Wiadomość
Erwin jechał swoim motorem już dobre 20 minut. Krążył po okolicy, nie chcąc się nigdzie na dłużej zatrzymywać. Krótko mówiąc - uciekł z własnego mieszkania.
Lubił Heidi, ale to że miała go pilnować, jak małe dziecko, mu nie odpowiadało. Rozumiał jednak zamysł Carbonary i nie chciał, żeby ten uznał dziewczynę za winną jego zniknięcia. Najlepiej byłoby, gdyby zdążył wrócić zanim ktoś więcej niż ona się dowie, że nie ma go pod okiem. Jednak było to mało prawdopodobne. Grzechu musiał się więc streszczać.
40 minut wcześniej
Kiedy zrozumiał, że Heidi zostawiła go samego, szybko zabrał najpotrzebniejsze przedmioty - w tym kopertę od 05 - i w kasku oraz skórzanej kurtce i ciemnych jeansach udał się do garażu po motor. Było mu jej trochę żal, ale potrzebował pobyć sam.
Na początku zaczął wjeżdżać w węższe uliczki miasta, aby rozejrzeć się za ustronnym miejscem. Nie potrafił jednak takiego znaleźć. Wtedy wpadł na pewien pomysł.
Podjechał pod znajomą bramę i otworzył drzwi. Znajdował się w sekretnym pomieszczeniu Annonymous. Wiedział, że większość osób już o nim wie, ale nikt tutaj nie przesiadywał. Podszedł do biurka z komputerem i krzesełkiem. Rozsiadł się na nim i wyciągnął z kieszeni list. Zabrał z blatu porzucony scyzoryk i rozciął papier. Wyjął z niej kartkę, zawiniętą w inne. Na niej znajdował się jakiś zapis kodem Morsea.
"Znowu to samo.. Tym razem to chociaż nie ja odwaliłem" - pomyślał i zaczął rozwiązywać zagadkę.
"Wyślij mi kropkę na mój numer telefonu" - odczytał.
"Cholera, przecież nie mam już jego numeru."
Wyciągnął telefon i zobaczył nieodebrane połączenia, ale je zignorował. Zaczął szukać innego numeru.
-Halo, San? - zadzwonił do przyjaciela.
-Siemanoo! Co słychać? Dalej jeździsz z Heidi? - odpowiedziała mu cisza.
Pastor zapomniał, że to San zasugerował, aby ktoś go pilnował.
-Nie mów mi, że udało Ci się jej pozbyć - dodał zirytowany Włoch.
-Ja tylko wykorzystałem okazję - usłyszał w słuchawce głośny oddech. - No nie denerwuj się Sanuś. Jak miałem się inaczej skontaktować z Grzesiem? - zadał to pytanie, wiedząc, że wzbudzi zainteresowanie rozmówcy.
-Z Montanhą?
-Owszem. Przyszedł do szpitala jak wyszedłeś po papiery. Carbo mi przekazał jakąś kopertę i właśnie ją otworzyłem. Potrzebuję jego numeru.
-Oh, okej. Zaraz Ci wyślę w smsie. Nie powiedziałeś nikomu, że go do Ciebie wpuściłem, prawda?
-Nie. Grzesiek też nic nie mówił, bo inaczej Carbonara już by Cię chciał zabić.
-Dobrze wiedzieć - rozłączył się i chwilę potem wysłał pastorowi sms z kontaktem.
Erwin wysłał na niego oczekiwaną wiadomość. 05 na pewno nie odpowiedziałby od razu, więc pastor zaczął się rozglądać po miejscówce. Stare zdjęcia, mapy i plakaty wypełniające pomieszczenie nadawały mu mrocznego klimatu. Knuckles zaczął otwierać zakurzone szuflady. Wyciągnął ze środka wyblakłe dokumenty i już chciał się z nimi zapoznać, ale usłyszał brzdęk swojego telefonu.
Wyślę Ci zaraz GPS na miejsce spotkania - rozczytał szybko.
Spowrotem schował trzymane w rękach papiery i wyszedł zabierając swój list z biurka i odkładając nóż na jego miejsce. Odwrócił się jeszcze przy drzwiach, sprawdzając stan, w jakim zostawia pokój. Wszystko zdawało się wyglądać tak samo, więc otworzył drzwi i wsiadł na swój motor. Zapiął kask oraz kurtkę i schował nóżkę, odpalając silnik. Z piskiem ruszył w stronę miasta.
teraz
Telefon zawibrował informując o GPSie. Chłopak zatrzymał się na chwilę, aby zobaczyć, gdzie ma jechać. Minął go samochód Heidi, ale na szczęście go nie zauważyła, schowanego za płotem. Spowrotem założył rękawiczkę i ruszył coraz bardziej zestresowany.
-Trzymaj - powiedział do niego Montanha, podając mu poduszkę.
Znajdowali się na dachu, na którym ostatnio też się spotkali.
-Nie jestem taki. Nie będę do Ciebie za to strzelał - odpowiedział odsuwając ją i łapiąc kontakt wzrokowy ze zdziwionym policjantem.
Erwin usiadł na dachu i spojrzał smutno na miasto. Tym razem to on poczuł się zraniony, ale nie fizycznie. Ostatnio Gregory mógł przez niego zginąć, ale mu wybaczył.
-Rozumiesz chyba, że jestem zawiedziony. Nie zły. Ty mogłeś być zły wtedy, gdy się tu spotkaliśmy - mówił, dotykając swoje udo przez spodnie.
Mężczyzna dosiadł się do niego, zachowując nieznaczny dystans. Patrząc na ruchy ręki pastora przypominał sobie jak do niego tam strzelił. Dał mu ten sam wybór, czując, że zasługuje na jego gniew. Jednak on, ku jego zdumieniu, tego nie wykorzystał.
Ich relacja składała się na ciągłe strzelanie sobie w opony, spotkania, pobicia, pitowania oraz wizyty w szpitalu. Przez to była ona wyjątkowa. Nie chciał jej stracić.
Siedzieli jakiś czas w ciszy, zamyśleni.
-Czemu to zrobiłeś Monte? - spytał go cicho, odwracając się w jego stronę.
-Nie wiem, Erwin... Nie wiem, co chciałem tym udowodnić. Że nie jestem skorumpowany? Nie jestem, ale przez lipiec i tak każdy wyrobił sobie taką opinię. Myślałem, że jak im to powiem to już skończą i będę mógł wrócić do tego co było kiedyś.. Sam mówiłeś, że muszę bardziej pokazywać, że jestem policjantem.
-To nie znaczy, że jak sam podłożysz mi na myśl miejscówkę, a ona się sprawdzi to im to powiesz - odpowiedział łamiącym się głosem. - Ufałem Ci Monte. A teraz każdy z ekipy będzie mi pewnie zabierał telefon, gdy tylko napomknę Tobie o naszej działalności. Nie wiem co mam na to poradzić. Nie dziwię się im. Sprzedałeś nas.
-To, że ich sprzedałem średnio się dla mnie liczy. San już zrozumiał, że żałuję tego co zrobiłem. Teraz chciałbym i Tobie to udowodnić.
-Jak? - spytał z nutą nadziei w głosie.
-Tego nie wiem - odpowiedział, a tamten odwrócił się zrezygnowany.
-To chyba nie mamy o czym gadać. Nie dzwoń do mnie Montanha. Proszę - po czym wstał i zaczął odchodzić w stronę drabiny.
-Czekaj! - krzyknął, dobiegając do niego i łapiąc za rękaw, aby się odwrócił.
-Prosiłem, żebyś mnie zostawił. Nie mogę zawieść mojej rodziny Grzesiu - powiedział, patrząc żałośnie w jego oczy.
-Wymyślę coś, obiecuję. Możemy czasem gdzieś wychodzić pogadać - zaoferował. - Jakbyś przez przypadek coś mi mówił to przysięgam, że tego nie wykorzystam. A Twoi przyjaciele pewnie z czasem zapomną.
-Ale nie wiem czy ja jestem w stanie zapomnieć. Mniej zabolała by mnie chyba kulka niż taki nóż w plecy. Rozstrzelali ich tam! - krzyknął zdruzgotany. - Mogli zginąć, bo pojechali ze mną, żeby nic mi się nie stało. To moja wina, że musieli stamtąd uciekać i się bronić - ciągnął, opierając się o ścianę za sobą i osuwając się na ziemię.
Kiedyś musiał to powiedzieć. Ta myśl nie dawała mu spokoju od dawna. Nie sądził, że przez znajomość z 05, jego znajomym może stać się krzywda. Gdyby tu chodziło tylko o niego, już dawno by mu wybaczył.
-Nie wiedziałem, że tak na to patrzysz.. - rzekł i uklęknął obok.
Kiedy zobaczył łzy, spływające po policzkach złotookiego postanowił go przytulić. Tamten chwilę sprawiał wrażenie, jakby chciał go odtrącić, ale odwzajemnił uścisk. Wtulił się głęboko w jego szyję.
-Jeszcze raz przepraszam Erwin - dodał po jakimś czasie
-Jeszcze raz? - spytał, odsuwając się od niego.
-Mówiłem Carbo.. - złapał sie za czoło. - No tak. Carbonara Ci już tego nie przekazał. Przeprosiłem go w imieniu was wszystkich. Tak samo Sana.
-Nie słyszałem o tym - zmieszał się lekko.
-Nie Twoja wina. Mogłem dopilnować, żeby to do Ciebie dotarło. Miałem jednak małe problemy z wejściem do Ciebie.
-Tak, wiem. Też za nich przepraszam.
-To co teraz robimy?
-Chyba dobrze wiesz. Ustalamy kiedy oddajesz się mi na komendzie - rzekł uśmiechnięty. - Musisz odsiedzieć swój wyrok za skrzywdzenie moich przyjaciół.
Gregory odwzajemnił uśmiech i pomógł mu wstać.
-Jak się czujesz? Już lepiej?
-Tak - odparł podnosząc koszulkę i pokazując mu opatrunki. - Heidi się mną opiekowała, ale wyszła na chwilę, więc magicznie zniknąłem. Nie lubię jak ktoś mi przeszkadza w moich planach, a chciałem coś przeczytać na osobności - dodał, wyciągając znaną policjantowi kopertę.
-No tak. Powinieneś jej chyba powiedzieć, że żyjesz. Czym przyjechałeś? Mogę Cię odwieźć.
-Lepiej nie. Mam motor - wskazał na niego, gdy zeszli po schodach.
Wziął do rąk swój kask i zaczął go zapinać. Przeszkodziły mu dłonie, które dalej się trzęsły z emocji, które przez niego przeleciały i nie mógł trafić.
-Choć, pomogę Ci - powiedział Gregory, odłożył poduszkę na motor i zbliżył się do Erwina z wyciągniętymi w stronę pasków palcami.
Knuckles patrzył się w oczy policjanta, kiedy ten sprawnie zapinał mu go pod brodą. Kiedy skończył, odwzajemnił spojrzenie. Jednak szybko poczuł się niezręcznie i walnął w jego kask.
-Ała! - złapał się za głowę. - To bolało Grzechu!
-Trzyma się - odparł zadowolony z siebie Montanha i zaczął uciekać w stronę parkingu.
-Ty dupku! - rzucił w niego z impetem pozostawioną przez niego poduszką. Złapał szybko za kierownicę i odjechał, nie czekając na reakcję tamtego.
Pastor był szczęśliwy, że sobie to wyjaśnili, lecz dalej, w głębi czuł, że mu nie ufa tak jak kiedyś. Będzie musiał się postarać, aby to odzyskać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro