Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

Siedziałem ze Snape'm u tego dyrektora, jak mu tam, Dumbledore. Tak więc siedziałem i opychałem się do oporu ptasim mleczkiem.

- Myślę, że przy dziewięciu godzinach nauki dziennie, może dziesięciu, jakoś wyciągniemy chłopaka. - stwierdził Snape, przyglądając mi się z pewną pasją. Cały czas odwzajemniałem spojrzenie, bawiąc się w pojedynek na groźne spojrzenia. Do jasnej ciasnej, jaki ja byłem głupi! Słyszeliście o legilimencji?

Zakrztusiłem się.

- Dzie... dziewiiiięć?

- No chyba, że dostaniesz w międzyczasie cukrzycy. - mruknął Snape, kierując spojrznie na dyrektora. - Myślę, że powinniśmy zrobić badanie krwi.

- Też tak sądzę, Severusie.

- Co?!

- No już Blake nie pękaj. Troszkę krwi i przynajmniej nie będę głodował. - powiedział Snape kpiąco zaplatając dłonie na piersi. Przeżegnałem się w myślach. Kto by pomyślał, że z mężczyzny jest taki szalony żartowniś?

Dyrektor wstał z uśmiechem.

- No dobrze. Severusie, możecie już iść do Poppy. Przekazałem jej wiadomość.

Snape skinął głową i po chwili znowu byliśmy na korytarzu. Po chwili wpadliśmy na starszą czarownicę, ale tym razem towarzyszył jej jakiś śmieszny karzełek, czymś bardzo zaaferowany. Ale on śmieszny jest, rety! Snape szturchnął mnie łokciem w żebra.

- Nie gap się. - syknął.

- Wcale się nie gapię, tylko...

- O Severusie, znowu się spotykamy!

Czułem jak Mistrz Eliksirów w środku więdnie. Szkoda chłopaka, jeszcze ma całe życie przed sobą.

- Minerwo, naprawdę nie mam teraz czasu...

Czarownica wyglądała, jakby mroczny chłód nauczyciela nie zrobił na niej najmniejszego wrażenia.

- No to chociaż powiedz nam, jak się ten młodzieniec nazywa! Strasznie mi kogoś przypomina...

- To Alexander Blake. - odparł jadowitym głosem mężczyzna, próbując zabić kobietę spojrzeniem. Hej, ja tutaj nadal jestem! Cóż, mogę udawać, że wcale nie, jednak wolałbym...

Czarownica zamyśliła się na chwilę.

- No dobrze, a jego matka? Naprawdę nie mogę pozbyć się jakiegoś dziwnego wrażenia...

- Zapytaj dyrektora. Ja nic nie wiem. Idziemy, Blake.

Posłusznie podreptałem za czarodziejem. Ale cwany, ja bym już dawno wymiękł pod naciskiem czarownicy. Wyglądała na upartą jak mało kto.

- Czy ta kobieta znała moją matkę?

- Tak. Uczy transmutacji. - odparł Snape, roztargnionym głosem. Odchrząknąłem.

- To znaczy, że może mi o niej coś opowiedzieć?

Nauczyciel stanął przed drzwiami szpitala, czy co to tam było. Również się zatrzymałem, czekając co też z siebie mężczyzna wydusi w odpowiedzi na moje porażające pytanie.

- Ja znałem ją o wiele lepiej. Wiem o niej więcej.

Najwięcej.

Nie odpowiedziałem widząc, że czarodziej przez moment walczy sam ze sobą. Po chwili weszliśmy do dużej sali, gdzie było mnóstwo łóżek. Przy biurku siedziała kobieta, która na nasz widok od razu wstała i zaczęła przynosić różne fiolki.

- Witam, kochaneczku. Jak się nazywasz?

- Alex Blake. - mruknąłem, chcąc stąd jak najszybciej zwiać. Czarownica uśmiechnęła się, każąc mi usiąść na krześle. Myślałem, że przyniesie igłę, ale zamiast tego po prostu "ukłuła mnie" w palec zaklęciem. Kiedy kropelka zaczęła spływać wzdłuż fiolki, krew nagle zaczęła się mnożyć. Interesujące...

Zerknąłem na Snape'a, który uważnie śledził cały proces. W końcu wyjął z kieszeni mały słoiczek. Nie zauważyłem żeby dostał go od dyrektora czy kogokolwiek, więc pewnie miał go już od jakiegoś czasu. Czarownica odkręciła pokrywkę i wsypała do mojej krwi jakiś błękitny proszek. Kiedy substancja przybrała brzoskwiniowy kolor, czarodzieje wytrzeszczyli oczy w szoku. Snape wyglądał jakby miał za chwilę wyskoczyć ze skóry i stanąć obok.

- Eee... co się stało? - szepnąłem, zastanawiając się co może być nie tak.

- Pójdę powiadomić dyrektora, a ty może z nim porozmawiaj, Severusie. - powiedziała zszokowana kobieta, dalej niczego mi nie wyjaśniając. Co jest, czy nagle stałem się niewidzialny?

- Nie będę z nim rozmawiał. - warknął nauczyciel, rzucając mi hmm... trochę spłoszone spojrzenie.

- O co do jasnej cholery chodzi?! - krzyknąłem, wstając. - Przecież dotyczy to bezpośrednio mnie! To moja krew. I tak będę musiał się dowiedzieć!

Nikt na mnie nie patrzył. Snape na jedną straszną chwilę wyglądał, jakby się skurczył. Usiadł cieżko na krześle i schował twarz w dłoniach. Czarownica przez moment się wahała, ale w końcu zniknęła w kominku. Po chwili nauczyciel wstał z furią w oczach.

- Jak mogła... - wykrztusił, wpatrując się w ścianę, jakby myślał, że runie pod jego spojrzeniem. W końcu jakby z wielkim wysiłkiem, spojrzał na mnie z goryczą, po czym z hukiem wyszedł, trzaskając drzwiami. Gdzieś tam z tyłu głowy czułem co to wszystko znaczy, jednak wiele lat temu powiedziałem sobie stanowczo : Alex, kretynie zrozum, że twój ojciec po prostu nie istnieje.

Zawsze wiedziałem, że ten stary pierdziel, który mieszkał z Nathalie, nie był, nie jest i nie będzie moim ojcem. Szczerze mówiąc, nigdy nie rozmawiałem z nią o tym. A tym bardziej z nim. Nigdy, przenigdy nie nazwał mnie synem. Ale z drugiej strony, nie opowiadał o moim "domniemanym" ojcu. Nigdy nie wytykał tego Nathalie. Nie czułem do tej popieprzonej pary żadnych głębszych uczuć. Kiedy miałem okazję, zręcznie dałem nogę.

Po prostu mój ojciec nie istniał. Moja fałszywa matka nigdy nie powiedziała : "Jesteś taki sam jak ten dupek, który mnie porzucił" albo "Skończysz tak jak twój ojciec." Żadnego ojca nie było. Z drugiej strony jego grobu, zdjęcia czy rachunku za drinki też nie. Moje nazwisko wzięło się nie wiadomo skąd. Byłem Blake i tyle. Zwiałem z domu zbyt wcześnie, żeby w ogóle się nad tym wszystkim zastanawiać.

Czułem się strasznie przygnieciony tą sytuacją. A może niekoniecznie Snape jest moim ojcem, tylko na przykład krewnym? To by było o wiele lepsze...
Moje rozmyślania przerwało wejście do sali dyrektora i tej starszej czarownicy. Czarodziej tym razem się nie uśmiechał.

- Alex, to jest profesor McGonagall. Zaprowadzi cię do twojego pokoju i wszystko wytłumaczy.

Uśmiechnąłem się kpiąco. Dobrze wiem jak się robi dzieci, staruszku.

- Wolałbym porozmawiać z profesorem Snape'm... - odparłem, ale zanim dyrektor zdążył coś powiedzieć dodałem - ...ale oczywiście mam tutaj mało do gadania.

- Na razie sam musi porozmawiać ze mną. Oczywiście z tobą również, ale na razie musi... ochłonąć.

Wzruszyłem ramionami i poszedłem za starszą kobietą. Trochę mnie przerażała, ale wyglądała dość w porządku. Sam nie wiem co mam o niej myśleć.

- Rozumiem Blake, że już sam się wszystkiego domyśliłeś?

Włożyłem ręcę do kieszeni, wiedząc, że moja mina jest bardzo, ale to bardzo niezręczna.

- Taa. Te całe : twoja matka była taka słodka, idealna i w ogóle bogini. - odparłem wzdychając. Po chwili doszliśmy do gabinetu czarownicy. W środku był idealny porządek i czuć było wszechobecny spokój. Pomieszczenie było urządzone w kolorach stonowanych - głównie brąz i bordowy. Kobieta usiadła za biurkiem i kazała jakiemuś obleśnemu stworkowi przynieść herbaty.

- No dobrze, Alex. Może i myślimy o tym samym, ale dla jasności : Severus Snape jest twoim ojcem.

Wzruszyłem ramionami, czując się jak u szkolnej psycholog. Bardziej interesowały mnie ruchome obrazy, które na tą przerażającą wieść zaczęły szeptać i nerwowo się rozglądać.

- Rozumiem, że nic nie wiesz o Severusie.

- Taa.

- No dobrze, a kto jest twoją matką? - zapytała czarownica, chociaż wbrew pozorom wyglądała jakby bardzo chciała żebym nie odpowiadał.

- Jakaś Lily? - zapytałem, czując się kapitalnie głupio. Kobieta zachłysnęła się i złapała się za głowę. To raczej nie wróżyło niczego dobrego.

- O Wielki Merlinie.

- Co? - zapytałem, krzywiąc się. Wszyscy tutaj wiedzą o mnie więcej, niż ja sam. Nagle ciszę przerwał trzask i ten cudaczek podał herbatę. Wolałbym Whiskey.

Kobieta wzięła łyk i w końcu dała radę się uspokoić. Położyła dłonie na kolanach, patrząc na mnie otwarcie.

- Powiedz mi co wiesz o Harry'm Potterze.

Na chwilę uniosłem brew, nie będąc pewnym czy może mam omamy. Kobieta skacze z tematu na temat, nie ma co. Jeżeli tak samo wyglądają jej lekcje, to już wiem, że obleję rok. Kilka razy.

- Nic.

Chociaż... u nas w szkole był chłopak, który nazywał się Harry Potter. Tak mi się wydaje. Pamiętam raz jak Jimmy włożył jego głowę do sracza. Strasznie go nie znosił, nie wiem czemu. Nie pamiętam go dobrze, bo parę lat temu gdzieś go przenieśli.
Ale ten mały czarnowłosy okularnik nie mógł być czarodziejem!

Przez następne trzy godziny słuchałem opowieści o dzieciaku z fartem, który nie odróżniając różdżki od gryzaka pokonał największego czarnoksiężnika naszych czasów.

A wiecie co usłyszałem na końcu?

- Harry Potter jest synem Lily Evans.

- Tej Lily?

- Tak. Mam nadzieję, że się polubicie. Harry przyciąga do siebie przygody i kłopoty. - powiedziała, uśmiechając się delikatnie. Nagle spoważniała, widocznie chcąc coś dodać.

- Jeszcze jedno, Alex. Uprzedzam Cię, że profesor Snape nie znosi Harry'ego i z wzajemnością.

Wzruszyłem ramionami. Ta dwójka i ich uczucia aktualnie obchodzą mnie równie mocno co zeszłoroczny śnieg.

- To raczej głupie. A w ogóle to mało mnie to obchodzi. Nie będę ignorował jednego, żeby zrobić przyjemność drugiemu. I tak nie znam ich jeszcze, więc nie mam za dużo na ten temat do powiedzenia. Ale dziękuję pani za wszystkie informacje i za to, że mnie pani uprzedziła.

Czarownica skinęła głową uprzejmie, wstając. Właściwie to jest w porządku. Chyba się rozchorowałem, skoro stwierdziłem, że jakiś nauczyciel nie zasługuje na wieczność w piekle.

- Proszę bardzo. Mam nadzieję, że jestem w stanie odpowiedzieć na inne twoje pytania, jeżeli się takie znajdą. Ale teraz chodźmy na obiad. Na pewno jesteś głodny.

W Wielkiej Sali, jak to nazwała McGonagall, było tylko czterech nauczycieli. Czarownica uprzedziła mnie żebym nie mówił nikomu kim są moi rodzice. Ustaliliśmy, że jestem dalekim kuzynem Potterów z Ameryki. W ten sposób nikt nie będzie pytał dlaczego trzymam właśnie z nim. Mam przynajmniej nadzieję, że tak właśnie będzie.

Dorośli przez cały czas mi się przyglądali. No dobra, może wyglądałem dziwnie, ale to nie znaczy, że muszą się tak na mnie bezczelnie gapić.
Po obiedzie McGonagall dała mi ten fajny eliksir Snape'a, który pomaga w przyswajaniu wiedzy. Zrobiła mi długi wykład na temat transmutacji z pierwszego działu w podręczniku. Właśnie na tym polega różnica. Normalnie w ciągu jednego dnia przerabia się jeden, może dwa tematy. Ja robiłem na raz jeden dział, czyli jakieś sześć, siedem tematów. Wiecie co jest najlepsze? Nie dość, że to było naprawdę ciekawe, to wieczorem wszystko pamiętałem! Mimo że pierwszy raz w ogóle słyszałem o transmutacji, to wszystko czego się dzisiaj dowiedziałem było dla mnie jasne i logiczne. Ten eliksir był naprawdę niesamowity!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro