Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2.

Olivia

4 lat temu. Olivia – 15 lat, Rain – 17.

Rozchyliłam powieki, a mocne światło sprawiło, że natychmiast tego pożałowałam. Zamrugałam, by zmusić się do ponownego otwarcia oczu. Usłyszałam głos. Miałam wrażenie, jakby dochodził zza ściany. Nie mogłam dopasować go do nikogo znajomego. Zdałam sobie sprawę, że pokój też nie był mój.

Wodziłam wzrokiem po kablach podłączonych do mojego ciała. Jeden grubszy, kilka cieńszych i coś przymocowanego do mojej twarzy. Prześledziłam frakturę palcami. To maska tlenowa?

– Co to znaczy, doktorze? – Podenerwowany głos mamy przebijał się powoli do mojej świadomości.

– Te plamiste cienie, które zaobserwowaliśmy na płucach... – podjął nieznajomy mężczyzna.

– To astma, prawda? – dociekał ojciec. – I zwapnienie po zapaleniu płuc. Tak mówił doktor Harrington.

– Myśleliśmy, że tak było. – W męskim głosie pobrzmiewał żal. – Ale markery nowotworowe i rezonans z podaniem kontrastu dały nam pełny obraz diagnozy.

Rozmowę zakłóciło czyjeś wejście do pokoju. To pani Weiss, nauczycielka baletu. Na mój widok wydęła wargi, a jej oczy błysnęły współczuciem.

– Kochanie... – wydała z siebie westchnienie, zmniejszając dzielącą nas odległość. – Tak nas wszystkich wystraszyłaś, że nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. – Pochyliła się, a następnie złożyła czuły pocałunek na czubku mej głowy.

Złapałam za maskę, po czym zsunęłam ją z twarzy.

– Co się stało?

Pani Weiss przysiadła na krześle tuż obok łóżka. Położyła małą, beżową torebkę na swoich kolanach, a spojrzenie, które mi posłała, było spokojne i troskliwe.

– Zaniemogłaś. – Wygięła ostrożnie kącik ust ku górze. – Zapewne przytłoczył cię stres przed mistrzostwami.

Mistrzostwa. Jedno z moich największych marzeń. Na samą myśl o nich podniosłam się do siadu. Rozejrzałam się dookoła, a zaraz potem zaczęłam zrywać z siebie elektrody. Gdy moje palce zbliżyły się do wenflonu, kobieta złapała mnie za nadgarstek.

– Zostaw, kochanie. Połóż się. Musisz teraz odpoczywać.

– Muszę coś zjeść i się odświeżyć – zapewniłam, patrząc nauczycielce w oczy. – Mistrzostwa nie mogą czekać. Muszę przećwiczyć figury, opanować je do perfekcji.

– Olivio... – Pani Weiss przechyliła głowę ze współczuciem.

– Może pani zawołać pielęgniarkę? – poprosiłam, zrzucając pościel z ciała. – Niech zabierze ode mnie to cholerstwo.

– Liv – tym razem podniosła głos – mistrzostwa... one...

Czekałam, aż dokończy, ale to nie nadchodziło. Nigdy wcześniej nie patrzyła na mnie w ten sposób.

– One co?

Trenerka spuściła wzrok. Pociągnęła nosem, a na usta wypłynął jej drżący uśmiech.

– One odbyły się wczoraj.

Zgarbiłam ramiona. Moment negacji był trudny do przełknięcia. Chociaż przez większość byłam uważana za „wypłowiałą", tym razem uczucia uderzyły we mnie jak rozpędzony tir.

Zaśmiałam się, ale gdy ona tego nie zrobiła, w sekundę poczułam, że emocje zmiażdżyły mi gardło.

– Jak to?

Jej oczy wypełniły się łzami. Sięgnęła po moją rękę, i schowała ją między swoje. Ten jeden ruch współczucia wyraził więcej, niżby chciała powiedzieć. Ryczący płomień gniewu i rozczarowania zatopił mnie w swoich objęciach.

To wtedy zapadłam się w bezdenny ocean nędznego smutku. Jednak czy bolało mnie wystarczająco, bym mogła się z niego wyleczyć? W końcu nie da się czegoś naprawić, dopóki to nie ulegnie zniszczeniu. Byłam porysowana, ale jeszcze nie wiedziałam, że te małe rysy doprowadzą mnie do dewastacji.

***

Podciągnęłam się wyżej na materacu, gdy z początkiem kolejnego dnia do sali wszedł lekarz, moi rodzice i kobieta, którą widziałam u innych pacjentów. Na mój widok uśmiechnęła się łagodnie. Mama z tatą stanęli po jednej stronie łóżka, a medycy po drugiej.

            – Witaj, Olivio. Przyprowadziłem do ciebie kogoś ważnego – przemówił doktor. – To jest Leila, nasz psychoonkolog.

            Ściągnęłam brwi. Zerknęłam na nieznajomą, a zaraz potem na rodziców. Mama miała oczy pełne łez, lecz na jej usta wypłynął wymuszony uśmiech. Coś było nie tak...

            – Cieszę się, że mogę cię poznać – powiedziała subtelnie, choć bez radości. – Widzimy się, ponieważ musimy porozmawiać o czymś ważnym.

            Ponownie uciekłam wzrokiem do rodziców. Nawet tata miał przekrwione oczy, a nigdy nie widziałam, by płakał. Mama znów się uśmiechnęła, ale dostrzegłam drżenie jej brody. Dziwne uczucie niepokoju przyspieszyło mi puls.

            – Tak?

            – Od dłuższego czasu nie czułaś się najlepiej, prawda? – zapytała, zajmując miejsce na krześle stojącym tuż obok łóżka. – Lekarze starali się pomóc i zdiagnozować, co nie pozwalało ci wrócić do codziennych zajęć. Po dokładnym przyjrzeniu się całości dziś są w stanie powiedzieć, co tak naprawdę dzieje się z twoim organizmem.

            Czułam, że serce mi drży. Z trudem przełknęłam ślinę.

            – Co mi jest? – wydusiłam.

            – To niezwykle rzadka przypadłość u młodych osób, dlatego wyjście z ostateczną diagnozą trwało dłużej niż przy osobie starszej. – Gestykulowała stonowanymi ruchami. – Jeszcze dwa dni temu nie było pewności, jednak dziś skonsultowano twój przypadek z zespołem doktorów z innego szpitala i mamy możliwość przedstawienia ci pełnej diagnozy.

            Mówiła dużo, zawile. Jedyne słowo, jakie pulsowało mi w głowie, to „diagnoza".

            – W twoich płucach wykryto zmiany i zostały one rozpoznane jako drobnokomórkowy rak.

            Usiadłam tak szybko, że zakręciło mi się w głowie. Cisza. Nic więcej. Moje ciało zdrętwiało.

            – Co? – Byłam zdezorientowana.

            Mama wybuchnęła gromkim płaczem, na co tata skrył ją w swoich ramionach. Popatrzyłam na nich, a moje serce skręciło się z bólu. Czułam, że krew odchodzi mi z twarzy, że ucieka gdzieś w głąb mnie. W panice sama zaczęłam szlochać.

            – Wiem, że pierwsza wiadomość o chorobie jest trudna do przyjęcia, ale trzeba zdecydować co dalej – powiedziała łagodnie. – W tym momencie najlepszą opcją dla ciebie będzie podjęcie się chemioterapii z połączeniem naświetlania.

            Zakręciło mi się w głowie. Powietrze kołatało mi w płucach. Łykałam łzy, nie będąc w stanie nad nimi zapanować. Chciałam paść na kolana i błagać. Kogo? O co? Kto zmieni mój los?

            Kobieta coś mówiła, lecz nie wiedziałam co. Nie słuchałam. Moje myśli zatrzymały się na jednym zdaniu: jestem chora i prawdopodobnie umieram.

***

Rain przyszedł dwa dni później. Przez ten okres prawie w ogóle nie spałam. Nie chciałam nawet patrzeć w lustro. Nie przyjmowałam diagnozy do świadomości. Negacja była jedyną opcją wyparcia.

            Pomylili się. Ta diagnoza nie dotyczyła mnie.

            – Siema. – Chłopak wystawił głowę zza drzwi.

            Po raz pierwszy mięśnie mojej twarzy wykonały mimowolny ruch. Uśmiechnęłam się, choć byłam tak zmęczona, że nawet to mnie zabolało.

            – Chodź. – Poklepałam miejsce obok siebie.

            Rozejrzał się po sali, przyswajając to, co się w niej znajdowało. Zdjął czapkę z daszkiem i zrzucił ją na fotel.

            – Mam coś dla ciebie. – Choć się nie uśmiechał, jego oczy praktycznie błyszczały z radości.

            Przynajmniej on miał powody do szczęścia i za to byłam wdzięczna Bogu.

            – Poważnie? Co takiego?

            Zsunął z ramienia plecak, a następnie wygrzebał z niego zeszyt.

            – Mój scrapbook? – zapytałam zdumiona. – Przecież O'Connell mi go zabrała, gdy pisałam w nim w trakcie lekcji – powiedziałam, unosząc na niego zaskoczone spojrzenie. –Skąd go masz?

            Rain wyszczerzył się łobuzersko. Klapnął na łóżko, a materac ugiął się pod jego ciężarem.

            – Mam swoje sposoby.

            – Oddała ci go?

            – Nie do końca. – Wzruszył nonszalancko ramionami.

            Ściągnęłam brwi, a gdy jego twarz przybrała poważny wyraz, przechyliłam głowę z westchnieniem.

            – Ukradłeś go.

            – Nie ukradłem – burknął, by za moment ułożyć się u mojego boku. – Po prostu go odzyskałem.

            – Ale...

            – Żadnych pytań więcej. – Skarcił mnie spojrzeniem. – Nie cieszysz się? Ryzykowałem dla ciebie wywaleniem ze szkoły.

            – Nie prosiłam cię o to – odparłam zmieszana.

            – Nie musiałaś – prychnął rozbawiony. – Odzyskałem to, co należało do ciebie. Co prawda wymagało to ode mnie zabrania klucza, wtargnięcia do gabinetu dyrektora i zepsucia zamka do szafki depozytowej, ale... – Kiwnął brodą na zeszyt, po czym spojrzał mi w oczy. – Wiem, że jest dla ciebie ważny i żadna siksa nie miała prawa ci go zabrać.

            – Ale z ciebie głupek.

            Zrobił dziwną minę, jakby udawał złość. Chwilę później złośliwy uśmieszek błysnął mi przed oczami, a potem poczułam inwazję łaskotek na ciele. Gromki chichot wyrwał się z mojego gardła, rozbrzmiewając w sali wibrującym echem.

            – Auć! Auć! – Skrzywiłam się, łapiąc za bok. – Wystarczy!

            Rain natychmiast przestał, a jego spojrzenie złagodniało. Odsunął się i zmarszczył brwi.

            – Boli cię? – Troska w jego oczach doprowadziła moje serce do kilku mocniejszych uderzeń.

            – Nie aż tak. – Nie chciałam, żeby się martwił.

            Gdybym mu powiedziała, prawdopodobnie pękłoby mu serce. Obiecałam sobie, że zrobię to w odpowiednim czasie. Szpital był zbyt przygnębiający, by wyznać prawdę.

            – Co mówią lekarze? – zapytał, odgarniając mi zagubiony pukiel z twarzy.

            Z całej siły starałam się nie rozpłakać. Przygryzłam wnętrze policzka, a pod kołdrą uszczypnęłam się w udo.

            – Jeszcze nie wiedzą – skłamałam. – Zresztą nic nowego. Po prostu kolejna kontrola. Wiesz, jak bardzo moja mama świruje.

            – I dobrze – szepnął troskliwie. – Musisz być zdrowa. Teatr czeka, aż wciśniesz się w rajtki i będziesz truchtać po scenie.

            Chciałabym się zaśmiać, ale na myśl o balecie i tym, że ominęły mnie zawody, ogromna gula utknęła mi w gardle.

            – Jestem zmęczona – wymamrotałam. – Chciałabym się położyć, miałam trudności z zaśnięciem.

            – Zaraz sobie pójdę, ale zanim to zrobię, to jeszcze jedno... – Sięgnął po mój telefon z szafki, po czym odblokował go i włączył Snapchata. – Dawaj, na storkę.

            Widziałam swoje odbicie w kamerce. Byłam blada, miałam podkrążone oczy i wyschnięte usta.

            – Nie czuję się...

            – Uśmiech, marudo! – zawołał wesoło, by za moment strzelić głupią minę. – No dawaj!

            W tej jednej sekundzie odepchnęłam zmartwienia. Kiedy Rain wystawił język i zrobił zeza, ja zmarszczyłam nos z uśmieszkiem.

            – Gotowe – wymruczał, po czym zabrał się za dodanie opisu. – Tak leczymy kaca.

            – Rain! – pisnęłam, próbując odzyskać smartfona. – Skasuj to!

            – Iii... wyślij!

            – Nie! Ludzie pomyślą, że się upiłam!

            – I dobrze – zarechotał rozbawiony. – Nie muszą znać prawdy.

            „Nie muszą znać prawdy". Mój dobry humor zgasł, by zrobić miejsce poczuciu beznadziejności. Zablokowałam telefon i schowałam go pod poduszkę. Chłopak nachylił się nade mną, a gdy tylko jego usta spoczęły na moim czole, przymknęłam powieki.

            – Jeszcze jedno zanim pójdę. – Zmusił mnie tym do otworzenia oczu.

            – Hm?

            – Jakiś gość napisał do mnie w sprawie moich nagrywek, które wrzuciłem do Internetu.

            – Och, i co?

            – Podobno jest jakimś łowcą talentów czy coś takiego. – Wzruszył niedbale ramieniem. – Spotkam się z nim w ten weekend.

            – O kurczę. – Przytknęłam dłoń do ust. – Brzmi poważnie.

            – Jestem totalnie podjarany. – Ekscytacja wyzierała z jego głosu. – Czaisz to? Mam szansę na nagranie własnej epki.

            – Będę trzymać kciuki – odpowiedziałam szeptem.

            A na usta pchało mi się: ty też trzymaj za mnie.

***

Po opuszczeniu murów szpitala nie byłam w stanie nawet patrzeć na baletki bez poczucia żałości. Mama schowała je przede mną, by nie musiały przypominać mi, co straciłam, a o co tak długo walczyłam.

To przerażające, że coś, co należało do mnie, mówiło mi tak wiele okropnych rzeczy. Mózg, który przecież był mój... nagle stał się własnym wrogiem. Już nie byłam wypłowiała. Byłam totalnie wyprana z emocji. Obiecałam sobie, że nie będę płakać. Rodzice kontaktowali się z psychoonkologiem jeszcze kilka razy. Mówili jednakowym głosem, że muszę walczyć, że jestem młoda, że chemia spowolni rozwój choroby.

Głos taty wyrwał mnie z przygnębiających czeluści umysłu.

– Olivio? Ktoś bardzo chciałby się z tobą spotkać!

Schodząc na dół, nie sądziłam, że pierwszą osobą, którą zobaczę, będzie właśnie on.

Mój Rain. Chłopiec, któremu nadano imię na cześć deszczu, ponieważ przynosił oczyszczenie, koił ociężałe dusze, sprawiając, by wyzbyły się więzów, którymi związała nas codzienność. To zachowanie równowagi między głową a sercem, które często przecież są tak zachwiane.

Gdy tylko rzuciłam mu się w ramiona, objął mnie tak mocno, że poczułam się jak w domu. Tym prawdziwym domu.

– Mój łabądku... – wyszeptał mi do ucha. – Jak dobrze jest cię wreszcie zobaczyć.

Powinnam się roześmiać, ale nie potrafiłam. Kiedy był u mnie po raz ostatni w szpitalu, nie sądziłam, że przyjdzie nam się zobaczyć dopiero miesiąc później.

Wbiłam mu palce w ramiona, po czym zsunęłam opuszki w dół jego torsu i mięłam materiał koszulki w pięściach. Mój szloch był wyzwalający, głośny i przerwany przez potrzebę zaczerpnięcia tchu. Płakałam, bo czułam się zmęczona byciem silną.

– Przyjechałeś...

– Obiecałem przecież. Na dobre i na złe, tak?

– Tak – szepnęłam, wtulając nos w jego tors, by chłonąć zapach. – Na dobre i na złe.

Czułam dłoń przyjaciela we włosach i to, jak je przeczesywał. Złożył pocałunek na moim czole, a później przyparł do niego swoje. Moje łzy muskały mu policzki, ale nie zwracał na to uwagi.

– Liv – wyszeptał. – Tęskniłem za tobą.

Ujął moją twarz w dłonie, kciukami nakreślał ich kształt, a nosem muskał mój.

– Ja też tęskniłam. – Pociągnęłam nosem i zachichotałam przez własną słabość. – Zostaniesz? – Przetarłam twarz rękawem swetra, kiedy się odsunęłam.

Rain wykrzywił kącik ust w delikatnym uśmiechu. Potarł szczękę, a zaraz po tym spuścił wzrok na własne buty. Wyglądał dużo lepiej. Był bardziej zadbany, nieco lepiej ubrany i nawet przystrzygł włosy, choć te wciąż skrywał pod czapką z odwróconym do tyłu daszkiem.

– Muszę ci o czymś powiedzieć.

– Muszę ci coś powiedzieć.

Te słowa padły równocześnie z naszych ust. Uśmiechnęłam się, a on to odwzajemnił.

– Przepraszam, byłeś pierwszy.

Naparł zębami na wargę. Znów spuścił wzrok, a językiem przesuwał po wewnętrznej stronie policzka.

– Dostałem kontrakt – wydusił z siebie, jakby ta wieść mocno ciążyła mu na sercu. – Jedna z największych amerykańskich wytwórni przyjęła mnie pod swoje skrzydła.

Rozchyliłam usta, by już za moment szeroko się uśmiechnąć.

– To wspaniale! – Klasnęłam w dłonie, po czym mocno go przytuliłam. – Tak bardzo się cieszę!

Jego dłonie spoczęły na moich lędźwiach. Tym razem to on objął mnie tak, jakby niesamowicie tego potrzebował.

– Tak, to dla mnie naprawdę wielka szansa – zdradził tuż przy moim uchu. – Wiesz, jak bardzo o tym marzyłem. Nowy manager otworzy mi tak wiele drzwi.

– Wiem, dlatego bardzo się cieszę. – Złapałam go za dłonie, lecz gdy dotarły do mnie słowa o wytwórni, zwęziłam powieki. – Czy oni mają oddział w Waszyngtonie?

Uśmiechnął się słabo, po czym pokręcił powoli głową.

– Nie, Liv. Nie mają.

– Och... – Poczułam, że mój zapał gasł. – To znaczy... że wyjeżdżasz.

Jabłko Adama drgnęło mu pod skórą.

– Tak – odparł powoli. – Wyjeżdżam.

Przytaknęłam ostrożnie, a kącik moich ust powędrował nerwowo ku górze.

– Dokąd?

– Nowy Jork.

            Patrzyłam na niego przez łzy. O nie... to na drugim końcu kraju.

– Za ile miesięcy? – Niecierpliwie zaczęłam skubać skórki przy paznokciach.

– Cóż... – Oblizał nerwowo wargi. – Niedługo.

– Niedługo?

– Właśnie dlatego przyjechałem – wychrypiał nieco podłamanym tonem.

Powietrze zakołatało mi w płucach. Serce biło dziko w piersi. Moment realizacji utraty pewnego elementu z serca rozdzierał mnie od środka.

– Och... więc... – wzięłam drżący wdech. Och, proszę, nie. Nie – ...wyjeżdżasz dzisiaj.

Czułam się jak mitologiczny Atlas, którego zadaniem przez całe życie było podtrzymanie granicy między niebem a ziemią... i choć znajdowałam się tak blisko nieba, nagle spadłam w otchłań bez dna.

Zamierzałam powiedzieć mu o chorobie... ale teraz nie przeszłoby mi to przez usta.

– Tak – wyjawił pod emocjonalną presją. Przetarł twarz rękawem bluzy, by nie musieć ukazywać łez. – Ale to niczego nie zmienia. Będę dzwonił, pisał, wpadnę tu w wolnym czasie.

Nie zostawiaj mnie. Złapałam go za dłonie, i choć na usta wkradł mi się uśmiech, oczy piekły mnie od łez. Proszę, nie odchodź.

– Jestem z ciebie dumna – wydusiłam.

– A ja nie mogę się doczekać, aż zobaczę cię w wielkim teatrze. – Zaśmiał się wesoło. – Zmieciesz konkurencję, mówię ci, łabądku.

A więc to jest rozstanie. Nie mogłam być egoistką. To jego marzenie, przecież tak bardzo się cieszyłam, że je spełnia. Choć czułam się rozbita, na samym dnie serca wiedziałam, że po tylu latach cierpienia i życia w cieniu agresywnego ojca zasłużył na coś, co przegoni deszcz w jego życiu i sprawi, że odnajdzie szczęście, którego tak długo szukał.

Życie przed tobą jest mi nieznane. Właściwie nie pamiętam, jak żyłam, zanim się w nim zjawiłeś. Życie z tobą było jak pozostanie w ramionach, z których nigdy nie chciałam się wydostać. Ale życie bez ciebie? Och, Rain. Życie bez ciebie zmusiło mnie do ponownego odnalezienia siebie. Ale ja wcale nie chciałam szukać się od nowa.

– Co? – Uniósł brwi.

Zatrzepotałam rzęsami. Zdałam sobie sprawę, że patrzyłam na niego zdecydowanie zbyt długo. Na usta pchało mi się, że szalenie go kocham, ale w obliczu takiej sytuacji po prostu się uśmiechnęłam.

– Kiedyś ci powiem. – Stanęłam na palcach, by wargami musnąć policzek chłopaka. – Wysyłaj mi zdjęcia i filmiki.

– Będę już od samego wejścia do samolotu, obiecuję!

Nie odchodź. Nie zostawiaj mnie. Nie teraz, gdy wszystko się sypie.

Nie mogłam się powstrzymać przed kolejnym uśmiechem, gdy widziałam go tak szczęśliwego.

– Albo nie – wyszeptałam.

– Nie?

– Napisz do mnie list.

– Kto w tych czasach pisze listy? – Skrzywił się z rozbawieniem. – Zapodam ci kilka storek na Insta, albo całego vloga na Snapie.

– To zniknie za dwadzieścia cztery godziny. – Kręciłam głową, a napięcie powoli wkradało się do mojego serca. – Napisz do mnie list, Rain. Nawet na głupiej pocztówce.

Przewrócił oczami z westchnieniem.

– Niech będzie.

– I zadzwoń czasem. – Potarłam kciukami jego nadgarstki. – Nie chcę zapomnieć twojego głosu.

– Będę dzwonić.

– I nie wpakuj się w kłopoty. – Złapałam go za dłonie, po czym przycisnęłam je do swojej twarzy. – Zawsze możesz tu wrócić. Do nas. U mnie zawsze jest miejsce dla ciebie.

Miał już rozchylić usta, jednak zamiast jego głosu, do mieszkania przedarł się dźwięk klaksonu.

– Muszę już iść – mruknął nostalgicznie, po czym mocno chwycił mnie w ramiona. – Jesteś jedynym powodem, dla którego nie przestawałem w siebie wierzyć, Liv.

Zarzuciłam mu ręce na szyję, a mój szloch przeciął powietrze. Nie odchodź. Nie opuszczaj mnie.

– Jestem taka szczęśliwa, że ci się udało.

– Jesteś też jedyną osobą, która zawsze we mnie wierzyła. – Poczułam, że pocałował mnie w odsłonięte ramię. – Chciałbym ci coś dać.

Zbyt rozklejona, by zaprzeczyć, po prostu wpatrywałam się w niego zasmarkana. Rain zdjął swój łańcuszek z wisiorkiem w kształcie kropli. Nie rozstawał się z nim, odkąd kilka lat temu dałam mu go na urodziny. W żywicy utwardziłam wysuszony płatek niezapominajki, którą niegdyś mi wręczył. Ścisnął go w pięści, przyglądając mu się nostalgicznie, po czym nawiązał ze mną kontakt wzrokowy.

– Och nie, on jest twój.

– A teraz jest twój. – Zawiesił mi go na szyi i spojrzał prosto w oczy. – Noś go cały czas, tak jak ja robiłem to do tej pory.

– A ty...?

– Mam coś lepszego. – Odsłonił rękaw bluzy, by pokazać czarną gumkę do włosów. – Zostanie ze mną, mam nadzieję, że na zawsze.

– Skąd ją masz? – zapytałam zdumiona.

– Zwinąłem ją ci ją kilka miesięcy temu.

Wygięłam wargi ze wzruszenia. Klakson ponownie wydał dźwięk. Tym razem Rain wyglądał na spiętego.

– Pożegnania są najgorsze – wychrypiał, zerkając na mnie spod rzęs.

– Więc się nie żegnajmy. – Wzruszyłam ramionami. – Przecież... wkrótce się zobaczymy.

A przynajmniej miałam nadzieję, że zdążymy.

– A, tak. – Pokiwał energicznie głową. – No właśnie.

– Tooo... – przeciągnęłam, bujając się nerwowo na piętach. – Do zobaczenia.

Pogłaskał mnie po ramieniu, a uśmiech, który mi posłał, był niemożliwy do opisania. Poczułam go głęboko w sercu.

– Do zobaczenia, Liv.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro