Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12

Nadchodzi kilka spin i smuteczków Snape x Alex uprzedzam
Miłego!

- Turniej Trójmagiczny?

- Ale jesteś pewien?

- Co ty gadasz?

- Tak tak i śliwki na wierzbie.

- Powariowaliście wszyscy?

Te wszystkie głosy usypiały mnie. Uwielbiałem sie pojedynkować, ale ze Snape'm. Na obronie ten cep zawsze zadawał mi najtrudniejsze pytania i był serio koszmarny. A to niby mój ojczulek jest tym wstrętnym, tak?

Nagle usłyszałem jak ten kretyn ze szklanym jajcem zamiast oka, uderzył ręką w moją ławkę. Podskoczyłem obudzony.

- Jezu słodki, ale ma pan krzepę.

Auror spojrzał na mnie z krzywym uśmiechem.

- A żebyś wiedział. A teraz dobrze ci radzę chłopcze : nie ignoruj mnie.

Wzruszyłem ramionami. Jak koleś dalej tak będzie spinał dupę, to dostanie hemoroidów.

- Gdzieżbym śmiał.

Czarodziej chyba jeszcze bardziej się zdenerwował, bo częstotliwość stukania jego drewnianą nogą wzrosła. Przewróciłem oczami.

- To może pan Snape nam powie, jakie istnieją zaklęcia niewybaczalne.

Miałem ochotę ziewnąć.

- Avada Kedavra, Cruciatus oraz Imperius.

Nauczyciel uśmiechnął się przebiegle. Albo przynajmniej miał zamiar uzyskać taki efekt. Phi! Już ja bym mu pokazał jak to się robi. Jednak geny Snape'a, to geny Snape'a.

- Doskonale. Ciekawe od kogo się tego dowiedziałeś, co?

Zerknąłem na mężczyznę spod rzęs.

- W książkach jest wszystko.

Moody podniósł brwi na takie oświadczenie. Podszedł do mnie wolno.

- Chcesz mi powiedzieć, że czytałeś książki o czarnej magii?

Ten koleś tak bardzo chciał mnie wkopać. O co mu chodzi do cholery?
Uśmiechnąłem się słodko.

- Po prostu pomyślałem, że przyda mi się ten materiał na obronę. Dowiedziałem się tego przed lekcją i co z tego? - zapytałem głośno. Dzisiaj nauczyciel był bardziej irytujący niż zwykle. Czułem, że to ma związek z moim ojcem. W końcu aurorzy nie lubią się ze śmierciożercami. No ale przecież ja nie miałem na to wpływu.

- Ciekawe czy twój ojciec będzie z ciebie taki dumny, kiedy mu powiem co sobie czytasz po kątach.

Miałem tak ogromną ochotę wstać i wyjść po prostu. Draco spojrzał na mnie pokrzepiąco. Harry wyglądał jakby chciał coś powiedzieć.

- Powiedziałem już panu, że nie czytam książek o tematyce czarnomagicznej. Nie wiem do czego zmierza ta dyskusja.

Czarodziej spojrzał na mnie "kpiąco" ale zaczął iść w stronę tablicy.

- Nie pyskuj, tylko zajmij się lekcją. Skoro jesteś taki mądry to nie rozumiem dlaczego uczęszczasz na moje lekcje.

Mam dość.

- Przynajmniej w jednym się zgadzamy. - powiedziałem, wstając. Szybko się spakowałem, mimo zszokowanych spojrzeń moich kolegów. Malfoy złapał mnie za rękę.

- Co ty wyprawiasz? - szepnął. - Chyba nie zostawisz mnie samego z tym świrem?

Zręcznie uwolniłem sie z uścisku ślizgona. Też ci współczuję Draco, ale siema.

- Żegnam. - powiedziałem, zatrzaskując drzwi od klasy. Dopiero kiedy przeszedłem kawałek uświadomiłem sobie, że właśnie rzuciłem obronę. W październiku. Usiadłem pod ścianą, czując się beznadziejnie. Czy gdyby nie to, że ten oszołom nie znosi Snape'a wszystko byłoby okej? Przecież ja naprawdę byłem dobry z obrony!

Siedziałem dumając nad moim losem, kiedy zauważyłem tą dziwną dziewczynę z blond włosami. Nie chciałem żeby mnie zauważyła, bo zaraz zacznie wygadywać jakieś bzdury. Nie miałem na to zdrowia psychicznego. Szybko wyjąłem mój zaczęty esej z zaklęć, drapiąc się piórem po szyji. Może jak zobaczy, że jestem zajęty to da mi spokój.

- Cześć, to ty jesteś bratem Harry'ego?

No to by było na tyle jeżeli chodzi o spokój. Spojrzałem na dziewczynę po dłuższej chwili. Miała na sobie błyszczącą sukienkę i naszyjnik z korków od butelek. We włosach zauważyłem kilka piór.

- Wybacz, nie zauważyłem cię.

Czarownica uśmiechnęła się dziwnie.

- Zauważyłeś. Szybko wyjąłeś coś czym mogłeś się zająć, ale rozumiem jeżeli nie chcesz żebym ci przeszkadzała.

Poczułem się głupio. Chciałem tylko podumać nad moim beznadziejnym położeniem, no błagam!

- Nie, nie chodzi o ciebie. Właśnie rzuciłem lekcje obrony, więc nie miałem ochoty gadać z kimkolwiek.

Dziewczyna słuchała w skupieniu.

- Przykro mi. Chociaż ja też uważam, że z profesorem Moody'm jest coś nie tak. Jestem Luna. A ty Alex, zgadza się?

- Tak. Miło mi poznać.

O fuuu, czy próby Snape'a w wychowaniu mnie na kulturalnego młodzieńca dały jakieś efekty?

- Jesteś w Ravenclawie?

Luna skinęła głową. Po chwili usiadła obok mnie.

- A ty dlaczego nie jesteś na lekcji?

- Ktoś schował wszystkie moje książki. Myślałam, że przez tą godzinę dam radę je znaleźć. Jak widać bez skutku.

- Przykro mi. Może poszukamy ich razem?

Jakim trzeba być kretynem żeby tak robić? A ja myślałem że to ślizgoni są wredni! Dziewczyna uśmiechnęła się.

- Jeżeli chcesz.

Przez jakiś czas spacerowaliśmy razem po zamku, rozmawiając o wszystkim. Okazała się być bardzo interesującą osobą, nawet jeżeli trochę dziwną.

- Muszę już iść. Trzeba nakarmić kilka z moich zwierząt. - powiedziała dziewczyna, kiedy zbliżyliśmy się do dormitorium krukonów. Pożegnaliśmy się i w końcu stałem sam na korytarzu. Wyszedłem na zewnątrz, zapalając papierosa, w końcu i tak nie mieliśmy już żadnych lekcji. Ale mnie zdenerwował dzisiaj ten kretyn. Po jakimś czasie, uczniowie zaczęli wychodzić na dwór po skończonych zajęciach. Chciałem się od nich kawałek oddalić, ale w tym momencie nie zauważyłem, że w pobliżu McGonagall rozmawia ze Snape'm.

- Alexander, możesz mi z łaski swojej wytłumaczyć dlaczego palisz papierosy? - usłyszałem wściekły głos Mistrza Eliksirów. Zaciągnąłem się ostatni raz, po czym wyrzuciłem użwkę. Odwróciłem się do nauczycieli.

- Już nie. - odparłem, prezentując nieśmiertelną minę niewiniątka. McGonagall wyprostowała się jak struna i patrzyła to na Snape'a to na mnie. Nauczyciel obserwował mnie i no co tu mówić, nie był zadowolony. Przestałem się uśmiechać. Plan B : użalanie się nad swoją egzystencją. Chociaż to nawet nie było zaplanowane. Puściły mi nerwy.

- Byłem zdenerwowany, bo profesor Moody to kretyn, więc musiałem zapalić i tyle. Nic się nie stało.

Mistrz Eliksirów spojrzał na mnie podejrzliwie, mrużąc oczy. Wcale ale to wcale nie podobała mi się ta mina.

- Nie tobie oceniać czy nic się nie stało. Już rozmawialiśmy na ten temat. A teraz powiedz o co chodzi z Moodym.

Wzruszyłem ramionami. No, ciekawe co ja mam mu niby tłumaczyć!

- Jest idiotą i tyle.

- Alexander! - chuknęła czarownica.

- Więc zrezygnowałem z lekcji obrony.

- Co zrobiłeś?!

Łoł, nigdy nie słyszałem żeby Snape krzyczał. Nie wzruszyłem się tym za bardzo, chociaż może powinienem. Rozłożyłem ręce, nie wiedząc dlaczego mężczyzna nie rozumie angielskiego.

- Zrezygnowałem z obrony. Mam przeliterować?

Nauczyciel się wkurzył. Chwycił mnie za rękę, prowadząc do zamku. Szybki z niego agent.

- Skoro nie chcesz mi powiedzieć, to sam go zapytam dlaczego. Jeżeli okaże się, że po prostu jesteś bezczelnym, niewychowanym idiotą to nie chciałbym być w twojej skórze.

Bleblebleble...

- No jasne. - mruknąłem. Szkoda tylko, że cała szkoła musi patrzeć jak dostaję ochrzan.

- Hej Alex, co się stało? - zapytał Potter, podbiegając do mnie. Snape rzucił mu mordercze spojrzenie.

- Moody to idiota, a Sna... profesor Snape nie chciał w to uwierzyć, więc idzie osobiście sprawdzić.

- Nie bądź bezczelny! Wynocha Potter!

Gryfon uśmiechnął się pokrzepiająco, ale nie na wiele mi się to zdało. Kiedy doszliśmy do klasy obrony, Snape zastukał. Raz. Drugi. Trzeci.

- Chyba go nie ma. - powedziałem tonem, którym mówi się do trzylatka.
Nauczyciel odwrócił się do mnie. Chwilę na mnie patrzył.

- Dlaczego sam nie chcesz mi powiedzieć co się stało? - zapytał mężczyzna łagodnym głosem. Aż pomyślałem, że naprawdę się zmartwił. No ale do cholery, co ja mam mu powiedzieć? Że nauczyciel jest na mnie cięty z jego powodu? No ale dobrze, załatwmy to profesjonalnie.
Westchnąłem.

- Chodzi o to, że profesor Moody jest niesprawiedliwy. 

Mistrz Eliksirów nadal czekał.

- No bo się na mnie uwziął, a ja naprawdę niczego nie zrobiłem żeby miał ku temu powód.

Snape nadal się tylko gapił. No wysil umysł, w końcu jesteś cholernym profesorem! Nie każ mi tego mówić na głos, jak Boga kocham.

- Może tobie się tak wydaje.

- Wcale nie! - miałem ochotę tupnąć nogą. - Jakoś inni nauczyciele mnie lubią! - powiedziałem, gestykulując jak obłąkany. No ale przecież miałem rację! Nauczyciel złapał się za nasadę nosa.

- W takim razie o co chodzi?

- Oj no nie wiem. Może o to, że ty jesteś cholernym śmierciożercą, a on aurorem?! - krzyknąłem, tracąc cierpliwość. Nagle na korytarzu zrobiło się pusto i zapadła absolutna cisza.

Mężczyzna wyglądał jakby kalkulował czy bardziej opłaci mu się zatłuczenie najpierw mnie czy Moody'ego. Nie patrzył na mnie, tylko na jakiś nieokreślony punkt. Przez chwilę wyglądał jakby nie wiedział co powiedzieć. W końcu odwrócił się i poszedł. Przyznam, że odetchnąłem z ulgą. Może i byłem jego synem ale to nie znaczy, że nie wzbudzał we mnie lęku. Na szczęście chodziło tylko o jego śmierciożerczą działalność, więc miałem nadzieję, że kiedyś mi przejdzie. Kiedy dowiedziałem się że on faktycznie jest nim przeczytałem wiele artykułów i kilka książek na ten temat. Oczywiście to było okropne i okrutne. Trudno jest czuć się swobodnie przy kimś kto lubuje się w takim sporcie.

Stwierdziłem, że i tak nic na to nie poradzę. Będzie jak będzie. Chociaż to nie znaczy, że nie miałem ochoty się schlać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro