Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Spokój

-Jedziesz na wyścigi?

-Nie.

Siedzieli razem w poczekalni i czekali aż ktoś przyjdzie. W tym czasie ciemnowłosy przeglądał telefon, w tym twittera.

-Czemu? - spytał Liam.

-Nie widać? Przyjechałem tu, aby dopilnować, że się Tobą zajmą. Zaraz zaprowadzą Cię do sali i wtedy powiem co i jak.

-Jasne doktorku. Nie no jedź, wiem że lubisz się ścigać - dodał po chwili milczenia.

-Znowu pastor mnie wyjebie swoim zentorno. Nigdzie nie jadę. Jeśli masz zamiar się mnie pozbyć to Ci się nie uda.

-Nie o to mi chodzi - chłopak przewrócił oczami. - Po prostu już dość problemów wam sprawiłem.

-Nie jesteś nikogo problemem. Jakby się zastanowić to każdy z nas by nim był, a wtedy nie istniałaby między nami żadna relacja. Nie jesteś jedynym porwanym w taki sposób.

-Kto jeszcze, w takim razie?

-Na przykład Kui. Nawet w to samo miejsce go zabrali - również zauważył ten fakt.

Jakiś mężczyzna z EMSu wyszedł na korytarz i skierował się w ich kierunku. Miał rude włosy, wyglądał na całkiem radosnego.

-Witam, co się tutaj wydarzyło? - złapał Liama za szyję, i obejrzał jego twarz. - Zapraszam do sali pooperacyjnej, bo chyba nie ma już miejsc nigdzie indziej.

-Widzę, że macie sporo roboty.

-Taka godzina - odparł. - Wskakuj na łóżko - pokazał jedno w rogu pokoju.

Labo pomógł Liamowi się usadzić.

-Ten tutaj miał nieprzyjemną przygodę. Bandziory go zabrały, noi widzi pan co zrobili. Mógłby pan sprawdzić obrażenia głowy. Aa i nadgarstki - przypomniał sobie kiedy tamten poprawiał grzywkę i odsłonił czerwone ślady spod rękawa.

-Jasne, już się przyglądam. Coś jeszcze?

-Ee.. Może zdejmij koszulkę od razu.

-Zastanawiam się, który z was bardziej przypomina doktora, ale pozostanę chyba przy wersji, że Ty - wskazał na Laboranta. - Bez urazy - przepraszająco zwrócił się do medyka.

-Nie ma problemu - zaśmiał się. - To niech pan ściągnie górę.

Chłopak złapał za skrawek materiału i przełożył go przez głowę w miarę sprawnym ruchem. Tym sposobem ukazał swój dobrze zbudowany, ale cały posiniaczony brzuch.

Medyk tylko zamlaskał i zabrał się do roboty.


-Cholerny Śmietana!!

Erwin dojechał do mety jako ostatni, wręcz czerwony z wściekłości. Jego auto wyglądało na nieźle zdemolowane.

-Oni się na mnie uwzięli za nic! Czemu akurat ja mam dostawać noże w ramach zakładu? Czemu to mi wyrzucają pitem samochód w powietrze?

-Ej, spokojnie. Głęboki wdech i wydech - Carbo próbował go uspokoić.

Czekał na niego na mecie, bo inni już odjechali, a pastor nie odbierał telefonów. Pomału zaczynał się zastanawiać, czy ma sprawdzać trasę w poszukiwaniu rozbitych fur.

-Jeju, nie wiem. Co ja im takiego zrobiłem? Wiem, że jestem gigachadem, ale to nie powód, żeby się zachowywać jak dzikusy. Nie moja wina, że jestem taki zajebisty.

-Na pewno to dlatego, że zazdroszczą Ci skromności. I poczucia stylu - dodał pod nosem.

-Już zostaw mnie w spokoju. Cudownie się ubrałem, nie waż się zaprzeczać.

Carbonara jeszcze raz przejechał po nim wzrokiem. Siwowłosy ubrał się w neonowo różową kurtkę. Do tego miał na nogach białe jeansy i rażące w oczy białe buty z, również różowymi, ledami. Nie zmienił zdania, że wyglądało to okropnie, ale były ważniejsze tematy do rozmowy.

-Jesteś pewny, że to Śmietana, tak?

-Sto procent, że to on.

-Okej. Czyli nawet tutaj nie odpuszczają. Chyba zaczniemy wyciągać mocniejsze kalibry na tę grupę. Musimy wymyślić na to jakiś plan. Zająłbyś się tym?

-Nie. Jadę przygotowywać jutrzejszą Mszę. Ale jeśli jeszcze raz, ktokolwiek od nich, zrobi coś w kierunku mojej osoby to nie ręczę za siebie. Jeśli chcesz to zawsze mogę pomóc, ale dam im szansę na uspokojenie się - wszedł do auta, bez drzwi i pojechał w stronę mechanika.

Nicollo został sam na cichej i ciemnej ulicy. Ze stresu wyciągnął z kieszeni papierosa oraz zapalniczkę. Odpalił go i zaciągnął się odprężającym dymem. Niby wreszcie coś się działo, ale nie podobało mu się, że tak nagle ich co chwilę atakują. Musieli jakoś na to zareagować.


-Halo?

-Cześć Grzechu - powiedział ponuro Knuckles. - Co u Ciebie? Wszystko okej?

Kiedy wyjechał z mechanika poczuł się pusty. Stanął na środku pustego parkingu i zamiast jechać na zakon wykonał telefon do Gregorego.

-Coś się stało księdzu?

-Ja pierwszy spytałem. Czekam.

-Wszystko okej - trochę go zbył, ale ważniejsza było dla niego odpowiedź na jego własne pytanie. - Opowiadaj co się stało.

Erwin nie wiedział czemu się tak czuł. Był trochę zmęczony całym dniem i zdołowany przegraną.

-Wyścigi przegrałem.

-I dlatego brzmisz aż tak smutno? - musiał przyznać, że policjant za dobrze go zna.

Pastor oparł głowę o zimną szybę i wypuścił na nią ciepłe powietrze z ust. Od razu pojawiła się na niej para po której zaczął rysować.

-W sumie nie.. Jakoś wszystko się na siebie ostatnio nałożyło. Jestem bardzo żywiołowym człowiekiem, ale to co się dzieje ostatnio trochę mnie męczy.

-Chcesz się zobaczyć?

Erwin rozczulił się trochę, słysząc to pytanie. Nic nie potrafił zrobić na to, że mimo wielu kłótni Montanha dalej był jedną z nielicznych osób, które darzył zaufaniem. Nawet jeśli tego nie chciał, bo działał przeciwko jego założeniom i gdyby chciał to mógłby mu załatwić dożywocie. Wystarczyłoby, gdyby nagrywał ich rozmowy. Zamknął na chwilę oczy. Spróbował odsunąć wszystkie myśli i oczyścić swój umysł. Oddalił się od szyby i spojrzał na swoje dzieło. "05". Zmazał palcem numerki i wytarł swoje szczypiące oczy.

-Tak - powiedział cicho.



-Nie musiałeś mnie odprowadzać.

-Uu, posprzątałeś - zignorował komentarz chłopaka i minął go w drzwiach.

Mieszkanie Liama było czyste. Nie idealne, ale schludne.

-Trochę mi głupio było ostatnio. Ale nie spodziewałem się wjazdu przez zamknięte drzwi. Gorszego stanu niż wtedy już nie zobaczysz.

-I tak w mojej głowie pozostaniesz bałaganiarzem.

Brown podrapał się za głową. Na włosach poczuł resztki mokrego płynu dezynfekującego, którym lekarz polał mu ranę. Dostał tabletki przeciwbólowe, a na miejscu podłączyli mu regenerującą kroplówkę. Michael siedział z nim cały czas. Teraz już słońce zaczynało wschodzić, więc Laborant poszedł do sypialni i zasłonił w niej okno, aby dać koledze się położyć.

-Dobra, możesz iść spać. Blokady w zamkach są wymienione, z tego co widzę. Nikt Cię nie napadnie, chyba, że będą zdesperowani jak ja. Wziąłeś wszystkie leki, tak?

Pokiwał głową.

-Potrzebujesz czegoś jeszcze?

-Chyba nie - rozejrzał się wokół siebie. - Dzięki doktorku - podszedł i się do niego przytulił.

-Jeju, nie jestem lekarzem - nie mógł się w końcu powstrzymać.

-A jak byś się opisał? - Liam puścił go i intensywnie się na niego popatrzył, czekając na odpowiedź.

Brunet zamyślił się.

-W sumie nie wiem.

-No to powinieneś się dowiedzieć. Nie wiem jak mam do Ciebie mówić, włamywaczu.

-Dobra, widzę, że świetnie sobie już radzisz, nic Cię nie boli, to ja spadam. Idź już lepiej do łóżka.

-Oj Ty to już mi z nieba spadłeś, nigdzie więcej nie leć.

Laborant uśmiechnął się i zamknął za sobą drzwi. Cieszył się, że Liam jest cały i zdrowy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro