Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Przestroga

Erwin już od ponad 10 minut siedział w sali przesłuchaniowej. Nie miał planów, ale i tak był zirytowany tą sytuacją. Policjanci nigdy nie respektowali jego czasu. Z każdą minutą spędzoną w ciszy stawał się jeszcze bardziej zniecierpliwiony. Zaczął palcami wybijać rytm na stoliku. W końcu przy pokoju usłyszał tupot butów. Do środka wszedł Alex z jak zawsze idealnym, wyprostowanym mundurem. Wyglądał na zapracowanego pomimo tej perfekcyjności.

-Witam panie Erwinie.

-Dzień dobry. Może mi pan wytłumaczyć o co tutaj do cholery chodzi? Siedzę tu już od pół godziny, a nikt mi dalej nie powiedział za co!

Andrews podwinął swój rękaw i spojrzał na zegarek.

-Szczerze mówiąc, to jest pan tutaj dopiero 10 minut.. Przepraszam jeśli się pan gdzieś śpieszy, ale chcemy wyjaśnić parę rzeczy - odsunął sobie krzesełko naprzeciwko Knucklesa. - Poczekamy jeszcze sekundę na pana Gregorego, dobrze? - cicho zajął miejsce.

-A do czego jest on tutaj potrzebny? - Erwin pochylił się w stronę policjanta, sugerując, aby już zacząć przesłuchanie.

-Nie muszę się ze wszystkiego panu tłumaczyć, ale z uprzejmości odpowiem - wyprostował się. - Pan Montanha ma do pana.. ciekawe podejście - skrzyżował ręce. - Inni nie są w stanie z panem rozmawiać przez pana.. styl bycia. Poza tym będzie on świadkiem wszystkiego co pan powie.

-Rozumiem.. Czyli chce pan powiedzieć, że sam sobie pan ze mną nie poradzi? - próbował podejść policjanta od tej strony.

-Proszę nie lekceważyć moich kompetencji, panie Knuckles. Myślę, że to bardzo arogan..

-Witam, przepraszam za spóźnienie - do środka wpadł Montanha i podszedł do drugiej strony stołu, po czym oparł się o niego rękami. - Panie pastorze - kiwnął mu głową na przywitanie.

Erwin przewrócił oczami i rzucił krótkie ,,Mhm". Starał się nie zachowywać nienaturalnie, ale dalej nie był w stanie zapomnieć o magicznych ruchach Montanhy w banku.

-Co znowu przeskrobałeś pastorku?

-Ty mi odpowiedz, Montanha.

-To może ja powiem o co chodzi - wtrącił Alex. - Niesłuchanie poleceń funkcjonariusza.. muszę tłumaczyć o co chodziło?

-To wiem - odpowiedział znudzony Erwin. - Co prawda poinformowałem ich o tym, że muszę kogoś odwiedzić, do czego mam absolutne prawo. Poza tym nie wszedłem do środka z niczym niebezpiecznym, niczego również nie wyniosłem, ani nikogo nie zaatakowałem, więc trzymałem się wszystkich przepisów i nie wykroczyłem poza prawo.

-Ma pan rację, dlatego to nie jest główny powód pana zatrzymania - Alex odłożył teczkę, którą do tej pory trzymał w rękach, na stół i otworzył jej zawartość. - Zostały mi przyniesione takie zdjęcia - podsunął je Erwinowi bliżej twarzy, aby mógł się im przyjrzeć. - Poznajesz miejsce, sytuację, osoby?

Knuckles obejrzał z uwagą fotografie. Było na nich dosyć ciemno, nie widział na nich siebie, ale już podejrzewał o co chodzi. Na zdjęciu tyłem stała osoba, bardzo podobnie ubrana do niego. Dodatkowo spod kaptura wystawały siwe włosy.

-Nie rozpoznaję ani tego ani tego - odpowiedział.

-To dlaczego się tak kręcisz na tym krzesełku? - zagadnął Montanha.

O jego obecności można było prawie zapomnieć. Natomiast Erwin miał ochotę skręcić mu głowę za to pytanie. Cały czas czuł się niekomfortowo czując na sobie jego wzrok. Powstrzymał się jednak.

-Żebyś miał o co pytać - uśmiechnął się sztucznie.

-Hej, o co Ci chodzi? -Gregory wydawał się zdezorientowany.

-Spokojnie panowie. Mamy teraz ważniejszy temat - stuknął palcem we wcześniej pokazane zdjęcia, a obrażony Montanha oparł się o ścianę z tyłu. - To zostało zabezpieczone przy stacji paliw, z nagrań kamery. Świadkowie zeznali, że to właśnie pan tam był. Na późniejszej części bije pan, według świadków, tego faceta - wyciągnął z teczki następne zdjęcie, na którym rzeczywiście była scena bójki. - Ponoć po ostrej wymianie zdań doszło do pobicia, a później uciekł pan z miejsca zdarzenia.

-To bezsens - podsumował Erwin patrząc policjantowi prosto w oczy.

Stojący w rogu Gregory niespokojnie się poruszył.

-Tak pan uważa? - zapytał Alex.

-Dobrze wiem, że mnie tam nie było - wyprostował się na krzesełku. - Na tych zdjęciach nie widać twarzy tego miłego pana. To mógł być dosłownie każdy - przewrócił zirytowanie oczami. - Kolor włosów o niczym nie świadczy. W każdym razie - jestem pewny, że nie mam z tym nic wspólnego.

-Okej, czyli uważa pan, że taka sytuacja nie miała miejsca?

-Nie z moim udziałem.

-Rozumiem. A zna pan tego człowieka? - wyciągnął kolejne zdjęcie - bliższe zbliżenie na ofiarę.

Erwin ponownie pochylił się nad dowodami. Cała sprawa wydawała mu się strasznie podejrzana i chciał jak najszybciej wyjść i podzielić się ze swoją grupą faktem, że ktoś próbuje go wrobić. Na zdjęciu widział znajomą mu twarz, ale nie przypomniałby sobie jego nazwiska. W każdym razie wiedział, że to człowiek pracujący we włoskiej restauracji. Dlatego zmuszony był odpowiedzieć:

-Nie mam bladego pojęcia kto to jest.

Mimo intrygi i zrzucenia zeznań na niewinnego pastora, czuł on swoją godność i nie miał zamiaru mówić policjantom kto to. Nawet jeśli znaliby jego tożsamość, bo to on by ich perfidnie okłamał.

-Jesteś pewny? - Gregory przybliżył się do Erwina i przeleciał go podejrzliwym wzrokiem.

-Tak, panie Gregory - odrzekł, po raz pierwszy zachowując zimną krew i patrząc mu prosto w oczy.

-Mówi prawdę - Grzesiek po chwili zwrócił się do swojego kolegi z pracy. - Jeśli to wszystko co dla niego miałeś to ja już pójdę - ruszył w stronę drzwi.

-Jeszcze chwila. Okej, rozumiem wszystko co powiedziałeś - zwrócił się znowu do siwowłosego. - Jest jeszcze jedna sprawa. Wydarzenie miało miejsce wczoraj w nocy. Zabezpieczono nagrania z monitoringu wskazujące na godzinę 4:12. Masz jakieś alibi? Byłeś z kimś, kto by to potwierdził?

Erwin niepewnie zerknął na Montanhę. Miał mętlik w głowie. Spadiniarze potrafili nieźle namieszać. Wzrok policjanta wydawał się być lekko zbity z tropu. Zdawał sobie sprawę z tego, że byli wtedy razem. Tylko czy było to czymś, czym mieliby się podzielić?

-Byłem wtedy z Sanem - wymyślił prędko, bojąc się o dołączenie Montanhy do konwersacji.

-Jest w stanie mi to potwierdzić?

-Tak, mogę nawet teraz do niego zadzwonić.

Alex niepewnie zerknął na Gregorego. Ten tylko kiwnął głową, aby podał mu telefon. Pastor poczuł ulgę widząc, że podjął dobrą decyzję. Andrews oddał Erwinowi jego własność, a ten bez zastanowienia zadzwonił do Włocha.

-Cześć San - przywitał się i ustawił na głośnomówiący. - Słuchaj, jest taka sprawa... Panowie policjanci chcieliby mieć potwierdzenie, że wczoraj koło 4 byliśmy razem.

-W co Ty się znowu wplątałeś Erwin? Masz szczęście, że rzeczywiście byliśmy wtedy razem, więc wcale nie dostaniesz opierdolu za włóczenie się po nocach i robienie kłopotu - dodał Thorinio swoim pogodnym głosem.

-Na szczęście. To do usłyszenia, dzisiaj też się widzimy - nie czekając na odpowiedź nacisnął czerwoną słuchawkę. - To jak? Jestem wolny?

Alex wyglądał na odrobinę niezadowolonego, ale wypuścił Erwina z komendy. Wiedział, że wpisywanie mu tylko jednego zarzutu byłoby stratą czasu. Kiedy tylko wypuścili pastora i wracali do biura zagadnął do Montanhy:

-Montanha?

-Tak, Alex?

-Czy myślisz, że rzeczywiście byli wtedy razem?

Gregory na sekundę zatrzymał się na schodach. Nie odwrócił się jednak. Ruszył dalej, chcąc zachować choć cień pewności siebie. Wziął głęboki oddech nim zaczął mówić.

-Znam Knucklesa już dosyć długo. Od zawsze zmyślał, żartował, kłamał. Mogło tak być i tym razem. Kto wie? San jest lojalny, więc zawsze będzie trzymał jego stronę. I tak nic im nie zrobimy.

-Może i masz rację.. No nic, wracam do pracy. Dzięki za towarzystwo.

-Nie ma problemu. Zawsze chętnie pomogę.

Alex wycofał się w stronę swojego biura, zaś Montanha chciał iść jak najdalej w przeciwną stronę. Rzucił się spowrotem schodami w dół i wrócił na parking policyjny. Odszukał w kieszeniach kluczyki do Corvetty i wyjechał nią w stronę bramy. Zatrzymał się, widząc z daleka siwego mężczyznę przechadzającego się po drugiej stronie ulicy.

-Podwieźć Cię gdzieś?!

Erwin odwrócił się w stronę głosu. Pożegnał się z kimś przez telefon i ruszył w stronę pojazdu. Bez słowa usiadł na miejscu pasażera.

-Mógłbyś mi powiedzieć o co Ci chodzi? To przez to, że Cię uderzyłem? Przecież to był Twój pomysł!

-Monte nie krzycz, bo mi uszy pękną - Knuckles złapał się za skronie i pomasował. - Nie chodzi o to. Mam dużo na głowie i po prostu ciężko mi jest być miłym.

-A no tak. Bo to takie ciężkie zajęcie - prychnął.

-Wiesz co? Może mnie jednak wysadź, a ja zadzwonię po tego Davida.

-Nigdzie nie idziesz. Gdzie Cię podwieźć?

Erwin wypuścił z siebie ciężko powietrze. Prawie zapomniał, że z Montanhą nie da się dyskutować. Szybko rozważył wszystkie opcje miejsca docelowego. Nagle wpadł na pomysł.

-Zawieź mnie na zakon.

-Co takiego? - Gregory udławił się napojem z puszki, którą właśnie otworzył.

-Spokojnie, nie w sprawach religijnych, jeśli wiesz o co mi chodzi - uśmiechnął się chytrze.

-Nie wiem i wolę, żeby tak zostało.

-Oj tam, oj tam.

Dalszą część drogi jechali w ciszy.

-Wysadź mnie tutaj - odezwał się w końcu niedaleko zakonu.

-Okej.

Montanha zgodził się bez pytania, ponieważ z tego samego powodu czuł w głowie niepokój. W każdej chwili jakaś jednostka mogła zobaczyć go z największym przestępcą w mieście. Znowu miałby przechlapane, nienawidził się tłumaczyć po raz kolejny z tego samego. Tym razem miał jednak wymówkę - mógł odwozić Erwina z przesłuchania, na które wezwał go Alex.

Erwin za to bał się, że ktoś z jego ekipy znajdzie go z policjantem. Relacje Montanhy z gangsterami nie były bowiem za dobre.

-No to dzięki Monte. Potem do Ciebie napiszę, okej?

-Spoko - odpowiedział i odprowadził go wzrokiem, aż zniknął za budynkiem.

Postanowił wrócić do wieczornego patrolu. Zgłosił swój status na radiu i rozpoczął kolejną zmianę w pracy.




-Po co nas tutaj ściągnąłeś, siwy? - zapytał Carbo.

Całą grupą stali na punkcie widokowym na zakonie. Zazwyczaj przyjeżdżali w to miejsce, aby się naradzić, zbesztać czyjeś zachowanie, ustalić następne kroki działania lub rozdać pieniądze z napadów. Spotkanie tutaj musiało coś oznaczać.

-Zwołałem tutaj najważniejsze osoby, wciągnięte w to co ostatnio się działo. Paru ludzi nie ma, potem powie się im o co chodzi - dodał, widząc tylko część z tych, do których napisał.

Na ławkach siedzieli bowiem Kui, Vasquez, David, Carbo, Heidi, Chase oraz Dia.

-Ostatnio dużo się dzieje. Wysadziliśmy All'Oro. Heidi uratowała Laboranta. Liam wyznał mu miłość. Zrobiliśmy banczyk. Noi tu pojawia się zagadka. W trakcie napadu dostałem smsa z pogróżkami - zaczął chodzić w kółko, gestykulując i obserwując ekipę. - Wcześniej pobiła mnie grupa ludzi od restauracji. Łącząc fakty to sms też może być od nich. W sumie w ich stylu. Nie musieli się fatygować...

-Typowi niegroźni Włosi. Nie ma co się przejmo..

-Przepraszam, że Ci przerwę Kui. Myślę, że jednak są do tego podstawy. Zostałem dzisiaj zatrzymany przez policję do wyjaśnienia pewnej sprawy. Zastanowicie się pewnie, co takiego znowu ten Erwin odwalił - złapał się za brodę. - I tu pojawia się kolejny haczyk. Nic nie zrobiłem. Zdjęcia i dowody, które mi pokazali miały wskazywać na mnie, ale to nie byłem ja. Ponoć pobiłem i groziłem pracownikowi All'Oro. Co jak co, ale nawet nie chciałoby mi się rozpoczynać z nimi konwersacji.

Kui wyglądał na bardzo zintrygowanego. Mącenie to zwykle jego działka.

-Ej a czy przypadkiem to nie Kui zajmuje się takimi rzeczami? - spytał Dia.

-Zgadzam się. Jeden mąciciel to wystarczająca ilość na to miasto - odezwał się David.

-Miejcie wszyscy oczy na baczności. Musimy się dowiedzieć kto dokładnie za tym stoi i przypomnieć mu jaki jest rozkład jazdy na mieście.

-Jest jakiś sposób, aby się dowiedzieć kto zeznawał na Twoją niekorzyść, Erwin? Jest szansa na wyciągnięcie z kogoś takich informacji? - zaproponowała Heidi.

-Można spróbować. Dia się specjalizuje w porwaniach policjantów, ale ktoś kompetentny musiałby mu pomóc, z ucieczką i tak dalej.

-Ja mogę - zgłosił się Carbo.

-No to taki jest wstępny plan. Przesłuchiwał mnie Alex Andrews, także to on może się tym zajmować. Dla niego bądźcie delikatni, lubię go.

-Ja zawsze jestem delikatny - zaprzeczył Dia.

-Tak? A Jacob widział to na własne oczy, co?

-No okej, okej - przyznał. - Nie zrobię mu aż takiej krzywdy.

-Dziękuję. Wszyscy się pilnujcie, sprawdzajcie czy ktoś was nie śledzi i czy nie dzieje się coś niezwyczajnego. To wszystko co miałem do powiedzenia.

Wszyscy wstali i po krótkiej rozmowie na bardziej przyziemne tematy, rozeszli się w swoje strony.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro