Rozdział 4.
Rain
Zimny pot oblał całe ciało. Dreszcze nie dawały chwili wytchnienia. Obrócenie się na brzuch było zbyt wyczerpujące, bym mógł zmienić pozycję. Palce zesztywniały mi na poduszce.
Proszę, pozwól mi zasnąć.
Proszę, odejdź.
Bolesne skurcze rozdzierały mnie od środka. Nie powstrzymywałem jęków cierpienia. Nie panowałem nad łzami. Ciało, które chciałem uspokoić, przestało mnie słuchać.
Mamo, zabierz mnie stąd.
Przyjdź po mnie. Zabierz ten ból.
Telefon wibrował. Nie zliczę, ile razy słyszałem, że dzwonił. Serce waliło mi w piersi, a żołądek kolejny raz podchodził do gardła.
– Roy... – wyłem w poduszkę. – Roy... proszę...
Ciemność otaczała mnie z każdej strony. Byłem kompletnie sam. Tylko ja. Nie chciałem być sam. Niczego w życiu nie bałem się bardziej niż samotności.
– Roy... – Echo skowytu odbijało się od czterech ścian i wracało do mnie.
Nakryłem głowę ramionami. Chciałem zniknąć. Osłonić się przed własnym krzykiem. Uciec od bólu. Marzyłem, by zasnąć i obudzić się, gdy dreszcze odejdą.
Zagubiony w głuchej ciszy, pośrodku wewnętrznej wojny, nigdy nie zapragnąłem odejść stąd tak bardzo, jak tego dnia.
– Obróćmy go – usłyszałem nad sobą.
Żuchwa bolała mnie od niekontrolowanego ziewania. Miałem wrażenie, że niewidzialna siła wykręcała mi ręce i nogi we wszystkie strony świata. Nadeszła odrobina światła, gdy przewrócono mnie na plecy.
– Roy... – zapłakałem na widok tak znajomej twarzy. – Pomóż mi.
Broda mu drgnęła. Przykucnął obok i mocno złapał mnie za dłoń.
– Dzieciaku... – Manager przeczesał mi włosy palcami. – Jak mogę ci pomóc?
– Niech to odejdzie – błagałem. – Zabierz to ode mnie.
Lekarz wetknął mi coś pod język. Ten był zbyt zdrętwiały, bym mógł poczuć coś więcej. Posmak własnych wymiocin mieszał się z czymś metalicznym.
– Co to? – zapytał Roy.
– Buprenorfina – tłumaczył doktor. – Uwolni go od fizycznych objawów odstawienia na jakiś czas.
– Pierwszy raz widzę go w takim stanie. – Ściszył głos, jakbym nagle zniknął. – Nigdy tak nie miał.
– Bo nigdy nie przestawał brać. Organizm przyzwyczaił się do używek tak bardzo, że musiał się do nich dostosować. Bez nich zostaje wytrącony z równowagi i dzieje się właśnie to – kontynuował lekarz. – Nazywamy to zespołem odstawienia.
– Jak mogłem to przeoczyć?
Wyczułem w tym poczucie winy.
– Jak mogłem nie zauważyć, że coś było nie tak?
– Im regularniejsze stosowanie, tym bardziej organizm przyswaja substancję. Tolerancja staje się na tyle wysoka, że stała dawka przestaje działać. Odchylenie od normy doprowadza do niepokoju, wzmożonego stresu, drgawek i tym podobne.
Im więcej mówił o tym Royowi, tym większy wstyd czułem.
– A leki, które przyjmował, miały wyciszyć pierwotny objaw, ale gdy dawka stała się niewystarczająca, dołączyły do tego objawy, których pacjent wcześniej nie odczuwał.
– Czy on z tego wyjdzie? – Rozpoznałem głos Pen.
– Najważniejsza jest szybka reakcja – odparł lekarz. – Niewątpliwie musi pozostać pod okiem specjalistów.
– Ma pan na myśli odwyk? – Kobieta również ściszyła ton. – Chryste. Przecież on jest na to za młody, ma tylko dwadzieścia jeden lat.
– Niekiedy spotykam dużo młodszych pacjentów. Myślę, że nie wynika to z wieku, a z podłoża psychicznego. – Cisza trwała jeszcze przez chwilę. – Niemniej jednak uważam, że osadzenie go w ośrodku będzie najlepszym rozwiązaniem. Zostawię państwa samych, by dać wam czas na podjęcie decyzji.
Kolejna fala ciszy. Czułem, że wszystko powoli odpływa, nadchodziło wyciszenie.
– On nie może trafić do takiego miejsca – jęknęła udręczona Penelope. – To zniszczy cały wizerunek, który budowaliśmy. Cały świat go uwielbia, w oczach tych ludzi jest ikoną nowego pokolenia. – Odgłos jej kroków dawał mi znać, że zaczęła krążyć po pokoju. – To wszystko spieprzy. Narkotyki doprowadzą do gówna.
– Jest coś, czym się z nami nie dzieli – przemówił Roy. – On ma problemy, o których nie chce nam powiedzieć – ciągnął z udręką. – A co, jeśli to go przytłacza? Co jeśli wymagamy od niego zbyt wiele?
– Jeśli nie będziemy od niego wymagać, zostanie kolejnym szarym chłopcem w kapturze i zniknie w tle. To my wykreowaliśmy tę bestię i nie zamierzam tego przekreślać z powodu jakichś prochów – prychnęła agentka. – Musimy ogłosić przerwę, zwalając to na przemęczenie. To najbezpieczniejsza opcja.
– Najważniejsze jest teraz jego zdrowie, Pen – syknął manager. – Nie możemy go teraz zostawić. On ma tylko nas.
– To tobie zachciało się dać szansę dzieciakowi ze slumsów – odwarknęła cierpko. – Pewnie wyssał to z mlekiem matki.
– Jak możesz mówić coś takiego?! – Roy puścił moją dłoń. – Nie widzisz, ile serca włożył w to, by dojść tu, gdzie jest?
– Aktualnie jest na doskonałej drodze do zrujnowania kariery, Roy! – Ich kłótnia nabierała ostrości. – To wszystko przez to, że na zbyt wiele mu pozwalasz. On potrzebuje twardej ręki, a nie głaskania po głowie.
– Dosyć tego! – Krzesło wydało charakterystyczny dźwięk, gdy ktoś pchnął je z impetem. – Zwalniam cię. Wynoś się i nigdy nie waż się prosić o powrót.
– Jeszcze będziecie mnie błagać, bym wróciła – wycedziła przez zęby. – Ty i ten szczeniak.
Penelope trzasnęła drzwiami tak mocno, że poczułem drżenie ścian. Roy przeklął. Kopnął w krzesło, jednak niewystarczająco mocno. Musiał na nim usiąść, bo czułem, że znów się nade mną pochylił.
– Nie słuchaj jej, dzieciaku – wychrypiał nisko. – Przetrwasz to tak, jak przetrwałeś wszystkie trudności, które życie rzuciło ci pod nogi.
Tak bardzo chciałem ścisnąć mu dłoń. Chciałem wydobyć z siebie słowa podziękowania, ale nic nie nadeszło. Byłem jak sflaczały balon.
– Podjęli już państwo decyzję? – rozpoznałem głos lekarza.
– Czy możemy... – Manager urwał na chwilę. – Czy istnieje taka szansa, by odbył odwyk w moim domu?
– Jest pan pewien? – zapytał ten drugi. – To spora odpowiedzialność. Osoby na tak zwanym głodzie stają się zupełnie innymi ludźmi, bardziej agresywnymi i przebiegłymi.
– On ma tylko mnie – odparł szeptem. – Jeśli go zostawię... nie wybaczę sobie tego, doktorze.
– Rozumiem – wymamrotał. – Czy zna pan podłoże tych problemów? Moim zdaniem należałoby szukać u źródła.
– Ten chłopak jest zamknięty w sobie. Wobec społeczeństwa żywi nieopisany gniew i wydaje mi się, że nie czuje się gotowy, by być jego częścią. – Roy wypuścił wydech nacechowany zmęczeniem. – Jest Rain, który należy do publiki, którego kochają tłumy, który potrafi porwać miliony fanów na całym świecie. I jest też Rain, który chciałby zniknąć i nie widywać ludzi przez kolejny miesiąc.
– Może terapia przyniosłaby oczekiwane skutki?
– Może. – Wziął głęboki wdech, po czym dodał: – Ale z pewnością będzie musiał ukryć się przed światem na jakiś czas.
– To zrozumiałe. W mediach mówią tylko o nim. – W głosie lekarza wyczułem zwątpienie. – To taki młody człowiek. Niech pan nie pozwoli, by taki talent się zmarnował. W tym szalonym biznesie było wielu takich jak on. Dziś miotają się od kliniki do kliniki.
– On ma mnie. – Dłoń Roya mocniej ścisnęła moje ramię. – Zawsze będzie mnie miał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro