Rozdział 3
- Severusie, niestety nie wiem kto jest ojcem Alex'a. Wczoraj dostałem list czasowy w którym była fiolka ze wspomnieniami. Obejrzałem je i dowiedziałem się o istnieniu chłopca. Dopiero wczoraj jego papiery pojawiły się w Ministerswie. Wysyłając Cię do niego, miałem nadzieję, że zostaniesz kimś, komu zaufa i coś o sobie opowie.
Zabawne. Raczej nie był pierwszą osobą, do której pierwszoroczni puchoni biegli się wypłakać.
- Przynajmniej wiemy pod czyją był opieką. Niestety, to cała nasza wiedza na jego temat.
Myślał, że dowie się czegoś więcej. Chociaż, zawsze to coś. Lily wysłała list czasowy. Sprytne.
- We wspomnieniach powiedziała, że nie jest on synem Jamesa. Nie dlatego musiała go ukryć, ale jednocześnie nie podała powodu.
- Ciekawe...
- Myślę, że będziemy musieli znaleźć Nathalie i poważnie z nią porozmawiać. - powiedział dyrektor, gładząc brodę.
- Bardzo zainteresował mnie ten chłopak. Jakie zrobił na tobie wrażenie Severusie?
Drgnął, słysząc pytanie. Jakie on zrobił na nim wrażenie? Czy ten staruch chce go w coś wrobić? Nie, nie ma mowy.
- Cóż... Bardziej przypomina mi Pottera, niż jego prawdziwy syn. Zachowuje się buntowniczo i arogancko... ale jednak jest w nim coś, co jest kompletnym przeciwieństwem Jamesa... Jest to coś znajomego, ale nie mam pojęcia co...
Dumbledore uśmiechnął się, niby dobrotliwe, a jednak...
- Sevrusie, możesz mi powiedzieć ilu znasz mężczyzn, którzy mogliby być potencjalnym ojcem Alex'a? - zapytał łagodnym głosem. Snape po raz drugi miał ochotę wyskoczyć ze skóry. Czuł się jak dzieciak, który coś przeskrobał i tylko czekał, aż padnie kluczowe pytanie o jego udział.
- Cóż. Black to raczej nie mógł być, nie zrobiłby tego Potter'owi. Lupin? Muchy by nie skrzywdził, a co dopiero swojego najlepszego przyjaciela. Nie mam więcej pomysłów, dyrektorze. Może poznała kogoś, o kim nie wiemy. - powiedział, uśmiechając kwaśno. Dyrektor rzucił mu spojrzenie, które zapowiada zazwyczaj jakąś katastrofę i dramatyczne rozwiązania, które ani razu nie przypadły mu do gustu.
- Severusie, muszę Cię o to zapytać. Czy uważasz, że Alex mógłby być twoim synem?
Kiedy czarodziej zaczął mówić, Snape w myślach wciąż powtarzał : "Nie kończ tego zdania, nie kończ tego zdania, nie..."
Głośno wypuścił powietrze, będąc dość mocno przytłoczony tym zdaniem. Czuł się winny, nie wiedzieć dlaczego. Odpowiedź była jedna.
- Tak. Przez chwilę tak myślałem.
Albus przestał gładzić brodę i teraz w zamyśleniu przyglądał się nauczycielowi. Jak go drażniło to przeszywające spojrzenie!
- Ale to przecież niemożliwe! Lily nie miała powodów, żeby mi o tym nie mówić! - krzyknął sfrustrowany, wstając. Zaczął nerwowo chodzić po gabinecie, zastanawiając się dlaczego zawsze musi pakować się w tak koszmarne sytuacje. Dumbledore wciąż uważnie go obserwował.
- Severusie, obydwoje dobrze wiemy, że jesteś śmierciożercą. Posiadanie dziecka z mugolaczką byłoby dla niego wyrokiem śmierci. To jest bardzo mocny powód, żeby Cię o tym nie informować.
Nie, to wcale nie był mocny powód, zachowanie gryfonki było kompletnie irracjonalne! Snape stracił cierpliwość.
- Chcesz mi powiedzieć, że Lily ukryła moje dziecko, fatygując się żeby wysłać Ci list czasowy kiedy dzieciak miałby iść do piątej klasy, ale w razie jej śmierci do mnie już nie?! - krzyknął, czując się naprawdę strasznie. Wziął głęboki wdech, chcąc sie uspokoić. Och dobra, darujmy to sobie. Był ekstremalnie wściekły.
- To jakiś głupi żart! Jeżeli nie zrobimy badań krwi nic nie jest pewne!
Dyrektor pokiwał głową. Tak, tak, zgadzasz się tylko dlatego, że i tak zrobię co będziesz chciał, jak zwykle, oczywiście.
- W rzeczy samej, Severusie. Miałem nadzieję, że to powiesz. Musimy mieć pewność.
Snape usiadł naprzeciwko dyrektora, czując się kompletnie wykończony. Myśl racjonalnie, nic nie jest pewne.
- Mógłbyś iść z Alex'em jutro na Pokątną, czy poprosić Minerwę? - zapytał dyrektor, patrząc na niego ze współczuciem. Westchnął, czując się coraz gorzej.
- Nie, myślę, że dam radę. Nie mogę przed nim uciekać.
Albus znowu się uśmiechnął. Jeszcze więcej uśmiechów i miłości. Merlinie, niech chociaż zacznie padać, bo dostanie przeciążenia od tylu pozytywnych uczuć.
- Bardzo dobrze, mój chłopcze. Gdyby jednak okazał się twoim synem, postaram Ci we wszystkim pomóc. Chłopiec ma już piętnaście lat, więc część okresu buntu ma już za sobą...
Snape zaśmiał się, słysząc to absurdalne zdanie. Nie był pewien co właściwie w tym momencie było bardziej absurdalne. To stwierdzenie czy jego śmiech.
"Już i tak rozwaliłeś mi dzień więc raczej wisi mi to."
"To jest Alex Blake. Ale to raczej jakaś pomyłka. Chyba, że to szkoła dla niesubordynowanych, wstrętnych bachorów, którzy nie robią nic, oprócz uprzykrzania mi życia."
"Jak Boga kocham, kiblowałem trzy razy!"
"Nie jestem żadnym pieprzonym czarodziejem, a magia nie istnieje."
Och tak, bachor jest łagodny jak baranek. Na pewno wychowywanie go to czysta przyjemność. Cudownie, w co on się wpakował? Jak to się stało? Merlinie, to naprawdę praktycznie niemożliwe, że dopuścił do czegoś takiego...
Przestań ględzić Severusie, to na pewno nie jest twój syn. Idź i podaj mu eliksir. Wszystko się wyjaśni.
Snape nie wiedział czy bardziej bał się tego, że chłopak okaże się jego synem czy jednak, że nie jest jego.
^^^^
Od wczoraj nie wyściubiłem nosa z pokoju. Czułem się okropnie. Mój żołądek nadal był małym supełkiem.
Westchnąłem, przewracając się na drugi bok. Po chwili skrzypnęły drzwi i zobaczyłem w nich Marka z talerzem.
- Przyniosłem Ci kolację, lepiej to zjedz, bo poznasz moją mroczną wersję. - powiedział chłopak, widząc moją skrzywioną minę. Tralalala, mroczną wersja. Trzęsę się ze strachu, jak nigdy w życiu!
Poza tym, że Mark nigdy nie wzbudził ani nie wzbudzi we mnie strachu, nie czułem się głodny. Wręcz przeciwnie. Modliłem się żeby nie zwrócić czegokolwiek co tam jeszcze przebywało w moim żołądku.
- Mam Cię karmić łyżeczką? - zapytał wściekły blondyn, kładąc talerz na biurku. Podparł się pod boki, wyglądając jeszcze śmieszniej niż przed chwilą.
- Jeszcze chwila i wyślę twoje zdjęcia z imprezy u Jimmy'ego do Alice. Włamanie się do twojego telefonu zajmie mi jakieś dwadzieścia sekund.
- Odwal się. - mruknąłem odwracając się do chłopaka plecami i zakopując w kołdrze. Alice nie wzbudzała we mnie tego co Samantha, ale chłopak nie musiał o tym wiedzieć.
- Alex. - usłyszałem głos kretyna nad swoją głową. - Może ta szkoła nie jest taka zła... Jakoś to się wszystko samo ułoży...
Szybko obróciłem się w stronę blondyna. Westchnąłem, opierając się o zimną ścianę. Szkoła to pikuś przy tym czego się dowiedziałem.
- Nie chodzi o szkołę. To znaczy też, ale... - spuściłem wzrok, wyginając palce. Spojrzałem chłopakowi prosto w błękitne oczy. - Ten koleś powiedział, że znał moją prawdziwą matkę. - rzuciłem na wydechu. Markowi rozszerzyły się w zdumieniu oczy.
- Hej, ale to chyba dobrze! W takim razie stary pierdziel nie jest twoim ojcem!
Przewróciłem oczami. Cóż za oczywista oczywistość.
- Świetnie. I tak nigdy nie wierzyłem, że mogę mieć coś wspólnego z tym... typem.
Chłopak się wyszczerzył i poklepał mnie po ramieniu. O rany, nie mam zielonego pojęcia kto jeszcze tak mocno mnie wkurzał.
- No, ale teraz masz pewność!
- Wciąż zastanawiasz się dlaczego nie masz dziewczyny, ty pajacu, który nie potrafi czasami dokładnie skleić gęby? Zrozum, że ja nic nie wiem o tym całym czarodziejskim świecie. Jestem dosłownie w ciemnej dupie! - krzyknąłem, czując, że coraz bardziej uświadamiam sobie moje koszmarne położenie. Dotychczas wciąż miałem jakąś tam nadzieję, że może jak zapomnę o wszystkim to następnego dnia obudzę się z listem od tego świra - nauczyciela, że to był tylko żarcik. Teraz kiedy wpowiedziałem to na głos, wiedziałem, że już jestem skończony i to wszystko jest prawdą.
Wypuściłem ze świstem powietrze, patrząc na zamyślonego chłopaka. No, jestem zimnym draniem i co?
- Przepraszam, Mark. - powiedziałem, schylając głowę. - Chyba trochę sobie z tym wszystkim nie radzę, ale... wiem, że to nie twoja wina. Sory, frajerze. - powiedziałem niezręcznie, drapiąc się po głowie. Chłopak poklepał mnie po plecach, uśmiechając się.
- Na twoim miejscu też pewnie bym się denerwował. Ale zjedz coś, okej? - zapytał, przyglądając mi się z niepokojem. Pokręciłem przecząco głową.
- Nie dam rady. Czuję, że wszystko bym wyrzygał.
- No to chociaż się napij. - szepnął, patrząc na mnie błagalnie. Od razu zbystrzałem. No, to jest propozycja nie do odrzucenia! Czyżby Mark załapał mój tok myślenia?
- Masz bimber?
- Mam wodę! A teraz ogarnij się i idź jutro do szkoły, bo kiepsko skończysz! - krzyknął chłopak, rzucając mi plecak. Jednak mi po głowie chodziły już myśli na temat alkoholu. - I masz zjeść coś na kolację, bo pożałujesz.
Westchnąłem. Co za uparte dziecko, założę się, że jeżeli mu odmówię to podłączy mnie pod kroplówkę z pomidorową.
- Zjem śniadanie. Kolacji nie dam rady. - powiedziałem, czując się żałośnie. Chłopak przewrócił oczami.
- Okej, ale zacznij myśleć racjonalnie i rusz swoje dupsko do szkoły, jasne?!
- No już mamusiu, nie denerwuj się tak. Złość piękności szkodzi. - rzuciłem ignorując wściekle sapanie chłopaka. Dobrze, muszę uzbroić się w cierpliwość i opanowanie, bo jak jeszcze trochę tak sobie pobimbam to naprawdę mój kuratorek postanowi mnie odwiedzić.
Następnego dnia czułem, że wstanie z łóżka graniczy z cudem. Nie dam rady. Jednak Mark wylał mi na głowę szklankę lodowatej wody. Otrzeźwiło mnie to na tyle, że dałem radę złapać gnojka i włożyć mu łepek do sracza. Po słodkiej zemście czułem się lepiej. Zjadłem na śniadanie kanapkę z serem i tak ledwo, ledwo.
Szedłem do szkoły bez książek, które i tak chyba sprzedałem. Nikt się tym nie przejmuje. Ważne żeby mieć frekwencję. Za to miałem paczkę fajek i nadzieję, że Jimmy też przyjdzie. Jimmy jest moim najlepszym kumplem i zawsze ma trochę zielska na zbyciu. Paliłem trzeciego papierosa, kiedy zauważyłem mojego wybawcę. Parker miał wytarmoszoną zielono czarną flanelową koszulę i glany. Zawsze chciałem glany, ale nie stać mnie. Jakoś przeżyję w trampkach. W końcu Kurt Cobain w nich spał. Ja też dam radę.
- Hej Alexis, jak tam twój kuratorek jeszcze nie dostał wylewu? - zapytał Jimmy, przybijając mi piątkę. Pokiwałem głową, uśmiechając się.
- Spokojna twoja rozczochrana. Masz może gdzieś zakitrane roślinki, bracie? - zapytałem, przy okazji zabierając jakiemuś bachorowi podręcznik od matmy i wyrzucając go za ogrodzenie.
- Dla Ciebie zawsze, mój drogi. Rozumiem, że z gotówką słabo? - zapytał, podnosząc brwi. Cóż, jak on dobrze mnie zna. Zarzuciłem przebiegłą minę, chcąc wyglądać przekonująco.
- Mogę dać Ci trochę amfy.
- Hmm... kusząca propozycja. Przemyślę to.
Chłopak uśmiechnął się pod nosem. Wiem, że ten stary wciągacz się zgodzi, ale niech mu się wydaje, że przez chwilę potrzyma mnie w niepewności.
- Robienie interesów z Tobą to czysta przyjemność. Wiesz, że mam nowego Gibsonka? Chyba powinienem nadać mu jakieś imię? Co sądzisz o Bloody Mery?
Jimmy uśmiechnął się do mnie drapieżnie, kopiąc kamień na chodniku.
- A nie uważasz, że Nancy byłoby lepsze? - zapytał, podejrzanie ruszając brwiami. Walnąłem go w czoło. Po chwili sam spojrzałem na niego chytrze.
- Myślałem, że według Ciebie Betty byłoby lepsze, ale skoro wolisz Nancy...
- Zaraz nie będzie zioła, bracie. - mruknął, wchodząc do szatni.
Parker wyjął z szafki słoik z napisem "mech". Tutejsze gliny były znudzone, więc nie chciało im się sprawdzać czy w butelce z napisem "sok pomarańczowy" jest whiskey czy bimber. Nawet jeżeli płyn był przezroczysty. Dlatego właśnie nasz mech miał się świetnie.
- Proszę bardzo, mój drogi. Uprawa moja własna, ekologiczna.
- Zgodna z zasadami unii europejskiej? - zapytałem, zawijając zielsko w bibułę i wkładając do torby.
- Oczywiście. W trosce o twoje płuca. - odparł chłopak, głośno zamykając szafkę.
Pokiwałem głową, idąc w stronę klasy. Po chwili dogonił mnie Parker, chowając między książkami jakieś podejrzane prochy.
- Dzięki, brachu.
Oczywiście nie zjaraliśmy się do upadłego, bo taka sytuacja w szkole nie jest najlepszym pomysłem z kuratorem na karku. A miałem taką ochotę!
Wszystko układało się dobrze, aż wyszedłem ze szkoły i zderzyłem się czołem z klatką piersiową Pana Czarodzieja.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro