Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 27


- To ty jesteś synem Severusa?

Właśnie szedłem w stronę biblioteki i już sobie układałem w głowie jedną listę książek, które muszę przeczytać i drugą, tych które muszę pokazać Hermionie. W dodatku po obiedzie składamy ze Snape'm zamówienie do Madame Malkin na sporą ilość ciuchów dla mnie.

Dobrze, że poprosiłem Draco żeby zrobił wstępną listę. On wie co może być potrzebne w czarodziejskim świecie. Mi samemu zakupy całej garderoby zajęłyby pewnie z kilka dni, o ile nie padłbym z wyczerpania. A tak to mówię "Chcę żeby były ciemne, głównie czerń. Bez głupich ozdóbek w twoim stylu, Malfoy." I cyk, po godzinie mam święty spokój na kolejne dziesięć lat. W dodatku mam iście ślizgoński plan, żeby zabrać Malfoy'a do mugolskiej części Londynu i kupić też coś normalnego, a nie jedynie to co było modne dwieście lat temu.

Tak, garderobę Malfoy'a mógłbym skwitować jednym wyrażeniem : Dolce Gabbana 1843.

- Chłopcze, może mi odpowiesz z łaski swojej?

- Mmm... co? - zapytałem pod nosem, odwracając się w stronę ściany na której wisiał portret kolejnego Snape'a. Jezusku słodki, czego on ode mnie chce?

- No co? Nie mam całego dnia żeby słuchać waszych żałosnych jęków. - powiedziałem głośniej, nie mając zamiaru czekać całe wieki aż szanowny Snape zechce otworzyć swoje boskie usteczka. Czarodziej spojrzał na mnie z naganą.

- Trochę kultury chłopcze jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Porządne lanie zresztą też. Może to by cię nauczyło szacunku.

- Trochę kultury, chłopcze. - powiedziałem, przedrzeźniając mężczyznę. Przyznam, że gość skutecznie podniósł mi ciśnienie.

- Jak się nazywasz? Muszę wiedzieć komu najpierw dorysować markerem cycki. Jesteś pierwszy w kolejce rysuneczku.

Miałem wrażenie, że mężczyzna aż się zarumienił z oburzenia, ale czy obrazy mogą same zmieniać kolor?

- Co za bezczelny bachor... Severus na pewno ma z tobą krzyż Pański. Ja od razu wyznaczyłem mu granicę, chociaż był beznadziejnym przypadkiem! Mam nadzieję, że w końcu straci do ciebie cierpliwość i włoży ci szacunek do głowy ręcznie! Na lepsze by ci to wyszło chłopcze. Chociaż czego oczekiwać od półkrwi?

Obróciłem się błyskawicznie w stronę czarodzieja. Nie miałem wątpliwości, że mam do czynienia z samym Tobiaszem Snape'm, koszmarnym dziadziuniem, który siał chaos gdzie popadnie. Tak chcesz grać, gnoju? Wyciągnąłem zapalniczkę i odpaliłem ją, tworząc na obrazie ciemne smugi od ognia. Staruch zaczął wrzeszczeć.

- Jak śmiesz! Jakim prawem niegodziwcu, porywasz się na mój święty obraz! Gdybym mógł, to bym ci pokazał...

- Jaka szkoda, że nie możesz... - przerwałem Tobiaszowi, głosem ociekającym jadem. - Za to ja mogę spalić twój przeklęty rysuneczek i jestem pewien, że ojciec jeszcze by mi podziękował. Więc z łaski swojej po prostu się zamknij.

Odwróciłem się, pokazując środkowy palec mężczyźnie. Nie będę marnować swojego życia na słuchanie tego idioty. Ignorując wściekłe wrzaski czarodzieja poszedłem do biblioteki, zachowując względny spokój. Faktycznie, znalazłem tyle przewspaniałych książek, że nie byłem w stanie się zdecydować od której zacząć. W końcu przeczytałem cztery rozdziały historii Salazara Slytherina, kiedy pojawił się przede mną skrzat Marudek.

- Paniczu, obiad jest już gotowy.

Westchnąłem, patrząc na zegar. Już po trzeciej? Nawet nie zauważyłem.

- Dobrze, dobrze, już idę. - mruknąłem, odkładając książkę. - I nie mów do mnie Paniczu, bo cię przeklnę jak cholera.

Skrzat zniknął, a ja wstałem rozprostowując kości. Merlinie, muszę kontrolować ile czasu przeznaczam na czytanie. Zawlokłem się w kierunku jadalni, ale po chwili i tak się zgubiłem. Użyłem zaklęcia "wskaż mi", dzięki czemu szybko znalazłem drogę. Snape właśnie usiadł, więc zająłem miejsce naprzeciwko niego. Jedliśmy w ciszy, a ja wciąż z niemalejącym entuzjazmem przyglądałem się wszystkiemu dookoła.

Pomyśleć, że to wszystko to mój dom. Mój własny, nie jakiś tam. Z normalnym pokojem i w ogóle wszystkim do oporu. Uśmiechnąłem się na tą myśl.
Po posiłku przyniosłem listę, którą zrobił Draco, kilka pozycji dodaliśmy i wykreśliliśmy.

- Sporo tego. - stwierdziłem. Myślę, że nie miałem nawet połowy tych ubrań w ciągu całego życia. Snape uśmiechnął się jadowicie.

- Niedługo będziesz żywo dyskutował z Draconem na temat mody.

Zaśmiałem się, wyobrażając sobie możliwy scenariusz.

- Merlinie, uchowaj przed tak strasznym losem. - szepnąłem, przeglądając jeszcze raz listę zakupów. - Teraz to na serio nie będę wiedział w co się ubrać.

O godzinie szesnastej spotkałem się z Malfoy'em w centrum handlowym w Londynie. Chłopak wyglądał na mocno skrępowanego. Trzasnąłem go w plecy, dodając otuchy.

- Spokojnie, Malfoy. Mugole nie gryzą ani nie zabijają czarodziejów w przeciwieństwie do nas.

Arystokrata prychnął, poprawiając kołnierzyk szarego płaszcza.

- Jasne. A palenie na stosie to co? Średniowieczne solarium?

Zwiedziliśmy wszystkie mugolskie sklepy odzieżowe, co zajęło nam razem ponad trzy godziny. Draco zachwycił się apaszkami i wszelkiego rodzaju chustkami pod szyję. Kupił z dziesięć. Ledwo go odciągnąłem od półki z maseczkami nawilżającymi. Tak, maseczki nawilżające potrafią być uzależniające. W końcu po stoczonej bitwie usiedliśmy przy fontannie, posilając się kawą mrożoną z bitą śmietaną (przypomnę, że dalej mamy grudzień).

- Uwielbiam magię. Nie trzeba taszczyć tych wszystkich toreb, tylko raz dwa, zaklęcie zmniejszające i po problemie.

- A ja uwielbiam mrożoną kawę. Sam Wiesz Kto chyba nigdy jej nie pił, skoro jego poglądy mówią same za siebie. - powiedział Draco z miną czystej ekstazy.

- Następnym razem pójdziemy na frytki, co ty na to?

- Na co? - zapytał chłopak, otwierając jedno oko.

- To smażone ziemniaki, Malfoy. - usłyszałem głos mojej przyjaciółki.

- Hermiona! - zawołałem, wstając. Dziewczyna miała na sobie fioletowy sweter i lnianą torbę. Włosy związała w kok, dzięki czemu wyglądały na trochę bardziej poskromione niż zazwyczaj. Uścisnąłem dziewczynę, na co Draco trochę pomruczał, ale w końcu wydał z siebie głuche "Nie jesteś główną atrakcją na którą czekałem Granger, ale trudno, jakoś to zniosę."

- Malfoy, dupku, nikt cię nie pytał o zdanie. Co tutaj robisz, Hermiono? Kupujesz świąteczne prezenty?

Dziewczyna skinęła głową, opowiadając jakie wspaniałe rzeczy upolowała. Namówiliśmy ją na mrożoną kawę, chociaż trochę pomarudziła że się przeziębi. Pochodziliśmy jeszcze przez jakiś czas po sklepach w trójkę, więc miałem okazję być świadkiem współpracy Draco i Hermiony. Na wyścigi szukali szamponu z największą ilością olejka arganowego. Będę mu o tym przypominał do końca jego marnych dni. W końcu gryfonka odprowadziła nas do Dziurawego Kotła i każdy rozszedł się w swoją stronę.

Kiedy wróciłem do domu stwierdziłem, że przez resztę dnia przeczytam chociaż kilka rozdziałów historii Slytherina. Siedziałem na ogromnym fotelu przy kominku, znad którego gapił się na mnie Corban, co skutecznie ignorowałem. W końcu przyszedł Snape, który zdecydował się sprawdzić kilka prac skończonych Hogwartczyków.

- Nie wiem czy Draco cię poinformował, ale jesteśmy zaproszeni na Bal Bożonarodzeniowy do Malfoyów.

Spojrzałem na mężczyznę znad książki.

- Czy to znaczy, że nie idziemy na ten w Hogwarcie?

- Ależ nie. Idziemy. W noc wigilijną będziemy w Hogwarcie, w końcu jestem nauczycielem. Bardzo długo nie urządzano Turnieju Trójmagicznego, a co za tym idzie również Balu. Dlatego co roku Malfoyowie organizowali go u siebie, a ja zawsze byłem zaproszony. Większość dzieci potencjalnych gości również będzie wtedy w Hogwarcie, więc wyjątkowo bal u Lucjusza odbędzie się noc później.

Wow. Czarodzieje to bogowie imprezowania. Cofam to o ich konserwatywnym chrzanie!

- No dobra... W takim razie w co mam się ubrać? Nigdy nie byłem na czarodziejskiej chulance.

Ja tam wolę proste chlańsko w klubie z Parkerem i mąką. Nawet zatęskniłem za moją patologiczną gromadką. Wyślę im świąteczną kartkę z proszkiem Fiu.

- Wystarczy elegancka szata. Nie musi być nie wiadomo jak sztywna, bo i tak skończy na żyrandolu wywrócona na lewą stronę.

Uniosłem brwi, nie będąc pewnym tego czy ja właśnie usłyszałem żart.
Pieprzony żart.
Odchrząknąłem.

- No to ja pójdę się rozejrzeć w moim kontenerze ciuchów. - rzuciłem, idąc do mojego pokoju - przepraszam, garderoby. Jezu, czuję się jak jakaś nadziana gwiazda. Moja garderoba, moja kareta, mój harem.

Wybrałem dwie szaty. Jedna sięgała do połowy ud i miała bordowe wstawki. Druga była bardziej poważna, bo aż za kolano i z granatowymi elementami. Zawsze moim ulubionym kolorem oprócz czarnej czerni był granatowy, więc zdecydowałem, że lepsza będzie właśnie ta druga i założę ją do Malfoy'a. Przy śmierciożerczej śmietance trzeba pokazać klasę.

Do tego wybrałem czarną koszulę, czarne jeansy oraz sznurowane, skórzane buty za kostkę. Czarne, gdyby ktoś miał wątpliwości.

- Pięknie wyglądasz, kochany! - krzyknęło lustro wysokim głosem. Zrobiłem obrót, wysyłając mu zadziornego całusa.

- A gdzie to się wybierasz na takie tańce? Pewnie towarzyszącą ci panienka nie może się od ciebie odkleić, co przystojniaku?

Uśmiechnąłem się sztucznie. Taak, nie mogła się odkleić, mógłbym ją określić jako pijawę, jasne.

- Tak się składa, że znalazła sobie kogoś innego.

Kiedy Cedric zapytał mnie czy może iść z Cho na bal, skoro już ze sobą nie chodzimy (śmiem twierdzić, że w ogóle do tego nie doszło) miałem ochotę jednocześnie go ostrzec i dać po mordzie. Tak więc wzruszyłem ramionami i stwierdziłem, że to nie moja sprawa.

- Nie! Och, nie martw się. Jestem pewna, że na twój widok wszystkie nastolatki przykryją cię nogami!

Przewróciłem oczami.

- Tak, na pewno zostawią swoich partnerów, bo pojawił się ktoś smaczniejszy. Już to widzę.

Kurde nawet Longbottom miał partnerkę! Co za żenuwa. Lustro prychnęło.

- Mówisz o kobietach, nie o ludziach.

Skrzywiłem się, wciąż naprawdę źle się czując z tym co zrobiła Cho.

Następnego dnia Snape stwierdził, że musi załatwić parę spraw w Hogsmeade. Miał mało czasu, więc udałem się tam razem z nim żeby kupić w aptece kilka podstawowych składników dla Mistrza Eliksirów. Kiedy tylko otworzyłem drzwi, zobaczyłem pewną blondwłosą wiedźmę.
Która dalej była wściekła.

Przełknąłem ślinę udając, że moje serce wcale nie bije podejrzanie szybko. Oczywiście wszystko przez ten zwierzęcy strach.

- Dzisiaj żadnych trucizn, złotko. - rzuciłem markotnie, podając dziewczynie listę zakupów. Ta wzruszyła ramionami, uwijając się między półkami.

- Dlaczego wcześniej nie widziałem cię w Hogsmeade? - zapytałem, obracając między palcami korzeń mandragory.

- Mieszkałam i uczyłam się w Ameryce. Po świętach będę chodziła do Hogwartu. Razem z pewnym toksycznym kretynem. - odparła, kładąc na ladzie papierową torbę z różnymi specjałami. Spojrzałem na nią leniwie, będąc zbyt przygnębionym żeby odpowiedzieć na zaczepkę.

- Mam nadzieję, że podczas Balu wywalisz się na tą pyskatą twarzyczkę. - odparłem spokojnie, kładąc z brzękiem monety. Dziewczyna podparła się pod boki, przechylając się do przodu. Czy ona próbuje parodiować Snape'a?

- Niestety muszę cię rozczarować, panie Snape. Tak się składa, że nie znam nikogo z Hogwartu oprócz ciebie. Tak więc nikt mnie nie zaprosił. Jak już wszystko załatwiłeś to możesz spadać. - powiedziała, wycierając słoiki po żabim skrzeku. Mrugnąłem, przetwarzając w głowie informacje. Hej, przecież Debora dalej jest dziewczyną. I ma długie nogi. Przybliżyłem się do wiedźmy, robiąc maślane oczka.

- A może byś zechciała wybrać się na niego z pewnym przystojnym, ciemnowłosym czarnoksiężnikiem?

- Nie obraź się, ale nie powiedziałabym, że twój ojciec nie jest w moim typie...

Zakrztusiłem się.

- No weź Deboruuuuś, noo. Wiem, że chcesz! Przecież nie jestem taki okropny, co? A w ogóle to mógłbym cię oprowadzić po zamku! Przedstawiłbym cię reszcie...

Dziewczyna spojrzała na mnie ostro robiąc "groźną" minę. Słodziutko.

- No nie gadaj, że twoje fanki cię zostawiły. Ojej, ojej jestem taki przystojny i cudowny...

Naburmuszyłem się słysząc jak czarownica mnie przedrzeźnia. Na Merlinie, co za uparte dziecko!

- Wcale tak nie mówię. - uśmiechnąłem się sztucznie. Za często to ostatnio robię. - Po prostu sama to zauważyłaś. Bystra dziewczynka.

- Och nie, nie mów, że laski nie rzuciły ci się do nóg.

Skrzywiłem się. Zaczynała mnie irytować bardziej niż byłem na to przygotowany. Ale spokojnie, nie takie rzeczy się robiło. Jestem twardym mężczyzną, który nie boi się konfrontacji z dziewczynami.

- Właśnie tak było. Jednak jedna z nich okazała się gorszym złem wcielonym niż myślałem.

Forge zerknęła na mnie spod rzęs.

- Skąd wiesz, że ja nie jestem złem wcielonym?

Westchnąłem. Teraz to już było mi naprawdę wszystko jedno.

- Och, proszę cię. Nie każ mi tańczyć z Rogogonem Węgierskim. Nie zniosę tego jeżeli stanie mi na stopę.

- Lubię kiedy mnie błagasz. - powiedziała beztroskim tonem, odkładając na półkę słoiki. Wytrzeszczyłem się, czując się coraz bardziej niepewnym tego na co się zdecydowałem. Ale ona naprawdę nie wygląda na jakąś psycholkę. Chociaż ja też na czarodzieja jakoś niespecjalnie...

- Zastanowię się. - powiedziała, zarzucając włosy na plecy. Zagryzła wargę, opierając się o ladę. - Możesz już zmykać.

- To cześć. - wydukałem.
Odwróciłem się, dalej niezdrowo wytrzeszczony i dopadłem drzwi szybciej niż to było w dobrym guście. Wyszedłem, biorąc głęboki oddech świeżego powietrza. Czasami mnie przeraża. Po kilku krokach uśmiechnąłem się pod nosem. I tak uważam, że jest gorąca.

-----
- Czy coś się stało, Alex? - zapytał podejrzliwie Snape, zerkając to na mnie, to na okno na które byłem wręcz zapatrzony.

Nie, skąd, po prostu niedługo rozstrzygnie się czy moje życie towarzyskie jest skończone. Przełknąłem ciężko tosta, modląc się żeby to wyglądało naturalnie.

- Nie no, luzik. Wszystko cacy.

Mistrz Eliksirów uniósł brwi, ale już nic nie powiedział przeglądając "Proroka Codziennego."

Piłem kawę, kiedy nagle coś białego mignęło mi z za kubka. Prawie wyplułem napój bogów, kiedy puchata sowa odbiła się od naszego okna. Snape patrzył w milczeniu jak niezdarnie wstaję, siejąc chaos. Drżącymi rękoma rozerwałem kopertę, która swoją drogą była ozdobiona różnymi, ekhm, psychodelicznymi rysunkami wisielców i smoków. Rzuciłem na nie okiem, bo bardziej interesowała mnie zawartość.

"Niech będzie, frajerze. Wisisz mi piwo."

Sowa Debory słysząc mój wrzask zwycięscy, wpadła na szybę. Snape spojrzał to na mnie, to na kopertę.

- Alex, czy ta dziewczyna na pewno jest zdrowa na umyśle?

Wyłem tańcząc makarenę.

- Widzę, że się dobraliście. - mruknął nauczyciel - Chociaż nieważne. Mam nadzieję, że jest przynajmniej trochę bardziej cywilizowana od ciebie. Merlinie, czego ja oczekuję, przecież rozmawiamy o nastolatkach...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro