Rozdział 1
- Alex, Ty cholerny, arogancki idioto! Jeżeli zaraz nie ruszysz swojego żałosnego tyłka, oberwiesz własnym Gibsonem!
Jedyną inteligentną reakcją, na jaką było mnie stać na ostrym kacu, było niezgrabne rzucenie poduszką w natrętnego chłopaka. Jednak po chwili dotarło do mnie magiczne słowo "Gibson".
Sekundę później trzymałem nastolatka za kołnierz koszuli w kratę, potrząsając nim jak workiem ziemniaków. Szczerze mówiąc, łatwiej byłoby go porównać do worka ze zużytymi chusteczkami higienicznymi, które wciąż gromadzi mając permanentny katar.
- Nawet nie warz się przejść koło mojej nowiutkiej gitary, ty mały, idiotyczny kujonie z kompleksem wzrostu i wadą wymowy. Bez jedynek będziesz seplenił nie jak pięcio, ale jak trzylatka.
Mark nerwowo poprawił okulary, starając się wyglądać na groźnego. W gruncie rzeczy przewyższałem knypka o głowę. Tak, macie rację. W ośrodku wychowawczym dla zbuntowanych, młodocianych przestępców oraz przyszłych gangsterów, tudzież rozbójników i rzezimieszków, utknąłem w pokoju z największą ciotą w promieniu pięciu kilometrów. Właśnie taka odległość dzieliła nas od szkoły do której chodziła Nancy Forest. Nancy Forest była najbardziej obciachową i obłąkaną dziewczyną jaką widziałem, a naprawdę widziałem ich sporo. Mark był na drugim miejscu. Ratuje go fakt, że siedzi tu ze mną za bycie hakerem. Włamał się do pewnych miejsc. Miejsc, do których jeżeli się włamie, ląduje się właśnie tutaj, w naszym przytulnym ośrodku.
Puściłem chłopaka, który zatoczył się i potknął o laptopa. Strzepnąłem z ramienia niewidzialny kurz, spoglądając na białą linię, która dzieliła nasz pokój na dwie równe części. Na szczęście była nienaruszona.
- Nie denerwuj się tak, bo przegrzejesz się jak procesor z dziewięćdziesiątego ósmego. - zakpił Mark, poprawiając koszulę. Nie zdążyłem mu nawet przydzwonić, kiedy usłyszałem na dole odgłosy rozmów. Chyba miałem lekko przestraszo... eee... zdezorientowaną mine, bo ciota zaczął robić coś pożytecznego.
- Chciałem Ci powiedzieć, że będą przeszukiwać, ale Ty wolałeś marnować czas na pyskowanie. - powiedział przemądrzałym tonem, patrząc na mnie z zadowoleniem. Zaczynałem zgrzytać zębami.
- Ja Ci zaraz popyskuję, gagatku. - warknąłem, ale aktualnie miałem na głowie ważniejsze sprawy. Chwyciłem moje piękne prochy i orientując się które miejsce jest najlepsze, na szybciocha wszedłem do łazienki. Włożyłem moje reszteczki za kilka obluzowanych płytek i podkleiłem pod parapet. Powinno spokojnie wystarczyć. Wyszedłem z łazienki z uśmieszkiem. Usiadłem na łóżku przeglądając muzyczne gazety, kiedy weszło dwóch złamasów, wyrzucając nas z pokoju. Na korytarzu czterech goryli w ładnych mundurkach patrzyło na nas, jakbyśmy byli szesnastoletnimi dilerami z dwudziestoletnim stażem.
- Ej Alex, coś strasznie dzisiaj węszą te nasze pieski, no nie? - zawołał Andy z pokoju obok. Aktualnie chłopak miał granatowo czerwone włosy i palił papierosa. Miał na sobie skórzaną kurtkę z naszywkami Kiss i Guns 'N Roses. Był moim najlepszym kumplem w tej skończonej ruderze. Wyszczerzyłem się pod nosem, obserwując poczynania "służb mundurowych". Zostawiłem kilka niespodzianek w postaci zabłąkanych ciężkich i ostrych przedmiotów. Klej szybko schnący na klamce? Takie tam żarty.
- Niech się biorą do roboty. W tym państwie szerzy się bezprawie wśród młodzieży. - odparłem, kiwając głową. Chłopak zaśmiał się, najwyraźniej świetnie się bawiąc.
- Ej Ty, kolego! - zawołał Andy do łysego gościa. - Ilu jest potrzebnych policjantów do wkręcenia żarówki?
Kiedy w końcu po raz drugi w tym tygodniu niczego nie znaleziono w naszych pokojach, mogliśmy wrócić żeby posprzątać po rozgardiaszu jaki zafundowali nam nasi strażnicy prawa.
Mark nagle stanął w drzwiach jak wryty.
- Ale... ale... ale...
Westchnąłem, ciągnąc chłopaka za włosy. Kiedy już zamknąłem drzwi, zobaczyłem coś dziwnego. W naszym pokoju, w którym mamy kraty w oknach, na biurku siedziała śnieżno biała sowa bezczelnie się na mnie gapiąc.
Tak. Sowa.
I tak. Była bezczelna.
- Ej Ty, sowo! - powiedziałem do ptaka, machając przed nim dłonią. - Po kiego grzyba się tutaj pakowałaś, co? Jakim cudem w ogóle tutaj wleciałaś? Może gliny ją tutaj zostawiły jako szpiega. - ostatnie zdanie wyszeptałam, wpatrując się w złote oczy ptaka. Jednak ten po chwili zaskrzeczał, wyciągając w moją stronę nogę. Do której miał przyczepioną kartkę.
- O kurczę! Czy to jest list? - zapytałem, podskakując w miejscu. Mark patrzył na to wszystko z lekkim zdezorientowaniem. Wyciągnąłem dłoń w stronę ptaka, zagryzając warge. - No kici kici mały ptaszku, pokaż co tam masz?
Ten debil po mojej lewej parsknął śmiechem, widząc moje poczynania.
- Jeju Alex, nie wiedziałem, że masz zadatki na tresera dzikich sów. Czyli jednak nie jesteś skończony.
- Aaaaggghhh... zamknij się, kretynie. - sapnąłem, powoli zbliżając się do zwierzęcia. Ptak wyglądał jakby za chwilę miał przewrócić oczami i zamlaskać z nudów. Kiedy byłem bardzo blisko, szybkim ruchem chwyciłem kartkę, błyskawicznie ją odcinając. Sowa ani drgnęła. Po chwili jednak zamachała skrzydłami, zrzucając z biurka stos papierów Marka. Chłopak rzucił się, żeby je pozbierać. Zwierzę wzleciało w górę, czekając najwidoczniej aż otworzę drzwi.
- Wiesz, że jak Brown Cię złapie, to przerobi Cię na zgrabną poduszkę? - zapytałem uprzejmie, jednak ptak był bardzo uparty. - No dobra, ale nie mów potem, że nie ostrzegałem.
Po chwili zniknęła za drzwiami.
- Jakby co, to nie nasza sowa. - powiedziałem do frajera, siadając na łóżku. Trzymałem w ręku list. Był śmiesznie zaadresowany.
"Szanowny Pan Alexander Blake
Downstreet 12
Ośrodek Wychowawczy im. św. Tomasza
Prawa połowa pokoju numer 7 na pierwszym piętrze."
Prychnąłem. Chyba ktoś próbuje sobie pożartować. Może to wąglik? Rozerwałem kremową kopertę i wyciągnąłem z niej kartkę.
Uwierzcie lub nie, ale wiadomość o dostaniu się do Szkoły Magii i Czarodziejstwa, do której się nie aplikowało, a nawet nie skończyło jeszcze dotychczasowej ścieżki edukacji uważam za dość zabawne.
- Mark, wiesz może gdzie mogę kupić kociołek na przecenie? - zapytałem z ironią, nie oczekując sensownej odpowiedzi. Chłopak spojrzał na mnie jak na wariata.
- Nie słyszałem żeby dilerzy używali sów, ale chyba niezły masz towar z tego co widzę. - odpowiedział z przekąsem. Wzruszyłem ramionami, czując się naprawdę dziwnie. Bez namysłu wyrzuciłem list i kopertę do kosza, nie przejmując się tym zbytnio. Chociaż z tyłu głowy wciąż czaiło się pytanie, kto też mógł to wysłać, jednocześnie znając tak szczegółowe położenie mojej skromnej osoby? Andy na haju? Ale on pewnie nie umie poprawnie zaadresować koperty nawet jeżeli jest w pełni sprawny.
Położyłem się na łóżku, wyciągając zaczęty artykuł na temat najpraktyczniejszych wzmacniaczy. Przydałby się nowy piecyk mojemu Gibsonkowi, nawet jeżeli musiałbym tyrać na niego w budce z hot dogami przez całe wakacje. Wkrótce gazeta pochłonęła moją uwagę całkowicie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro