Spokój
-Jedziesz na wyścigi?
-Nie.
Siedzieli razem w poczekalni i czekali aż ktoś przyjdzie. W tym czasie ciemnowłosy przeglądał telefon, w tym twittera.
-Czemu? - spytał Liam.
-Nie widać? Przyjechałem tu, aby dopilnować, że się Tobą zajmą. Zaraz zaprowadzą Cię do sali i wtedy powiem co i jak.
-Jasne doktorku. Nie no jedź, wiem że lubisz się ścigać - dodał po chwili milczenia.
-Znowu pastor mnie wyjebie swoim zentorno. Nigdzie nie jadę. Jeśli masz zamiar się mnie pozbyć to Ci się nie uda.
-Nie o to mi chodzi - chłopak przewrócił oczami. - Po prostu już dość problemów wam sprawiłem.
-Nie jesteś nikogo problemem. Jakby się zastanowić to każdy z nas by nim był, a wtedy nie istniałaby między nami żadna relacja. Nie jesteś jedynym porwanym w taki sposób.
-Kto jeszcze, w takim razie?
-Na przykład Kui. Nawet w to samo miejsce go zabrali - również zauważył ten fakt.
Jakiś mężczyzna z EMSu wyszedł na korytarz i skierował się w ich kierunku. Miał rude włosy, wyglądał na całkiem radosnego.
-Witam, co się tutaj wydarzyło? - złapał Liama za szyję, i obejrzał jego twarz. - Zapraszam do sali pooperacyjnej, bo chyba nie ma już miejsc nigdzie indziej.
-Widzę, że macie sporo roboty.
-Taka godzina - odparł. - Wskakuj na łóżko - pokazał jedno w rogu pokoju.
Labo pomógł Liamowi się usadzić.
-Ten tutaj miał nieprzyjemną przygodę. Bandziory go zabrały, noi widzi pan co zrobili. Mógłby pan sprawdzić obrażenia głowy. Aa i nadgarstki - przypomniał sobie kiedy tamten poprawiał grzywkę i odsłonił czerwone ślady spod rękawa.
-Jasne, już się przyglądam. Coś jeszcze?
-Ee.. Może zdejmij koszulkę od razu.
-Zastanawiam się, który z was bardziej przypomina doktora, ale pozostanę chyba przy wersji, że Ty - wskazał na Laboranta. - Bez urazy - przepraszająco zwrócił się do medyka.
-Nie ma problemu - zaśmiał się. - To niech pan ściągnie górę.
Chłopak złapał za skrawek materiału i przełożył go przez głowę w miarę sprawnym ruchem. Tym sposobem ukazał swój dobrze zbudowany, ale cały posiniaczony brzuch.
Medyk tylko zamlaskał i zabrał się do roboty.
-Cholerny Śmietana!!
Erwin dojechał do mety jako ostatni, wręcz czerwony z wściekłości. Jego auto wyglądało na nieźle zdemolowane.
-Oni się na mnie uwzięli za nic! Czemu akurat ja mam dostawać noże w ramach zakładu? Czemu to mi wyrzucają pitem samochód w powietrze?
-Ej, spokojnie. Głęboki wdech i wydech - Carbo próbował go uspokoić.
Czekał na niego na mecie, bo inni już odjechali, a pastor nie odbierał telefonów. Pomału zaczynał się zastanawiać, czy ma sprawdzać trasę w poszukiwaniu rozbitych fur.
-Jeju, nie wiem. Co ja im takiego zrobiłem? Wiem, że jestem gigachadem, ale to nie powód, żeby się zachowywać jak dzikusy. Nie moja wina, że jestem taki zajebisty.
-Na pewno to dlatego, że zazdroszczą Ci skromności. I poczucia stylu - dodał pod nosem.
-Już zostaw mnie w spokoju. Cudownie się ubrałem, nie waż się zaprzeczać.
Carbonara jeszcze raz przejechał po nim wzrokiem. Siwowłosy ubrał się w neonowo różową kurtkę. Do tego miał na nogach białe jeansy i rażące w oczy białe buty z, również różowymi, ledami. Nie zmienił zdania, że wyglądało to okropnie, ale były ważniejsze tematy do rozmowy.
-Jesteś pewny, że to Śmietana, tak?
-Sto procent, że to on.
-Okej. Czyli nawet tutaj nie odpuszczają. Chyba zaczniemy wyciągać mocniejsze kalibry na tę grupę. Musimy wymyślić na to jakiś plan. Zająłbyś się tym?
-Nie. Jadę przygotowywać jutrzejszą Mszę. Ale jeśli jeszcze raz, ktokolwiek od nich, zrobi coś w kierunku mojej osoby to nie ręczę za siebie. Jeśli chcesz to zawsze mogę pomóc, ale dam im szansę na uspokojenie się - wszedł do auta, bez drzwi i pojechał w stronę mechanika.
Nicollo został sam na cichej i ciemnej ulicy. Ze stresu wyciągnął z kieszeni papierosa oraz zapalniczkę. Odpalił go i zaciągnął się odprężającym dymem. Niby wreszcie coś się działo, ale nie podobało mu się, że tak nagle ich co chwilę atakują. Musieli jakoś na to zareagować.
-Halo?
-Cześć Grzechu - powiedział ponuro Knuckles. - Co u Ciebie? Wszystko okej?
Kiedy wyjechał z mechanika poczuł się pusty. Stanął na środku pustego parkingu i zamiast jechać na zakon wykonał telefon do Gregorego.
-Coś się stało księdzu?
-Ja pierwszy spytałem. Czekam.
-Wszystko okej - trochę go zbył, ale ważniejsza było dla niego odpowiedź na jego własne pytanie. - Opowiadaj co się stało.
Erwin nie wiedział czemu się tak czuł. Był trochę zmęczony całym dniem i zdołowany przegraną.
-Wyścigi przegrałem.
-I dlatego brzmisz aż tak smutno? - musiał przyznać, że policjant za dobrze go zna.
Pastor oparł głowę o zimną szybę i wypuścił na nią ciepłe powietrze z ust. Od razu pojawiła się na niej para po której zaczął rysować.
-W sumie nie.. Jakoś wszystko się na siebie ostatnio nałożyło. Jestem bardzo żywiołowym człowiekiem, ale to co się dzieje ostatnio trochę mnie męczy.
-Chcesz się zobaczyć?
Erwin rozczulił się trochę, słysząc to pytanie. Nic nie potrafił zrobić na to, że mimo wielu kłótni Montanha dalej był jedną z nielicznych osób, które darzył zaufaniem. Nawet jeśli tego nie chciał, bo działał przeciwko jego założeniom i gdyby chciał to mógłby mu załatwić dożywocie. Wystarczyłoby, gdyby nagrywał ich rozmowy. Zamknął na chwilę oczy. Spróbował odsunąć wszystkie myśli i oczyścić swój umysł. Oddalił się od szyby i spojrzał na swoje dzieło. "05". Zmazał palcem numerki i wytarł swoje szczypiące oczy.
-Tak - powiedział cicho.
-Nie musiałeś mnie odprowadzać.
-Uu, posprzątałeś - zignorował komentarz chłopaka i minął go w drzwiach.
Mieszkanie Liama było czyste. Nie idealne, ale schludne.
-Trochę mi głupio było ostatnio. Ale nie spodziewałem się wjazdu przez zamknięte drzwi. Gorszego stanu niż wtedy już nie zobaczysz.
-I tak w mojej głowie pozostaniesz bałaganiarzem.
Brown podrapał się za głową. Na włosach poczuł resztki mokrego płynu dezynfekującego, którym lekarz polał mu ranę. Dostał tabletki przeciwbólowe, a na miejscu podłączyli mu regenerującą kroplówkę. Michael siedział z nim cały czas. Teraz już słońce zaczynało wschodzić, więc Laborant poszedł do sypialni i zasłonił w niej okno, aby dać koledze się położyć.
-Dobra, możesz iść spać. Blokady w zamkach są wymienione, z tego co widzę. Nikt Cię nie napadnie, chyba, że będą zdesperowani jak ja. Wziąłeś wszystkie leki, tak?
Pokiwał głową.
-Potrzebujesz czegoś jeszcze?
-Chyba nie - rozejrzał się wokół siebie. - Dzięki doktorku - podszedł i się do niego przytulił.
-Jeju, nie jestem lekarzem - nie mógł się w końcu powstrzymać.
-A jak byś się opisał? - Liam puścił go i intensywnie się na niego popatrzył, czekając na odpowiedź.
Brunet zamyślił się.
-W sumie nie wiem.
-No to powinieneś się dowiedzieć. Nie wiem jak mam do Ciebie mówić, włamywaczu.
-Dobra, widzę, że świetnie sobie już radzisz, nic Cię nie boli, to ja spadam. Idź już lepiej do łóżka.
-Oj Ty to już mi z nieba spadłeś, nigdzie więcej nie leć.
Laborant uśmiechnął się i zamknął za sobą drzwi. Cieszył się, że Liam jest cały i zdrowy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro