Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Stres

Nadeszła środa. Chłopacy wprowadzali już ostatnie poprawki do ich planu. Mieli do czynienia z wybuchami, więc wszystko musiało być perfekcyjne. Inaczej ktoś mógłby na tym ucierpieć. Podejrzewali, że pomimo starań, nie wszystko pójdzie zgodnie z założeniami, ale koncentrowali się na swoich partiach całym sobą.

-Gotowi?

-Kurwa dawno się tak nie stresowałem, stary - odpowiedział Erwinowi Carbo.

Nicollo ze zmęczenia miał widoczne cienie pod oczami. Włosy były roztrzepane jeszcze bardziej niż na co dzień. W rękach obracał pistolet. Kolejną oznaką jego zdenerwowania był ciągły stukot buta o podłogę.

-Spokojnie Nico, damy radę - położył mu uspokajająco rękę na plecach.

Tupot na moment ustał.

-Mam nadzieję, siwy. Szczerze to nie sądziłem, że to Ty będziesz mnie dzisiaj ogarniał - zerknął na niego z rezerwą i wrócił do wpatrywania się w swoje buty.

-Ja też nie, uwierz mi - Knuckles odetchnął głęboko - A jak reszta jak? David? - wywołał kolejno.

-Nie ukrywam, gruba akcja się zapowiada, ale chyba jazda z kurwami, no nie? - ciemnowłosy wizerunkowo radził sobie najlepiej.

-I to rozumiem. Sam paskudnie się stresuję, także będziesz nas podtrzymywał mentalnie - siwowłosy widocznie odprężył się, ze świadomością, że nie musi być wsparciem dla kolejnej osoby.

-Labo, a u Ciebie wszystko okej? - Erwin dostrzegł, że przyjaciel nie wygląda zdrowo.

-Ta.. - odparł mało przekonująco.

Chłopak stał w rogu, na zmianę składając oraz rozkładając karabin, który dostali od Dii. Ręce mu drżały, ale pewnie dopasowywał części do siebie.

-Gdybym Cię dłużej nie znał, zacząłbym stąd spierdalać - siwy podniósł ręce do góry. - Ale raczej nic mi nie zrobisz, prawda?

-To mnie uspokaja, Erwin - Labo kontynuował zabawę swoją bronią. - Nic Ci się nie stanie - złapał z nim kontakt wzrokowy.

-Nie wnikam... - odwrócił się do reszty, chcąc uniknąć oczu Laboranta - Okej. Każdy już jest przebrany z tego co widzę.

Dwójka z nich miała na sobie czarne wojskowe spodnie, golfy, kamizelki i białe trampki, tak samo jak on. Na stoliku czekały już ich kaski motocyklowe. Na twarz nałożyli sobie ciemne bandany.
Pozostała trójka nosiła czerwone bluzy oraz jeansy. Pod ubraniami mieli warstwę ochronną na możliwe fale ognia. Przygotowane mieli też kościotrupie maski.

-Mam tylko nadzieję, że nie zamienimy się dzisiaj cali w te szkielety - Chase spojrzał na swoją maskę i przełknął ślinę.

-Hej, nie wymiękaj - Foster z uśmiechem walnął kolegę w plecy.

-Kolejnego trzyma humor, zazdroszczę. Każdy pamięta swoją parę? Ja i Labo.

-Ja z Chasem - przypomniał David.

-A ja z Fosterem - skończył Carbonara.

-Każdy ma swoją simkę?

-Tak - oznajmili wspólnie.

-No to chyba pod tym kątem jesteśmy gotowi. Dzwonię do Dii, co z ciężarówkami - wyjął telefon. - Cześć, Dia. Ready? Noi tak trzymaj. Psy się nie kręcą wokół? Czyli na razie możesz tam na spokojnie być. Jak coś to pilnujesz paliwo dla samolotów ze swojej firmy lotniczej. Jasne, ja na wszystko znajdę wymówkę, a ta jest całkiem niezła. Zaraz podjedziemy, nie martw się już tak - rozłączył się. - Panowie, czas zacząć. No, już. Jazda! - dodał, gdy z początku nikt się nie ruszył.

Wstali z ociąganiem, chcąc przedłużyć panujący spokój. Wiedzieli jednak, że czas zacząć. Założyli resztę brakujących elementów strojów. Na parkingu zakonu stały już wcześniej przygotowane trzy motocykle. Wsiedli na nie w swoich parach i podjechali na miejsce, gdzie dredziarz oczekiwał na nich z towarem.
Erwin przywitał się z Dią szuflą. Wystąpił przed szereg, reszta znajomych pozostała za nim.

-Ej - odwrócił się za siebie. - Cykory ~ to - wskazał na ciężarówki - jest wasza działka. Znacie plan bardzo dobrze. Nie przejmujcie się, wszystko będzie dobrze. Za godzinę będziemy już szczęśliwie popijać szampana - chcąc przywrócić grupie morale naśladował rękami rozlewanie wstrząśniętego alkoholu.

-Po prostu powodzenia. Nie zwracajcie na niego uwagi - Carbo oszczędniej podszedł do tematu.

-Trzymajcie się, miło było was poznać - Foster wsiadł do swojego auta.

-Ludzie, to nie żadna stypa. Nie żegnamy się jeszcze. Jak dojedziecie w miejsce, które zaznaczyliśmy na mapie to odpalcie guziki obok kierownicy - poinstruował Garcon. - Włączycie wtedy 5 minutowy timer, który da wam odpowiedni czas na dojazd do miejsca zrzutu. Wy zaś, otrzymacie wtedy w motocyklu sygnał, że są blisko i - powiedział w kierunku motocyklistów.

-Dzięki wielkie, bracie - Erwin przytulił do siebie Dię.

-Nie ma problemu. Pamiętajcie, jestem pod waszym telefonem. Macie GPSa z miejscem gdzie czeka Heidi. A teraz stąd jedźcie, długo już tu stoimy.

Foster zaczekał na Chase'a i Labo, aby równocześnie wystartować cysterny z zamontowanymi ładunkami. Mieli jechać powoli, aby nie spowodować wcześniejszego wybuchu. Kiedy wycofali i wylądowali na asfalcie odezwał się Erwin.

-To co chłopaki. Lecimy - ponownie nałożył na głowę swój kask i odpalił nie tylko silnik, ale także iskierkę szaleństwa w swoich oczach.

-Jazda! - wydarł się na całe gardło David.

W trójkę ruszyli w uliczkę niedaleko restauracji, aby oczekiwać na cynk o odliczaniu w ciężarówkach.




-Ile docelowo miało im to zająć ?

-Koło 7 minut, żeby odpalić te guziki, o których mówił Dia.

-Jest już 24 po - zauważył Erwin na swoim zegarku. - Zadzwońmy do kogoś.

*pik pik*

-Oho.

*pik pik*

-Czyli się zaczęło.

*pik pik* w każdym pojeździe rozebrzmiał dzwonek

-Ale mam zimne ręce. Wsiadajcie, jedziemy.

-Chwila, siwy. Musimy poczekać aż podjadą bliżej. Jeszcze 10 sekund - odliczali w myślach. - Teraz, ruszaj.

Po kolei wyjechali z bocznej uliczki pod restauracje. Wokół niej nie widać było za wiele aut. Na parkingu stało tylko jedno - puste w środku. Z kolei obok wykręcała już pierwsza ciężarówka. Ustawiała się zgodnie z planem, tyłem do budynku. Kolejna, prowadzona przez Chase'a była już praktycznie w idealnym punkcie. Obie znajdowały się na parkingu All'Oro i wycelowane były ładunkami w ściany. Brakowało jedynie trzeciego wozu.

-Kurwa. Gdzie jest Laborant?! - Erwin rozglądał się za trzecią cysterną, podczas gdy Foster i Chase biegli już do motorów.

-Tam! Jedzie! - David wskazał palcem na ostatnią część ich planu.

-Ile mu zostało czasu? - Erwin z roztargnienia i odbijających się od kasku świateł, nie potrafił odczytać godziny na zegarku.

-Oj, niewiele... - Carbo siedział na swoim siedzeniu blady jak papier, choć nie widać tego było przez materiał na twarzy.

-Cholera. Ej! Wysiadaj! Nie ma już czasu! Zmywamy się! - Erwin wrzeszczał i machał do kierowcy jak głupi. - Co on wyprawia? Spadajcie już stąd, bo zaraz będzie bum.

Carbo i David niechętnie odjechali kawałek od nich. Zatrzymali się w bezpiecznej odległości. Knuckles został z Quinnem sam przed budynkiem, który zaraz miał zostać zniszczony. Nie mógł nic zrobić, bo nie wiedział za ile zatrzyma się stoper. Z oddali słyszał swoich przyjaciół wołających chłopaka, aby zostawił już tą furę. Jednak Laborant na siłę podjeżdżał pod wejście, z którego uciekały już dwie kelnerki. Po nikogo nie dzwoniły, po prostu biegły przed siebie widząc całe zajście i ludzi w maskach. Nie chciały wybuchnąć, a Labo zaczął brać z nich przykład. Otworzył drzwi ciężarówki i pędem wybiegł w kierunku Erwina. Ten chciał zneutralizować odległość między nimi, więc z piskiem ruszył w jego stronę.

Czas nagle jakby zwolnił. Laborant był 3 metry od pastora. Z tyłu cystern po kolei wybuchły C4. Ostatnią była ta, która należała do Laboranta, co prawdopodobnie uratowało im życie. Erwin wykręcił tuż przed biegnącym chłopakiem, złapał jego ręce, które go objęły w pasie i z piskiem opon rzucił się w przeciwną do restauracji stronę.

-Coś Ty odwalił?! - krzyczał Erwin zostawiając za sobą masę popiołu.

-Aaa..ła...

-Labo? Co się stało? - siwowłosy zatrzymał się i poczuł napierający na niego ciężar. - Ja pierdole... - Erwin zaniemówił zdając sobie sprawę z tego co się stało.

Nie zdążył odciągnąć Michaela od cysterny na czas. Członek jego rodziny właśnie krwawił trzymając się go kurczowo z bólu. Z tyłu słychać było syreny policyjne. Erwin próbował się skupić, ale jedyne co przyszło mu do głowy to ucieczka z Laborantem jak najszybciej na miejsce docelowe z nadzieją, że uda mu się tam bezproblemowo dotrzeć i zdobyć pomoc.

-Gdzie jedziemy? - spytał przez mikrofon zamontowany w kasku dojeżdżający Carbo, analizujący właśnie całą sytuację.

-Jak najszybciej do Heidi. On ze mną nie umrze, nie ma takiej opcji. Hej, możecie zabrać na siebie radiowozy? - spytał po chwili równomiernego jechania. - Ja go dowiozę do tej zajebanej łodzi, nawet jakbym miał zapłacić za to życiem.

-Jasna sprawa. Powiedz Labo, że go zabije jeśli teraz umrze - David gwałtownie skręcił w lewo.

-Powodzenia siwy - Nicollo skręcił zaś w prawo.

O dziwo za Erwinem pojechała tylko jedna victoria, podczas gdy za resztą także SEU.

-Trzymaj się, stary - to mówiąc dodał gazu i przerzucił sobie ciężar Laboranta bardziej na plecy.




-Heidi! Pomocy!

-Co się stało? Labo... - Heidi wstała z łodzi, na której do tej pory spokojnie siedziała.

Erwin z impetem wjechał na pokład, ściągnął z siebie kask, ostrożnie zsunął i odstawił na podłogę przyjaciela, wyrzucił motocykl do wody po czym zabrał dziewczynie stery.

-Błagam pomóż mu. Ty się na tym znasz, ja pokieruję.

-Cały jest we krwi...

-Co Ty kurwa nie powiesz?!

-Nie krzycz na mnie do cholery! Dobra, na spokojnie... - kucnęła przy poszkodowanym - Wybuchły cysterny?

-Tak.

-I on od nich oberwał?

-Tak. Nie zdążyliśmy odjechać. Dostał w tył. Reszcie się udało. Nie wiem jak z ucieczką.

Kobieta zaczęła pomału ściągać z chłopaka resztki ubrań. Wierzchnia warstwa na plecach została spalona, sama odchodziła od wewnętrznej warstwy.

-Czy to jest ubranie chroniące przed żarem?

-Mieli mieć to założone, więc pewnie tak - Knuckles zatrzymał się na wodzie.

-Tak... - dodał cicho Labo i skręcił się z bólu.

-Nie przekręcaj się, plecy są teraz u góry i tak ma pozostać.

Erwin wstał od steru i susem przedostał się do klęczącej Heidi.

-Pomóż mi to zdjąć. Przez ten kombinezon  ubrania nie przykleiły mu się do skóry, ale ewidentnie oberwał jakimś odłamkiem metalu, przez co krwawi. Spróbuję go znaleźć.

-Poczekaj, dzwonię po Dię niech przywiezie medyka na plażę.

-On musi jechać do szpitala, Erwin - powiedziała rozkazującym tonem. - Tego nie usuniemy bez odpowiedniego sprzętu - wskazała na odnaleziony metal wystający z miejsca, w którym odsunęła ubranie. - Tego może być więcej.

-Shit - wstał napięcie i ruszył na przód łodzi. - Odbieraj kurwa.. - zaczął płynąć do brzegu z telefonem przy uchu. - Dia. Natychmiast przyjedź na plażę Kriegerem. Musimy zawieźć Labo na szpital. On już prawie nie ma ubrań. Ja zdejmę swoje po drodze. Szybko!

Złotooki był w ciągłym stresie. Dziwił się, że dalej potrafi skleić zdanie pomimo mętliku w głowie. Ściągał z siebie rzeczy, które mogłyby zwrócić cudzą uwagę.

-Boli... - wydusił z siebie Laborant.

-Nie ruszaj się, skarbie - Heidi starła z jego policzka łzę. - Wiem, że boli. Zaraz Ci pomoże któryś medyk. Erwin, pospiesz się, proszę - zwróciła się do niego z widoczną bezradnością.

Dziewczyna sama nie mogła nic zrobić. Nie miała nic na oparzenia, jedynie mogła pilnować, aby chłopak nie kładł się na wbitych częściach. Dodatkowo przypomniała sobie o tabletkach przeciwbólowych i wsadziła jedną pod język Laboranta.

-L..jam - po czasie usłyszała z jego ust.

-Co mówisz? - łagodnie spytała dziewczyna.

-Liam... - wydukał Quinn.

-Liam? Ten nowy?

-Tak. Powiedz mu... - przymknął swoje oczy - że go kocham - skończył cicho.

Heidi odruchowo złapała leżącego na brzuchu Labo za rękę i sprawdziła jego tętno. Dalej było wyczuwalne, ale słabe.

-Jasne. Przekażę mu to. Jeszcze sam mu to powiesz, Labuś - obiecała i czule przyłożyła mu zimne ręce do gorących policzków.

Pozostawiła na nich krwawe ślady, ale najważniejsze było teraz dla niej uspokojenie przyjaciela.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro