Wylot
Sorrki za małą przerwę, ale napina w szkole jest :/
----
-Hejka - przywitał Labo z uśmiechem Liama.
-Cześć włamywaczu - chłopak wpakował się na siedzenie obok.
-No ej. Odkupię Ci zamki, jeśli bardzo Ci ich brakuje. A na razie możesz się barykadować w środku - ruszył w stronę Burgera.
-To raczej będzie ciężkie patrząc na to, że ledwo mogę zawiązać buty - uniósł do góry niezawiązane obuwie.
-No to zabarykaduje się z Tobą. Będziemy całymi dniami oglądać seriale.
-Chyba dostawy zamków w tym mieście są bardzo opóźnione - powiedział z wyczuwalnym sarkazmem. - Spędzimy ze sobą więcej czasu niż myślisz.
-Mi pasuje - odparł nieprzejęty chłopak.
Jechali chwilę w milczeniu w stronę restauracji chińczyka.
-Tutaj już byłeś, ale w celach opatrzenia Twojego brzucha - rzekł Labo wysiadając z auta i ruszając na zaplecze.
-Przyznaj, że jest mega - podciągnął wyżej koszulkę ze śmiechem.
-Mega to go urządziłem, ale miałeś już o tym nie mówić - powiedział udając nadąsanego.
-No tak, zapomniałem. To jak korzystacie z tego miejsca? - rozejrzał się po kuchni.
-To po prostu restauracja. Chcesz to możemy postać na kasie.
-Serio wy tutaj sprzedajecie?
-Tak. Co w tym dziwnego? - spytał przechodząc z nim za ladę.
-No, nie jesteście osobami, które mógłbym sobie wyobrazić, jak sprzedają innym lemoniadę, bez ochoty ich zastrzelenia.
-Bez przesady Brown. Tylko jeśli klient jest bezczelny to zdarzają się takie incydenty.
-Co? - nie był do końca pewny czy dobrze usłyszał.
-Spokojnie, żartuję. Czasami ludzie serio się zapominają, ale staramy się ich grzecznie wyprowadzać - dwuznacznie się na to uśmiechnął. - Mam Ci przypomnieć w jakich okolicznościach się spotkaliśmy? Gdzie zaoferowali Ci pieniądze za niezbyt ładne czyny?
-Masz rację - oparł się o ścianę za sobą.
-Kurwa - nagle się spiął. - Musimy stąd iść - Quinn wyglądał, jakby sobie o czymś przypomniał.
-Ale dopiero co przyszliśmy. Nawet nikt tutaj nie wszedł - wskazał na pusty budynek i parking przed drzwiami.
-To nawet lepiej. Idziemy - pociągnął go za rękaw.
-Stary, o co Ci chodzi? Wszystko okej? - Liam był zdezorientowany sytuacją.
Wyprowadził go w milczeniu. Wsiedli spowrotem do samochodu.
-Powiesz mi co się stało? - z powagą spojrzał na niego.
Laborant, ignorując pytanie, chciał przekręcić kluczyk w stacyjce. Jednak Brown nie dając za wygraną przytrzymał jego rękę, zanim ten uruchomił silnik. Michael opadł głową na kierownice, zrezygnowany.
-To jak?
-Dzwonił do mnie pastor.. - zaczął powoli tłumaczyć. - Robili z Carbonarą bank. - zerknął na niego - To ten ciemnowłosy chłopak, często chodzi w kapeluszu - objaśnił, widząc, że Liam nie wie kogo ma na myśli. - Jeden z zakładników się wygadał, że mamy Cię pilnować. Chyba więc zrozumiesz, dlaczego nie chcemy, żebyś był widziany na BurgerShocie. To byłaby dla nich prowokacja. Jak na razie będziesz ze mną jeździł, a na spotkania przebierzemy Cię w jakiś nietypowy strój.
Nie bądź zły - dodał, bo brunet nie wyglądał na zadowolonego.
-Czemu niby mieliby mi coś zrobić?
-Bo podołałeś zadaniu i pastor skończył w szpitalu. Ten w banku też chciał go zaatakować, ale chyba nic się nie stało. Na pewno nie Erwinowi. W każdym razie, pokazałeś, że na coś Cię stać. Nie bez powodu chcę żebyś był w naszej ekipie.
-Kto by mnie nie chciał - zaśmiał się.
-No skromny to Ty nie jesteś. Chyba powinienem ograniczyć komplementy w Twoją stronę.
-A miałeś jakieś? Chętnie posłucham - oparł się ręką o fotel kierowcy i czekał aż ten się obróci.
-Możesz pomarzyć - korzystając z nieuwagi odpalił silnik i szarpnął gazem.
Chłopak nie był przygotowany na nagłą zmianę położenia i prawie zderzył się z deską rozdzielczą. Jednak Laborant był na to przygotowany i wyciągnął przed nim ramię, aby ten na nie wpadł.
-Wszystko pod kontrolą - uśmiechnął się pod nosem.
-Gdzie teraz jedziemy żartownisiu? - spytał ciemno oki, prostując się na siedzeniu.
-W sumie to nie wiem. Co chciałbyś jeszcze zobaczyć?
-No idea. Mam pytanie. Na razie jedź po paliwo, bo się kończy.
-Dobra, słucham - skręcił w stronę stacji.
-Kto prowadzi te restauracje?
-Naszą Kui. Włoską Spadino, ale nie wiem czy on jest właścicielem. Rzadko tam bywamy, chyba że jedziemy zrobić im przekope.
-A Kui to..? - Liam nie był jeszcze w stanie wszystkich zapamiętać.
-Niski, chiński mąciciel.
Odpowiedział mu łagodny śmiech chłopaka.
-Ja nie żartuję. On ma metr pięćdziesiąt wzrostu - odparł poważnie.
-O kurcze. A czemu akurat mąciciel?
-Nie wiem kto i kiedy zaczął tak go nazywać, ale się przyjęło. Chak ma bardzo rozwinięty nawyk kłamstwa lub zatajania prawdy. Potrafi obrócić kota ogonem i nikt go nawet o to nie podejrzewa. Dlatego każdy z góry zakłada, żeby mu czegoś nie mówić, jeśli ma zostać poufne.
-To dlaczego z nim trzymacie, skoro mu nie ufacie? - zatrzymali się po paliwo.
-To nie tak, że mu nie ufamy - Laborant dał pieniądze obsłudze i czekał.
-Nie rozumiem.
-Kui jest dla nas takim ojcem. Tacie ja nigdy wszystkiego nie mówiłem, bo miałem w głowie, że może powiedzieć to mamie. On pilnuje nas, żebyśmy za mocno nie odwalali, raczej nie brudzi sobie rąk, organizuje ludzi do prania kasy i jest po prostu sobą. To ile mu mówisz zależy od Ciebie. A i ciężko się do niego dodzwonić - wyjechali na drogę. - Jebana katarynka.
-I tak nie mam jego numeru.
-O właśnie, jak chcesz to mogę Ci podać numery niektórych osób.
-Chętnie.
-To zatrzymajmy się tutaj - zahamował, aby wjechać na parking.
Obaj wyciągnęli telefony i Labo zaczął dyktować mu cyfry.
Od około 3 sekund znajdowali się w powietrzu. Erwin już słyszał w głowie głośne "pojebało Cię" Grzecha.
-Pojebało Cię?! - pastor się nie mylił.
-Spokojnie, ja to wykalibruję. Mam z tyłu worek ziemniaków.
Głośny trzask przy lądowaniu zaprzeczył tym słowom. Wylądowali do góry nogami. Szyby się rozbiły, a szkło na szczęście nikomu nic nie zrobiło.
-Nie no świetnie! Rzeczywiście fizykę masz w jednym palcu.
-No dobra, tym razem nie wyszło - odpowiedział niezadowolony.
Wyszli na zewnątrz i próbowali odwrócić auto.
-Ała - mężczyzna złapał się w krzyżu. - Dlaczego musiałeś na to wjechać?
-Nie musiałem, ale chciałem. Jebło to jebło. Przyłóż się, jeśli chcesz stąd odjechać.
Gregory mocniej naparł na bok samochodu i razem sprawili, że stanęło ono na 4 kołach.
-Nigdy więcej z Tobą nie jadę - policjant usiadł na drodze obok pojazdu.
-Oj tam, Grzesiek. Jak sam nie wsiądziesz to Cię zmuszę - ustawił palce w pistolet i udał, że z nich strzela.
-Ale z Ciebie czasem dzieciak. Wsiadaj za kierownice i odpalaj tą furę.
-Tak, panie władzo. Już się robi.
-Pastor, nie denerwuj mnie.
Erwin zachichotał i otworzył drzwi. Usiadł z nogami dalej na zewnątrz. Silnik na chwilę zagrzmiał, ale zgasł.
-No nie mów nawet, że nie odpali - 05 podniósł się z ziemi i nachylił się nad siwowłosym.
Ten jeszcze parę razy próbował odpalić. Niestety z niepowodzeniem.
-Ups - spojrzał na niego niewinnie i rozłożył ręce.
-To teraz po kogoś zadzwoń.
-Chciałbym napomnieć, że moi Cię nie lubią i w sumie nie wiedzą, że z Tobą rozmawiam. Jesteś pewien, że ktoś z nich ma nas odebrać?
-A San ?
-Śpi.
-No to jesteśmy w dupie.
Erwin podniósł się z siedzenia i stanął parę centymetrów od bruneta.
-Nie kuś - szepnął mu do ucha i odszedł głupkowato się uśmiechając.
Nagle Montanha przygwoździł go do maski zentorno.
-Przestań.
-Ja rozumiem, że chciałbyś, ale mamy ważniejsze sprawy na głowie - zignorował go i wyplątał się spod jego ramion. - Masz kogoś zapisanego, kto mnie nie zna?
Gregory westchnął.
-Każdy Cię zna. Jesteśmy zdani na siebie.
Na horyzoncie już zachodziło słońce.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro