Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Raz kozie śmierć

-Czego chciał?

-Nic takiego, zadał mi tylko parę pytań i mnie puścił. Chyba nie myślisz, że dałbym się zatrzymać policjantowi przez bójkę.

-Strasznie długo tam byłeś, już mieliśmy w planach interweniować.

Erwin zaśmiał się pod nosem na te słowa Carbonary. Montanha miał rację. Mimo, że był policjantem znał ich jak mało kto.

-No co?

-Nic, nic Nico.

-Trzymaj - Heidi podała mu już chłodnego burgera oraz letnią kawę i usiadła spowrotem pod salą.

Siwowłosy kiwnął jej w podziękowaniu głową, nie bardzo przejmując się jej zdegustowaną miną, po czym poczuł swój burczący brzuch. Nic nie jadł od rana, bo za bardzo się stresował akcją, ale dopiero teraz uświadomił sobie jak przeraźliwie potrzebował jedzenia. Praktycznie rzucił się na zawiniątko i po chwili kanapki już nie było. Później zajął się pochłanianiem napoju, kiedy doktor wyszedł w końcu z sali operacyjnej.

-Dzień dobry. Kto z was to rodzina pana Michaela?

Na te słowa każdy się podniósł lub wyprostował oraz zwrócił w kierunku mężczyzny. Szczególne emocje wyrażał w tym momencie Liam, który wręcz podskoczył na swoim siedzeniu. Lekarz rozejrzał się zdezorientowany.

-Ty wiesz, że on tak ma na imię? - wypaliła cicho Heidi do Erwina.

-Zamknij się. Akurat to wiem - chłopak zbulwersował się, a ona uśmiechnęła zadziornie.

-Widzi pan, tak jakby każdy z nas to taka jego przyszywana rodzina - dyplomatycznie wytłumaczył Kui.

-Hm. No dobrze, uznajmy że jest to normalne - medyk podrapał się po głowie. - Jeśli chodzi o pana Quinna... Trafił tutaj w dosyć ciężkim stanie, stracił sporo krwi. Na szczęście udało nam się usunąć wszelkie odłamki metalu z jego ciała. Podaliśmy mu krew, założyliśmy opatrunki, a teraz przewieziemy go na salę obserwacyjną. Tam stale będziemy mieli go na oku i co godzinę będę sprawdzał, czy wszystko jest w porządku z jego ranami. Nie zaobserwowaliśmy żadnych poważnych uszkodzeń narządów wewnętrznych, także miał sporego farta.

Knuckles słysząc to w euforii pozostawił swój kubeczek na stoliku i rzucił się na medyka. Prawie go podniósł, ale nie miał aż tyle siły po całym dniu. Reszta także ucieszyła się z tych informacji, ale woleli nikogo nie zmiażdżyć grupowym przytulasem.

-Spokojnie, spokojnie, panie pastorze, jak mniemam. Niech pan tak na mnie nie patrzy, jest pan dosyć rozpoznawalną personą w tym mieście - dodał widząc jego rozkojarzoną minę, kiedy się odsunął.

-Ah, tak, jasne.. Dziękujemy panu bardzo. Mogę się jakoś odwdzięczyć?

-Nie, nie. Zajmowanie się ludźmi to moja praca, tak jak pana pracą są msze.

Tymi słowami wywołał ogólny chichot wśród zgromadzonych. Erwin spojrzał na nich spode łba, poczekał aż zamilkną, jeszcze raz uścisnął lekarza i usunął się spod kół przenośnego łóżka, które wyjechało ze środka pomieszczenia.

-Labo! - podniósł trochę głos i ruszył za pchającymi go ratownikami.

Dołączyła się do niego reszta osób, ale powstał przez to spory harmider. Otoczyli Laboranta dookoła, przez co, gdyby się obudził mógłby nabawić się klaustrofobii.

-Skoro się z tego wyliże to możecie już jechać odpocząć - Heidi starała się delikatnie wyprosić ich na zewnątrz. - Nie róbcie z niego zabytku muzealnego.

Wiedziała, że osoby świeżo po zabiegu potrzebują jak najwięcej spokoju i snu, dlatego udało jej się pozbyć ludzi ze środka. Nie wyglądali na zadowolonych z tego faktu, ale dalej byli w radosnym nastroju, że operacja się udała. Sama również wyszła i tylko stanęła przed drzwiami, wpatrzona w przyjaciela.

-Ktoś powinien tutaj przy nim zostać - stwierdził Kui.

-Myślę, że jest w wystarczająco dobrych rękach - uśmiechnęła się do niego, łapiąc go za ramię i odeszła w kierunku wyjścia.

Chińczyk zerknął do środka i zobaczył o co chodziło jego córce. Przy łóżku Labo siedział Liam, trzymając go za rękę i obserwując jak porcelanową lalkę, która mogłaby się w każdej chwili stłuc. Chak w obawie, że go dostrzeże dogonił Heidi, pozostawiając chłopakom trochę prywatności.

-Wiedziałaś o tym? - zapytał ciekawie.

-Szczerze, to trochę podejrzewałam, ale za mało miałam z nimi styczności. Muszę przyznać, że wstępnie wydawali się bardzo uroczy, jak się tak teraz nad tym zastanawiam - Bunny złapała się zamyślona za kark - Chodź, pojedziemy moim - wskazała swój samochód palcem.

-A to nie Liam wbił pastorowi nóż? - zagadywał dalej, pakując się do środka. - Już o tym każdy zapomniał?

-Oj weź. Wszyscy popełniamy błędy, a on się na nich uczy. Moim zdaniem powinniśmy go trochę wdrożyć w naszą działalność.

-Głupi pomysł.

-Tato! Nie bądź zazdrosny, że im się układa, Ty też sobie kogoś znajdziesz.

-Hej! Wcale nie jestem zazdrosny - skrzyżował ręce na ramionach. - Po prostu Liam miał zły start.

-A mam Ci przypomnieć jak zaczęliśmy z Erwinem? Nawet w tym mieście. Ludzie się zmieniają, interesy kwitną, a czas leci.

Kui milczał, bo wiedział, że dziewczyna ma rację.

-Jak chcesz to pogadam z Burgirem. On oceni czy młody się nadaje do roboty - powiedziała, żeby ojciec przestał być zdenerwowany.

-Okej. Tylko jak on coś odwali to Ty mu pomagasz w naprawie.

-Nie ma problemu.

-Noi cieszę się, że doszliśmy do porozumienia. Gdzieś jedziemy, czy to taka przejażdżka?

-A śpieszy Ci się?

-W sumie to bym trochę odpoczął - ziewnął jakby na samą myśl o spaniu.

-Jasne, wyśpij się. Ja jeszcze trochę się pokręcę.

Odwiozła tatę na apartamenty i zawróciła na CarZone w nadziei, że spotka tam znajome twarze.





Na zewnątrz było już ciemno. Erwin jeździł bez celu po mieście. Po opuszczeniu szpitala razem z chłopakami zrobili bank na uspokojenie. Później pomagali na BurgerShocie przy dużym ruchu klientów. Kiedy koledzy odstawili go do mieszkania nie potrafił zasnąć, choć czuł się zmęczony. Kawę, którą otrzymał od Heidi, zostawił niedopitą w szpitalu. Mimo tego czuł, że kofeina trochę na niego zadziałała. Dodatkowo w jego głowie ciągle pojawiały się wspomnienia spod All'Oro.

W końcu zatrzymał się i złapał za głowę łokciami oparty o kierownicę. Ciszę przerwał odgłos klaksonu. Nie miał ochoty rozmawiać z nikim z ekipy, większość z nich i tak już spała. Wtedy właśnie wpadł na bardzo stosunkowo głupi pomysł. Ponownie odpalił silnik i podjechał pod komendę Mission Row. Wyglądała ona na pustą. Wszystkie światła w holu były zgaszone. Jednak podejrzewał kto dalej może być w środku, a ciekawość nie dawała mu spokoju.

Wytrychem otworzył pierwsze drzwi. Chwilę zaczekał, ale wewnątrz było cicho. Żadnego alarmu. Wyciągnął telefon i podświetlił nim sobie pomieszczenie. Za szybą wszystkie papiery były pochowane do szafek. Na tablicy ogłoszeń wisiała karteczka z napisem ,,Brak rekrutacji na ten moment". Nigdy wcześniej nie zwrócił na nią uwagi, a na komendzie bywał dosyć często. Zaintrygowany odwrócił się do kolejnego zamka. Udało mu się przedostać na korytarz. Zakradł się dalej mrużąc oczy, przyzwyczajone do jasności. W końcu dojrzał łunę światła wydostającą się z pomiędzy żaluzji biura. Bezszelestnie podszedł bliżej. Schylił się i przez szpary zobaczył męskie dłonie zajęte wypełnianiem papierkowej roboty. Stanął na palcach i wtedy udało mu się potwierdzić tożsamość policjanta.

Zapukał w szybę. Mężczyzna podskoczył przy biurku i stłumił w sobie krzyk. Jego ręka od razu skierowała się do pistoletu pozostawionego na blacie. Podszedł do ściany i odwrócony tyłem zbliżył się do drzwi.

-Kto tam? - jego głos brzmiał dosyć odważnie.

Nikt mu nie odpowiedział, a siwowłosy wciągnął powietrze. Montanha okazał się być rozsądny. Nie otwierał drzwi, zaś podciągnął w górę rolety, a jego oczom ukazał się Erwin robiący głupie miny. Mimowolnie odskoczył do tyłu, ale po chwili wyprostował się, a usta złączył w cienką linię.

-Ale jesteś zabawny... - przekręcił kluczyk w drzwiach i rzucił broń na biurko.

-Czułeś się jak w horrorze? - złotooki wydawał się być rozbawiony całą sytuacją.

Gregory tylko przewrócił oczami i oparł się o stół.

-Co Ty tutaj robisz? Jest 3 w nocy.

-Nagrywałem pranka na tik toka - wyciągnął z kieszeni telefon i udawał, że coś w nim robi. - Nawet nie wiesz ile to będzie miało lików.

-Mam Cię zatrzymać za włamanie na komendę?

Knuckles spojrzał na niego przepraszająco i schował komórkę na miejsce.

-Tak myślałem. Więc co tutaj robisz?

Chłopak rozłożył się na kanapie na przeciwko niego. Nogi wystawały mu poza obiekt, zaś głowę oparł na podramienniku. Westchnął głęboko.

-Nie umiem zasnąć.

-Czasem się serio zastanawiam ile Ty masz lat... I wpadłeś na genialny pomysł włamania się do biura szefa?

-No, ta. A co Ty tutaj robisz? - podniósł się trochę i oparł na łokciach.

-Nie widać? Pracuję.

-O tej godzinie?

-Dostałem robotę, to ktoś musi ją wykonać. Skąd wiedziałeś, że tutaj będę? - okrążył biurko i przy nim zasiadł.

-Mam Twojego GPSa zaznaczonego w telefonie. Żartuję przecież. Jeszcze nie zdarzyła się na to okazja.

-Chyba oddam go do analizy informatykom, ostrożności nigdy za wiele.

Erwin wstał i zasalutował.

-Na miejscu top informatyk Los Santos, mogę zainterweniować w słusznej sprawie.

-Oj nie, jednak nie potrzebuję żadnej pomocy - przytulił do siebie przedmiot, jak dziecko. - Może pan spocząć.

-Żarty żartami. Jedziesz?

-Co? - spytał rozkojarzony Grzesiek.

-Co co? Nie będziesz przecież cały wieczór pracować. Idź się przebrać, ja poczekam - nie czekając na odpowiedź wyszedł na zewnątrz.

Montanha rozważał wszelkie opcje. Już praktycznie skończył to, czego na jutro potrzebował, więc był wolny. Pomyślał jeszcze nad tym czy wyprawa z siwowłosym to na pewno dobry pomysł. Postanowił zaryzykować pomimo wszystkich czerwonych lampek, które zapaliły się w jego głowie.

-Pośpiesz się! - usłyszał z korytarza.

-To nie jest dobry pomysł - skomentował sam siebie pod nosem i ruszył do szatni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro