Rozdział 2
Dlaczego Alex Blake nie wstanie dzisiaj z łóżka?
Ponieważ jest chory? Dlatego, że przygniata go całe stadko gorących blondynek? A może został przez nie przywiązany do łóżka?
Nie?
Hmm... a co jeżeli... Nie, to niemożliwe. Dajcie mi chwilę. Czy to kartki? Cały stos kartek?
A jednak!
Alex Blake nie wstanie dzisiaj z łóżka, ponieważ został przygnieciony kilogramami głupich listów od głupiej szkoły. Po raz czwarty w tym tygodniu.
- Ja zaraz oszaleję! - wrzasnąłem, próbując przekopać się przez pieprzoną makulaturę.
- Gdybym to zbierał i oddawał do skupu, zostałbym milionerem. Od jutra Mark, będziemy cholernymi zbieraczami. Co Ty na to?
Blondwłosy nastolatek prychnął, próbując powstrzymać się przed śmiechem. Mi tam wcale nie było do śmiechu. Codziennie dostawałem całe stosy listów, których wcale nie chciałem.
Jednak, mimo to dałem radę ogarnąć moją piękną twarz i zejść na śniadanie. I tak te małe złamasy już pewnie wszystko wsunęły. Podwędziłem trochę jajecznicy i zimnej herbaty. Nie jadłem dużo i cóż, może i chciałbym nabrać tej no, masy mięśniowej, ale wolę grać na gitarze, niż sapać i dyszeć na siłowni. Laski kleją się do gitarzystów jak ja do lśniących wiosełek, więc byłem zadowolony.
Wszystko było raczej normalne, tak jak co dzień. Zaraz wezmę Gibsonka... chyba będę musiał nadać mu jakieś imię... Tak, więc wezmę Gibsonka i pójdziemy pograć w klubie mojego kumpla. Muszę się czasami zrelaksować. Był piątek, więc większość bachorów poszła do szkoły. Każdy z nas miał na karku kuratora, więc lepiej już dać spokój i chodzić do tej cudownej placówki. No chyba, że masz nowego Gibsonka.
W pełni wyluzowany zszedłem po schodach, nie myśląc o tym, że ta stara prukwa zacznie truć, ze względu na moje wagary. Moja ręka już drżała w drodze do słuchawek.
Kiedy ta baba skończyła kazanie, wypuściłem głośno powietrze, szybko przemykając do drzwi. Jednak jak zwykle nie miałem szczęścia. Otwierając drzwi, wpadłem na jakiegoś obłąkanego kolesia, który wyglądał jak ksiądz. Cały ubrany był na czarno (tego akurat nie potępiam, sam staję się powoli daltonistą) ale moje zdziwienie budził raczej fakt, że typ ubrał się w sukienkę. W dodatku miał trochę za długie włosy jak na jego wiek. Oczywiście czarne.
Mężczyzna spojrzał na mnie, podnosząc jedną brew, ale nie zwrócił się do mnie. Spojrzał na Brown.
- Witam, jestem nauczycielem w szkole dla wyjątkowo uzdolnionych. Jeden z Pani wychowanków zakwalifikował się do naszej placówki. Szukam Alexandra Blake'a.
Czułem jak mój żołądek zaplątuje się w maleńki, przerażony supełek. Kiedy ten oszołom powiedział, że jest nauczycielem, już wiedziałem, że zaraz zabierze moją duszę ze sobą. To musi być szkoła dla naprawdę niezłych świrów. Przecież nauczyciele ubierają się w sztruksowe spodnie z lat osiemdziesiątych i noszą brzydkie teczki, a nie suknie żałobne.
Brown spojrzała na mężczyznę tak, jak się patrzy na osobę chorą umysłowo. Jego czarne oczy wciąż były zimne i owinięte w mrok. Spojrzałem na kobietę, błagając w myślach najlepiej jak umiałem : "Proszę, ja nie chcę umierać tak młodo. Nie oddawaj mnie, przecież nie jestem takim łobuzem w gruncie rzeczy. Mam nowego Gibsonka, nawet nie zdążyłem się pochwalić Jimmy'emu."
W tym momencie kobieta dostrzegła szansę pozbycia się mnie. Błyskawicznie wskazała na mnie, z wrednym uśmieszkiem. Eh, tak to już jest kochani.
- To jest Alex Blake. Ale to raczej jakaś pomyłka. Chyba, że to szkoła dla niesubordynowanych, wstrętnych bachorów, którzy nie robią nic oprócz uprzykrzania mi życia. - powiedziała Brown z jawną niechęcią. Westchnąłem.
- Ten jeden raz muszę się zgodzić. To na pewno jakaś okropna pomyłka. Nigdy w życiu nie dostałem się do jakiejś opciacho... eee... specjalnej szkoły i nie skladałem papierów. Jak Boga kocham, kiblowałem trzy razy! To naprawdę nie mogę być ja. - zacząłem lamentować, mimo niewzruszonej postawy profesora. Ten tylko przez chwilę wyglądał jakby zjadł taczkę cytryn, popijając octem.
- Musimy porozmawiać na osobności. - powiedział mężczyzna niewzruszonym tonem. - Najlepiej w twoim pokoju. To ważne. - dodał, widząc moje wahanie. Ja to się potrafię wpakować, no nie ma co. Zawlokłem się po schodach na górę. Niech się ten nietoperz streszcza. Już i tak jestem spóźniony. Rzuciłem gitarę na łóżko, patrząc na mężczyznę jak na wroga publicznego.
Staliśmy naprzeciwko siebie, patrząc sobie w oczy. Ja z wyzwaniem i chyba lekką wściekłością, a mężczyzna z obojętnością, ale i odrobiną ciekawości i rozbawienia. Zobaczyłem, że nieznajomy ma bardzo podobne włosy do moich. No ale ja je myję. Aktualnie pofarbowałem je na ciemno zielono, więc czarne były tylko delikatne odrosty. W dodatku robiłem wszystko, żeby moje były rozwalone w nieładzie. No wiecie, taki zły chłopiec, który woli kupić misi kwiaty zamiast sobie grzebień.
- Możemy przejść do rzeczy? - zapytał facet, zaplatając dłonie na piersi. Wzruszyłem ramionami.
- Już i tak rozwaliłeś mi dzień, więc raczej wisi mi to. - odparłem, wciąż patrząc na kolesia z wyzwaniem.
- Bardzo się cieszę. - odparł tonem poważnego kuratora, który chce się bawić w glinę. Resztkami sił powstrzymałem się od westchnięcia.
^^^^^^
Rozejrzałem się po pokoju bachora. Był strasznie irytującym nastolatkiem, który myśli, że wie więcej niż potrafi zjeść. Na "jego" części ścian wisiały plakaty skromnie ubranych dziewczyn i gitar. Wszędzie były porozrzucane płyty i nuty. Na biurku stało radio i kilka skromnych książek. Myślał, że prędzej zje własną stopę, niż tutaj przyjdzie. Albus kiedyś doprowadzi go do obłędu. Nic nie poprawia humoru bardziej niż fakt, że jego przyjaciółka i jedyna kobieta, którą chciał poślubić miała jeszcze jednego bachora. W dodatku nie z Potter'em. Jak chłopak miał na nazwisko? Blake?
No nieźle Lily. Naprawdę potrafisz zaskakiwać nawet po śmierci. Czego jeszcze nie wiem?
Chłopak wyglądał na kogoś pokroju Jamesa Potter'a, o wiele bardziej niż Potter. Ekhm Harry.
Miał roztrzepaną fryzurę i farbowane włosy. Patrzył z buntem w oczach na co tylko mógł. Jednak nie wyglądał jak młodszy Potter. Był bardzo przystojny, nawet jeżeli rysy twarzy odziedziczył po Lily. Dłonie też miał inne. Był wyższy od Potter'a i raczej chudy, chociaż nie zagłodzony. Widziałem, że ma kolorowe soczewki. Czy również ma oczy Lily?
- Podobno pozbywałeś się wszystkich listów, więc musiałem spotkać się z Tobą wcześniej niż z resztą uczniów. Zostałeś przyjęty do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Tak, jesteś czarodziejem.
Chłopak roześmiał się, patrząc na mnie jak na skończonego idiotę. No tak, a czego miał się niby spodziewać?
- Ja nie mogę... że też chciało Ci się człowieku wysyłać te wszystkie listy. Czy ty naprawdę nie masz co robić? Nie jestem żadnym pieprzonym czarodziejem, a magia nie istnieje. Coś Ci się popie... pokićkało.
Dlaczego ci ludzie po prostu nie mogli grzecznie uwierzyć, że magia ISTNIEJE?
Machnąłem różdżką, zamieniając szafę w krowę i na odwrót.
Alex wydał z siebie dziewczęcy pisk, łapiąc się za włosy.
- O kuuuurde! Czy Ty jesteś normalny?! Co się stało, do cholery?! Machnąłeś sobie jakimś patyczkiem i bum!
Westchnąłem. Przy jedenastolatkach faktycznie ta praca wydaje się być o wiele łatwiejsza. Piętnastolatek będzie się teraz doszukiwał nie wiadomo czego.
- Po prostu użyłem magii. - powiedziałem, błagając Merlina żeby ten dzieciak przestał lamentować.
^^^^^^
Spojrzałem jeszcze raz na kolesia, zastanawiając się czego mu dosypali.
- No dobra, załóżmy... załóżmy że rzeczywiście magia istnieje. Ale niby dlaczego ja jestem tym całym eee... czarodziejem? Chyba nie ma jakiejś regułki na temat tego, że czarodzieje rodzą się tylko w lutym, jeżeli matka zje czerwone jabłko w przesilenie zimowe, recytując od tyłu hymn Rzeszy niemieckiej. Więc dlaczego? - zapytałem, będąc szczerze mówiąc bardzo zaciekawiony. W końcu widziałem krowę, nie da sie ukryć.
- Matka nie musi robić różnych dziwnych rzeczy, które wymyśli jakiś idiotyczny nastolatek. Wystarczy, że sama jest czarownicą.
- Łał, no nigdy bym na to nie wpadł. - mruknąłem pod nosem. Czy ten koleś naprawdę ma mnie za jakiegoś ograniczonego umysłowo?
- Oczywiście zdarzają się osoby, które są po prostu utalentowane, chociaż nie mają żadnych powiązań z czarodziejską społecznością i jest to dla nich ogromną niespodzianką. Akurat twoja matka była czarownicą.
Co?
- Co? Moja matka jest kretynką, ale na pewno nie czarownicą. - odpowiedziałem z nutą zawodu. Mężczyzna zmrużył oczy, przyglądając mi się.
- Jak ona się nazywa?
- Eee... Nathalie Spencer. Kiedyś wyszła i nie wróciła, a ja nie miałem zamiaru tkwić z tym starym oblechem.
Nauczyciel wyglądał na coraz bardziej rozgniewanego. Przechylił się w moją stronę.
- Chcesz mi powiedzieć, że Lily oddała Cię tej małej, cholernej idiotce? - zapytał mężczyzna spokojnie, ale widziałem, że w środku wręcz kipiał. Też tak czasami mam.
- Bez przesady. Nie wiadomo co się stał... co?! Jaka Lily? Co?! - wykrzyknąłem, czując, że zaraz fiknę.
- Chcesz mi powiedzieć, że Nathalie nie była moją matką? I że niby ty znałeś tą pseudo prawdziwą? Super, możesz spadać, bo nie wierzę w ani jedno twoje słowo. To jakieś żarty. Pa pa, miłego dnia życzę. - powiedziałem drżącym głosem, otwierając drzwi. Tak naprawdę to już cały dygotałem.
Kiedy mężczyzna wyszedł, zatrzasnąłem drzwi i rzuciłem się na łóżko, nie wiedząc czy płakać, czy płakać.
^^^^^
Nathalie Spencer. NATHALIE SPENCER.
Merlinie słodki. Kobieta była mugolaczką i dobrą koleżanką Lily, ale to nie znaczy, że umiała opiekować się dziećmi. W dodatku magicznymi. Była miła, ale i idiotyczna. Przynajmniej według Severusa.
Chociaż musiał przyznać, że dzięki temu nikt nie wpadł na pomysł gdzie to dziecko się podziało. Chociaż, czy Dumbledore wiedział? Nie znał szczegółów tej sytuacji. Dlaczego chłopak nie poszedł do Hogwartu wcześniej? Dlaczego Lily nie poprosiła o opiekę nad nim kogoś z ekhm, prawdziwych czarodziei? Choćby jego? Chociaż nie, nie, przecież był już śmierciożercą.
A teraz najważniejsze pytanie. Dlaczego Lily chciała pozbyć się dziecka?
Przecież była szczęśliwa z Potter'em. Nie odtrąciłby jej. Nawet gdyby to wcale nie było jego dziecko.
Severus stanął na środku drogi, czując, że pierwszy raz od długiego czasu, jest zszokowany.
Tak, to prawda, że pewna majowa noc była najwspanialszą nocą w całym jego życiu, ale... Przecież Lily by mu powiedziała. Ufał jej.
Ale czy ona ufała jemu?
Nie, nie, nie. Chłopak w żaden sposób nie był do niego podobny. Żaden. Bardziej przypominał Jamesa, od syna Jamesa. Musi poważnie porozmawiać z Albusem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro