Zakupy
-Carbo, pomocyy - Erwin od 30 minut stał przy swojej szafie z ubraniami i próbował dobrać odpowiedni strój.
Wokół leżały rozrzucone ubrania. Na jednej stercie walały się stroje z napadów, na innej zimowe, ciepłe ciuchy. Na kolejnej były garnitury i to w nich Erwin przebierał od pół godziny, aż w końcu się poddał.
-O co chodzi? - spytał Carbonara, który odebrał telefon od siwowłosego.
-Przyjedź do mnie do mieszkania, proszę. Nie, błagam Cię na kolanach stary.
-Coś się stało?
-Tak! To jest jakaś tragedia! Ja już mam dosyć! - krzyczał zrozpaczony i rzucił się plecami na łóżko.
-Spokojnie stary, zaraz będę, nie rób nic głupiego.
Erwin obrócił się na bok i spojrzał na zegarek. Nie wiedział, że aż tyle czasu zajmie mu wybranie jednego, mało znaczącego stroju. A jednak spędził na tym prawie godzinę. Postanowił nie dowiadywać się od Montanhy w czym on idzie, bo wyszłoby na to, że mu zależy, aby dobrze się prezentować - co było prawdą, ale policjant nie musiał o tym wiedzieć.
Pastor wstał i zaczął chować do szafek pozostawione na wierzchu rzeczy. Ubrań postanowił nie dotykać, ponieważ na sam ich widok robiło mu się gorzej.
Czekanie na Carbonarę bardzo mu się dłużyło i już rozważał wyjście na zewnątrz, gdy usłyszał dzwonek do drzwi.
-Powiedz o co chodzi, kogo mamy skopać? - do mieszkania wszedł Carbo, a za nim David. - Uh? - zatrzymali się widząc otworzoną szafę i wyrzuconą jej zawartość.
-Pomóżcie mi, bo przysięgam, że jeszcze dzisiaj odziedziczycie wszystkie te ciuchy - Erwin wskazał palcem na stertę i usiadł na łóżku obok, niespokojnie targając swoje włosy.
David ze zdziwieniem spojrzał na Nicollo. Zarzekał się on bowiem, że muszą się pospieszyć przez co prawie spowodowali wypadki na każdym skrzyżowaniu miasta.
-Nie patrz tak na mnie do cholery. Myślałem, że to coś ważnego - powiedział mu ściszonym tonem po czym odwrócił się do Knucklesa. - Wytłumaczysz nam dlaczego Twoje wszystkie ubrania udały się na spacer, czy mamy po prostu zadzwonić po sprzątaczkę?
Erwin rzucił mu spojrzenie spode łba.
-Idę na wesele - oznajmił tępo.
David wyglądał, jakby ktoś drugi raz go uderzył w policzek.
-Gdzie, przepraszam? I dlaczego nikt z nas nie jest zaproszony? Serio myślałeś, że przegapimy okazję do chlania?
-Uspokój się Davidku. Idę, bo wiszę komuś przysługę. Tylko dlatego - zapewnił. - Ale nie wiem w co mam się ubrać.
Carbo przystanął na chwilę i zaczął się zastanawiać.
-Kim jest ta wyjątkowa osoba, że zadzwoniłeś akurat po mnie, osobę, która wie jak się ubierać, aby Ci pomogła? Zazwyczaj masz w dupie moje rady, więc po prostu jestem ciekaw co się zmieniło.
Erwin początkowo chciał zachować wszystkie te informacje dla siebie, ale nie miał już wyboru. Dodatkowo nie lubił okłamywać bliskich mu osób.
-To Montanha. Nie powiedziałbym, że wyjątkowa osoba..
David po raz kolejny doznał szoku. Nie był typem osoby, którą ponosiły emocje, ale nie był w stanie zrozumieć co się wydarzyło w tak krótkim czasie.
-Kurwa, jaja sobie robisz, nie?
Odpowiedziała mu tylko cisza.
-Zadzwoniłem do Ciebie Carbo, żebyś mi pomógł. Zrobisz to czy mam sobie poradzić sam? - spytał Erwin, który z niewiadomych przyczyn wydawał się smutny.
-Pewnie, że Ci pomogę - Carbo postanowił nie poruszać dalej tematu wesela, bo widział, że Erwin się nim przejmuje. - Mam jedną prośbę, możemy od razu jechać do sklepu? - z niechęcią spojrzał na ubrania leżące na podłodze.
-Spoko - odparł siwy, zgarnął klucze do mieszkania oraz telefon z szafki i ruszył do drzwi.
-Jedziesz z nami czy gdzieś idziesz? - spytał Carbo Davida.
-Jadę z wami - odpowiedział, ale on nie miał zamiaru odpuścić tego tematu tak łatwo.
-A to? - Erwin wskazał na biały garnitur na wieszaku.
-Nie ma mowy. Panna młoda będzie miała białą sukienkę.
-Noi?
Carbo tylko zbył go wzrokiem. Rozglądał się po sklepie, co jakiś czas zatrzymując się, aby przystawić znalezioną rzecz do ciała Erwina. Już miał paru kandydatów do przymierzenia, ale nie były to zadowalające połączenia. Szukał czegoś przez co przyjaciel wyróżniałby się na tle innych, jak na niego przystało.
-To! Idealne! - złapał ubranie do góry i prawie skakał z radości.
Byli już w sklepie od godziny. Carbo wolał nie wiedzieć ile czasu Erwin sam rozkopywał ubrania w swoim mieszkaniu. Cała trójka miała już dosyć wszystkiego co z nimi związane.
W rękach trzymał elegancką, ciemną koszulę. Do tego już widział parę czarnych spodni, które idealnie by pasowały.
-Niczego sobie - przyznał David, podchodząc i przyglądając się materiałowi. - Wskakuj w to, ocenimy jak na Tobie wygląda.
-A buty? - spytał Erwin, który nagle wyglądał jakby mu się odwidziało wyjście na wesele.
-Nie panikuj, zaraz Ci je przyniosę. Zasuwaj do przymierzalni - Carbo włożył ubrania w ręce siwowłosego i popchnął go w odpowiednią stronę.
Erwin wszedł do środka i zasłonił kotarę. Szybko zrzucił z siebie ubrania i zaczął zakładać nowe rzeczy. Spodnie weszły bez problemu. Musiał przyznać, że całkiem dobrze leżały. Następnie ściągnął z wieszaka koszulę i narzucił ją na siebie. Do przymierzalni wszedł David i wydzierał się, aby Knuckles wskazał, do której wszedł.
-Zamknij mordę, bo kasjerka zaraz nas wyjebie - skarcił go, wychylając się z środka.
-Pokaż co my tu mamy - David odsłonił zasłonę i przyjrzał się ubraniom, które Erwin wsunął na siebie. - Nieźle. Carbo, przynieś te buty!
Erwin położył swoją rękę na ustach Gilkenly' ego, aby go uciszyć.
-Jeszcze raz uniesiesz głos, to Cię stąd wypierdolę - powiedział.
David uniósł ręce do góry w geście poddania.
-Trzymaj - Carbo podał Erwinowi szare, eleganckie buty. - Zastanawiałem się nad trampkami, ale jednak szanuję swój nos. Wiem jak bardzo nienawidzisz tego połączenia i coś czuję, że wylądowałbym w szpitalu.
-Dzięki.
Erwin chwycił buty i wsunął jednego na siebie.
-Nie ten rozmiar. Przyniósłbyś większe? - zwrócił się do Carbo.
-Spoko. Zaraz wracam - złapał parę, którą podał mu Erwin i wyszedł z przymierzalni.
-Powiesz mi o co chodzi z tym weselem? - zapytał David, opierając się o ścianę i patrząc na Erwina, próbującego zapiąć guziki koszuli.
Siwowłosy złapał w lustrze wzrok Davida i zacisnął szczękę.
-Mówiłem już. Chodzi o przysługę. Nie szedłbym na ślub psów z własnej woli.
-To dlaczego się tak stroisz?
-Bo nie chcę wypaść źle jako przedstawiciel naszej grupy. Mamy mnóstwo hajsu, musimy dbać o opinie ludzi na mieście.
-Jakby Ciebie to kiedykolwiek obchodziło - David przewrócił oczami. - Przyznaj, że Montanha Ci się podoba i po sprawie.
Erwin spiorunował bruneta wzrokiem.
-O co Ci chodzi? - odwrócił się.
-Mi? O nic. Albo w sumie nie. O szczęście mojego kumpla. Latacie za sobą jak kurwa małe pieski. Jesteście zazdrośni o każdego kto się do was zbliży i zawsze zmieniacie temat jak ktoś z was żartuje. Nie ciężko wyczuć chemię, która jest między wami. Teraz jeszcze dostajesz zaproszenie na ślub policjantów, jakby Montanha nigdy nie otaczał się toną kobiet, z których mógłby wybierać. Nie uważasz, że trochę dziwne jest to, że pomimo tego wszystkiego wybiera Ciebie? -uniósł znacząco brew do góry. - Skoro to przysługa, to obstawiam, że byłeś mu coś winien. Nie wnikam. Ale jesteś pierdolonym przestępcą, działasz w zorganizowanej grupie, o której każdy już wie, masz dużo do ukrycia jako nasz przyjaciel, a policjant casualowo zaprasza Cię jako swoją osobę towarzyszącą?
Erwin stał jak wryty. Nie wiedział co ma odpowiedzieć, uratował go niczego nieświadomy Nicollo, przychodzący z większą parą butów.
-Co mnie ominęło? Macie miny jakby wstąpił do środka huragan.
-Nic się nie stało, gadaliśmy sobie - oznajmił David.
-Te są dobre - rozpromienił się Erwin, wsuwając nowe buty na stopy. Przyjrzał się sobie w lustrze i poprawił włosy. - Co myślicie?
-A włóż koszulę do środka - zaproponował Carbo, na co Erwin przystał.
-Jeszcze tylko.. - David podszedł do Knucklesa i rozpiął pierwsze guziki w koszuli.
-Zajebiście - przyznali oboje patrząc na swoje dzieło.
Erwin miał na sobie niby niewyróżniające się ubrania, ale na nim wyglądały nieziemsko. Idealnie podkreślały jego kolor oczu, wyglądały przez to wręcz magicznie. Częściowo odpięta koszula wyglądała uwodzicielsko, a krzywy uśmieszek dodawał temu łobuzerskiego charakterku.
-Dodaj do tego ciemne okulary i każdego powalisz z nóg - pochwalił Carbonara.
-Nawet Montanhę - David mrugnął do Erwina, na co ten pokazał mu język.
-Dziękuję wam za pomoc.
-Nie ma problemu. Ale teraz strzeliłbym szybki napad. Idź za to zapłać, my idziemy do auta i podzwonimy po zakładników. Szykuj się mentalnie hakerze.
Erwin uśmiechnął się szczerze. Po całym dniu ciągłego myślenia co założyć, miał już serdecznie dosyć i napad był właśnie formą odpoczynku. Ostrożnie złożył zakupy i ubrał się w to w czym przyszedł. Złapał z regału maskę i żółtą koszulkę, aby się przebrać, po czym poszedł za to zapłacić.
Chłopacy czekali przed sklepem, w odpalonym pojeździe. Jak tylko Erwin zamknął drzwi, Carbo ostro przygazował i ruszył w kierunku apartamentów.
-To będzie szybka akcja - zaczął. - Zabieraj z chaty sprzęt i przebierzmy się. Heidi z paroma osobami jadą do banku przy Mission Row. Uciekamy normalnie, a jakby robili problemy to skaczemy, ale szanse są pół na pół. Wchodzicie w to?
-Druga część średnio mi się podoba - rzucił David. - Ale wchodzę w to.
- No to lecimy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro