Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Plany

Kolejne spotkanie na zakonie. Tym razem w gronie najbardziej zaufanych osób. Zjawił się również Laborant. Pytał o Browna, ale reszta stwierdziła, że chłopak jest z nimi za krótko, więc się nie kłócił. Siedział na kanapie stojącej przy ścianie.

-Wpadłem na pewien pomysł - dla upewnienia Carbo spojrzał na Kuia, a ten pokiwał mu głową na zachętę. - Wysadzamy restauracje.

Powiedział to w głuchą ciszę. Nikt nic nie mówił. Erwin tylko podszedł do niego i dotknął jego czoła.

-Chyba masz gorączkę - odwrócił się do chińczyka - i Ty za tym jesteś?

-Tak. Uważam, że jesteśmy w stanie to zrobić.

-Okej, a myślałem, że to mnie pojebało - odwrócił się, podniósł ręce do góry i spowrotem podszedł pod szafę.

-Nie przesadzaj. Zawsze jesteście pierwsi do takich rzeczy, a teraz nagle zwątpienie? Co się z wami stało? - spojrzał na twarze osób znajdujących się w pomieszczeniu.

-To jednak C4 Nico. Sam nie miałem dobrej reakcji. Trzeba to przemyśleć.

-Jak będę przekonany, że mnie nikt za to nie zabije.. to jestem za. Już mnie dość zirytowali - przyznał Knuckles.

-Nie mówiłem Ci, ale ktoś dał mi info, że dalej oferują hajs za nóż dla Ciebie.

-Dobra, jestem całkowicie za - nagle jego zachowanie zmieniło się o 180°. - Nie musisz mnie już przekonywać, ale plan musi być perfekcyjny - podkreślił to gestem dłoni. - Każdy wie co ma robić, każdy zna cały plan, mamy inne karty i nikt inny nie wie co robimy. Zero amatorki. My, to nie oni.

-Wiem, dlatego ekipa musi ogarniać. Nagram wam co dokładnie robimy. Już z wujkiem mamy czujki, które obserwują na zmianę restaurację i zapisują kto, gdzie i jak.

-Okej, czyli serio w to idziemy - odezwał się cicho Labo i każdy się odwrócił w jego stronę. - Ja mogę pomóc. Zawinęli Liama. Niech się żegnają z biznesem.

-Noi to mi się podoba - Carbo podniósł się na duchu. - To ja w takim razie zajmę się planem i jeszcze wam powiem kto bierze czynny udział.

-Zachowujemy się jakby nigdy nic. Nawet przez chwilę nie pokazujcie im, że coś szykujemy - powiadomił Kui.

Wszyscy pokiwali zrozumiale głowami.

-Jeśli chcecie to wam dam jakieś pieniądze, albo kredyt jeśli będą za duże wydatki - stwierdził Dia.

-Miło mi to słyszeć. To w sumie tyle. Będę się odzywał do was później.

-Ej, a co z Liamem tak w ogóle?

Labo zaskoczony spojrzał na pastora i nie dowierzał, że to on o to zapytał. Reszta wydawała się tak samo zdziwiona.

-Ee, wszystko dobrze. Odwiozłem go do domu, żeby się porządnie wyspał. Okazało się, że walnęli go w głowę, bo chciał się wyrywać.

-Czyli jednak zadziorny, jak wcześniej. To dobrze. Byle znał granice - pastor wydawał się trochę inny niż zawsze.

-Wszystko okej, Erwin? - spytał Quinn lekko zmartwiony.

-Po prostu cieszę się, że się dogadujecie. I że już mi nic nie zrobi, bo inni próbują, ale nie wychodzi. Jedyny coś zdziałał.

-Dlatego go zgarnąłem im sprzed nosa. Nawet nie wiedzą co stracili, choć teraz już się domyślają.

-Niech ich to boli - ruszył do wyjścia. - Dobra, ja idę spać. Miłego dnia wszystkim.

-Dobrych snów - odpowiedzieli mu.

Erwin wyszedł na zewnątrz i wziął głęboki oddech. Nie był pomysłodawcą wysadzenia restauracji, ale wiedział, że konsekwencje będą widoczne dla każdego, jeśli ktoś ich na tym złapie. Postanowił dotykać jak najmniej papierów z tym związanych i dopilnować, żeby nie zostali namierzeni. Wyprowadził swoje zentorno i odjechał, z roztargnienia wpadając w kosz na śmieci.


-Ej San? Będziesz jutro? Mieliśmy robić tamten bank, pamiętasz? - Dia wydawał się podekscytowany.

-O niee, zapomniałem - złapał się za czoło i poprawił ręką opadające na nie włosy.

-Saan.. - entuzjazm z niego opadł.

Wyszli razem ze spotkania jakiś czas po pastorze. Jeszcze trochę rozmawiali o wiadomości, którą dostał Carbonara i sprawdzali, czy ktoś z nich ma zapisany ten numer. Jak można było się spodziewać, nikt o nim nawet nie słyszał. Teraz Garson odwoził Thoriniego do mieszkania.

-Przepraszam Cię stary. Totalnie wyleciało mi to z głowy - spojrzał w jego kierunku przepraszającym wzrokiem.

-Już Sky jest nastawiona na robotę. Bez Ciebie nie będzie chciała - wyczuwalne były pretensje płynące z jego ust.

-Obiecuję Ci, że ją przekonam. Musicie spróbować znaleźć kartę. Na kasynie się już pojawię.

-Zawsze tak mówisz, a potem i tak przekładamy - skręcił na parking przy bloku.

-To był ostatni raz. Będę sobie od teraz zapisywał terminy w kajeciku.

-No okej.. - widać było, że nie jest szczęśliwy.

-Nie złość się. Powodzenia jutro, postaram się ją przegadać - przytulił Dię siedzącego na miejscu kierowcy.

-Miłego - pożegnał wychodzącego chłopaka.




Laborant napisał do Liama, żeby tamten odezwał się jak wstanie. W tym czasie wyprowadził lawetę i jeździł na zgłoszenia puszczając sobie muzykę w radiu. Lubił rozmawiać z napotkanymi ludźmi, a przy okazji trochę zarabiał. Zatrzymał się na parkingu, czekając na kolejne sygnały, ale zasnął oparty o swoją bluzę na szybie. Obudził się dopiero kiedy usłyszał swój dzwonek do telefonu.

-Halo? - spytał patrząc, która jest godzina na wyświetlaczu w radiu oraz przyciszając je niedbale palcami.

Czuł, że zdrętwiała mu szyja i noga, którą sobie przygniótł.

-Hej, doktorku. Napisałeś, żebym zadzwonił. Przepraszam, bo chyba spałeś - miał lekką chrypkę wyczuwalną w jego głębokim głosie, co wskazywało, że on robił przed chwilą to samo.

-Nic się nie stało - zapewnił chłopaka. - Jak się czujesz? - czekając na odpowiedź ustawił rozmowę na głośnomówiący i odpalił silnik z zamiarem podmienienia środka transportu. - Też chyba dopiero wstałeś.

-Tak, mega wygodnie mi się spało. Może to przez poziom zmęczenia.

-To dobrze. Znaczy nie to, że byłeś zmęczony, a to że się wygodnie spało. A jak Twoja twarz?

-Poczekaj chwilę - usłyszał szumy, sugerujące, że Liam wygramolił się z pościeli. - Przystojnie, jak zawsze - odpowiedział po chwili.

-No to chyba musimy się spotkać. Ubieraj się, jeszcze coś załatwię i zaraz będę.

-Otworzę Ci drzwi, żebyś mi zamków nie złamał - rozłączył się, a Michael prychnął.

Wjechał do garażu i wysiadł z lawety zamykając ją na klucz. Otworzył swoją osobówkę i skierował się do mieszkania przyjaciela. Rzeczywiście drzwi puściły, kiedy tylko nacisnął klamkę. Wszedł do środka, gdzie stał Brown, zapinając swoją czarną koszulę. Miał już na sobie ciemne jeansy i kolczyk w jednym uchu.

-Nie wiedziałem, że nosisz kolczyki - wskazał na jego ucho.

-Dużo rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz - odparł kojącym głosem, kończąc zapinanie guzika.

Zostawił parę niezapiętych, co dodawało mu nonszalancji. Był dzisiaj sobą, co było widać. Miał zaczesane do tyłu swoje ciemne, gęste włosy. Wyciągnął jeszcze z szuflady czarny scyzoryk, tym razem zamknięty i włożył do buta.

-Teraz możemy już iść.

-Gdzie chcesz jechać? - Labo patrzył jak ciemnowłosy sprawnie zamyka zamki, kiedy znaleźli się na zewnątrz.

-A masz jakieś mroczne miejsce?

-Dzisiaj jesteś w swoim żywiole. Dogadamy się na pewno - uśmiechnął się podchodząc z nim do windy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro