Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Szczerość

Gregory wszedł do pomieszczenia, w którym dalej znajdował się Erwin. Był zaskoczony, że ten nie uciekł pomimo danej mu szansy, ale bardziej był zmęczony gonitwą za Davidem. Spojrzał na siwowłosego, który opierał ciężko głowę o zimną ścianę w celi. Miał zamknięte oczy i policjant nie był pewny, czy nie zasnął. Chciał poczuć to samo zimno i błogość, która od niego biła.

Odchrząknął chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. Dalej musiał wykonywać swoją pracę. Złote oczy od razu złapały jego wzrok i skupiły się tylko na nim. Otrząsnął się z dreszczy jakie wywołało to spojrzenie. Chciał powrócić do wcześniejszej rozmowy, ale do głowy nasunęło mu się wcześniej inne pytanie:

-Dlaczego nie wyszedłeś?

Knuckles poprawił swoje włosy.

-Jaki byłby tego cel? Nie boję się stanąć przed prawem. Poza tym sam sprawiłem, że tutaj jestem - zaczął bawić się poprawionymi włosami. - Dodatkowo mogę z Tobą rozmawiać sam na sam. Czego chcieć więcej? - uśmiechnął się do niego krzywo.

Montanha zagłębił się przenikliwie w jego oczy. Erwin był dla niego bardzo interesującą personą i nigdy nie przestawał go zaskakiwać. Mnóstwo pomysłów, argumentów, rozsądku, ale także głupich i śmiesznych wybryków. Noi oczywiście całkowity brak stylu. Mimo wszystko go lubił, choć czasem sam nie wiedział dlaczego.

-Będę musiał wpisać Twoim znajomym notatki za tą sytuację.

Knuckles podniósł się z pryczy i podszedł do krat, bliżej Montanhy.

-Oni tylko chcieli mieć pewność, że nic mi.. - kichnął - że nic mi nie jest. Zapomniałem im napisać, żeby się nie przejmowali. Dosyć szybko się tu znalazłem bez telefonu.

-Na zdrowie. W dalszym ciągu jest to pomoc w ucieczce.

-Ale nie uciekłem. Dalej tu stoję - wskazał dłońmi na siebie i celę.

-Dobre spostrzeżenie. Gilkenly przede mną uciekał - rzucił kolejnym faktem.

-Może myślał, że gracie w berka - Gregory przewrócił oczami. - No dobra, ale to i tak tylko jeden zarzut - kłócił się jak małe dziecko.

-Obrażał Mię.

-A kto jej nie obraża? Dobra, sorry - przeprosił, gdy zobaczył zirytowaną minę funkcjonariusza. - Musisz przyznać, że czasami zasługuje.

-Każdy czasem popełnia błędy, ale to nie powód do wyzywania.

-Dokładnie! Każdy czasem popełnia błędy, więc możesz zignorować fakt, że David kiedykolwiek coś takiego powiedział. Pewnie chciał Cię stąd odciągnąć, nic więcej.

-Krzyczał, że mam jej dać smakołyka - dodał poważnym głosem.

Erwin starał się powstrzymać śmiech, ale nie wychodziło mu to. Zakrył buzię rękawem i zachichotał. Gregory mimo wszystko był rozczulony zachowaniem pastora. Sam się uśmiechnął, uświadamiając sobie, jakim tonem to powiedział.

-Dobra, wpiszę mu tylko ucieczkę - klikał zarzuty w tablecie, ale zatrzymał się, aby zadać Erwinowi następne pytanie. - Jak to jest, że jesteś adwokatem swoich przyjaciół?

-Jestem wszechstronnie uzdolniony Grzesiu. Mogę być każdym.

-Jesteś pewny?

-Zależy, w którą stronę idzie ta rozmowa. Obawiam się, że w złą, więc powstrzymam się od odpowiedzi.

-Okej, wróćmy lepiej do Twoich zarzutów. Dwa zatrzymania drogowe, jedno skończyło się strzelaniną, z której odjechałeś.

Gregory doskonale pamiętał tę sytuację. Do pewnego momentu, bo niestety został postrzelony. Oglądał jednak nagrania z dashcamu, przez co widział, że chłopak sprawdzał wtedy czy żyje i niewyraźnie coś do niego mówił. Chwilę potem przyjechały karetki, które otrzymały zgłoszenie prawdopodobnie od Erwina. Zapomniał zapytać o to lekarzy, więc miał nadzieję, że dowie się tego od zatrzymanego.

-Tak, ale zająłem się waszym życiem - odpowiedział, co potwierdziło wcześniejsze przypuszczenia.

-Czyli to Ty wezwałeś medyków?

-Owszem.

-I sprawdziłeś czy żyję?

-Tak... - odpowiedział bez zastanowienia, ale zrozumiał, że coś jest nie tak. - Czekaj, skąd Ty to wiesz? - zerknął na niego podejrzliwie.

-Z nagrań wykonanych przez dashcam - Gregory wyglądał na zadowolonego z siebie. - Zastanawia mnie tylko, dlaczego do mnie podszedłeś, a do reszty nie.

Siwowłosy chwilę wyglądał tak, jakby sam nie znał odpowiedzi na to pytanie.

-Czyli dalej lubicie te wasze kamery. Dawno nikt nie przytoczył mi takiego argumentu. Nie chciałem mieć Twojego życia na sumieniu - odpowiedział w końcu. - Mimo wszystko jesteś jednym z lepszych policjantów i trochę podtrzymujesz ten cały burdel - westchnął i oparł się o ścianę przymykając oczy.

-Nie wiem, czy mogę uznać to za komplement, ale dziękuję. Miło mi to słyszeć.

-Tylko sobie nie schlebiaj, Monte. Dalej jebie Cię pół miasta.

-Kto by się tym przejmował. Zawsze znajdą się ludzie, którzy Cię nie lubią i tak już ma być.

-A nie myślałeś czasem, że da się to zmienić? - Erwin spojrzał na niego kątem oka.

-Jestem z policji, Erwin. Nigdy nie będą mnie wszyscy lubić. Wystarczy mi parę osób.

Zapadła cisza. Przez chwilę nikt się nie odzywał, a atmosfera zrobiła się gęstsza. Nagle Knuckles oderwał się od ściany.

-To na ile mnie wsadzasz za kartki? - złapał rękami te za którymi już siedział.

Montanha ponownie zaczął szperać w aplikacji. Po kolei dodawał zarzuty do wyroku.

-No to tak: ucieczka przed LSPD razy 2 i przekroczenie prędkości do 100 km/h również dwa razy. Razem 6000$ oraz mogę Ci za to dać 10 miesięcy. To i tak mało.

-Spoko - pastor wzruszył ramionami. - Do zobaczenia niedługo - puścił mu oczko.

-Mam nadzieję, że nie na komendzie, ekscelencjo. Miłej resocjalizacji. Panowie, zabierzcie go do więzienia - zwrócił się do służb więziennych, które wcześniej wezwał.

Kiedy cele ponownie stały się puste Montanha poczuł trud całego dnia. Cieszył się, że Erwin nie stawiał mu tym razem problemów. Przynajmniej kończył dzień bez żadnego stresu czy irytacji. Ciągle podziwiał spokój bijący dzisiaj od pastora. Nie było to dla niego typowe, więc postanowił to wykorzystać i napisał do niego wiadomość.

"Hej, jeśli miałbyś czas możemy się gdzieś spotkać na kawę."





-Dłużej się nie dało?

Erwin wyszedł z więzienia przed którym czekała na niego Heidi. Stała oparta o maskę samochodu z założonymi rękami.

-Siema, chowaj te ręce. Gdzie David? - spytał wchodząc do samochodu.

-Na apartamentach. Pierwsza zadałam pytanie - dołączyła do siedzenia w środku.

-Ej, nie napinaj się tak. Już mówię. Wiesz jak to jest, policjanci lubią podbijać sobie ego trzymając nas jak zwierzęta w klatkach - odpowiadając przeglądał swój telefon.

-To dlaczego z niej nie wyszedłeś, gdy miałeś okazję?

-Czasami lubię sobie posiedzieć w celi - zamyślił się. - Dużo wspomnień z niej mam. Kiedyś była daily odsiadka, a teraz ledwo co raz na tydzień mnie złapią. Niech się nacieszą czasem moją obecnością - uśmiechnął się i schował swój telefon do kieszeni.

-Widzę, że ego dalej Cię trzyma - Erwin lekko uderzył dziewczynę w ramię. - Ała. No co, taka prawda. Gdzie Cię odstawić?

-Mieszkania. Muszę się wyspać. Jutro wielki dzień.

-No tak.. - odpaliła silnik i ruszyła w podanym kierunku. - Jak myślisz, co się nie uda?

-Mam nadzieję, że wszystko się uda. Byle wszyscy byli na czas.

-Nie chcę nic mówić, ale to Ty najczęściej masz z tym problem.

-Ja? Nieprawda! Przed napadami najdłużej czekamy na zakładników i koniec końców sam ich muszę ogarniać.

-Dobra, ale na każde większe wydarzenie się spóźniasz. A najbardziej kiedy musisz się w coś przebrać.

-Nie moja wina! Wszyscy mi mówią, że jestem bezguściem, a mi tam się podoba - oznajmił ze smutkiem.

Heidi trochę przykro się patrzyło na pastora w takim stanie. Byli już blisko miasta, więc nie było za dużo czasu na rozmowę. Postanowiła jednak złożyć mu ofertę.

-Co powiesz na wspólne zakupy po waszym planie?

Erwin spojrzał na nią z rozbawieniem.

-Jak przeżyję to może być. Chociaż Ty ubierasz mnie zawsze casualowo.

Dziewczyna wzięła gazetę i walnęła nią chłopaka w głowę.

-Aaa zostaw mnie! Wysiadam! - otworzył drzwi, gdy zwolniła przy mieszkaniu. - Do zobaczenia!

-Nie ujdzie Ci to na sucho!

Knuckles ostatni raz się odwrócił i uśmiechnął do swojej przyjaciółki. Uwielbiał ją denerwować, ale wiedział, że musi się teraz porządnie wyspać. Kiedy usiadł w kuchni po raz kolejny spojrzał na ich plan na tablicy korkowej. Przeanalizował na szybko każdy element. Potem poszedł do łazienki zrobić sobie zimny prysznic i położył się w swojej sypialni targany sprzecznymi emocjami.

Zerknął na otworzoną szafę i wystające z niej czarne ubrania. Nie mógł się już doczekać adrenaliny podczas akcji. Niektórzy myśleli, że zależy mu na pieniądzach, ale on wolał, kiedy całe miasto plotkowało o ich działaniach. Kochał robić wspomnienia ze swoją rodziną.





-Hej Liam - radośnie przywitał go Burgir.

-Siema - odpowiedział smutno i wyciągnął swój fartuch.

-Co Ty tutaj robisz? I co Ci jest? - złapał kolegę za ramiona i go zatrzymał.

-Przyszedłem Ci pomóc. Nic mi nie jest, co miałoby się stać? - wyrwał się mu, unikając kontaktu wzrokowego.

-To Ty mi powiedz. - Burgir odwrócił się za wymijającym go Brownem. - Nawet fartuch wygląda jakoś szaro. Co ty z nim zrobiłeś? - przyjrzał się mu uważniej i dostrzegł różnicę między oryginalną wersją uniformu.

-Nic nadzwyczajnego. Dopasowałem go tylko do mojego charakteru.

Liam otrzepał swoje ubranie z niewidocznych pyłków. Niedawno nudziło mu się, więc przyjechał na BSa i zabrał z niego fartuch do mieszkania. Zrobił na nim parę poprawek. Teraz czerwony i biały zamieniły się z czarnym i szarym. Dodatkowo dodał ćwieki na dolnym pasku. Myślał wtedy o ostatnim incydencie z klientką. Chciał je wszystkie od siebie odgonić. Nikt nie miał prawa zaburzać jego prywatnej sfery. No może poza jedną osobą, która dalej go ignorowała.

-Powiesz mi wreszcie o co chodzi? - Burgir podparł swoje biodra rękami. - Może nie za dużo z ludźmi rozmawiam, ale potrafię obserwować ich zachowania. Widzę, że jesteś przygnębiony. Jak nie chcesz to nie...

-Labo mi nie odpisuje - przerwał mu. - Ani nie oddzwania.

Liam był na siebie zły, że żali się osobie, którą dopiero co poznał. Mimo wszystko poczuł ulgę, że w końcu może się komuś wygadać.

-Mhm... I to normalne, że tak bardzo przejmujesz się swoim przyjacielem? Nie wyglądasz na takiego człowieka, bez urazy - policzki ciemnowłosego przybrały różowej barwy. - Już wiem! - podszedł bliżej chłopaka i zapytał - Liam, co łączy Cię z Laborantem?

-Chłopie! Cicho bądź, jeszcze ktoś nas usłyszy!

-Czyli coś jest na rzeczy.

-Dogadujemy się ze sobą. Lubię spędzać z nim czas, mamy wiele wspólnego - oparł się o ladę. - Shh - odsunął się i potarł obolałe miejsce.

-Chyba te błyskotki nie były dobrym pomysłem - domyślił się Brugir.

-Może nie są najpraktyczniejsze, ale mają swoje ukryte zastosowanie.

-Niby jakie?

-Mają odstraszać dziewczyny.

Chłopak w masce zaśmiał się.

-Lepiej napisz sobie "kocham Labo" na czole.

Liam obleciał kolegę śmiertelnym wzrokiem. Pomału zaczął iść w jego kierunku.

-Jeszcze raz coś takiego powiesz, a zjem Cię żywcem! - rzucił się za uciekającym Burgerem.

Obydwoje poprawiali sobie humor mimo totalnie różnych charakterów. Klientów nie było za wielu, więc przez większość czasu ze sobą rozmawiali. Mimo tego Liam dalej do szczęścia potrzebował tylko jednej osoby.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro