Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Podejrzenia

Erwin siedział na wzgórzu. Obserwował kolory nieba, które z minuty na minutę były inne. Najpierw było dosyć ciemno, więc całe niebo przykrywał mrok, a później różowe i żółte barwy zaczęły się przez niego przedzierać.
Pastor miał na sobie pastelowo beżową bluzę z kapturem i czarne spodnie oraz buty. Przebrał się ze swojego wyścigowego stroju, bo nie miał już na niego humoru. Czekał na trawie, aż policjant się zjawi.

Gregory podjechał swoim SEU i zostawił je kawałek od szczytu. Stał tam też motor, do którego przypięty był kask. Zgłosił swoją przerwę na radiu i wyłączył wszelką elektronikę. Miał na sobie swój policyjny strój, bo telefon odebrał będąc na służbie. Nie chciał, aby przyjaciel na niego długo czekał, więc przyjechał na miejsce od razu.

Knuckles nie odwrócił się słysząc trzaśnięcie drzwiami. Dalej wpatrywał się w coraz bardziej oświetlone miasto i myślał o tym jak się tu zjawił. O Sanie i Dii, z którymi najpierw spędzał każdy dzień. O tym, jak zaczął spotykać więcej ludzi, których już kiedyś miał okazję poznać. Trochę tęsknił za spokojem jaki wtedy panował.

Usłyszał jak Grzegorz idzie w jego kierunku. Nikt się nie odzywał. 05 po prostu usiadł obok niego i razem obserwowali miasto.

-Nie sądziłem, że kiedyś staniesz się taki sentymentalny - Montanha odezwał się po dłuższym czasie.

-Ja też nie - przyznał Erwin. - Pamiętasz nasze pierwsze przesłuchania, Monte?

Gregory uśmiechnął się pod nosem.

-Sporo ich było księdzu. Czasami mi brakuje zwykłych domysłów co z tego co mówiłeś było prawdą a co nie.

-Chyba większość to były półkłamstewka. Jeśli już serio byłem w dupie to wymyślałem jakieś niestworzone historie.

-Dalej nie jestem w stanie pojąć, z jaką prędkością Ty wszystko opowiadałeś. To brzmiało tak realnie..

-Po prostu nie mogliście mieć na to dowodów. Lubiłem wykorzystywać inne argumenty, a wy pod koniec zapominaliście, o co w ogóle pytaliście. Ja nie musiałem wtedy odpowiadać na coś, na co już nie miałem pomysłu. Na przykład podczas tamtego przesłuchania, kiedy rozmawialiśmy o napadzie na BurgerShota.

-Weź nie przypominaj.

-To tylko przykład Monte. Jeden z wielu - dodał rozbawiony. - Kiedy pojawili się Dia i San to nagle już nie byłeś taki pewny siebie. A powinieneś. W końcu byłeś szefem a teraz jesteś klapuszkiem. O dziwo bardziej się poczuwasz niż wtedy.

-O niee. Grzecha teraz będziesz obrażał?

-Jak obrażał? - widząc, że tamten udaje, że jest zdenerwowany, pięścią lekko uderzył go w ramię. - No weeź. Nie bądź miękki.

-Mam do tego prawo - skrzyżował ręce na piersi.

-Oj no dobra. Za Twojej kadencji było fajnie, ale w mieście wiele się zmieniło. Myślę, że gdybyś znowu był 01 to inaczej byś działał. Nie dlatego, że Ty się zmieniłeś. Po prostu musiałbyś siebie i jednostkę przystosować do nas - obywateli, którzy chcą się super bawić i zarabiać, czasem nielegalnie. Zdajesz sobie sprawę, że też mamy empatię. Byłbyś dobrym szefem.

-Jak tak myślę to zakon był jedną z lepiej działających grup. Każdy z LSPD na was patrzył, jak na kogoś, kogo trzeba wsadzić za kraty, ale nie udawało im się to, bo mieliście świetnie ogarniętych ludzi.

-No, może nie wszyscy - pomyślał o młodym, który kiedyś przez ich żarty podjechał pod komendę z cysterną i dostał pierwszy terroryzm w Los Santos lub o dziadku, który, choć bardzo mocno się starał, to poważniejsze akcje były dla niego wyzwaniem. - Prawda jest taka, że nie spodziewałem się, że tak dobrze sobie poradzimy. Może właśnie to mnie przerosło. Mam na sobie za dużą presję, która powstała przez te miesiące.

-Ale ją przezwyciężasz. Teraz po prostu widać, że jesteś zmęczony. Może daj sobie chwilę wytchnienia. Tak jak w tym momencie - pokazał palcem krajobraz pod nimi - siedzimy, rozmawiamy o tym małym, zadziornym mieście. Nie wszystko zawsze wychodzi. Ty zaś jesteś niezniszczalny. Ostatnio leżałeś umierający w szpitalu, a pewnie zanim się spotkaliśmy, zdążyłeś zrobić masę głupich rzeczy, o których ja nie powinienem słuchać - na te słowa pastor się rozchmurzył.

Policjant miał rację. Nie musiał być we wszystkim dobry, miał od tego swoich przyjaciół. Nawet jak coś się zepsuło to mógł na nich liczyć. Tylko ostatnio nie wiedział z kim może poważnie porozmawiać. Nie chciał, żeby takie pogadanki nic w nim nie zmieniały. W Zakshocie mało się przejmował, bo inni potrafili nad wszystkim zapanować. On pomagał w czym tylko mógł, ale coraz rzadziej sam wychodził z inicjatywą. Brakowało mu świeżości, czegoś nowego. W głębi czuł, że pewnie zapomni szybko o wnioskach, jakie teraz wyciągał, ale i tak był wdzięczny Montanhie za spotkanie.

-Dzięki Grzesiu.

-Za co? - spytał zaskoczony.

-Że przyjechałeś i ze mną porozmawiałeś - przybliżył się do niego i oparł głowę o jego ramię.

Gregory był trochę zaskoczony tymi słowami. "Czyżby mi już wybaczył?" - zadał sobie to ważne pytanie. Nie odsunął się, a objął go ramieniem. Wiedział, że nawet jeśli to chwilowe, Erwin potrzebował teraz wsparcia.

Później mało się do siebie odzywali, a słońce wznosiło się coraz wyżej i wyżej na horyzoncie.



-San?

Włoch odwrócił się w stronę Dii.

-O, siema! Co tam?

-Widziałeś dzisiaj pastora? Mam do niego sprawę.

-Nie, nie widziałem, ale mogę zadzwonić - wyciągnął telefon i wyszukał numer Erwina. - Halo? Masz chwilę? O. Okej, rozumiem. To zadzwoń potem do Dii. Ma jakąś sprawę, ale więcej on sam Ci powie. Tak. Nie ma problemu. To powodzenia, na razie - rozłączył się. - Jest teraz zajęty, zadzwoni później.

-Wydaje mi się, czy on ostatnio często znika?

-W jakim sensie? - San udawał zdziwionego, ale doskonale wiedział, że przyjaciel widuje się z Grzesiem, co on sam rozpoczął, wpuszczając policjanta do szpitala.

-Czasami go nie ma i nawet nie odbiera. Laborant mówił, że nie mógł się do niego dodzwonić, jak porwali Liama. Potem nagle zjawia się na zakonie, bo Carbo go zaprosił. Przynajmniej na akcji się nie zgubił.

-Może zwykły zbieg okoliczności. Jak wiadomo pastor często odrzuca połączenia i drze się, żeby pisać do niego smsy. Wydaje mi się jednak, że nikogo z bliższych mu osób specjalnie by nie zignorował. Akurat wtedy tłumaczył się zasięgiem, a raczej jego brakiem. Każdy czasem znika.

-Skoro tak mówisz... No to czekam na telefon od niego. Chcesz się przejechać? Mam nowe miejsce do tortur - dopowiedział ściszonym głosem.

-No nie gadaj. Pokazuj.

Wsiedli do kolejnego, drogiego auta bananowego chłopca i odjechali z apartamentów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro