Götzeus
Marco leżał na kanapie, znudzony przeskakując z kanału na kanał.
Scarlett znów wyjechała, zostawiając go samego na bliżej nieokreślony czas.
Reus niestety słynął z tego, że bardzo szybko popadał w nudę. Bez swojej dziewczyny u boku, która mimo, że czasem była dziecinna i irytująca, czas mijał mu jeszcze dłużej sprawiając, że senność i irytacja wpędzały go w obłęd.
Blondyn wstał i zgasił telewizor, odrzucając pilot na szklany stolik.
Wziął telefon i krążąc po salonie, zaczął przeglądać swój spis kontaktów.
Spędził ponad dobrą godzinę na dzwonieniu i pisaniu do bliższych bądź dalszych znajomych z nadzieją, że ktoś w końcu zgodzi się na jego propozycję spotkania, wyjścia na miasto czy chociażby wspólnego posiedzenia w domu, pogrania w grę lub obejrzenia filmu.
Lecz niestety, każdy albo był zajęty, albo był w pracy, w szkole, na spotkaniu, na zakupach, za miastem lub na wycieczce. Nikt, dosłownie nikt nie miał czasu w to słoneczne popołudnie. No, prócz jednej osoby, do której Marco nie zatelefonował.
Reus przygryzł wargę i zawiesił kciuk nad zieloną słuchawką przy zdjęciu tak znanej sobie twarzy, ostatni raz zastanawiając się, czy na pewno chce to zrobić.
"On pewnie również będzie zajęty, a jak nawet nie, to z pewnością nie będzie mieć siły na jakiekolwiek spotkanie czy rozmowę. Poza tym, przecież przy jego boku nieodłącznie była Ann Kathrin, więc Marco nie miałby serca, by w tak okropny sposób im przeszkadzać."
Już miał zrezygnować i schować telefon do kieszeni, wtem gdy przypadkiem wykonał połączenie i wiedząc, że wyjdzie na skończonego idiotę, gdy rozłączy się i później wytłumaczy, że to pomyłka, postanowił więc po prostu grać opanowanego i naturalnego tak, jakby nic się nie stało.
Gdy usłyszał w słuchawce ciche "halo", odchrząknął i podrapał się w kark.
- Cześć, Mario.
- Marco? - jego rozmówca uśmiechnął się, nie dowierzając, że słyszy głos przyjaciela - To na prawdę ty?
- Tak, to ja. Jak tam?
- W porządku, leczenie trwa. Mam nadzieję, że z każdym dniem będzie coraz lepiej - uśmiechnął się szerzej, mocniej przyciskając telefon do ucha - Na prawdę nie mogę uwierzyć w to, że dzwonisz. Co u ciebie, jak treningi?
- Wszystko po staremu, nie ma na co narzekać, oby tak dalej.
- To na prawdę świetne wieści. Szczerze to już zaczynałem się martwić, nie dzwoniłeś, nie odpisywałeś na moje esemesy - Marco poczuł się głupio, słysząc to. Jeszcze gorzej się poczuł gdy słyszał, że głos przyjaciela wcale nie był oskarżycielski, a wręcz przeciwnie, zdawał się być wyrozumiały i spokojny - Ale hej, to przecież zrozumiałe. Klub i reprezentacja to nie tak lekki kawałek chleba. Może chciałbyś się spotkać i pogadać?
Gdy propozycja Mario spotkała się z milczeniem rozmówcy i ciszą w słuchawce, ten mimowolnie się zaśmiał.
- No tak, rzecz jasna, głupek ze mnie. Pewnie jesteś bardzo zabiegany. Lecz jednak gdybyś miał chwilę, wpadnij do mnie. Zapraszam.
- Jasne, z pewnością - wydukał jedynie - To nic, w porządku. Muszę już kończyć, trzymaj się.
- Ty również, Mars. I dziękuję. Cieszę się, że zadzwoniłeś - mówiąc to, uśmiechnął się szczerze - Cześć.
Reus rozłączył się prędko i rzucił telefon na kanapę, splatając palce na karku.
"Co to do cholery było?"
Nerwowo chodząc po salonie, Marco chciał jakoś uprzątnąć myśli, by nie dać się pożreć wyrzutom sumienia, ale nadal był tylko człowiekiem. Może często o tym zapominał, będąc dupkiem i aroganckim kawałem chama, ale nadal posiadał sumienie, które teraz gryzło go nadzwyczaj mocno.
Prędko się ubrał i wyszykował do wyjścia, po kilku chwilach będąc już pod domem Mario, dzwoniąc domofonem jak oszalały.
Jednak nikt mu nie otworzył. Na podjeździe walały się zeschnięte liście, trawa w ogrodzie była nadzwyczaj wysoka. Ulotki i przemoczone gazety tkwiły w ogrodzeniu, nie mając już miejsca w zapełnionej skrzynce.
Zdziwiony mężczyzna napisał Götzemu esemesa z prośbą, żeby ten wpuścił go do środka. Mario zaśmiał się, gdy przeczytał wiadomość przyjaciela, wysyłając mu prawidłowy adres, pod którym ten może go znaleźć.
Marco prędko wsiadł w auto i docisnął gaz. Zmiana mieszkania? Niby nic mu do tego kto gdzie i jak mieszka, jednak zastanowił go fakt, czemu Mario tak szasta pieniędzmi, zamiast skupić się na leczeniu i powrocie do zdrowia.
Będąc na miejscu, Reus dwukrotnie musiał przetrzeć powieki i upewnić się, że dobrze trafił.
Mario uspokoił go, wysyłając mu również numer sali, na której leży. Skruszony blondyn zaparkował auto i niepewnie przekroczył drzwi szpitala.
Nigdy nie czuł się dobrze w takich miejscach. Ten nieprzyjemny zapach, nosze, ludzie w białych kitlach. Zdecydowanie nie gustował w takich zaułkach.
Po kilku chwilach dotarł na oddział intensywnej terapii, pokierowany przez kilka pielęgniarek. Z bólem zerkał za uchylone drzwi sal, w których na łóżkach leżeli chorzy ludzie, często w śpiączkach, z bandażami, bez jakichkolwiek nadziei na wydostanie się z tego miejsca.
Dotarł w końcu do sali, w której leżał Mario. Leżał sam, pozostałe kilka łóżek stało pustych, zaścielonych.
Brunet zerkał w bok, jego poszarzała, szczupła twarz zwrócona była w stronę okna. Ostatni raz, gdy się widzieli, Götze prezentował się bardzo dobrze. Miał w zanadrzu dodatkowe kilka kilogramów, wyglądał zdrowo.
Jego ciało tonęło w kablach i wężykach, różnego rodzaju wielkości i długości. Wiele z nich było powbijanych w jego ręce, inne zaś były przyklejone do klatki piersiowej, niknąc pod białą koszulką. Jedna, najgrubsza rurka była osłonięta plastrem, mając ujście z boku jego szyi, prawdopodobnie w miejscu jednej z tętnic.
Marco po cichu zamknął drzwi. Mario jednak usłyszał, że ktoś wszedł do środka i uśmiechnął się na widok przyjaciela - Przyjechałeś.
- Obiecałem - niepewnie podszedł do jego łóżka, kompletnie nie wiedząc jak się zachować i co powiedzieć.
- Usiądziesz? - brunet uśmiechnął się przyjaźnie, robiąc mu trochę miejsca. Reus wziął krzesło i przysiadł nieopodal.
- Nikt mi nie powiedział, że jest aż tak źle.
- Bo nie jest - Mario spróbował usiąść, lecz blondyn skutecznie mu to uniemożliwił, prosząc, by leżał - To tylko tak okropnie wygląda. Tak na prawdę jest w porządku, nie ma się czym martwić.
- Jakoś mnie to nie przekonuje. To wygląda na prawdę kiepsko.
Götze machnął ręką - Nic wielkiego. Opowiedz lepiej jak drużyna, oglądałem zeszły mecz, piękna asysta - uśmiechnął się.
Marco jakoś stracił na wszystko chęć i ochotę. Cały zapał i pewność siebie opuściły go jak powietrze uciekające z przebitego balona. Wodził wzrokiem po twarzy chłopaka, chcąc przekonać samego siebie, że osoba która leży naprzeciw niego to na prawdę Mario Götze, to na prawdę piłkarz, który jeszcze kilka miesięcy temu biegał po boisku i zdobywał bramki.
Że to ta sama osoba, która do czasu była bliska jego sercu.
Do czasu odejścia Mario do innego klubu, byli przyjaciółmi. Spędzali razem czas, spotykali się, rozmawiali. Jednak po jego transferze wiele się zmieniło. Telefony zaczęły się rwać, kontakt zaczął zanikać. Dystans między Dortmundem a Monachium zdawał się rosnąć coraz bardziej. Götze jednak nadal widział w Marco swojego pierwszego i jedynego przyjaciela, który był dla niego tak ważny.
Mario tak bardzo cieszył się, że Reus sobie o nim przypomniał, że jednak nie skreślił tego wszystkiego, co było między nimi. Że o nim nie zapomniał, że nadal byli przyjaciółmi.
Marco natomiast czuł się jak skończony kawał gówna. Gdyby mógł, sam naplułby sobie w twarz.
Ten dzieciak go przecież uwielbiał.
A on siedział tu nie dlatego, że liczyła się dla niego ich przyjaźń. Siedział tu dlatego, bo przypadkiem nacisnął zieloną słuchawkę i był zbyt wielkim tchórzem, by zakończyć połączenie i powiedzieć chłopakowi wprost, że z nim czy też bez niego, jego życie wygląda tak samo.
I myślał, że przez to może znienawidzić się już dostatecznie mocno, lecz punkt ten osiągnął zenit dopiero w momencie, gdy Mario owinął wokół niego swoje wychudzone ramiona i uśmiechnął się wdzięcznie, dziękując mu za to, jak wspaniałym przyjacielem jest.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro