Rozdział 9
Opierałem się o zimną ścianę, obserwując tych wszystkich ludzi. Wyglądali trochę jak rój pszczół. Rozglądali się, sami nie do końca wiedząc za kim. Całowali się w oba policzki, przytulali i płakali. A ja siedziałem sobie na walizce, śmiejąc się z losu tych biednych nastolatków, gniecionych przez całą rodzinę. W świętym spokoju mogłem sam obserwować całe przedstawienie. Nawet nie próbowałem udawać, że czuję się tak jak reszta uczniów. W końcu mój ojciec był cholernym nauczycielem. Nawet gdybym chciał, to bym za nim nie tęsknił. Na pewno nie w roku szkolnym.
Miałem na twarzy świeżo przyklejony cwany uśmieszek, ale szczerze mówiąc, czułem jak na dnie moich wnętrzności formuje się strach. Przecież Harry Potter to miejscowa sława! W normalnym, mugolskim świecie był zwykłym cieniasem. Mam nadzieję, że to jednak inny Potter. Przecież to popularne nazwisko! Moją uwagę przyciągnęła grupa Rudych Ludzi i Hermiony. Czyli jednak kogoś znam! Wstałem i skierowałem się w stronę nastolatków.
- Cześć Hermiono. - powiedziałem, całując dziewczynę w policzek. Ta podskoczyła, oblewając się rumieńcem.
- O rany... cześć Alex. Poznaj Rona i Harry'ego.
Gryfoni odwrócili się, słysząc swoje imiona. Harry'ego? No, to wpadłem jak śliwka w kompot.
- Hej, Hermiono z kim rozmawiasz? Nie kojarzę cię raczej. - powiedział rudy chłopak, mrużąc oczy. Zakładam, że reszta marchewkowych czarodziei, których spotkałem na Pokątnej to jego rodzina. - Z jakiego jesteś domu?
- Jeszcze nie zostałem przydzielony. To będzie mój pierwszy rok. Przez ostatnie trzy lata mieszkałem w Ameryce. Alex Blake.
- Ron Weasley. Do jakiego domu chcesz trafić?
Wzruszyłem ramionami. Czy naprawdę to było dla nich takie ważne? Jak powiem, że do Slytherinu to mnie zleją na kwaśne jabłko? Wolałem nie sprawdzać.
- Na pewno nie do Gryyffindoru gdzie spotka albo głupich Weasleyów, albo Potter'a, który jest sławny tylko dlatego, że jego starzy nie żyją. - usłyszałem znudzony głos pewnego aroganckiego kretyna. Malfoy spojrzał na mnie krytycznie.
- Ładne rękawiczki, Alex. Ciekawe kto ci je wybierał? Ale te spodnie są porwane! Porwane! Wyglądasz, jakbyś chciał udawać, że jesteś z nokturnu ale jednocześnie stać cię na skórzane rękawiczki. Ciekawe jaki zawód trzeba uprawiać, żeby tak się nosić...
Ziewnąłem i odwróciłem się do wściekłych gryfonów. Szkoda, że ignorowanie głupich ludzi nie jest dyscypliną sportową. W końcu byłbym w czymś najlepszy.
- A więc to ty jesteś Harry Potter? - zapytałem mdłym głosem. Nie byłem przygotowany na tak nagłe spotkanie. Chociaż to jasne, że będzie jechał do Hogwartu pociągiem. Ugh, nie wiem czego ja się właściwie spodziewałem.
- Tak. To ja. - odparł, podając mi rękę lekko zdenerwowany. Nagle zmarszczył brwi. - Wiesz co, śmieszna sytuacja, kiedyś znałem Alex'a Blake'a.
Zakryłem oczy dłonią. Wybitnie, po prostu wybitnie się urządziłem. Żegnaj świecie, zapewne zaraz zostanę przeklęty w sześciu językach i moim jedynym towarzyszem niedoli zostanie ten przeokropny Malfoy.
- Oczywiście, że tak. Trudno mnie nie znać chodząc do mojej szkoły.
Nastolatek zesztywniał. No, mam ciepło.
- Ale faza! Znałeś Potter'a przed Hogwartem?! - krzyknął blondyn, wyglądając jakby zjadł worek kawy, popijając energolem. Wzruszyłem ramionami.
- Po prostu chodziliśmy do jednej szkoły, Malfoy. Nie gadaliśmy ze sobą.
- No bo nie miałem jak! - krzyknął chłopak, zaplatając ramiona na piersi. No tak, z głową w kiblu trudno jest się wymieniać ploteczkami.
- Ej no, to był Jimmy, okej? Nie wiedziałem, że jesteś czarodziejem!
Malfoy zmarszczył brwi, widocznie chciał dowiedzieć się czegoś szokującego na temat swojego wroga, a tutaj nic. Szybko zmienił taktykę, zapewne chcąc wycisnąć ze mnie więcej informacji, będąc ze mną sam na sam.
- Nieważne. Chodź do naszego przedziału, Alex.
- Frytki do tego? Nie, dzięki może mam ochotę usiąść z nimi? - rzuciłem, patrząc na ślizgona jak na głupka. Chłopak prychnął, niedbale machając ręką. Wskazał na gryfonów.
- To kretyni.
- Już to słyszałem. - warknąłem, czując, że nastolatek skutecznie zaczyna podnosić mi ciśnienie. Ten nagle się skrzywił, szybkim krokiem pokonując dzielącą nas odległość.
- Myślę, że twój ojciec nie byłby zadowolony, widząc cię z tymi pokrakami. - wysyczał blondyn, patrząc na mnie z chytrym uśmieszkiem. Miałem ochotę wrzasnąć z frustracji. Czego ten arystokratyczny dupek nie wie? Mlasnąłem, udając że jestem jebanym kwiatem lotosu, arką spokoju.
- Myślę, że mojego ojca mało to obchodzi. - odparłem odwracając się w stronę Potter'a i jego kumpli.
- Idziecie? - zapytałem, wchodząc do pociągu. Po chwili wrzuciłem walizkę na półkę i usiadłem naprzeciwko mojego brata. To było dziwne uczucie, serio. Co by tu nie mówić, mieliśmy kilka wspólnych cech. Wkrótce zauważyła to Ginny - młodsza siostra Rona.
- Hej Alex! Masz takie same oczy jak Harry! I nos!
- Nos raczej nie jest charakterystyczną cechą. Wiele osób ma małe, ładne noski. - powiedziałem puszczając oczko dziewczynie, głaszcząc się po pięknym organie. Harry parsknął.
- No chyba, że jesteś Snape'm. - powiedział, wyglądając przez okno. Miałem ochotę przez nie wyskoczyć.
- Mam nadzieję, że w tym roku zostanie nauczycielem Obrony tylko po to, żeby go coś wykończyło.
Mamuniu, oni będą mnie prosili o organy moich kochanych członków rodziny, żeby nosić je jako trofea wojenne. Nie sądziłem, że sytuacja jest aż tak zła.
- Ale co? - zapytałem, nie rozumiejąc co to za ploteczka. Potter rozsiadł się wygodnie i spojrzał na mnie leniwie.
- No wiesz Alex, Snape to skończony dupek. Faworyzuje ślizgonów i nienawidzi gryfonów. Jest niesprawiedliwy, stronniczy i wredny. Naprawdę drugiego takiego nie spotkasz. Zrozumiesz gdy go zobaczysz. Wiesz co jest najgorsze? On jest cholernym śmierciożercą.
Hermiona syknęła, nie wyglądając jakby zgadzała się ze słowami kolegi. Czyli, że co, tak naprawdę Snape nie jest miejscowym mordercą i oprawcą małych dzieci? No, już się zacząłem martwić.
- Harry, przestań. Snape jest profesorem, dyrektor nie pozwoliłby...
- Czekaj, co?
Mrugnąłem, czując się jakbym cofał taśmę, żeby wrócić do tego co powiedział Potter...
Snape jest śmierciożercą? Ale na razie wiem, że to ludzie Voldemorta. Tylko że Voldemort zamordował rodziców Harry'ego, w tym Lily.
Może to jakaś eee... specjalna formacja?
- Co, co? - zapytał Potter podejrzliwie. W sumie to wszyscy się na mnie gapili. Po chwili chłopak machnął ręką.
- Nieważne, nie powinienem od razu cię wobec niego wrogo nastawiać. Możesz przecież trafić do Slytherinu...
Ron prychnął, wyglądając jakby nie wierzył w to, że może gadać z przyszłym ślizgonem, jednocześnie nie wypruwając mu flaków.
Czułem, że mam mętlik w głowie. Zrobiło mi się niedobrze.
- Pójdę się przejść. - szepnąłem, prześlizgując się między gryfonami. Czułem na plecach ciekawskie spojrzenia, ale szybko zwiałem. Na korytarzu nikogo nie było, więc w spokoju usiadłem na podłodze, opierając głowę na dłoniach. Czy to prawda, że Snape jest prawdziwym śmierciożercą? Takim, który kogoś zabił dla bezsensownej idei? Kogoś, kto był bezbronny i zaskoczony? Tak po prostu dla zabawy? Czułem, że oddycham coraz szybciej.
- No i co? Twoi przyjaciele gryfoni pozbyli się ciebie, jak już dowiedzieli się kto jest twoim tatusiem?
"Odwal się, kretynie."
Tak bardzo chciałem to powiedzieć. Zamiast tego zdobyłem się jedynie na wzruszenie ramionami. Odwróciłem głowę, nie chcąc widzieć jego kpiącej miny. Ku mojemu zaskoczeniu chłopak usiadł obok, przez dłuższą chwilę nic nie mówiąc.
- Kim jest śmierciożerca? - zapytałem, ledwo dosłyszalnym szeptem. Chłopak drgnął, słysząc pytanie.
- Nie wiesz? - zapytał zaskoczony. Westchnąłem. Oczywiście, to czego byłem świadomy było praktycznie niczym.
- Gdybym wiedział, to bym nie pytał.
Ślizgon próbował zmienić pozycję ale był wyrażnie spięty. W końcu wziął się w garść i mi odpowiedział.
- No... to ludzie Czarnego Pana.
- Czarny Pan to Voldemort?
Nastolatek głośno przełknął ślinę. Dziwnie się zachowywał, jakby nie śmiał nawet źle się o nim przy mnie wypowiadać. Rany, w świecie mugoli każdy mówił co chciał o wszystkich politycznych poglądach, ale czy było wśród nich tak rasistowskie stronnictwo? Szczerze w to wątpię.
- Nie wymawiaj jego imienia! - wyszeptał chłopak, prawie piszcząc. - Mówimy o nim Sam - Wiesz - Kto.
Zaśmiałem się, widząc, że to nie był przemyślany ruch.
- To idiotyczne.
Chłopak zmrużył oczy. Wyglądał na bardzo poważnego. Coraz bardziej byłem zaciekawiony tym Volde coś tam, a najwyraźniej Malfoy brał go na serio.
- Nie będę z tobą o nim rozmawiał jeżeli będziesz go lekceważył. Wciąż mało wiesz o świecie czarodziei. Czarny Pan jest bardzo, ale to bardzo potężny. Potrafi dokonać niesamowitych rzeczy. Ale jest też niebezpieczny i okrut... nieważne. W każdym razie zabił wielu zdrajców krwi. Jego ideologia polega na tym, że chce pozbyć się brudnej krwi z naszego świata. No wiesz. Szlam - czyli mugolaków i charłaków - niemagicznych z czystokrwistych rodzin. Nie możemy dopuścić do naszego świata szlam, bo mieszając krew jest coraz mniej utalentowanych magicznie. A bez czarodziei nie ma magii! Wyobrażasz sobie żeby nie było magii?! To byłby koszmar!
Malfoy naprawdę wyglądał na przerażonego taką perspektywą. W pewnym sensie rozumiałem jego myślenie. No tak, przecież magia to cały jego świat. Gdyby ktoś mu ją zabrał, zapewne czułby się tak jak ja bez rąk.
Po chwili z jednego z przedziałów wyszedł starszy chłopak z niebieskim krawatem, marszcząc brwi na nasz widok. Przyglądał mi się dłużej niż bym chciał, ale minął nas bez słowa.
- No tak, ale przecież mugolaki nie mają wpływu na to czy są uzdolnieni, czy nie. To nie jest ich wina. A tym bardziej nie jest to powód do zabijania ich.
- A co mnie oni obchodzą?! Bez magii nie ma świata!
Wzruszyłem ramionami, widząc jak bardzo niedojrzały był Malfoy. Cóż, czystokrwisty księciunio powinien mieć chyba szersze horyzonty, co?
- Ale nie mamy na to wpływu.
Gdyby wzrok mógł zabijać, byłbym dzisiaj martwy siódmy raz.
- Nie zrozumiesz. - powiedział blondyn, opuszczając głowę. Przełknąłem ślinę.
- Eee... jak dobrze znasz ekhm, mojego ojca?
Chłopak spojrzał na mnie, unosząc brwi. Ciekawe czego zaraz się dowiem. Czuję się, jakbym od dwóch miesięcy co godzinę znajdował na swojej drodze ciasteczko z wróżbą.
- Jest moim ojcem chrzestnym. Nie mówił ci?
- Nie. - odpowiedziałem kwaśno. Chyba wiem naprawdę za mało. Mieć za chrześniaka takiego bałwana... - A czy wiesz... eee...
Malfoy patrzył na mnie podejrzliwie, zapewne już się domyślił o co chciałem zapytać. Oczywiście. No i na co mi ta oklumencja?
- Czy on jest z Nim?
- No tak. - odpowiedziałem z chrypą. Czułem, że moje gardło to wiór. Ślizgon spojrzał na mnie z pewnym rodzajem eee... litości? Współczucia?
- Tak. Jest śmierciożercą. W pełnym tego słowa znaczeniu. Jest bardzo ważny w szeregach Czarnego Pana. Nie łudź się, to nie pomoże.
Nastolatek położył mi dłoń na ramieniu. Miałem wrażenie, że parzy. Czułem się jakbym dostał potężny zastrzyk adrenaliny. Nie wiedziałem co mam o tym wszystkim myśleć, to było zbyt dziwne.
- Wiem co to znaczy. Mój ojciec też. Ale Malfoyowie trzymają się razem.
Chciałem wrzeszczeć. Tak się składa, że twoja matka żyje kretynie i nie została zamordowana przez szefa twojego ojca. A twój brat nie jest Wybrańcem. Jesteś jedynakiem ze stertą forsy i tyle! Strzepnąłem dłoń ślizgona, trochę za mocno.
W tym momencie dla polepszenia efektu zjawił się Potter.
- Hej Alex, wszystko w porządku?
Ja chrzanię! Witam w moim świecie niezręcznych sytuacji. Odwróciłem się do ślizgona.
- Sorry, ale jestem zdenerwowany. Muszę sobie to wszystko poukładać. I zrozum, że znam go dwa miesiące! Dwa miesiące! To nie jest dla mnie łatwe. - powiedziałem, próbując się uspokoić i nie zrazić do siebie pierwszego dnia połowy Hogwartu. - Ale dzięki za pomoc. Wiele mi wyjaśniłeś.
Chłopak delikatnie się uśmiechnął. Dobrze, chyba nie ma zamiaru mnie zabić we śnie. Byłoby bardzo sympatycznie.
- Nie ma sprawy. Jakbyś miał jakieś pytania, postaram się pomóc. - odparł odwracając się i znikając w jednym z przedziałów. Potter spojrzał na mnie lekko zdezorientowany.
- Gadałeś z Malfoy'em?
- Tak. Przypadkiem na siebie wpadliśmy, a miałem parę pytań dotyczących angielskich czarodziei.
- Rozumiem. Gramy w szachy. Dołączysz?
Uśmiechnąłem się, wstając. Jeszcze wszystko poukładam.
- Jasne.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro