Zaciśnięte pięści
Liam siedział przy Laborancie odkąd tam go zostawili. Nie zwracał uwagi na swoje potrzeby, choć lekarze parę razy mówili mu, aby o siebie zadbał. Ten zaś trwał przy nim i tylko czasami rozmawiał z mijającymi ich osobami. Parę osób z ich grupy dotrzymywało mu także towarzystwa. Burgir też pojawił się w szpitalu i przyniósł dla niego jedzenie oraz picie, kiedy medycy powiedzieli mu, że chłopak nie rusza się od Quinna na krok. Był jednak na tyle zmęczony, że średnio kontaktował i Liam odesłał go do domu.
Medycy przychodzili co godzinę zmieniać opatrunki Laboranta i podłączali mu kroplówki. Ten dalej się nie obudził. Poradzili Liamowi, żeby do niego mówił. Ten z czasem zaczął się odzywać, choć na początku trochę się tego wstydził. Przemógł się, aby pomóc nieprzytomnemu się obudzić. Ludzki głos według lekarzy miał mu w tym pomóc.
Kolejny raz do środka zajrzał rudowłosy chłopak z EMS.
-Chcesz to możemy Ci tutaj wstawić kanapę - nie zwracali się już do siebie per pan, bo dużo rozmawiali i trochę się zakolegowali.
-Nie dzięki, starczy mi krzesełko - Liam uśmiechnął się do niego, choć wcale nie miał humoru. Strasznie martwił się o Labo, który dalej się nie budził.
-Musisz się kawałek odsunąć.
-Jasne - Brown już znał procedury, nie mógł ryzykować, że do rany przedostaną się zarazki.
Medyk delikatnie obrócił pacjenta na bok, aby zdjąć opatrunek. Jego plecy wyglądały tragicznie. Wszędzie widać było małe czerwone kreseczki, w niektórych miejscach pojawiły się siniaki, a przy głównych ranach wystąpił obrzęk.
-To nie wygląda dobrze.. - przejął się Liam.
-Zgadzam się - chłopak przyjrzał się dokładniej zaczerwienionej powierzchni. - Chyba wystąpiło małe zakażenie. Nie przejmuj się, często się to zdarza, dlatego ciągle go obserwujemy. Znowu będę musiał zdezynfekować to miejsce. Jeśli się nasili to pomyślimy co zrobić dalej, wpadnę tu za 10 minut.
-Na pewno nic mu nie będzie?
-Spokojnie, jest w naprawdę dobrym stanie jak na sytuację z jaką się tutaj znalazł.
Brown lekko streścił mu wcześniej co się stało, ale nie mówił o tym kto, co i dlaczego. Po prostu chciał, aby lekarz wiedział z jak poważną sprawą ma do czynienia. Lekarz obrócił Laboranta spowrotem kiedy zajął się już opatrunkiem.
Do środka wszedł Carbonara. Miał zmierzwione włosy, przymrużone oczy i wymięte ubrania. Wyglądał jakby wstał po bardzo ciężkiej nocy.
-Hej wszystkim - przywitał się smutno i stanął przy łóżku przyjaciela. - Kuku - jakby chwilę czekał na odpowiedź zanim złapał go za rękę i ścisnął ją lekko. - Jak z nim?
Liam dalej nie wiedział co myśleć o tym co się wydarzyło. Nie chciał stawiać pochopnych wniosków i czuć do kogoś niechęci.
-Doktor właśnie zaobserwował, że doszło do zanieczyszczenia rany.
-Tak, to da się od razu zniwelować. Pacjent jeszcze się nie obudził. A ten tu - wskazał na Liama - zdecydowanie powinien jechać do mieszkania. Siedzi tutaj od kilku godzin.
-Dziękuję doktorze - tymi słowami sprawił, że rudowłosy wycofał się, aby zostawić ich samych. - Nie za dobrze się znamy, ale całkiem rozumiem dlaczego tutaj jesteś - Carbo zwrócił się do Browna. - Sam powinienem teraz spać, ale potrzebowałem się upewnić, że nic mu nie jest. Pewnie nie tylko ja tu wpadłem - zgadywał.
-Trochę ludzi się pojawiło - potwierdził.
-Słuchaj, nie będę Ci mówił co masz robić, ale z nim już jest dobrze. Możemy załatwić pachołków na ochronę, jeśli chcesz wiedzieć, że jest bezpieczny.
Liam na chwilę oderwał wzrok od śpiącego i zastanowił się nad ofertą znajomego. Czuł się paskudnie zmęczony, zarówno psychicznie jak i fizycznie. Nie chciał jednak, aby Quinn obudził się podczas, gdy jego tutaj nie będzie.
-Dzięki za troskę, ale nie raz nie spałem po wiele godzin. Teraz też dam radę.
-Wiesz, że może to trochę potrwać, zanim on się ocknie? Wymęczysz swoje ciało.
Brown pełen nadziei wtulił się w dłoń Labo. Miał przeczucie, że nie trzeba będzie długo czekać, aż ten otworzy oczy.
-Dla niego warto.
-Ej, nie wydaje Ci się, że ta fura już długo za nami jedzie?
Erwin spojrzał w lusterko i rzeczywiście dojrzał samochód trzymający się ich toru. Było dosyć ciemno, więc nie widział kierowcy, ale auto miało identyczną prędkość jak oni. Żadnych znaków szczególnych nie był w stanie dostrzec.
-Poczekaj, postaram się sprawdzić czy serio jadą za nami czy to tylko zrządzenie losu - po tych słowach zmienił naturalną trasę i bardzo często zakręcał i wjeżdżał na ścieżki.
-Najwidoczniej nas śledzą - Montanha wyglądał na trochę zintrygowanego.
-Takie rzeczy też się u nas dzieją, Monte. Tu też porywają ludzi. Wsiadaj do tyłu.
-Słucham?
-Masz schować się z tyłu za fotelami jak skręcę. Nie będą Cię wtedy widzieli. Ja z nimi sobie pogadam. Teraz - policjant bez zastanowienia zrobił to o co go poprosił Erwin. - Za żadne skarby nie zdradzaj, że tutaj jesteś. Poradzę sobie - po tych słowach znacznie zwolnił i uchylił szybę w oknie. - Witam panowie! Co to za przejażdżka ciemną nocą?! Też nie możecie spać? - zatrzymał się, bo auto zrównało się z nim wysokością i jeszcze bardziej zwolniło.
-Wysiadaj - warknął ktoś ze środka wyciągając do niego broń.
Erwin postanowił być całkiem kulturalny. Nie miał nawet przy sobie niczego do obrony. Podniósł ręce w górę, otworzył jedną drzwi i z dalej podniesionymi wyszedł na zewnątrz. Z środka sąsiedniego auta wyszli także napastnicy, a jeden z nich agresywnie obrócił pastora plecami i przyszpilił go do maski jego auta.
Gregory słyszał tylko hałasy, ale nie ruszał się. Nie dochodziły do jego uszu żadne strzały ani krzyki, tylko niespokojne kroki i ciche głosy. Postanowił na razie nie interweniować.
Cztery osoby ubrane w ciemne stroje stały w rzędzie na ulicy. Pastor znał wiele grup w mieście. Ta była trochę elegancka. Zalatywało od nich ,,poważną mafią". Gdyby nie to, że wysadzili dzisiaj ich restaurację, to mimo wszystko raczej nie rozpoznałby w nich spadiniarzy. Mógł to być każdy starający się wyglądać jak młody gangster.
-Hej, nie tak ostro. Nic przy sobie nie mam oprócz hajsu - mruknął będąc obezwładnionym.
-Zawsze coś - mężczyzna zabrał całą kwotę i obrócił go twarzą do siebie. -Co wy dzisiaj odwaliliście?
-Kto?
-Twoja zjebana ekipa.
-Oj są zjebani to prawda.
Kolejny z nich podszedł i po prostu go spoliczkował.
-Ej, ja tylko potwierdzam wasze słowa - złapał się za piekącą twarz.
Osoba, która go uderzyła nie odezwała się. Z jego gestów można było wywnioskować, że był dumny z tego co zrobił. Pastor powstrzymał się od jakichkolwiek zbędnych komentarzy w jego stronę.
-Odpowiadaj.
-Serio nie wiem o co chodzi - siwowłosy kłamał jak z nut, nie dało się go w tym podrobić.
-Czemu masz rozciętą wargę?
-Przed chwilą ktoś od was mnie uderzył - oblizał wargi.
-Nie pyskuj, bo znowu to zrobi, tylko mocniej. Byłeś już obity zanim Cię zatrzymaliśmy - sprecyzował pytanie.
-Pocałowałem koleżankę kumpla. Niby się lubimy, ale powiedział, że musi mnie za to uderzyć. Ja tam mu mówiłem, że to w sumie ona się na mnie rzuciła, a nie ja na nią. Ten stwierdził, że to obraza honoru, ona by tak nie zrobiła i dostałem ojcowską lepę. Dalej nie rozumiem..
-Oh zamknij już tą głupią mordę - przerwał jego porywającą historię. - On nic nam nie powie chłopaki, jedziemy.
-I go tak zostawimy?
-Tak - spojrzał na uśmiechniętego złotookiego i najwidoczniej zmienił zdanie, bo na pożegnanie kopnął go kolanem w brzuch i zostawił zwijającego się na ziemi.
-Następnym razem nie kłam.
Spakowali się do swojego auta i odjechali. Zapadła cisza. Erwin zaciskał zęby z bólu, ale gdy szok minął, potrafił się już odezwać.
-Przynajmniej nie wywieźli mnie na tamę - gdy Grzesiek go usłyszał wygramolił się na zewnątrz.
-Czego oni chcieli? - kucnął przy nim, założył sobie jego ramię na plecy i pomógł mu wstać z asfaltu.
-Skąd mam wiedzieć - odwrócił niespokojnie głowę w kierunku, w którym zniknęli.
-Wiesz kto to był?
-A co to przesłuchanie? Jak zawsze musisz psuć moment.. - przewrócił oczami.
Montanha oparł chłopaka o zimne blachy auta. Wyciągnął telefon i zapalił latarkę, kierując jej światło w dół, aby nie raziło Erwina w oczy, tylko lekko rozjaśniało jego twarz. Złapał go za podbrudek ciągle pilnując swoim ciałem, aby stał prosto.
Knuckles wydawał się nagle mniej pewny siebie niż zawsze. Czuł pulsujący ból w okolicach brzucha, a także pieczenie na twarzy. Gregory dotknął jego podrażniony policzek zimną ręką przez co poczuł lekką ulgę.
-Po prostu się martwię - wyznał w jego bursztynowe oczy. - Podobnych pytań używam w pracy, ale teraz przypominam, nie jestem na służbie. Twarz gorzej załatwił ten typ w szpitalu - przyznał obracając jego głowę ruchami ręki. - A jak brzuch? - trochę odsunął się od niego, ale dalej przytrzymywał jego ramię, aby mieć pewność, że się nie przewróci.
-Jest okej - odparł mało przekonująco.
-Choć raz mógłbyś być szczery.. Mogę? - spytał przytrzymując zasuwak jego kurtki.
Rozpiął ją, gdy nie otrzymał znaku sprzeciwu. Następnie złapał za brzeg jego koszulki i podciągnął ją do góry odsłaniając delikatnie umięśniony brzuch. Już widać było na nim małą zmianę koloru skóry.
-Jebani idioci.
-Nic nowego. Chwilę poboli i przestanie. Jak pocałujesz to szybciej przejdzie - wyparował bez namysłu. - No co, zawsze tak mówią - dodał.
O dziwo policjant uśmiechnął się pod nosem i złożył w miejscu posiniaczenia delikatnego całusa. Odsunął się szybko i zaczął udawać, że zmywa coś ze swoich ust.
-O Ty śmieciu! Ja nie mam pcheł! Nie jestem psem w porównaniu co do niektórych - roześmiał się i skrzywił z bólu.
-Noi znowu masz coś w swojej obronie - zamachnął się w powietrzu udając, że mu przykłada. - Już wystarczająco dzisiaj oberwałeś. Chodź, odwiozę Cię do domu.
-No chyba Cię pogrzało Grzesiu - zasłonił mu drzwi swoim ciałem i rozstawił ręce przez co policjant miał zablokowany dostęp do klamki. - Jeszcze nie dojechaliśmy na miejsce.
-No dobra, ale plany trochę się zmieniły...
-Niby dlaczego? Banda frajerów mi jakoś nie przeszkadza. Nie boli mnie to aż tak bardzo - zwrócił wzrok w dół, na swój brzuch.
-Zawsze możemy to przełożyć - Montanha nie chciał dać za wygraną.
-Wsiadaj i nie gadaj - odwrócił się tyłem do niego po czym sam wsiadł za kierownicę.
-To czemu nie jedziemy? - zapytał Gregory, kiedy oboje byli już w zamkniętym pojeździe.
-Bo będziesz musiał mi jutro pomóc. Niezależnie od tego jak potoczy się dzisiejszy wieczór.
-Brzmi tak, jakbyś chciał coś strasznego odwalić.
-Znasz mnie, potrafię wszystko spierdolić w ułamku sekundy. Tak przyznaję się do tego - powiedział roześmianym głosem, gdy zobaczył zszokowaną minę kolegi.
-A o co konkretnie chcesz mnie poprosić?
-Musimy sfingować, że ktoś mnie porwał i to Ty będziesz udawał napastników.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro