Tajemnice
-Kui nie podoba mi się to, co robią spadiniarze - ostro powiedział Carbo.
Od paru minut rozmawiali ze sobą na BurgerShocie. Na razie panowała wśród ekip cisza, ale ktoś z nieznanego numeru napisał do chłopaka, że znowu w Ristorante oferują pieniądze za działania przeciwko ich grupie.
-Wiem. Wiem, Nico - odparł chińczyk swoim piskliwym głosem, sugerującym jego myśli.
-A zdajesz sobie sprawę, że angażują kolejne nowe osoby?
Chak spojrzał na niego spode łba.
-O czym mówisz?
-Dostałem od kogoś smsa - pokazał mu jego treść. - Spadiniarzom nic nie wychodziło. No, może nie wszystko, ale zawsze byliśmy pierwsi. Teraz biorą randomowe osoby i dają im pieniądze, aby coś nam zrobili. Nie wydaje Ci się to żałosne? Zamiast sami coś zadziałać, w ciemno wysyłają zwykłych ludzi, którzy chcą zarobić.
-Porwali Liama.
-Tak, ale pokazali tym, że dalej jest tam amatorka. Przecież zabrali go do kopalni. Najbardziej oczywiste miejsce. Później się dziwią, jak go znaleźliśmy - przewrócił oczami. - Poza tym nic mu takiego nie było. Labo był z nim w szpitalu.
-To co chcesz zrobić? - spytał podejrzliwie.
Kui był przekonany, że Nicollo ma jakiś plan. Może czasami działał pod wpływem emocji, ale teraz racjonalnie argumentował to, co mówił. Poza tym miał zwyczajny ton głosu.
-Myślę nad czymś zaplanowanym, mocnym. Pastor chce dać im jeszcze jedną szansę, ale zgodził się wziąć udział w czymś co ja zorganizuję. A ja im nie odpuszczę. Musimy mieć parę czujek, które będą obserwowały ich restaurację przez następny tydzień. Mają zapisywać sobie i nam przekazywać papiery kiedy przebywają tam osoby ważne, a kiedy jest mniejszy ruch. Nie chcę aż tak rozpętać burzy, atakując bezbronnych ludzi. I ma być to w formie papierowej, a nie smsowej. Kartki spalimy w kominku na zakrystii i nie będzie śladu, że mamy coś z tym wspólnego.
-Ale co Ty chcesz zrobić? Chyba nie wysadzimy im oro pomidoro? - roześmiał się cicho, ale jego uśmiech szybko zniknął, kiedy zobaczył minę bruneta. - Żartujesz, prawda?
-Nie.
Mąciciel zaczął niespokojnie chodzić po zapleczu. Spojrzał przez szyby, czy ktoś znajduje się na BSie. Na szczęście nikt nie mógł ich słyszeć. Nawet na parkingu była pustka. Dodawało to tylko jeszcze mroczniejszej atmosfery.
-Carbo, nie wiem czy to nie będzie za dużo.
-I mówisz to Ty? - odrobinę podniósł na niego głos. - Nasi ludzie cierpią przez ich głupie żarty. Pokażmy im, że my nie jesteśmy w cyrku tylko w prawdziwym życiu. Mogli zabić Erwina. Mi tam na nim zależy, nie wiem jak Tobie. Może czasami podejmuje głupie decyzje i nas nie słucha jak do niego mówimy, ale to taki młodszy brat. Nie spodobało mi się wynajmowanie ludzi do wbijania mu noża.
-Rozumiem.. - Kui się zamyślił. - Dobra, kogo chcesz wziąć na tę akcję?
Carbo uśmiechnął się. To, że chińczyk się zgodził, bardzo mu ulżyło.
-Cześć San - przywitała się różowowłosa ze swoim chłopakiem.
Znajdowali się w parku. Wokół panowała cisza. Mało osób wybierało się w tym czasie na spacery, każdy był czymś zajęty. Co chwilę było za to słychać ptaki przelatujące z miejsca na miejsce. Mała wiewiórka kręciła się wokół drzewa, gdzie miała swoją norę, w poszukiwaniu orzeszków.
-Hej Sky - usiadł obok niej na ławce i pocałował ją w policzek na powitanie.
-Co u Ciebie słychać?
-Dużo się działo ostatnio. Wiesz, że ktoś wbił Erwinowi nóż?
-Co? Kto normalny by zrobił coś takiego??
-Spadiniarze się odzywają. Nawet dzisiaj kogoś porwali. Cieszę się, że Tobie nic nie jest - objął ją ramieniem.
-A ja, że Tobie - wtuliła się w szyję swojego małżonka. - Ale z pastorem wszystko okej?
-Tak, każdy był wtedy postawiony na nogi. Nawet Grzesiu się o niego martwił.
-Słyszałam ostatnio, że spinę z nim macie. To skąd wiesz, że się przejął?
San jej ufał i miał nadzieję, że nikomu nie powie o tym co zrobił. W końcu zawsze wszystko od niego wiedziała, nie chciał tego zmieniać, zatem postanowił powiedzieć jej prawdę.
-Jakby Ci to opisać.. Grzesiu może i zachował się jak debil, ale serio żałował, że nam to zrobił. Było mi go żal. Wpuściłem go do szpitala, kiedy nikogo już tam nie było. Zostałem tam sam z Erwinem, inni pojechali odpocząć. Ochroniarze też odpuścili, bo Montanha już raz oberwał, próbując wejść do środka. Tak, wiem, że to nieodpowiedzialne i powinienem starać się mieć z nim jak najmniej wspólnego, ale on się nie zmienił - dodał widząc napięty wzrok dziewczyny. - To dalej nasz, wesoły Grzechu, który wyrywa panienki i się z nami przyjaźni.
-Pamiętam jak się bawił na weselu. Imprezy pozytywnie na niego działają. Szkoda, że inni mu nie wybaczyli - spowrotem się wyluzowała i westchnęła przy jego brodzie.
-Czyli popierasz moją decyzję? - odezwał się z nadzieją.
Zależało mu na jej opinii. Sam nie wiedział, czy dobrze zrobił. Potrzebował się komuś wygadać.
-Oczywiście, że tak.
-To się cieszę. A Ty co ostatnio robiłaś?
-Znowu musiałam na trochę wyjechać, ale wszystko było super. Rozmawiałam już trochę po powrocie z Charlotte o Dii. Stresuje się przed ich ślubem. Boi się, że za dużo planuje i wyjdzie z tego katastrofa
-Ty doskonale wiesz jak to jest - zaśmiał się Włoch. - Nawet nie pamiętałaś gdzie mamy go mieć.
-Ej - uwolniła się spod jego ramienia. - Nie moja wina, że mi tego nie zapisałeś. Ja się wszystkim przejmuję i mam krótką pamięć - zrobiła buzię na smutnego szczeniaczka.
-Myślałem, że jednak będziesz o tym wiedziała - przyciągnął ją do siebie. - Wszystko się na szczęście udało. Co do Dii to jest on bardzo dobrym organizatorem. Jej urodziny też zaplanował i były chyba najlepszym wydarzeniem. Oprócz naszego ślubu. A może mam takie złudzenie przez te wszystkie prezenty, które dostaliśmy.
Siedzieli i dalej sobie opowiadali o wszystkich ważnych sprawach.
Montanha wrócił na patrol. Trochę długo był na przerwie, ale czuł, że Erwin go potrzebował. Dalej był zdziwiony, że akurat jego. Miał w końcu obok tylu ludzi.
-05 do Hanka.
-Zgłasza.
-Jakie jest Twoje 20?
-Parking policyjny.
-Poczekaj tam na mnie.
Do komendy miał parę minut drogi. Przy okazji testował prędkość Corvetty i ćwiczył zakręty. Był dumny, że w nic nie wpadł. Nawet lokalni nic mu nie zrobili.
-Hej Hank - powiedział do policjanta, który na niego czekał.
-Witam. Sam jesteś na patrolu? - zapytał zdziwiony spoglądając na siedzenie obok.
-Już nie - szczerze się do niego uśmiechnął. - Wsiadaj i nie gadaj. Jak tam życie? - powiedział kiedy wyjechali z podziemnego.
Odpowiedziała mu cisza. Przez chwilę myślał, że Over jest na niego obrażony, ale przypomniał sobie co wcześniej do niego powiedział.
-Już możesz mówić Hank.
-Dzięki Grzesiu. Wszystko dobrze, jeździłem z Potato, ale poszedł na status 3. Gdzie byłeś na przerwie?
-Ee, musiałem sobie kupić wodę - wskazał starą, ale nieotworzoną butelkę z tyłu pojazdu.
Gregory nie chciał go okłamywać, ale jego spotkania z Knucklesem powinny pozostać tajemnicą. Nie brakowało mu spuchniętego nosa.
-Trochę długo Ci to zajęło - stwierdził policjant.
-Bo w sklepie była taka jedna.. - zaczął, ale od razu mu przerwano.
-No to wszystko jasne - uwierzył mu Hank bez większego tłumaczenia. - Mamy trackera.
-Zgłoś, że jedziemy.
Nadepnął na gaz i ruszył zaznaczoną drogą na zgłoszenie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro