Przysługa
-Pojebało Cię?
-Może trochę. Ale słuchaj - odwrócił się twarzą do niego i odruchowo złapał go za udo, ale cofnął rękę tak szybko, jak ją położył. - Teraz wszyscy z ekipy śpią. Ja też w sumie według nich słodko chrapię w mieszkaniu.
-Ale jesteś tutaj ze mną - zauważył Montanha.
-Właśnie - pstryknął palcami. - Prawda jest inna, a nie chcę teraz do nich dzwonić. Muszę im za to opowiedzieć o ludziach, którzy mnie zatrzymali. Zmienimy po prostu czas zdarzenia. Wtedy wiarygodnie będzie wyglądało pobicie, świeże rany i te sprawy...
-Hej, hej, hej. Hola hola - szatyn hamował go swoją gestykulacją, aż w końcu Knuckles zamknął buzię. - Nikogo nie będę porywał ani bił. Tym bardziej nie Ciebie.
-Jeszcze przed chwilą sugerowałeś, że zrobiłbyś mi krzywdę - zauważył. - W sekundę jestem w stanie sprawić, że będziesz miał ochotę mi przywalić. Po prostu mi przyłożysz, a ja z płaczem do nich zadzwonię i wyżalę się, że mnie pobili.
-I to ma być wiarygodne?
-Stary zawsze to robię i nagle całe miasto się zrywa, żeby takim dokopać.
-Okej... Ale jeśli mam Ci pomóc to powiesz mi o co w tym wszystkim chodzi - zrobił dumną minę.
-Montee - przeciągnął ostatnią literę z jękiem. - Wiesz, że nie mogę... Jak za dużo wiesz to działa to na Twoją niekorzyść. Wspomnisz o czymś przypadkiem w pracy, pokłócisz się z osobą, która to usłyszała i ona zbierze cały materiał dowodowy na Twoje korumpstwo! Nie chcę, żebyś przeze mnie stracił pracę. Po prostu umówimy się jutro jak wstanę, walniesz mnie porządnie i po temacie.
-Chcę coś w zamian.
-Ojeju, już nawet przysługi mi za darmo nie wyświadczysz. W lipcu byłeś inny - skrzyżował ręce i zrobił minę obrażonego dzieciaka.
-Ja tylko uczę się od mistrza. Dobra, zgadzam się, ale masz u mnie za to dług - dodał po chwili milczenia.
-Serio? Ale cudownie. To teraz możemy jechać - podekscytowany włączył silnik i udał się na swoje zaplanowane miejsce.
-Wywiozłeś mnie do lasu? - policjant rozejrzał się naokoło, jeszcze nie wychodząc z auta. - Czyli tym odwaleniem będzie porwanie. Super.. - zasłonił twarz rękami.
-Uspokój się - złapał go za nadgarstek i pociągnął za niego, odsłaniając jego buzię. - Nie będę Cię porywał, już miałem dzisiaj do tego milion okazji - mówił to szczerze, patrząc mu głęboko w oczy. - Zaczekaj tu chwilkę.
Erwin wyszedł z auta, podszedł do drzwi pasażera i je otworzył. Podniósł siedzącego tam szatyna, zamknął za nim drzwi i stanął za jego plecami, po czym zasłonił mu oczy.
-Co Ty robisz? - policjant próbował zdjąć jego ręce, ale Knuckles mocno je trzymał.
-No zaufaj mi - rzekł koło jego ucha.
Gregory starał się ogarnąć i wyrzucić najgorsze myśli ze swojej głowy.
,,A co jak to jeden wielki bait? Wymyślił sobie wycieczkę a skończę w piachu.. Nie.. Wydawał się być zbyt szczery."
Trochę zaczął się rozluźniać. Szedł po omacku, prowadzony przez przyjaciela do przodu. Oddalali się od samochodu. Słychać było tylko szum liści.
-Obiecaj, że nie otworzysz oczu - poprosił pastor, zatrzymując siebie i policjanta.
-Obiecuję - odrzekł po chwili zamyślenia.
-Na mały paluszek - puścił jego dalej zamknięte oczy i złapał jego rękę, aby wyciągnąć mały palec i nim zawrzeć umowę. - A teraz się nie ruszaj - sam zrobił parę kroków w tył, a potem otoczyła ich cisza.
Oboje stali naprzeciwko siebie z przymkniętymi oczami. Mogli jedynie wsłuchiwać się w swoje otoczenie. Wiatr sprawiał, że gałęzie drzew delikatnie się o siebie ocierały. Ptaki siedzące na nich zauważyły, że nie są już same. Mimo później godziny zaczęły ze sobą rozmawiać, więc ciszę przerywały ich odgłosy. Pastor wziął głęboki oddech i cieszył się chwilą.
-Słyszysz to?
-Co? - Gregory dalej nie wiedział co tutaj robią.
-Ta cisza i spokój.
-Od kiedy Ty lubisz ciszę? - chłopak prychnął.
Erwin otworzył oczy i podszedł do szatyna.
-Lubię doświadczać nowych rzeczy - powiedział cicho przybliżając do niego swoją twarz.
Montanha niespodziewanie otworzył oczy, a Knuckles od niego odskoczył.
-Miałeś mieć zamknięte oczy! Obiecałeś na paluszek...
Grzegorz nie do końca wiedział co się właśnie wydarzyło. Zastanawiał się czy zaróżowione policzki kolegi to jego złudzenie czy też prawda.
-Przepraszam! Myślałem, że już mogę..
-Nie, nie mogłeś - obrażony zawrócił w kierunku auta.
-Ej, zaczekaj! - Montanha pobiegł za nim i chwycił za rękaw.
-Wracajmy już - powiedział.
-Dopiero co się tu dostaliśmy.
-Tak, ale chcę już iść spać. Musimy jutro zrobić tą całą szopkę.
Gregory przyjrzał się mu badawczo. Postanowił na niego nie napierać, ponieważ wiedział, że był to dla siwowłosego ciężki dzień i działa on pod wpływem emocji.
-No to wracajmy - wyminął go i jako pierwszy usiadł na swoim fotelu.
Erwin chwilę stał sam tyłem do auta. Zbeształ się w myślach za swój nagły wybuch. Nie chciał jeszcze wracać, ale było za późno na zmianę zdania. Wyszedłby na niepewnego siebie. Wolałby cieszyć się nocnym powietrzem, ale westchnął i wpakował się z niechęcią za kierownicę. Ostatni raz odwrócił się w kierunku Gregorego. Ten zaś oparł głowę o szybę i przymknął oczy sugerując, że nie chce już rozmawiać. Sam sobie winny pastor przekręcił kluczyk w stacji i w ciszy ruszył spowrotem do miasta.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro