Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 36

Czułem się dziwnie od piętnastu minut mając dookoła siebie taki sam widok. Czy ze mną jest coś nie tak, czy na całej ulicy Privet Drive są identyczne domy? Czy ludzie nie mają wyobraźni, czy to ja już ześwirowałem? Potrząsnąłem głową czując, że pasuję tutaj jak pięść do nosa.

Nigdy tutaj nie byłem ponieważ co druga osoba, która mieszka w tej okolicy, jest gotowa poszczuć mnie swoim białym pudlem z kilkoma nagrodami za najpiękniejsze pazury. Wszystko wyglądało tutaj przerażająco idealnie. Miałem wrażenie, że nawet chodnik jest ode mnie czystszy.

Po drodze minęły mnie tylko trzy kobiety z dziećmi, z czego wszyscy patrzyli na mnie jak na główny powód katastrofy w elektrowni w Czarnobylu. Jedna z nich nawet tłumaczyła swojemu bachorowi, bezczelnie się na mnie gapiąc, że palenie papierosów jest bardzo szkodliwe i grzeczni chłopcy nigdy tego nie robią. A ja skończę w piekle.

W końcu znerwicowany i gotowy zalać to wszystko benzyną i podpalić, trafiłem pod dom z numerem czwartym.
Doskonale widziałem, że krewni Harry'ego to zjebusy. Jego kuzyn - Dudley był chyba najszerszym nastolatkiem jakiego widziałem na żywo. Zapukałem, odsuwając się kawałek na wypadek, gdyby jeden z Dydleyów zechciał się na mnie rzucić bez zapowiedzi.

Drzwi otworzył mi spasiony mężczyzna na oko czterdziestoletni. Podniosłem brew, mając ochotę śmiać się bez opamiętania.

- Ja do Harry'ego. - powiedziałem, rzucając okiem na wnętrze domu. Wszystko idealne.

- Potter tu nie mieszka! - krzyknął Vernon, chcąc zatrzasnąć przed moją twarzą drzwi. W ostatniej chwili zdążyłem powstrzymać mężczyznę, wkładając but między drzwi a framugę. Wyciągnąłem różdżkę, machając nią przed twarzą Vernona. Ten momentalnie zbladł.

- Powiedziałem, że przyszedłem do Harry'ego, a nie do Potter'a. Miło, że jest w domu. - odparłem, popychając mugola do środka. Zamknąłem drzwi, ale nadal nie schowałem różdżki.

- D - dobrze wiem, że n - nie możesz używać czarów p - poza szkołą. - wysapał Dursley, przyciskając się do ściany. Podniosłem brew.

- A kto powiedział, że chodzę do szkoły? - zapytałem całkiem poważnie. W końcu nie wyglądałem na kogoś kto ukończył uniwersytet. Mugol spojrzał na mnie podejrzliwie, ale nic nie powiedział.

Wtedy z kuchni wyjrzała pani Dursley a zaraz za nią nieśmiało wychynął Harry z ziemniakiem w jednej ręce a obieraczką w drugiej. Chłopak wyszczerzył się na mój widok i mało brakowało a zacząłby piszczeć. Po chwili poczułem jak Potter miażdży mi żebra. Uśmiechnąłem się lekko, czując zapach brata. Cieszyłem się, że jest cały i ta gadzia morda nic mu nie zrobiła. Teoretycznie.

Dursley odchrząknął i już miał coś powiedzieć kiedy zwabiony rozmową pojawił się jego syn. Wyszczerzyłem się na jego widok.

- Jak miło cię widzieć, Dudley. - powiedziałem głosem ociekającym cukrem. Na mój widok pisnął i szybko wbiegł po schodach na górę, nie pojawiając się więcej. Wzruszyłem ramionami. Kiedyś zirytował mnie na tyle, że odwinąłem mu bardzo brzydki kawał. Nie zadziera się z moimi przyjaciółmi, bo potem można mieć do czynienia ze mną.
Potter spojrzał na mnie podejrzliwie ale w gruncie rzeczy wyglądał na zadowolonego.

- Kim ty właściwie jesteś, chłopcze? Nikt cię tutaj nie zapraszał!

Och. Widzę, że pan Dursley odzyskał swoją pewność siebie. Powoli odwróciłem się do niego, zaplatając ręce na piersi.

- Myślę, że pana urocza żona może wiedzieć.

Kobieta wytrzeszczyła się, przez co jej końska twarz wyglądała jeszcze bardziej absurdalnie niż przed chwilą.

- Jesteś Snape'm, prawda? - zapytała szeptem, wolno cofając się w głąb kuchni.

- Dokładnie synem Severusa. Ach i bratem Harry'ego. - dodałem beztroskim tonem, który wyraźnie wyprowadził pana Dursleya z równowagi.

- Bratem?! To niemożliwe!

- Podważasz moje istnienie? - zapytałem, chwytając się za serce. - Nieważne. Jak ładnie poprosisz to może twoja żona ci wytłumaczy, a może nie. Byłem pewien, że facet w twoim wieku wie jak się robi dzieci. Na tą chwilę idziemy z Harry'm na spacer. - powiedziałem, chwytając gryfona za rękę i wypychając za drzwi. Nastolatek wyglądał na przerażonego.

- Co ty wyprawiasz?! Jak wrócę to będę miał przechlapane! - wyszeptał wściekły chłopak. Nie zwracając uwagi na lamentowanie czarodzieja, szybko skręciłem z nim w jedną z mniej uczęszczanych uliczek między blokami. Jakimś cudem wydostaliśmy się z Privet Drive, co było dla mnie ogromną ulgą. Nie wiedziałem, że dla Potter'a również.

Oparłem się o wilgotny mur budynku, przyglądając się chłopakowi. Był wyraźnie zmęczony i niewyspany. Garbił się i chwilami szybko mrugał oczami, jakby chciał się rozbudzić. Przez chwilę żaden z nas się nie odzywał. W końcu Potter spojrzał na mnie z dziwnym uśmiechem. Zaczął się histerycznie śmiać. Zgiął się w pół śmiejąc się tak koszmarnie, że bałem się, że oszalał. Patrzyłem na to szeroko otwartymi oczami, nie wiedząc co robić. W końcu chwyciłem chłopaka za ramię.

- Harry, dobrze się czujesz? Harry!

Nastolatek osunął się po ścianie, chowając twarz w dłoniach.

- Bałem się, że Voldemort cię zabił. - wyszeptał tak cicho, że nie byłem pewien czy dobrze usłyszałem. Usiadłem obok chłopaka, wyciągając fajki.

- Było blisko. - rzuciłem z papierosem w zębach. Odgłos odpalania zapalniczki był głośniejszy niż zazwyczaj. Dopiero po trzeciej próbie udało mi się uzyskać płomień. Tak bardzo drżały mi ręce, chociaż głos miałem beztroski. Jak zawsze. Wypuściłem obłok dymu, rozluźniając się nieco.

- Kiedy zniknąłeś przenieśliśmy się z innymi śmierciożercami do siedziby Czarnego Pana. Był naprawdę wściekły. Nie proś mnie o szczegóły, ale możesz sobie wyobrazić, że chciał żebym z nim współpracował.

Splunąłem, czując się głupio za to, że użyłem tak słodkiego stwierdzenia.

- Zostaniesz śmierciożercą? - zapytał gryfon w końcu podnosząc na mnie wzrok. Obracałem między palcami papierosa, nie wiedząc co powiedzieć.

- Nie chcę tego. Merlinie, dałbym wszystko żeby nie musieć mu służyć. Myślę jednak, że okoliczności nie są sprzyjające. - powiedziałem cicho, czując się jak zwierzę w pułapce. Dlaczego nie mogę sam wybrać co chcę robić? Dlaczego jestem zmuszony zostać kimś okrutnym i wiernym największej gnidzie naszych czasów?

- A co na to Snape?

Spojrzałem na chłopaka, czując się zmęczony. A jakie to ma znaczenie? Voldemort i tak zrobi co mu się będzie podobało. Wzruszyłem ramionami.

- Musi być posłuszny Czarnemu Panu. Przecież ma Znak. Nie ma nic do powiedzenia w tej kwestii.

- Aha. Nie wiem jak mógłbym ci pomóc. - szepnął gryfon, wpatrując się w swoje dłonie.

- Zabij Voldemorta i po kłopocie. - mruknąłem, odpalając kolejnego papierosa. - Pokłóciłem się ze Snape'm. Powiedziałem, że to dobrze że Lily mu o mnie nie powiedziała. - skrzywiłem się. Od kiedy to ja się tak komuś zwierzałem? Harry spojrzał na mnie z przerażeniem.

- Musi naprawdę cię kochać skoro dalej jesteś żywy. - powiedział ,uśmiechając się nerwowo. - A tak serio to myślę, że powinieneś go przeprosić, czy coś. Obydwaj wiemy, że lepiej mieć rodzica niż go nie mieć.

Czułem się okropnie. Z jednej strony dalej byłem wściekły na tego tłustowłosego dupka, ale z drugiej trochę tęskniłem. Troszkę, ale jednak. Potrząsnąłem głową, nie chcąc o tym teraz myśleć. Będę się martwić później.

- A co u ciebie, Harry?

Chłopak wzruszył ramionami, przygryzając wargę.

- Jak zawsze. Nic ciekawego.

Spojrzałem na nastolatka, który wyglądał jakby wakacje były jego największym koszmarem, zaraz po Voldemorcie.
Nie było mi dane zapytać czy właściwie nie chciałby zwiać ze mną gdzieś w cholerę, ponieważ z za rogu wyszedł jakiś chłopak, który zdecydowanie wyglądał na czarodzieja.

Miał piaskowe włosy sięgające za uszy i przedziałek, przez co wyglądał jakby urwał się z jakiegoś przedwojennego filmu, wyraźnie zarysowane kości policzkowe i piwne oczy. Poruszał się z gracją, swobodnie przekładając różdżkę z ręki do ręki. Pomyślałem, że nie jest to postawa tak przyjazna jakbym chciał, ale wolałem nie kusić losu. Wstałem, powoli wyciągając kolejnego papierosa. Merlinie, jak tak dalej pójdzie to jeszcze się uzależnie! Nieznajomy spojrzał na mnie zdegustowanym wzrokiem.

- No naprawdę, nie sądziłem, że twój ojciec pozwala ci na tak mugolskie rozrywki.

Ocho. Czyżby trafił nam się kolejny czystokrwisty palant?

- A kto powiedział, że mi pozwala? - zapytałem, uśmiechając się do czarodzieja kpiąco. - Z kim mam przyjemność?

Chłopak spojrzał na mnie z chłodnym rozbawieniem.

- Cameron Rosier.

Podniosłem brwi. A co takiego może chcieć ode mnie taki wspaniały arystokrata? Merlinie.

- No więc? - zapytałem, czując się znudzony. Niech wali o co chodzi i po sprawie.
Chłopak spojrzał to na Potter'a to na mnie. Podszedł powoli bliżej i nagle obrócił się, przystawiając różdżkę do szyi Harry'ego. Chłopak szarpnął się, ale Rosier trzymał go mocno. Czułem jak krew mi się zagotowała w żyłach, ale uśmiechnąłem się, jedynie obserwując Camerona. Aż mu trochę współczuję. Przewróciłem oczami, ziewając.

- Musisz mi pomóc. - powiedział Rosier przez zaciśnięte zęby. Myślę, że pomoc temu debilowi była ostatnia na mojej liście rzeczy do zrobienia. Za to na pierwszym było rąbnięcie jegomościa w mordę.

- No nie wiem. - powiedziałem beztrosko. Schyliłem się żeby zawiązać sznurówkę, ale kiedy kucnąłem wystrzeliłem do przodu, chwytając Rosiera za kostki. Przewróciłem się razem z nim i Potter'em, ale że Cameron był wyraźnie zaskoczony zdołałem na nim usiąść i unieruchomić. Czarodziej patrzył na mnie zszokowany.

- No i co dalej jesteś taki mądry? Hm? Jak mogę ci pomóc? Jeszcze jakieś życzenia? Jestem do usług.

Chłopak zawarczał, szarpiąc się. Nie tak szybko złociutki.

- Tak. Możesz ze mnie zejść, bo moja koszula za trzysta dolców się przetrze.

- Słuchaj, jeszcze słowo a przetrę twoją cenną buźkę. Na ile byś ją wycenił?

Chłopak zaśmiał się histerycznie, ale po chwili znowu był poważny aż do przesady.

- Słuchaj, to naprawdę ważne.

Wiedziałem że kontakt, a tym bardziej dobry z Rosierami był bardzo opłacalny. Mimo że ojca chłopaka zapuszkowali, nie wpłynęło to mocno na status jego rodziny. Dalej byli bardzo szanowani i obłędnie bogaci. Camerona mijałem parę razy w Hogwarcie. Chłopak był zbyt dumny żeby samemu zawrzeć z kimś przyjaźń. W dodatku trafił do Ravenclawu a nie Slytherinu, więc jeżeli jego ojciec kiedykolwiek wyjdzie, to da mu pewnie niezłą nauczkę. Evan był fanatykiem i wszyscy o tym wiedzieli.

- Dla mnie na tą chwilę ważne jest to, że zaatakowałeś mojego brata, dupku. - powiedziałem, wzmacniając swój uchwyt na nadgarstkach krukona. Chłopak skrzywił się zniecierpliwiony.

- Myślę że pewna informacja bardzo cię zainteresuje. W dodatku zapewne nie byłeś dość bystry żeby zauważyć, że od pewnego czasu cię śledziłem. No to jak, Snape?

#
Czy jak podzieliłam tekst w ten sposób to lepiej się wam czyta? Mogę poprawić resztę rozdziałów jeżeli tak.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro