Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Przysługa

-Pojebało Cię?

-Może trochę. Ale słuchaj - odwrócił się twarzą do niego i odruchowo złapał go za udo, ale cofnął rękę tak szybko, jak ją położył. - Teraz wszyscy z ekipy śpią. Ja też w sumie według nich słodko chrapię w mieszkaniu.

-Ale jesteś tutaj ze mną - zauważył Montanha.

-Właśnie - pstryknął palcami. - Prawda jest inna, a nie chcę teraz do nich dzwonić. Muszę im za to opowiedzieć o ludziach, którzy mnie zatrzymali. Zmienimy po prostu czas zdarzenia. Wtedy wiarygodnie będzie wyglądało pobicie, świeże rany i te sprawy...

-Hej, hej, hej. Hola hola - szatyn hamował go swoją gestykulacją, aż w końcu Knuckles zamknął buzię. - Nikogo nie będę porywał ani bił. Tym bardziej nie Ciebie.

-Jeszcze przed chwilą sugerowałeś, że zrobiłbyś mi krzywdę - zauważył. - W sekundę jestem w stanie sprawić, że będziesz miał ochotę mi przywalić. Po prostu mi przyłożysz, a ja z płaczem do nich zadzwonię i wyżalę się, że mnie pobili.

-I to ma być wiarygodne?

-Stary zawsze to robię i nagle całe miasto się zrywa, żeby takim dokopać.

-Okej... Ale jeśli mam Ci pomóc to powiesz mi o co w tym wszystkim chodzi - zrobił dumną minę.

-Montee - przeciągnął ostatnią literę z jękiem. - Wiesz, że nie mogę... Jak za dużo wiesz to działa to na Twoją niekorzyść. Wspomnisz o czymś przypadkiem w pracy, pokłócisz się z osobą, która to usłyszała i ona zbierze cały materiał dowodowy na Twoje korumpstwo! Nie chcę, żebyś przeze mnie stracił pracę. Po prostu umówimy się jutro jak wstanę, walniesz mnie porządnie i po temacie.

-Chcę coś w zamian.

-Ojeju, już nawet przysługi mi za darmo nie wyświadczysz. W lipcu byłeś inny - skrzyżował ręce i zrobił minę obrażonego dzieciaka.

-Ja tylko uczę się od mistrza. Dobra, zgadzam się, ale masz u mnie za to dług - dodał po chwili milczenia.

-Serio? Ale cudownie. To teraz możemy jechać - podekscytowany włączył silnik i udał się na swoje zaplanowane miejsce.



-Wywiozłeś mnie do lasu? - policjant rozejrzał się naokoło, jeszcze nie wychodząc z auta. - Czyli tym odwaleniem będzie porwanie. Super.. - zasłonił twarz rękami.

-Uspokój się - złapał go za nadgarstek i pociągnął za niego, odsłaniając jego buzię. - Nie będę Cię porywał, już miałem dzisiaj do tego milion okazji - mówił to szczerze, patrząc mu głęboko w oczy. - Zaczekaj tu chwilkę.

Erwin wyszedł z auta, podszedł do drzwi pasażera i je otworzył. Podniósł siedzącego tam szatyna, zamknął za nim drzwi i stanął za jego plecami, po czym zasłonił mu oczy.

-Co Ty robisz? - policjant próbował zdjąć jego ręce, ale Knuckles mocno je trzymał.

-No zaufaj mi - rzekł koło jego ucha.

Gregory starał się ogarnąć i wyrzucić najgorsze myśli ze swojej głowy.
,,A co jak to jeden wielki bait? Wymyślił sobie wycieczkę a skończę w piachu.. Nie.. Wydawał się być zbyt szczery."
Trochę zaczął się rozluźniać. Szedł po omacku, prowadzony przez przyjaciela do przodu. Oddalali się od samochodu. Słychać było tylko szum liści.

-Obiecaj, że nie otworzysz oczu - poprosił pastor, zatrzymując siebie i policjanta.

-Obiecuję - odrzekł po chwili zamyślenia.

-Na mały paluszek - puścił jego dalej zamknięte oczy i złapał jego rękę, aby wyciągnąć mały palec i nim zawrzeć umowę. - A teraz się nie ruszaj - sam zrobił parę kroków w tył, a potem otoczyła ich cisza.

Oboje stali naprzeciwko siebie z przymkniętymi oczami. Mogli jedynie wsłuchiwać się w swoje otoczenie. Wiatr sprawiał, że gałęzie drzew delikatnie się o siebie ocierały. Ptaki siedzące na nich zauważyły, że nie są już same. Mimo później godziny zaczęły ze sobą rozmawiać, więc ciszę przerywały ich odgłosy. Pastor wziął głęboki oddech i cieszył się chwilą.

-Słyszysz to?

-Co? - Gregory dalej nie wiedział co tutaj robią.

-Ta cisza i spokój.

-Od kiedy Ty lubisz ciszę? - chłopak prychnął.

Erwin otworzył oczy i podszedł do szatyna.

-Lubię doświadczać nowych rzeczy - powiedział cicho przybliżając do niego swoją twarz.

Montanha niespodziewanie otworzył oczy, a Knuckles od niego odskoczył.

-Miałeś mieć zamknięte oczy! Obiecałeś na paluszek...

Grzegorz nie do końca wiedział co się właśnie wydarzyło. Zastanawiał się czy zaróżowione policzki kolegi to jego złudzenie czy też prawda.

-Przepraszam! Myślałem, że już mogę..

-Nie, nie mogłeś - obrażony zawrócił w kierunku auta.

-Ej, zaczekaj! - Montanha pobiegł za nim i chwycił za rękaw.

-Wracajmy już - powiedział.

-Dopiero co się tu dostaliśmy.

-Tak, ale chcę już iść spać. Musimy jutro zrobić tą całą szopkę.

Gregory przyjrzał się mu badawczo. Postanowił na niego nie napierać, ponieważ wiedział, że był to dla siwowłosego ciężki dzień i działa on pod wpływem emocji.

-No to wracajmy - wyminął go i jako pierwszy usiadł na swoim fotelu.

Erwin chwilę stał sam tyłem do auta. Zbeształ się w myślach za swój nagły wybuch. Nie chciał jeszcze wracać, ale było za późno na zmianę zdania. Wyszedłby na niepewnego siebie. Wolałby cieszyć się nocnym powietrzem, ale westchnął i wpakował się z niechęcią za kierownicę. Ostatni raz odwrócił się w kierunku Gregorego. Ten zaś oparł głowę o szybę i przymknął oczy sugerując, że nie chce już rozmawiać. Sam sobie winny pastor przekręcił kluczyk w stacji i w ciszy ruszył spowrotem do miasta.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro