Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Odrzucenie

Montanha jeździł od 15 minut na patrolu. Capela już wrócił, mówiąc, że znowu upokorzyli policje. Typowy Erwin. Gregory postanowił przejechać się na komendę, skoro policjanci wrócili już na ulice miasta. Były one dzisiaj spokojne, a on miał trochę papierkowej roboty. Możliwe, że nagły zjazd na zakon był jednym z powodów ciszy na mieście. Mimo wszystko chłopaki potrafili zgromadzić tam wiele osób. W końcu to Knuckles. Większość osób już o nim słyszała, choćby z gazet.
Spokojnie wjechał Corvettą na parking policyjny. Dopiero był u mechanika i o dziwo dalej wyglądała całkiem nieźle. Był całkiem atrakcyjnym zbieraczem wizyt u mechanika. Do pościgów nie wystarczy dobre auto, choć Grzesiu szedł w zaparte, że jeździ dobrze.
Upewniając się, że dokładnie zamknął swoją miłość, ruszył w stronę komendy.
Nie spodziewał się, że w drzwiach komendy z impetem wleci w niego Dante.

-Capela ! Co Ty wyprawiasz ?!- z frustracją zaczął zadawać pytania koledze. - Pojebało Cię ?!

-Przepraszam. Jestem bardzo zestresowany. Właśnie zadzwonił do mnie San i szybko chciałem się dostać na szpital.

-Jakto ? Co się stało ? Nie było przed chwilą Mszy ? Przecież San zawsze z nimi ją odprawiał.

-Była, ale wyszedłem z niej wcześniej przez kazanie. Okazało się, że w budynku przebywała niebezpieczna osoba, która chciała, aby pastor do niej podszedł. Chyba nikt się nie spodziewał, że ktoś coś takiego zrobi.

-W jakim sensie? Czy mógłbyś nie owijać w bawełnę i po prostu powiedzieć co się stało ?- spytał zrezygnowany.

-Okej. Pastor został dźgnięty ostrym narzędziem w brzuch - odpowiedział Capela i bez żadnego słowa poszedł szybkim krokiem w kierunku swojej radiolki.

Montanha na chwilę zastygł. Powoli przetwarzał jego słowa. Odwrócił się i pobiegł za nim, mimo nagłych zawrotów głowy.

-Jadę z Tobą - oznajmił.

-Wiesz, normalnie bym się kłócił, ale to sytuacja kryzysowa. Chyba możesz tam ze mną podjechać.

-Oczywiście, że mogę. Jestem z LSPD, a jego ktoś zadźgał do cholery! Jedź tam w tej chwili.

Capela powstrzymał się od dodania do tej wypowiedzi, że oni go nie trawią po tym co zrobił pastorowi. Chyba dalej nie przyjmował do siebie, że stracił zaufanie tej ekipy. Dante miał dobrą relację z pastorem, sam często żartował z nim o kasynach, bankach i pościgach. Niestety Montanha bardzo się na tym przejechał. Pisicela nie jest mu przychylny i gdy ma okazję wbić mu szpilkę w plecy to bez wahania to robi. Trochę żal mu było bruneta, ale nie do końca wiedział na co ten liczył. Jego relacja z pastorem była bardzo skomplikowana. Erwin wycofywał się z niej z każdym dwuznacznym żartem. Widać było, że nie lubi jak coś jest mu nasuwane. Grześ zaś miał przeróżne humory. Czasem był dla złotookiego miły, innym razem chamski, a czasem jedyne co można było o nich powiedzieć, że idealnie do siebie pasują. To niczyja wina, że pomiedzy nimi widać było chemię.

Wyrwał się z tych myśli kiedy podjechali pod GPSa.

-Może zaczekaj w tym aucie- zwrócił się do Grega.

-Nie, idę z Tobą- powiedział, jakby nie do końca wiedział co się wokół niego dzieje. Bez namysłu wszedł do środka, gdzie oczywiście już czekali koledzy Erwina.

-Co Ty tu robisz chuju ? Śmiesz się tu pojawiać ? Spierdalaj, bo serio źle się to skończy. Capela Ty wchodź. Carbo Ci wszystko powie, nie będę Ci nic mówił przy tym psie. Na korytarzu ktoś Cię zaprowadzi.

Dante zerknął w stronę Montanhy, ale szybko odwrócił wzrok i poszedł we wskazanym kierunku.

Gregory został sam z dwójką napakowanych mężczyzn.

-Jako jeden z członków high comendu tego miasta, mam prawo wejść na tamten korytarz- rzekł sucho.

-Nie no Ty tak serio?

-Tak.

-Wyjdź w tej chwili dobrze Ci radzę.

-Nie.

-Dobra. To zapraszamy- wskazał ręką na drzwi pomiędzy nimi.

Ochroniarz pastora uśmiechnął się pod nosem, ale tego Montanha już nie widział. Kiedy tylko pokonał dystans dzielący go od drzwi poczuł pod ramionami mocny uścisk.

-Chyba załatwimy to na zewnątrz.

Ostatnie co zobaczył to San, który patrzył, jak go wynoszą. Gregory próbował się uwolnić, ale 2 na 1 to dla niego za dużo. Wynieśli go trochę dalej od szpitala i po paru słowach, mówiących, aby się opamiętał i nie wracał, odwrócili się i zaczęli iść skąd przyszli.

Montanha nie myśląc wcale uderzył jednego w głowę. Nie wyciągał broni z kabury, bo był na terenie szpitala. Był to jego błąd. Gdy tylko jeden z nich poczuł, co zrobił 05, odwrócił swojego kompana i zamachnął się w tamtego pięścią. Gregory poczuł mocny ból nosa. Czuł, że krew zaczyna mu lecieć do ust. Przed kolejnym ciosem zrobił unik, ale nic mu to nie dało. Tamci zaczęli celować w niego pistoletami, więc musiał się poddać. Na wszelki wypadek odebrali Gregoremu broń. Dali mu mocnego kopa w brzuch i porzucili przy krzakach. Zostawili go. Greg czuł, że będzie miał ogromnego siniaka. Mógł odpuścić, ale coś sprawiało, że potrzebował się dostać do szpitala. Może nawet nie coś, a ktoś.
Po chwili podbiegli do niego medycy, poinformowani o sytuacji. Zajęli się nim na miejscu, dali opatrunek na krwawiący nos i stwierdzili, że nie potrzebuje iść na szpital.

-Może niech pan zejdzie ze służby i idzie do domu się przespać. Emocje panem targają, a to nigdy nie wróży niczego dobrego - podsunął mu rudowłosy chłopak w stroju EMSu.- Nie powinien pan wracać na szpital, bo nie chcemy tam już niepokoju.

-Jasne- Gregory podziękował za pomoc i lekko kuśtykając poszedł na najbliższy parking.

Muszę zadzwonić do kogoś od nich- pomyślał.- Dia.

-Halo ? Dia ? Co z Erwinem ?

-Jeśli serio myślisz, że cokolwiek Ci powiem to jesteś w błędzie- bez emocji odpowiedział mu- Do widzenia kapusiu.

To chyba będzie trudniejsze niż myślałem...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro