Plany
Kolejne spotkanie na zakonie. Tym razem w gronie najbardziej zaufanych osób. Zjawił się również Laborant. Pytał o Browna, ale reszta stwierdziła, że chłopak jest z nimi za krótko, więc się nie kłócił. Siedział na kanapie stojącej przy ścianie.
-Wpadłem na pewien pomysł - dla upewnienia Carbo spojrzał na Kuia, a ten pokiwał mu głową na zachętę. - Wysadzamy restauracje.
Powiedział to w głuchą ciszę. Nikt nic nie mówił. Erwin tylko podszedł do niego i dotknął jego czoła.
-Chyba masz gorączkę - odwrócił się do chińczyka - i Ty za tym jesteś?
-Tak. Uważam, że jesteśmy w stanie to zrobić.
-Okej, a myślałem, że to mnie pojebało - odwrócił się, podniósł ręce do góry i spowrotem podszedł pod szafę.
-Nie przesadzaj. Zawsze jesteście pierwsi do takich rzeczy, a teraz nagle zwątpienie? Co się z wami stało? - spojrzał na twarze osób znajdujących się w pomieszczeniu.
-To jednak C4 Nico. Sam nie miałem dobrej reakcji. Trzeba to przemyśleć.
-Jak będę przekonany, że mnie nikt za to nie zabije.. to jestem za. Już mnie dość zirytowali - przyznał Knuckles.
-Nie mówiłem Ci, ale ktoś dał mi info, że dalej oferują hajs za nóż dla Ciebie.
-Dobra, jestem całkowicie za - nagle jego zachowanie zmieniło się o 180°. - Nie musisz mnie już przekonywać, ale plan musi być perfekcyjny - podkreślił to gestem dłoni. - Każdy wie co ma robić, każdy zna cały plan, mamy inne karty i nikt inny nie wie co robimy. Zero amatorki. My, to nie oni.
-Wiem, dlatego ekipa musi ogarniać. Nagram wam co dokładnie robimy. Już z wujkiem mamy czujki, które obserwują na zmianę restaurację i zapisują kto, gdzie i jak.
-Okej, czyli serio w to idziemy - odezwał się cicho Labo i każdy się odwrócił w jego stronę. - Ja mogę pomóc. Zawinęli Liama. Niech się żegnają z biznesem.
-Noi to mi się podoba - Carbo podniósł się na duchu. - To ja w takim razie zajmę się planem i jeszcze wam powiem kto bierze czynny udział.
-Zachowujemy się jakby nigdy nic. Nawet przez chwilę nie pokazujcie im, że coś szykujemy - powiadomił Kui.
Wszyscy pokiwali zrozumiale głowami.
-Jeśli chcecie to wam dam jakieś pieniądze, albo kredyt jeśli będą za duże wydatki - stwierdził Dia.
-Miło mi to słyszeć. To w sumie tyle. Będę się odzywał do was później.
-Ej, a co z Liamem tak w ogóle?
Labo zaskoczony spojrzał na pastora i nie dowierzał, że to on o to zapytał. Reszta wydawała się tak samo zdziwiona.
-Ee, wszystko dobrze. Odwiozłem go do domu, żeby się porządnie wyspał. Okazało się, że walnęli go w głowę, bo chciał się wyrywać.
-Czyli jednak zadziorny, jak wcześniej. To dobrze. Byle znał granice - pastor wydawał się trochę inny niż zawsze.
-Wszystko okej, Erwin? - spytał Quinn lekko zmartwiony.
-Po prostu cieszę się, że się dogadujecie. I że już mi nic nie zrobi, bo inni próbują, ale nie wychodzi. Jedyny coś zdziałał.
-Dlatego go zgarnąłem im sprzed nosa. Nawet nie wiedzą co stracili, choć teraz już się domyślają.
-Niech ich to boli - ruszył do wyjścia. - Dobra, ja idę spać. Miłego dnia wszystkim.
-Dobrych snów - odpowiedzieli mu.
Erwin wyszedł na zewnątrz i wziął głęboki oddech. Nie był pomysłodawcą wysadzenia restauracji, ale wiedział, że konsekwencje będą widoczne dla każdego, jeśli ktoś ich na tym złapie. Postanowił dotykać jak najmniej papierów z tym związanych i dopilnować, żeby nie zostali namierzeni. Wyprowadził swoje zentorno i odjechał, z roztargnienia wpadając w kosz na śmieci.
-Ej San? Będziesz jutro? Mieliśmy robić tamten bank, pamiętasz? - Dia wydawał się podekscytowany.
-O niee, zapomniałem - złapał się za czoło i poprawił ręką opadające na nie włosy.
-Saan.. - entuzjazm z niego opadł.
Wyszli razem ze spotkania jakiś czas po pastorze. Jeszcze trochę rozmawiali o wiadomości, którą dostał Carbonara i sprawdzali, czy ktoś z nich ma zapisany ten numer. Jak można było się spodziewać, nikt o nim nawet nie słyszał. Teraz Garson odwoził Thoriniego do mieszkania.
-Przepraszam Cię stary. Totalnie wyleciało mi to z głowy - spojrzał w jego kierunku przepraszającym wzrokiem.
-Już Sky jest nastawiona na robotę. Bez Ciebie nie będzie chciała - wyczuwalne były pretensje płynące z jego ust.
-Obiecuję Ci, że ją przekonam. Musicie spróbować znaleźć kartę. Na kasynie się już pojawię.
-Zawsze tak mówisz, a potem i tak przekładamy - skręcił na parking przy bloku.
-To był ostatni raz. Będę sobie od teraz zapisywał terminy w kajeciku.
-No okej.. - widać było, że nie jest szczęśliwy.
-Nie złość się. Powodzenia jutro, postaram się ją przegadać - przytulił Dię siedzącego na miejscu kierowcy.
-Miłego - pożegnał wychodzącego chłopaka.
Laborant napisał do Liama, żeby tamten odezwał się jak wstanie. W tym czasie wyprowadził lawetę i jeździł na zgłoszenia puszczając sobie muzykę w radiu. Lubił rozmawiać z napotkanymi ludźmi, a przy okazji trochę zarabiał. Zatrzymał się na parkingu, czekając na kolejne sygnały, ale zasnął oparty o swoją bluzę na szybie. Obudził się dopiero kiedy usłyszał swój dzwonek do telefonu.
-Halo? - spytał patrząc, która jest godzina na wyświetlaczu w radiu oraz przyciszając je niedbale palcami.
Czuł, że zdrętwiała mu szyja i noga, którą sobie przygniótł.
-Hej, doktorku. Napisałeś, żebym zadzwonił. Przepraszam, bo chyba spałeś - miał lekką chrypkę wyczuwalną w jego głębokim głosie, co wskazywało, że on robił przed chwilą to samo.
-Nic się nie stało - zapewnił chłopaka. - Jak się czujesz? - czekając na odpowiedź ustawił rozmowę na głośnomówiący i odpalił silnik z zamiarem podmienienia środka transportu. - Też chyba dopiero wstałeś.
-Tak, mega wygodnie mi się spało. Może to przez poziom zmęczenia.
-To dobrze. Znaczy nie to, że byłeś zmęczony, a to że się wygodnie spało. A jak Twoja twarz?
-Poczekaj chwilę - usłyszał szumy, sugerujące, że Liam wygramolił się z pościeli. - Przystojnie, jak zawsze - odpowiedział po chwili.
-No to chyba musimy się spotkać. Ubieraj się, jeszcze coś załatwię i zaraz będę.
-Otworzę Ci drzwi, żebyś mi zamków nie złamał - rozłączył się, a Michael prychnął.
Wjechał do garażu i wysiadł z lawety zamykając ją na klucz. Otworzył swoją osobówkę i skierował się do mieszkania przyjaciela. Rzeczywiście drzwi puściły, kiedy tylko nacisnął klamkę. Wszedł do środka, gdzie stał Brown, zapinając swoją czarną koszulę. Miał już na sobie ciemne jeansy i kolczyk w jednym uchu.
-Nie wiedziałem, że nosisz kolczyki - wskazał na jego ucho.
-Dużo rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz - odparł kojącym głosem, kończąc zapinanie guzika.
Zostawił parę niezapiętych, co dodawało mu nonszalancji. Był dzisiaj sobą, co było widać. Miał zaczesane do tyłu swoje ciemne, gęste włosy. Wyciągnął jeszcze z szuflady czarny scyzoryk, tym razem zamknięty i włożył do buta.
-Teraz możemy już iść.
-Gdzie chcesz jechać? - Labo patrzył jak ciemnowłosy sprawnie zamyka zamki, kiedy znaleźli się na zewnątrz.
-A masz jakieś mroczne miejsce?
-Dzisiaj jesteś w swoim żywiole. Dogadamy się na pewno - uśmiechnął się podchodząc z nim do windy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro