Opatrywanie ran
-Hej, Liam. Jesteśmy już na miejscu - lekko potrząsnął go.
Chłopak ledwo miał siłę, aby wstać mu z kolan. Po drodze Quinn położył go na nich, ponieważ co chwilę opadała mu głowa co uznał za niewygodne. Siedzieli już od paru minut sami w helikopterze. Labo zapewnił innych, że da sobie radę i zawiezie go do szpitala, aby przepisali mu jakieś leki oraz maści. Znowu czuł się winny za to co się mu stało, choć to nie on go tym razem pobił.
-Gdzie jesteśmy? - zapytał patrząc się na niego zdezorientowany.
-Na lotnisku. Zaraz wyprowadzę samochód i pojedziemy do szpitala, żeby Cię opatrzyli. Okej?
Brown wyglądał, jakby zabrakło mu jego całej pewności siebie. Czuł się trochę jak dziecko, wiedząc, że poddał się tamtym bez walki. A później uratowała go jego ekipa, z czego koniec końców się cieszył. Skoro go szukali, to był trochę ważny. Przynajmniej dla jednego z nich.
Opuchlizna na twarzy się zmniejszyła. Michael przez całą drogę przykładał swoje zimne ręce do rozgrzanych policzków Liama. Dodatkowo bawił się jego niesfornymi kosmykami włosów.
-Muszę pamiętać, żeby Ci zabandażowali nadgarstki - złapał go za jeden i przypatrywał się nacięciom. - Tak w ogóle, to dlaczego lina była na wpół przerwana? - zwrócił oczy spowrotem na rozmówcę.
Ten uśmiechnął się lekko, a może bardziej się skrzywił.
-Nie sprawdzali moich butów.
-Jakim cudem rano nie miałeś ich nawet zawiązanych, a teraz mówisz, że tam był nóż?
-Jestem czarodziejem. Tylko zamiast królików z kapelusza wyciągam noże z moich butów.
-Muszę pamiętać, żeby nigdy Cię nie nadepnąć - Liam się zaśmiał. - Pokażesz mi swój brzuch?
Odpowiedziała mu irytująco zabawna mina Browna.
-Chce zobaczyć, czy nim też mają się zająć - wytłumaczył.
Czarnowłosy podniósł swoją koszulkę.
-Wygląda zdecydowanie lepiej niż ostatnio.
-Bo się nim zająłeś doktorku.
Laborant wysiadł na zewnątrz i pomógł w tym chłopakowi. Zamknął drzwi kluczami, które przekazał mu David. Nagle Liamowi zakołowało się w głowie i gdyby nie szybka reakcja Labo to upadłby na ziemię.
-Ej, co się dzieje?
-Chyba trochę ze mnie zeszła adrenalina. A i zapomniałem dodać, że na początku próbowałem się wyszarpnąć, więc oberwałem w głowę.
-Takie rzeczy się mówi. Tym bardziej jedziemy do jakiegoś medyka.
-Labo? - odezwał się, kiedy ruszyli w kierunku garażu, on podparty o niego.
-Tak?
-Jeszcze raz dzięki.
-Nie musisz dziękować. Jesteś jednym z nas. Tutaj za każdym skoczy się w ogień.
-Erwin czy miałeś coś wspólnego z tą strzelaniną?
-Grzechu o czym Ty do mnie mówisz? - Erwin odebrał od policjanta telefon po akcji i był zaskoczony jego reakcją.
Nie miał zamiaru mu się przyznawać do czegoś takiego. Nie dość, że stracił do niego zaufanie, więc nie chciał, żeby dotarła do 05 wiadomość, że kogoś postrzelił, to jeszcze od razu wsypałby przyjaciół. Co jak co, ale dalej się trzymał tego co wcześniej mu powiedzieli.
-Nie udawaj. Usłyszałeś na radiu wiadomości i nagle w mieście jest strzelanina w kopalni. Nie rób ze mnie głupiego.
Knuckles złapał się za głowę. Zupełnie zapomniał, że taka sytuacja miała miejsce.
-Dlaczego od razu mnie z tym wiążesz? - dalej drążył.
-Bo zgłosili, że Liam jest odnaleziony.
Erwin poczuł frustrację.
-To po co pytasz? - już nie miał żadnych pomysłów.
-Chciałem sprawdzić co mi powiesz. W sumie to nie jestem zdziwiony.
-Jestem już zmęczony tą sytuacją. Dlaczego musiałeś wtedy o tym powiedzieć? Teraz muszę myśleć co Ci mówić, żeby nie wkopać moich - powiedział znużony.
-Przepraszałem Cię Erwin. Wiem, że tylko utrudniłem Ci "pracę", ale Ty mi moją też.
-Niby jak?
-No nie wiem, wszyscy mi zarzucali, że jesteś inaczej traktowany, a z Tobą po prostu można było podyskutować.
-Ale to chyba nie moja wina.
-No w sumie.. - 05 nagle zaczął brzmieć smutno.
-Tak tylko powiem, że cela to mam niezłego - rozłączył się.
Nawet nie wiedział, czemu mu to powiedział. Po prostu zrobiło mu się go żal. Grzesiek był fajnym policjantem. Czasami mu się tylko odklejało.
-Kui prosi nas na zakrystię.
Carbonara stał przed jej drzwiami.
-Jest już w środku?
-Tak.
Erwin minął go i wszedł do dawnego miejsca codziennych zebrań.
-Hej misiu kolorowy. Co tam?
-Nikt Cię dzisiaj nie zdenerwował? Bo mnie tak.
-Chodzi Ci o Liama?
-Nie uważasz, że szczury zaczęły się poczuwać?
-Dobić szczura! - Carbo dołączył do rozmowy, ale mina mu zrzedła, kiedy zrozumiał, że nie chodzi o Ewę. - Eh.. Chciałbym ją odjebać.
-Wiemy, Nicuś - Kui spojrzał na niego błagalnie - ale chodzi mi o Spadino.
-No tak, ale to chwilowe. Nie myślicie chyba, że on do tego stopnia ich wkurzył tą zmianą stron, że rozpoczął wojnę. Przecież oni są tak nieogarnięci, że zabrali go tam gdzie ostatnio chińczyka - pastor widząc jego minę szybko się poprawił - misia kolorowego.
-Nie wiem, ale mi się to w sumie podoba. Możemy mu podziękować, za tak honorowy gest - odparł Carbo, ucieszony z konfliktu z Ristorante.
-Nieźle dzisiaj poddymiliśmy - przyznał Erwin.
-I jestem z was dumny. Nasi są cali, oni rozwaleni już na szpitalu. Paru policjantów ich przywiozło.
-Ty to masz info z nikąd. Tyle kontaktów.
Zadzwonił telefon.
-No tak, katarynka. To już wszystko? - Kui rozkojarzony potwierdził - To my pójdziemy już. Choć bracie.
-Idę. Siema wujo!
-Co robimy? - stanęli obok swoich pojazdów.
-Kurde, niezła akcja była. Dzwonimy do ludzi sprawdzić czy wszystko dobrze?
-Okej, nietypowo. To może ja do Davida.
-To ja do Labo.
Odeszli od siebie kawałek i obaj się z nimi połączyli. Rozmowy trwały po parę minut, ale jak można było się domyśleć pastor skończył pierwszy. O dziwo zaczekał za przyjacielem.
-Już? To może jakiś bank?
-Przykro mi, ale muszę naładować energię.
-Weź nie pierdol. No to może wyścigi? Ja ogłoszę na twitterze.
-Dobra. Mi pasuje. Po ile zbieramy?
-A jak było ostatnio? Po 2k?
-Ta.
-No to co. Jak się pojawią spadiniarze to po 4?
-Ale Ty jesteś okropny - roześmiał się i otworzył swoje auto. - Jadę ustalić trasę.
-Może jakiś leak? - cwanie się oparł o maskę.
-Chyba śnisz - Carbo odjechał na wstecznym, a Erwin prawie stracił równowagę.
Wysłał na twitterze obiecane powiadomienie i sam dał mu kropkę po GPSa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro