Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 22

- Spotkamy się w Miodowym Królestwie, co ty na to?

Draco był bardzo obrażony.

- Dobra, ale jak zobaczę cię gdzieś z tym kretynem albo co gorsza z dziewczyną, to będę rzygał.

Przewróciłem oczami, zakładając czarny płaszcz, czarne rękawiczki i czarny szalik.

- Przecież wiesz, że w końcu jej nie zaprosiłem. Miałem ważniejsze sprawy na głowie.

Malfoy zaśmiał się nerwowo, blednąc.

- Tak, wiem że jak jeszcze raz pożywię się twoją czekoladową żabą to skończę jako karma dla śmierciotuli.

- Chciałem być miły, więc cię uprzedziłem. Czuję, że zalecało ode mnie puchonem.

Malfoy wytrzeszczył oczy, uśmiechając się pod nosem. Wyszliśmy do Pokoju Wspólnego, czekając na Blaise'a.

- Od ciebie? Mając na nazwisko Snape urodziłeś się jako ślizgon. A co u twojego uroczego kolegi borsuka?

Uśmiechnąłem się dosyć chłodno na to stwierdzenie. Cedric ani trochę nie przypominał mi miłego, mięciutkiego stworzonka. Ten idealny moment Blaise wybrał na dołączenie do nas.

- Może nie wiesz, ale Cedric już zna zagadkę złotego jaja.

Malfoy prawie wyrżnął w futrynę. Blaise szybko do mnie podszedł.

- Co ty gadasz! Na serio?

Zmierzyłem go Snapeowskim spojrzeniem.

- Co w tym dziwnego? Przecież Czara Ognia go wybrała.

Kiedy ci kretyni zrozumieją, że puchon nie znaczy cienias? Jakoś sami bronią się przed wizerunkiem złych śmierciożerców. Przynajmniej do momentu kiedy rzeczywiście się nimi stają. Wtedy chodzą dumni jakby zabili samego Dumbledore'a.
Czarodzieje są dziwni.

Na zewnątrz było dość chłodno i już tylko pojedyncze drzewa posiadały liście.
Nie byłem pewien czy na pewno to co chcę zrobić jest mądre, odpowiedzialne i nikt nie będzie chciał mi wlepić za to kilku tysięcy szlabanów. Szczególnie pewien osobnik z wielkim nochalem. Czasami posiadanie rodzica było cholernie irytujące.

Nie mogę poprosić Snape'a o krew salamandry, bo będę musiał mu powiedzieć do czego chcę ją wykorzystać. A on doskonale wie do czego może być mi potrzebna.
Będę musiał jeszcze kupić kły węża. Mogę uwarzyć ten eliksir tylko w nocy, bo ma dość charakterystyczny zapach. Ulotni się w ciągu maksymalnie trzech godzin, więc nie będę musiał się martwić o to, że Snape go wyczuje. Do tego potrzebuję wcześniej zrobić Eliksir Przebudzenia, żeby przypadkiem nie zasnąć. Zawsze mogę powiedzieć, że robię go dla jakiegoś ślizgona, który chciał się dłużej pouczyć. Dzięki Merlinowi dzisiaj sobota, więc myślę, że będę w stanie się wyrobić z wszystkimi zaplanowanymi nielegalnymi produkcjami eliksirów.

Wzruszyłem ramionami, kopiąc liście. Przecież eliksir chroniący przed ogniem nie jest jakoś wybitnie trudny. Wybitnie może i nie, ale nadal trudny. Jak coś schrzanię istnieje możliwość, że zostanę podwieczorkiem jakiegoś miłego smoczka. W poniedziałek wracają do Bułgarii. Tak strasznie chciałbym zobaczyć je z bliska! Są fascynującymi stworzeniami. Teraz, kiedy wiem że mnie lubią (chociaż troszkę), nie jestem aż tak przerażony wizją zobaczenia ich jeszcze raz z odległości pięciu metrów.

Minąłem kolorowe domy czarodziejów, kierując się w kierunku apteki. Widząc okazję, wyciągnąłem papierosa wdychając pyszną używkę. Strasznie długo nie paliłem. Dobrze, że nie mam dziewczyny, która by się na mnie darła, że umrę na raka płuc. To by było okropne.

Nagle poczułem zapach pięknych kwiatowych perfum pachnących... Cho. Jak Cho.

- Hej Alex, gdzie idziesz?

Uśmiechnąłem się do krukonki wydmuchując na nią dym papierosowy.

- Po kilka składników do eliskiru.

- Może pójdziemy razem napić się czegoś gorącego? Strasznie dziś chłodno...

Spojrzałem na nią z niecnym uśmiechem. Sama się prosi żeby ją schrupać. Taka malutka i śliczna, w kremowym płaszczu. Jak Potter mógł myśleć, że podała mi amortencję? Zazdrosny głupek.

- Jasne. Czemu nie? Możesz zająć nam stolik. Przyjdę za dziesięć minut.

Krukonka kiwnęła głową, odchodząc w podskokach. Jej włosy falowały na delikatnym wietrze. Naprawdę ją lubię.
Wyrzuciłem resztki papierosa przed wejściem do małego, kremowego budynku ze strzelistym dachem. Przed apteką zawsze rosły rumianki, bez względu na porę roku. Uśmiechnąłem się na ich widok. Bardzo lubiłem tutaj przychodzić. Kiedy wszedłem, zauważył mnie właściciel apteki, Anton Forge. Starszy mężczyzna uśmiechnął się, zakładając biały fartuch.

- Witaj, Alex. Co cię do mnie sprowadza?

Moją uwagę natychmiast przykuł niebieski słój z zamarynowanymi łapkami pewnego stworzonka z niesamowitymi właściwościami.

- Czy te zgrabne odnóża nie należą może do gatunku Salamandry Brazylijskiej?

Czarodziej wypiął dumnie pierś, podkręcając siwiejący już wąs.

- W rzeczy samej, mój chłopcze. Bardzo trudno je rozróżnić. Ale tak, to one we własnej osobie! Nie masz pojęcia ile musiałem się nalatać, żeby je do mnie ściągnąć... Co podać?

Oparłem się o drewnianą ladę, przyglądając się tym wszystkim cudownym paczuszkom, słoiczkom i woreczkom. Czułem zapach wielu rzadkich ziół, które suszyły się nad kominkiem. Zawsze kiedy tutaj byłem, głupiałem jak pierwszoroczny w Miodowym Królestwie.

- Poprosiłbym o dwie średnie fiolki krwi salamandry oraz cztery kły węża. Tylko bez próchnicy, proszę.

Pan Forge sprawnie ważył oraz liczył magiczny towar. Miał równie płynne ruchy co Snape, a to nielada sztuka. Zapłaciłem dwa galeony i wziąłem papierową paczkę pod pachę. W drzwiach odwróciłem się do czarodzieja. Mam nadzieję, że nie zgłosi aurorom, że pewien małoletni syn śmierciożercy ma zamiar wytłuc pół Hogwartu.

- Chciałem jeszcze zapytać... czy może będzie Pan posiadał syrop z ciemiernika czarnego?

Mężczyzna podniósł brwi, przyglądając mi się podejrzliwie. Odchrząknąłem.

- Tak, wiem, że ten składnik jest najczęściej używany w bardzo silnych truciznach. Nie mam żadnych morderczych zamiarów... chciałem po prostu poeksperymentować...

Pan Forge uśmiechnął się pod nosem. Wyglądał jakby wierzył mi równie mocno co wróżbom z ciasteczek.

- Oczywiście. Po prostu uważaj żebyś nie eksperymentował zbyt często. Uwierz mi, nie chcesz żeby ci się to spodobało zbyt mocno.

Kiwnąłem głowa, chociaż miałem ochotę westchnąć i zawyć. Gdybym miał na nazwisko Potter, każdy głaskałby mnie po główce. Ale nazywam się Alexander Snape i tworzę jedynie zaawansowane trucizny, które testuję na małych kociakach i gryfonach. Moje rozmyślania przerwało oświadczenie mężczyzny.

- Myślę, że mógłbym je zdobyć na następny tydzień. Wolałabym żebyś przyszedł osobiście. Wysyłanie takich substancji do Hogwartu może być podejrzane.

- Oczywiście. Gdyby mógł mnie pan poinformować listownie o konkretnej dacie, byłbym wdzięczny.

Czarodziej uśmiechnął się podając mi ulotkę z listą jego najnowszych produktów.

- Nie ma problemu. Do zobaczenia niedługo.

- Do widzenia. - odparłem, lekko się kłaniając. Zauważyłem, że starsi czarodzieje czystej krwi po prostu kochają gdy im się kłania. Mam wrażenie, że magiczna społeczność jest sto lat za murzynami. Żeby tylko sto...

Cho czekała na mnie przy stoliku na którym stał bordowy wazon w szare kropki. Zdjąłem płaszcz, wieszając go na metalowym wieszaku. Uśmiechnąłem się do krukonki, kładąc pakunek na parapecie. Dziewczyna miała na sobie żółty sweter i mały naszyjnik w kształcie serca. Dobrze Alex, a więc to jest najlepszy moment, żeby spieprzyć sobie życie.

- Chciałem cię o coś zapytać.

Dziewczyna od razu zbystrzała, uśmiechając się naprawdę uroczo. Według mnie mało jest uroczych rzeczy na świecie, ale jej uśmiech zdecydowanie jest jednym z nich.

- Tak?

Przełknąłem ślinę. Dlaczego wszyscy dzielni, twardzi i niepokonani mężczyźni zachowują się tak przy słabszych istotach, które nawet nie są w stanie zrobić piętnastu pompek? Okej, okej, spokojnie, ja też nie dałbym rady, niech wam będzie!

- Może zechciałabyś, ty iść ze mną na ten bal? Bożonarodzeniowy, w sensie. Wiesz o co mi chodzi...

Tak bardzo ręce trzęsły mi się jedynie po zmieszaniu bimbru z whiskey i wciągnięciu mąki na raz.
Dziewczyna zatrzepotała rzęsami, patrząc na mnie zalotnie. Odrzuciła włosy, pochylając się w moją stronę.

- Już się bałam, że nie zapytasz. Oczywiście że tak!

Wypuściłem głośno powietrze, szczerząc się jak debil.

- Super! Uff cieszę się, że się zgodziłaś naprawdę. Bałem się że będę musiał tańczyć z Hagridem albo co gorsza z jego psem.

Krukonka parsknąła śmiechem.

- Och Alex, myślę że podobasz się wielu dziewczynom. Mi również.

Chyba spaliłem buraka.

- Masz ochotę na piwo kremowe?

- Jasne, możemy się napić.

Złożyliśmy zamówienie Madame Rosmercie, która patrzyła na nas jak na małżeństwo z szóstką dzieci i kredytem hipotecznym. Nie mówię że by mi się to nie podobało. No może bez tylu dzieci, proszę. Merlinie, Cho była po prostu przepiękna. Taka mądra...

- Co to? - zapytała wskazując na paczkę.

- Kamień księżycowy i Brodawkolep.

Czarownica spojrzała na mnie podejrzliwie, uśmiechając się kpiąco.

- Naprawdę wiem jak masz na nazwisko, Alex. Wiem też, że twój ojciec jest nauczycielem eliksirów i ma to wszystko w swoich zapasach.

Uśmiechnąłem się czarująco, chcąc odwrócić jej uwagę od moich niecnych planów. Jednak chyba zbyt wielu chłopaków patrzyło na nią w ten sposób, żeby to ją jakkolwiek ruszyło.

- Nie mogę cały czas zabierać mu jego składników. Robię tak wiele eliksirów, że w końcu się wkurzył.

Dziewczyna pokiwała głową, nie wierząc mi ani trochę.

- Nie jestem głupia, Alex. Ale niech ci będzie.

Rozmawialiśmy przez prawie dwie godziny. Nawet nie zauważyłem jak ten czas szybko zleciał. Rany, o mało nie zapomniałem o Draco, który czekał na mnie w Miodowym Królestwie! Już się nie mogę doczekać żeby wysłuchać marudzenia ślizgona na temat głupich dziewczyn i lojalności wobec kumpli... Merlinie, uchowaj.

##
Hej hej zobaczcie kochani wybiło nam już ponad 2k wyświetleń! Bardzo się cieszę i dziękuję wam za wszystkie pozytywne opinie, gwiazdki oraz komentarze ;*

Ostatnio zastanawiałam się nad wrzuceniem reklamy na grupę Wattpad Polska na fb ale nie ma mnie na niej... Może ktoś z was miałby chwilę i chciałby ją tam dla mnie umieścić? Byłabym bardzo wdzięczna :3
Buziaczki!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro