Rozdział 56
Wrzucam dzisiaj rozdział bo jest zbyt nudny, we wtorek kolejny 🐧
- Cholera Alex, ale z ciebie miękka faja. Dopiero co dostałeś na gwiazdkę starego. Zachłanni jesteśmy, co?
Właśnie popijałem sobie wesoło eliksir, który może jakimś cudem pomoże mi rozluźnić moje biedne mięśnie. Miałem ochotę położyć się i zasnąć, obojętnie gdzie. Wszystko bolało mnie tak, jakbym przebiegł maraton. A co dziwniejsze, zawsze po crucjatusie miałem nieziemską ochotę na sezamki. Aktualnie na podłodze leżał cały stos papierków po tym niebiańskim wytworze, a ja rozmyślałem nad pewną sprawą, która nie dawała mi żyć. Myślałem o Narcyzie Malfoy. Co prawda nie czułem do kobiety mięty, w żadnym razie ale cholera, było w niej coś takiego...
Och dobra, nie oszukujmy się. Alexander Snape, najmłodszy oficer Czarnego Pana w historii, chce do mamusi. Merlinie, ale żenuwa.
Westchnąłem chowając twarz w poduszce. Cholera, mimo wszystko ciekawiło mnie to. Czy jeżeli, załóżmy czysto hipotetycznie, Snape i Lily... Ale przecież ona spiknęła się z Potter'em. Hmm... Potter nie ściana, tak? Rany, czy ja planuję morderstwo gościa, który od dawna gryzie piach?
Dość tego, Alex. Po prostu idź do Snape'a i opowiedz mu o swoim ciekawym życiu. Na pewno interesuje go to jak Wariatrix okazała się być Blackiem z jajami.
Wstałem czując, że sufit nie jest w tym punkcie w którym powinien być. Odetchnąłem głęboko, błagając grawitację o litość. W końcu poziom podłogi się unormował i mogłem udać się na ploteczki do mojego kochanego tatusia.
Trafiłem w drzwi za drugim razem, mimo dudniącego bólu głowy. Czując si jakbym przeżywał trzy kace na raz, przebujałem się do laboratorium.
- Rozumiem, że możesz nie chcieć ze mną gadać, ale tak się składa, że tym razem chodzi o Black'a.
Snape właśnie sprzątał po warzeniu eliksirów dla skrzydła szpitalnego. Nauczyciel był koszmarnie obrażony po tym jak próbowałem dowiedzieć się co takiego zobaczył Potter w jego wspomnieniach. Ale teraz to nie było ważne. Wiedziałem, że list który dostałem w Trzech Miotłach od Rowle'a zawierał informację na temat tego kiedy odbędzie się moja inicjacja. Na szczęście Voldemort wiedział, że go nie przeczytałem. W przeciwnym wypadku byłoby bardzo, ale to bardzo niewesoło.
Właśnie dlatego miałem zamiar wykorzystać kompetencje mojego ojca do pokazania tej dziwie, gdzie jej miejsce.
Słysząc nazwisko znienawidzonego czarodzieja Snape zmrużył oczy i jego ruchy wydawały mi się wolniejsze.
- Potrzebuję szczegółów.
Oparłem się nonszalancko o framugę, już nie mogąc się doczekać furii Mistrza Eliksirów.
- Byłem w Trzech Miotłach z chłopakami, kiedy w łazience wpadłem na Rowle'a. Przekazał mi list i się ulotnił. Chciałem wyjść na salę, ale w tym momencie wpadł Black i zaczął drzeć twarz żebym natychmiast mu wyśpiewał co też Czarny Pan do mnie napisał. Oczywiście odmówiłem, więc ten wariat się na mnie rzucił i zaczęliśmy się lać po mordach. To znaczy szarpać. W pewnym momencie dostał w swoje łapy list, więc w panice użyłem Incendio. To tyle.
- Hmm... ogranicz swoje słownictwo. Co dalej?
- Eee... No...
- Tak?
Zagryzłem nerwowo wargę, w środku dusząc się ze śmiechu. Ciekawe czy Bellunia dała radę sama się odczarować. Jeżeli tak, to chciałbym tam wtedy być, żeby zobaczyć jak próbuje niepostrzeżenie wymknąć się z męskiej toalety. Szybko zerknąłem na nauczyciela rejestrując fakt, iż ten wyglądał na bardzo zaciekawionego przebiegiem całej akcji.
- Właściwie to spetryfikowałem go i zamknąłem w kiblu.
- Hmm... Bardzo pomysłowo. Napisałeś mu może ma czole jakieś brzydkie słowo?
- Eee... Nie? A powinienem?
- Gdybyś nie był w Slytherinie, odjąłbym ci punkty za zmarnowanie tak wybornej okazji.
Uśmiechnąłem się. Chyba jednak posiadanie zdeprawowanego ojca - śmierciożercę ma swoje plusy.
- Po co Czarny Pan cię wezwał?
- Och, to nie jest teraz ważne. Nie uwierzysz do czego zmierzam.
Snape westchnął, jednak momentalnie zesztywniał rzucając mi podejrzliwe spojrzenie. Podszedł wolnym krokiem i ujął moją dłoń przyglądając się jej, jakby była jakimś interesującym składnikiem eliskiru.
- Eee... Co ty...
- Cicho siedź. - mruknął nauczyciel, opuszkami placów jeżdżąc po skórze w miejscu gdzie widać było moje żyły. Westchnąłem, czując się jak u lekarza.
- Mam powiedzieć "aaaaa", doktorze Snape? - zapytałem znudzony wiedząc, że mężczyzna za chwilę zacznie ględzić na temat po crucjatusowych obrażeniach.
- Czy Czarny Pan podał ci jakiś eliksir?
- Tak, nie wiem co to było. Wypiłem z whiskey. A co? Błagam, powiedz że to była hera w płynie.
Snape spojrzał na mnie jakbym na stypie opowiedział żart o seksie.
- Nie. I nie jest to nic groźnego. Chyba.
Jeżeli mój ojciec mówi "chyba", to znaczy że jest źle, bo skoro on nie jest pewien to nikt nie będzie. Czyli kiepściutko.
Tym sposobem nasza rozmowa o kochanej Belli została po raz kolejny przesunięta na dalszy plan.
- Nie rozumiem. Przecież Czarny Pan nie miał powodów podawać ci jakąkolwiek substancje, ukrywając przed nami czym ona właściwie jest. No cóż, pobiorę trochę twojej krwi i zobaczymy czym właściwie cię nafaszerowano.
W milczeniu wzruszyłem ramionami. Zastanawiałem się kiedy zauważę skutki działania eliksiru. Na prawdę bałem się, że nagle stanie się coś nieprzewidywalnego... O nie. Mam nadzieję, że w żaden sposób nie stracę przytomności. Wtedy każdy mógłby dokładnie obejrzeć moje ręce i znaleźć Mroczny Znak. Na samą myśl zrobiło mi się zimno z przerażenia.
Dopiero uczucie wbijającej się igły nad tatuażem obudziło mnie z zamyślenia. Jak zahipnotyzowany obserwowałem krew, która powoli spływała do podłużnej fiolki.
- Coś się stało Alex? Zbladłeś. - powiedział Snape szybkim ruchem wyciągając igłę.
- Eee... Że co? Nie. - szepnąłem głosem przejechanej żaby. Odchrząknąłem widząc niedowierzanie nauczyciela. Muszę wyglądać wiarygodnie, żeby nie wsadził mnie znowu do wyrka.
- Po prostu zapomniałem, że Harry chciał ze mną gadać. - mruknąłem wiedząc, że dzisiaj jest ostatni dzień kiedy to Potter miał mi opowiedzieć o wspomnieniach Snape'a. Nie odpuszczę tak łatwo.
- Muszę lecieć. - powiedziałem zakładając szatę.
- Czy Czarny Pan kazał ci nosić naszyjnik, który od niego dostałeś?
Zmarszczyłem brwi będąc zaskoczony tym pytaniem. Prawie zapomniałem o własności samego Salazara Slytherina!
- Nie. Po prostu go sobie posiadam. Nie noszę go, bo mógłby przyciągnąć zbyt wiele uwagi.
Snape skinął głową układając na półkach puste fiolki. Ostatnio mężczyzna wydawał mi się być strasznie zmęczony. Byłem ciekaw czym było to spowodowane, bo do egzaminów było jeszcze daleko, jednak czarodziej na pewno by mi nie powiedział.
Wyszedłem z laboratorium z natłokiem myśli. Gdzie też może się ukrywać Potter? Sprawdźmy w ich czerwonej wieży. Udałem się do wschodniego skrzydła wolnym krokiem. Co jakiś czas ziewałem i nawet myślałem o tym żeby dać sobie spokój i iść do łóżka. Nagle wpadłem na jakieś żółte, szczebioczące stworzenie.
- Alex! Wiesz co się stało?! Właśnie Harry i Draco pojedynkują się obok klasy od zaklęć! - krzyknęła Debora, ciągnąc mnie za rękę. W międzyczasie dała mi głośnego buziaka w policzek, aż się uśmiechnąłem. Rany, dziewczyny mają takie ciepłe dłonie.
- Świetnie, właśnie szukałem tego nieposkromionego lwa. - rzuciłem, próbując nadążyć za nastolatką. Po chwili byliśmy na miejscu zbrodni. Dwaj nastolatkowie zacięcie starali się wyeliminować nawzajem z gry. Chociaż jak dla mnie wyglądało to zbyt chaotycznie i nieprofesjonalnie.
- Draco, trzymaj łokcie bliżej ciała! Potter do cholery, ten nadgarstek to żart! Co ty, masz Prakinsona?!
Słysząc moje słowa nastolatkowie odwrócili się w moją stronę zirytowani.
- Nie prosiłem cię o pomoc! - krzyknęli razem co było naprawdę dziwne. Spojrzeli po sobie zniesmaczeni tym, że chociaż raz w życiu się w czymś zgadzali, ale po chwili znowu mierzyli w siebie różdżkami. Zakryłem twarz dłońmi coraz lepiej rozumiejąc humor mojego ojca, który musi zmagać się z tym, że non stop tłumaczy tym kretynom coś co jest logiczne i spójne, a oni wciąż powtarzają błędy.
- Co to ma znaczyć?! Natychmiast ma być spokój!
Nagle korytarz opustoszał a na miejscu pojedynku został Potter, Malfoy, ja i Debbie. Cóż, mimo mojego optymistycznego podejścia do życia śmiem twierdzić, iż jesteśmy w dupie.
- Potter! Znowu łamiesz zasady! Nie myśl, że nie poniesiesz konsekwencji! Panie Malfoy, proszę opowiedzieć co się właściwie stało. - dodała Umbridge już słodziutkim jak cukier w cukrze głosikiem. Przewróciłem oczami czując, że ta kobieta była o wiele gorsza niż cholerni dementorzy. Oczywiście Draco powiedział, że cała wina spada na Harry'ego, a ja przyszedłem zbyt późno żeby cokolwiek stwierdzić. Poza tym nie będę się wtrącał, są dla mnie równie ważni, więc niech rozstrzygają swoje problemy między sobą.
Tym sposobem Harry powlókł się na szlaban z różową ropuchą a nasza trójka udała się w stronę lochów. W pewnym momencie pociągnąłem pozostałą dwójkę w stronę łazienki Jęczącej Marty. Użyłem Muffiato nie chcąc żeby ktokolwiek mógł nas podsłuchać. Draco i Debora widzieli, że chcę powiedzieć im coś ważnego a ja coraz bardziej żałowałem tej decyzji. Przełknąłem ślinę zamykając oczy.
- Mam Znak.
- Co? - zapytał zduszonym głosem ślizgon. Otworzyłem oczy widząc zmartwioną Debbie. Dziewczyna chwyciła mnie za rękę, chcąc jakkolwiek dodać mi otuchy.
- Na gacie Merlina, pokaż mi go. - szepnął chłopak, wyglądając jakby jednocześnie pragnął go zobaczyć ale też się tego bał. Podwinąłem rękaw koszuli czując, że policzki mnie palą. Debora delikatnie się odsunęła, a Draco przejechał po nim palcem. Przysunął się do niego tak blisko, że czułem jego oddech na skórze. Gwałtownie zrobiłem krok do tyłu i zakryłem tatuaż.
- Tylko nikomu nie mówcie. - powiedziałem chaotycznie, nie chcąc żeby wiadomość o tym, że zostałem śmierciożercą rozeszła się po szkole. Nie miałbym życia.
- Alex, wiemy że to nie są żarty. Z resztą ja też pewnie niedługo zostanę naznaczony... Na pewno nie jest ci łatwo. - odparł Draco wyglądając na bardzo poważnego i poruszonego. Odetchnąłem z ulgą. Sam nie wiem jakiej reakcji oczekiwałem od blondyna. Debbie nie odzywała się, tylko cały czas trzymała mnie za rękę. Przez chwilę panowała między nami cisza, jednak nagle usłyszeliśmy głośne kaszlenie i przekleństwa.
- Co za kutas... Jebany, zafajdany, kur...wa. Co się gapicie, kretyni?! - zapytał Rosier, opierając się jedną ręką o drzwi kabiny. Wyglądał lepiej niż podczas naszej wizyty u Voldemorta, jednak dalej leciała mu krew z nosa i ust.
- Cameron, wszystko w po...
- A jak ci się wydaje, Malfoy?! Czuję się kurwa świetnie!
- Idźcie, ja z nim porozmawiam. - rzuciłem, popychając nastolatków w stronę drzwi. Kiedy wyszli krukon rzucił mi zdegustowane spojrzenie.
- Ja tutaj dalej jestem, frajerze. Pierdolony piesek Voldemorta. Nie potrzebuję z tobą rozmawiać. Nie zgrywaj psychologa, bo sam jesteś nieźle popaprany. - powiedział chłopak spluwając na podłogę. Patrzyłem na to, jak ten zawsze pewny siebie przystojniak krztusi się własną krwią. Nie czułem złości na to jak mnie nazwał, chciałem jedynie żeby powiedział mi dlaczego właściwie Czarny Pan go ukarał.
- Pozwól sobie pomóc.
- N - nie ch - chcę twojej pomocy! To wszystko twoja wina! - wrzasnął chłopak rozpaczliwie, popychając mnie na ścianę. Zacisnąłem szczękę wiedząc, że ostra odzywka na nic mi się w tym momencie nie przyda. Chwyciłem krukona za nadgarstki odsuwając go od siebie.
- Starałem się przekonać Czarnego Pana, żeby nie był dla ciebie brutalny. Przykro mi jeżeli mi się nie powiodło, ale proszę, musisz wiedzieć, że naprawdę chciałem jak najlepiej.
Rosier odepchnął mnie, odchodząc kawałek dalej. Odwrócił się do mnie plecami patrząc na jakiś nieokreślony punkt.
- Nie chodzi o to. Wyzwoliłeś z Azkabanu śmierciożerców. Mojego ojca. To on nakablował na mnie temu psycholowi.
Uniosłem brwi nie mogąc uwierzyć, że czarodzieje aż tak mocno siebie nienawidzili. Oczywiście, wszyscy słyszeli o zgrzytach między nimi, jednak nie sądziłem, że to zaszło tak daleko. Położyłem dłoń na ramieniu chłopaka i ku mojemu zdziwieniu tamten nie wyrwał jej ze stawem. Odchrząknąłem nie ufając mojemu głosowi.
- Czy mógłbym wiedzieć co tak rozgniewało Czarnego Pana? - zapytałem cicho nie chcąc żeby moje zwłoki wylądowały na ścianie.
Przez chwilę nastolatek nie odpowiadał aż w końcu zaczął się śmiać. Nie wiedziałem jak mam zareagować, więc po prostu się odsunąłem. Krukon odwrócił się do mnie twarzą z kpiącym uśmiechem na buźce. Poklepał mnie po ramieniu, dalej utrzymując swoją irytującą minę.
- Oj, nie chcesz wiedzieć Snape, uwierz mi... Nie chcesz. - odparł spokojnie nastolatek odchodząc w stronę drzwi. Mogłem tylko obserwować jego plecy i słuchać idiotycznego śmiechu, będąc kompletnie nieświadomym tego co się stało.
////
Wiem że to ściek, który niczego nie wnosi ale czasami trzeba go wcisnąć, sory miśki 😣
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro