł różdżkę na gryfona, poczułem jak dookoła mnie zapada ciemność.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro