Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 26

Za dwa dni święta, a ja nadal nie wiem co mógłbym podarować moim eee... przyjaciołom? Ludziom których toleruję? Od razu wiedziałem co dam Potter'owi. Lakier do mioteł przeciw wszelkim klątwom i urokom to jest to. Jakim cudem wcześniej sam tego nie kupił? Jest Cholernym Złotym Chłopcem. Hermionie mogę dać jakąś ciekawą książkę, która będzie na tak zaawansowanym poziomie, że prawie nic z tego nie zrozumie. To będzie zabawne. I tak ją przeczyta.

Myślę, że nie znam Weasleya na tyle żebym wiedział co by chciał. Po prostu złożę się z Granger na prezent. Kto mi jeszcze został? Moi ukochani ślizgoni. Merlinie, zbankrutuję przez nich. Draco dostanie bordową koszulę żeby mógł się wściekać na to, że jest zbyt gryfońska. Ale żeby nie płakał w poduszkę dam mu jeszcze skórzane rękawiczki, dokładnie takie jakie chce. Na coś się przydały nasze wspólne zakupy.

Zabiniego poczęstuję okularami przeciwsłonecznymi. Tak, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że jest zima! Ale za każdym razem gdy przegląda mugolskie gazety wzdycha na ich widok i mówi, że są bardzo seksowne. Oczywiście sam z siebie nigdy by ich nie kupił, bo jest dumnym czystokrwistym, który nie korzysta z mugolskich wynalazków. No chyba że jakiś dostanie. Niegrzecznie byłoby odmówić, prawda?

Nott otrzyma metalową zapalniczkę z wężem która napewno długo mu posłuży. Serio, kopci prawie tak dużo jak ja! No i został nasz kochany Severusek. Nie mam pojęcia co mógłbym mu dać, co by mu się spodobało! Chcę żeby to było coś co zapamięta, a nie tylko kolejne składniki do eliksirów. Wiecie co jest najgorsze? Ma urodziny 9 stycznia. A to oznacza, że muszę mieć aż dwa prezenty!

Było już dosyć późno, a do Wigilii zostały tylko cztery dni! Dzisiaj sobota, więc wymknąłem się z zamku o siódmej rano. Byłem pewien, że nikt nie zauważy, że na chwilę zniknąłem. Zdążyłem kupić już wszystkie prezenty, oprócz tego dla Snape'a. Była już prawie dziewiąta, więc bałem się, że chłopaki zaczną mnie szukać. Co prawda zostawiłem notkę, że muszę przeczytać zaległą książkę na transmutację, ale ile można bez przerwy czytać?

W końcu zdecydowałem najpierw odebrać zamówienie z apteki, a dopiero potem jeszcze rozejrzeć się po sklepach. Wszedłem do małego budynku, rozglądając się jak zwykle z podziwem. Zapach wszystkich magicznych specyfików był niesamowity! Zmarszczyłem brwi, nie widząc nikogo za ladą. Pan Forge nie był małym i chudym człowiekiem, co to to nie. Nawet jeżeli się schylał to było go doskonale widać. Odchrząknąłem, podchodząc bliżej.

- Eee... Dzień dobry? - zapytałem, czując się co najmniej dziwnie. Kto normalny zostawia otwarty sklep bez opieki? Nagle usłyszałem głuchy odgłos uderzenia i kilka pudeł po mojej lewej zaczęło spadać.

- Cholera jasna! O nie! Tylko spróbujcie wy małe, przeklęte... - usłyszałem kobiecy głos. Nagle z za lady wysunęła się blond czupryna, której właścicielka próbowała utrzymać w pionie wszystkie pudła. Szybko podbiegłem, jednym ruchem różdżki unieruchamiając pakunki. Dziewczyna błyskawicznie odwróciła się, wyciągając różdżkę. Czarownica miała duże, błękitne oczy, mały nos i różowe usta. Spojrzała na mnie z oburzeniem.

- Nie prosiłam o pomoc!

Prychnąłem.

- No jasne. Jak to było? " O nie! Tylko spróbujcie wy małe, przeklęte..."

- Bardzo śmieszne. Mogę zapytać dlaczego ubrałeś się tak jak ja? - odparła wstając i otrzepując czarne jeansy z dziurami oraz czarno - zieloną koszulę. Wyglądałem identycznie z tą małą różnicą, że miałem jeszcze czarny płaszcz, oraz nie miałem cycków.

- To ty ubrałaś się tak jak ja!

Odchrząknęła, przyjmując bardzo poważną i formalną postawę. Tylko siłą woli powstrzymałem się przed wybuchnięciem śmiechem.

- Jak mogę Panu pomóc?

Zerknąłem na jej rozwiązane trampki. Skoro nie potrzebuje pomocy to nie. Najwyżej się wywali.

- Przyszedłem do szanownej Pani żeby odebrać zamówienie na nazwisko Snape.

Dziewczyna uniosła ze zdziwieniem brwi.

- Myślałam, że nauczyciele zazwyczaj proszą o przesłanie zamówień pocztą. Musisz być jego pupilkiem... - mówiła, idąc w stronę półek z paczkami. W pewnym momencie potknęła się tak jak myślałem i poleciała... wprost w moje (uwaga za rogiem małe kłamstewko!) umięśnione i męskie ramiona. Uśmiechnąłem się trzy centymetry przed jej twarzą. Oczy miała rozszerzone w szoku.

- Jestem jego synem, słoneczko. - szepnąłem, puszczając ją. Znowu prychnęła jak rozzłoszczona kotka. W końcu wyjęła moją paczkę, podając mi ją z zawziętą miną.

- Nie jestem żadnym słoneczkiem. Lepiej uważaj, bo naprawdę dobrze znam się na wielu eliksirach.

- Och, ja też, nie martw się. Możemy założyć klub seksownych trucicieli jeżeli chcesz.

Czarownica wydała odgłos zniesmaczenia tak jak tylko płeć piękna potrafi, po czym rąbnęła mnie teczką z której wyjęła kartkę, na której musiałem podpisać, że odebrałem zamówienie. Oczywiście, podpisałem się.

Alexander Snape Seksowny Truciciel

- Czy mogę wiedzieć jak ma na imię szanowna panienka? - zapytałem, zamaszystym gestem oddając dziewczynie kartkę. Ta podniosła wysoko podbródek z delikatnym uśmiechem.

- Debora Forge.

Zaśmiałem się.

- Jak do cholery?

Czarownica zazgrzytała zębami.

- D e b o r a, kretynie.

Podniosłem ręce, cofając się w stronę drzwi. Żadnych gwałtownych ruchów.

- Dobra, dobra nie bij! Ale sama musisz przyznać, że to wyjątkowo zabawne imię!

Jedyną odpowiedzią jakiej się doczekałem był dziki wrzask i jakaś zapewne paskudna klątwa, która uderzyła w drzwi, które zdążyłem za sobą zatrzasnąć. Uśmiechnąłem się, idąc w kierunku zamku. Szkoda, że nie zapytałem Debory co ona podaruje swojemu ojcu na święta. Właśnie, czy pan Forge jest jej ojcem? On też jest Mistrzem Eliksirów.

Koniec końców, zdecydowałem się na dopiero co wydaną książkę na temat zaklęć defensywnych. Była jakaś malutka, tyci szansa, że Snape jeszcze jej nie przeczytał. Stwierdziłem, że zrobię się eee, tego, no sentymentalny. Tak więc obcykałam już jakiś czas temu od Colina zdjęcie moje i Snape'a. Stoimy na korytarzu, ja śmieję się jak Lestrange kiedy spali mugolską szkołę, a Mistrz Eliksirów patrzy na mnie jak na wariata. Czyli nic nowego. Wytrzasnąłem stylową czarną ramkę na zdjęcia i prezent gotowy! Dorzucę mu jeszcze pluszowego lwa i będę usatysfakcjonowany.

Wróciłem do zamku z cwanym uśmieszkiem. Nie sądziłem, że tak łatwo mi pójdzie. Na razie ma korytarzach byli tylko pojedynczy uczniowie i nikt nie patrzył na mnie z ulgą, że jednak jestem cały i śmierciożercze świnie mnie nie porwały. Kiedy byłem już jedną nogą w dormitorium, zderzyłem się z Severuskiem.

- Ałć. - jęknąłem, masując mój poszkodowany nos. Snape spojrzał na mnie z ulgą. Och. Czyli jednak mnie szukał.

- Gdzie byłeś?

Uniosłem brwi, wyglądając na najbardziej zdziwionego tym, że ktoś twierdzi, że gdzieś się szwendałem. Ja? Nigdy w życiu!

- Nigdzie.

Mistrz Eliksirów westchnął, nie komentując.

- Spakowałeś się?

Przewróciłem oczami.

- Taa.

- W takim razie bądź za dziesięć minut w moim gabinecie. - odparł Snape, znikając za drzwiami. Czułem się jednocześnie podekscytowany ale i trochę przestraszony. Ciekawe jak wygląda prawdziwy dom czarodzieja. W dodatku czystokrwistego! Mam nadzieję, że nic nie będzie mnie łapało za nogawki, albo wyskakiwało z cienia.

Ciekawe czy skrzaty Snape'a są tak irytujące jak te Malfoy'a? Prychnąłem śmiechem, przypominając sobie jak biedny skrzat Dracona musiał spełniać jego zachcianki gdy ten się rozchorował. Uwierzcie mi - marudny Malfoy to ostatnia sytuacja z którą chciałbym się zmierzyć. Nawet Voldemort nie jest takim dupkiem.

Chwyciłem moją torbę, idąc do gabinetu Snape'a z głową pełną przedziwnych myśli. Czarodziej podał mi naczynie z proszkiem Fiu. Wszedłem na palenisko mając nadzieję, że moja druga podróż kominem nie zakończy się tragiczną śmiercią.

- Snape Manor, Spinner's End! - krzyknąłem i po chwili wypadłem do ogromnego, ciemnego pomieszczenia. Jakimś cudem złapałem równowagę, nie lądując na podłodze. Po chwili wyszedł Snape, jednym ruchem różdżki odsłaniając wysokie strzeliste okna ukryte za grubymi zasłonami.

Kiedy do pomieszczenia wpadło więcej światła zobaczyłem dookoła mnóstwo półek z książkami, dwa granatowe fotele oraz stolik. Było kilka serwantek, spora szafa i ogromny żyrandol.

- Wow, to się nazywa chałupa.

Snape nie zdążył odpowiedzieć, ponieważ zrobił to ktoś inny.

- Bez przesady, chłopcze. Myślę, że bardziej imponujący dom posiadamy we Francji. Chociaż zawsze najbardziej lubiłem ten na obrzeżach Moskwy.

Szybko odwróciłem się, widząc nad kominkiem obraz starego mężczyzny z czarnymi włosami i wielkim nochalem.

- Kto to? - zapytałem, przez zęby Snape'a.

- Sam go zapytaj. - odparł Mistrz Eliksirów z wrednym uśmieszkiem, wchodząc do pierwszego pomieszczenia po prawej. O tak, nie ma to jak beznadziejne pierwsze wrażenie. Do dzieła! Odchrząknąłem.

- Dzień dobry, eee... czy mógłby mi Pan powiedzieć kim Pan właściwie jest?

Mężczyzna prychnął, mrużąc oczy.

- A na kogo ci wyglądam?

Wzruszyłem ramionami. "Na starego zgreda, który straszy domowników nawet po śmierci."

- Nie mam pojęcia.

Czarodziej (na 99%) pochylił się do przodu, przyglądając mi się uważnie z małym grymasem.

- Chłopcze, co ty masz w uchu?

- Śpiącą królewnę. - warknąłem pod nosem, żeby staruch mnie nie usłyszał.
- To rodzaj magicznego medalionu. - powiedziałem z tak oszałamiającą pewnością siebie, że pomyślałem, że właściwie to mógłbym rzucić na niego jakieś ochronne zaklęcie, bo czemu nie? Zawsze to jakaś przewaga.

- Śmiem twierdzić iż jest to kolczyk, a nie medalion. Uważasz mnie za głupca?

Pomyślałem, że wszystkie obrazy w Hogwarcie były po prostu zabawne i jeszcze żadnego z nich nie wkurzyłem.

- Skądże. Byłbym wdzięczny gdyby mi Pan po prostu powiedział kim Pan jest. - odpowiedziałem znudzony tą bezsensowną konwersacją.

- Nazywam się Corban Snape. Jestem dziadkiem Severusa. - powiedział mężczyzna, prostując się z dumą i patrząc na mnie z wyższością. - Natomiast, kim ty jesteś?

Włożyłem dłonie do kieszeni, rozwalając się z zadowoleniem na ogromnym fotelu. A co, wyglądam na skrzata domowego, że się koleś sam nie domyślił?

- Alex Snape, miło mi. - odparłem, widząc szok na twarzy mężczyzny. Przez chwilę panowała idealna cisza.

- Jesteś synem Severusa? - zapytał czarodziej z niedowierzaniem.

- Tak. - odparłem z satysfakcją. A czego się ten gbur spodziewał? W końcu wyglądam jak cała jego popieprzona rodzinka. Wstałem, chcąc iść do mojego ojca, ale zatrzymał mnie głos dziadziusia.

- Jesteś czystej krwi, prawda chłopcze?

- A wyglądam na czystą?

Mężczyzna patrzył na mnie w skupieniu. No wyduś to z siebie, pajacu. Jazda!

- Jesteś dumny oraz pewny siebie. Zastanawia mnie tylko gdzie byłeś przez cały czas...

To jest ten moment na który czekałem.

- W mugolskim sierocińcu do którego trafiłem przez moją matkę mugolaczkę.

Przez dłuższą chwilę czarodziej wyglądał jakby ktoś go spetryfikował. No niezłe zdziwko, co?

- Żegnam. - rzuciłem, kierując się w stronę pokoju w którym zniknął Severus. Chciałem zapukać, ale w tym momencie czarodziej stanął w drzwiach.

- Pokażę ci twój pokój, co ty na to? - powiedział, idąc wzdłuż korytarza. Rzucił szybkie spojrzenie na Corbana i na mnie.

- Co mu powiedziałeś, że tak dziwnie na nas patrzy?

- Że jestem półkrwi.

Mężczyzna zwolnił, jakby chciał się zatrzymać ale zaraz po tym szybko przyspieszył kroku.

- Myślę, że część rodziny Prince będzie wobec ciebie bardziej przychylna. Większość przodków mojego ojca nie jest sympatyczna.

Udawałem, że mnie to nie rusza. Oczywiście, że nie są sympatyczni! Niby dlaczego mieliby być skoro jestem według nich jakimś głupim mieszańcem, który zmieszał ich świętą krew z krwią mniej wybitną! To Snape sobie zaruchał, do niego powinni mieć pretensję!

- Sam sobie z nimi poradzę. Nie będę się przecież bał głupiego rysuneczka.

Snape delikatnie się uśmiechnął.

- Ciesz się, że nie poznałeś go za życia.

- Cieszę się bez dwóch zdań. Czy naprawdę wszyscy nasi przodkowie to skończone dupki?

Snape rzucił mi śmierciożercze spojrzenie.

- Jestem twoim przodkiem, młody człowieku.

- Powiedziałem : nasi. - odparłem, rozglądając się na wszystkie strony. Po drodze natknęliśmy się na wiele obrazów, które zawzięcie szeptały ale nie zwróciły się do nas ani razu.

- Większość tak. - mruknął Snape, w końcu otwierając pomieszczenie na samym końcu korytarza. - To będzie twój nowy pokój. Jeżeli powiesz, że jest za mały, to zrobię ci krzywdę.

- O w mordę. Można by tutaj grać w quidditcha! To znaczy latanie na miotłach jest do kitu, jednak...

Snape przerwał mi stanowczym rodzicielskim głosem, którym tłumaczy się pięciolatkom podstawy życia.

- Jeżeli zobaczę, że latasz w domu, będziesz błagał o szybką śmierć.

Klasnąłem w dłonie, czując się naprawdę wspaniale.

- Jest chyba tak duży jak całe piętro w sierocińcu!

Wszedłem ostrożnie, chcąc się ponapawać widokiem. Przy ścianie stało ogromne łóżko ze srebrno zieloną pościelą. Na podłodze leżał turkusowy puchaty dywan, a ściany zajmowały stosy książek. Było również kremowe biurko, garderoba, łazienka i ogromny taras z wieloma kwiatami. Objąłem Snape'a w pasie, wciskając brodę w jego żołądek.

- Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Myślę, że to najpiękniejszy pokój jaki mógłbym sobie wyobrazić, tato!

Doskonale wiem jak doprowadzić czarodzieja do stanu w którym zastawka sercowa mu się nie domyka. Jedno magiczne słowo.
Nie taki straszny Snape jak go malują.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro