Niewiedza
Nad łóżkiem Erwina zgromadziła się jego rodzina. Wszyscy byli bardzo zmęczeni i wstrząśnięci zaistniałą sytuacją. Carbonara, Kui i paru innych od dawna już nie spało. San, który obudził się tuż przed Mszą miał jeszcze dużo energii. Gdy trochę się uspokoiło, a stan pastora był już dłużej stabilny, choć dalej był nieprzytomny, postanowił odesłać wszystkich do domu. Obiecał pilnować, aby na szpital nie wdarł się nikt nieporządany. Ochroniarze też postanowili odpuścić. Stwierdzili, że po tym co się stało z Grzechem nikt nie będzie już nawet próbował.
No cóż. Może nikt POZA nim już nie będzie.
San od 30 minut siedział sam przy pastorze. Co jakiś czas zerkał na jego spokojną twarz. Nietypowo było widzieć go śpiącego. Zazwyczaj tryskał energią i przeróżnymi pomysłami. Nawet w poważnych sytuacjach często rzucał żartami, by rozluźnić atmosferę, czy po prostu przez to, że nie mógł się powstrzymać.
Po kolejnych minutach pilnowania Erwina w drzwiach pojawił się zamaskowany, wysoki mężczyzna.
-Powiedz, że to Ty. Nie potrzebuje dzisiaj więcej przygód.
-Już jest jutro - odpowiedział na to brunet ściągając maskę.
Szybkim ruchem ręki zaczesał roztrzepane włosy. Wyglądał jakby miał ciężki dzień. Spał parę godzin przed przyjazdem. Nie sądził, że będzie w stanie zasnąć, ale zmęczenie zrobiło swoje. Gdy tylko jego głowa opadła na poduszkę poczuł się senny. Ucieszył się z dzwoniącego budzika, bo wiedział gdzie ma teraz jechać.
-Co z nim? - zapytał, pomału ściągając płaszcz i odkładając go na krzesełko obok. Zaczął się przyglądać śpiącemu chłopakowi o siwych włosach. Wyglądał tak niewinnie.. Podszedł bliżej i kciukiem dotknął jego dłoni.
-Wszystko wygląda okej. Co jakiś czas przychodził lekarz, ale powiedział, że już nic nie powinno się dziać i dał mi do siebie numer, abym zadzwonił w razie czego - mówiąc to pokazał lekko pomiętą kartkę zapisaną długopisem.
-Dziękuję, że pozwoliłeś mi tutaj przyjść - powoli zaczął mówić do siedzącego. Sam dalej stał nad łóżkiem i delikatnie przesuwał swoimi palcami po ręce Erwina. Była dosyć ciepła.
-Spoko. Mam nadzieję, że nic nie odwalisz. Idę do automatu po kawę i do łazienki.
-Obiecuję - na te słowa podniósł dwa palce do góry.
San wyszedł z sali. Gregory wpatrywał się w swoje ręce, które delikatnie muskały skórę pastora. Na chwilę przerwał, aby przysunąć sobie krzesełko bliżej łóżka. Jego palce znowu powędrowały blisko ciała pastora. Zaczął delikatnie poprawiać narzutę. Przez chwilę zobaczył osiniaczony brzuch wokół zoperowanej rany.
-Co on Ci zrobił? - wydukał podnosząc wyżej materiał i przyglądając się opatrunkowi z uwagą. Wszystko zdawało się wyglądać dobrze.
"Miał dużo szczęścia" - pomyślał.
Tak też było. Mimo straty dużej ilości krwi, rana szybko się regenerowała. Przez to Erwin zaczynał pomału odzyskiwać przytomność. Nie sądził, że po przebudzeniu spojrzy w oczy swojemu przyjacielowi.
-Monte? - wychrypiał do niego.
-Boże, Knuckles. Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że się obudziłeś - powiedział przykrywając spowrotem jego brzuch i łapiąc go za rękę.
Zdał sobie sprawę z tego co właśnie zrobił. Nie wiedział, czy jest to odpowiednie, ale już ją złapał. Głupio byłoby się wycofać. Odpowiedzią na te myśli był delikatny uścisk od strony Erwina.
-Co się stało ? - zapytał - Gdzie jestem ? - dodał delikatnie podnosząc głowę.
Zasyczał z bólu.
-Co Ty robisz ? Nie podnoś się - Grzegorz złapał jego uniesioną głowę i delikatnie odłożył ją na poduszkę. - Przywieźli Cię tutaj, bo na Mszy pojawił się ktoś nieporządany- odpowiedział na pytanie rannego, poprawiając mu pościel.- Jesteś bardzo słaby. Pamiętasz cokolwiek?
Erwin na chwilę zamilkł. Wyglądał na skupionego. Zamknął oczy, ale nic z ostatnich 5 godzin nie przychodziło mu do głowy.
-Chyba nie - odparł zmartwionym tonem.
-Okej.. Potrzebujesz czegoś?
Pastor znowu się zamyślił. Otworzył szeroko usta. Chwilę potem je zamknął.
-Wody -odpowiedział.
Montanha wstał z krzesełka i rozejrzał się po pomieszczeniu. Wcześniej tego nie zrobił, więc teraz miał na to chwilę.
Ściany były jak zawsze białe, a po środku przechodziła niebieska linia. Wokół łóżek stały małe szafki nocne, w których pacjenci przechowywali najpotrzebniejsze rzeczy. Na niektórych stały wazony z kwiatkami, na innych małe serwetki czy podkładki pod kubki. Obok łóżka Erwina leżała butelka z wodą, szklanka i telefon Sana. Sięgnął więc po wodę i podał ją pastorowi.
-Mogę Ci pomóc się jej napić? - spytał lekko zmieszany. Nie wiedział jak się zajmować kimś, kto właśnie przeżył w swoim ciele wojnę o życie.
-Tak - odparł siwowłosy.
Montanha ponownie usiadł na krzesełku obok. Wyciągnął jedną rękę i pomału podłożył ją pod głowę złotookiego. Przyłożył do jego ust szklankę z wodą, po czym przechylił ją na tyle, aby ten mógł się napić.
-Dziękuję.
W tym momencie San otworzył plecami drzwi do pomieszczenia. Wszedł z dwoma kubeczkami kawy w rękach i pomału się odwrócił.
-Pastor się obudził? - zapytał uśmiechnięty.
-Jak widać - odpowiedział mu, delikatnie podnosząc ręce i wskazując na siebie.
-Bardzo się cieszę.
San podszedł do stolika i odłożył na nim swój kubek. Drugi podał Montanhie.
-Jak się czujesz ?
-Nie najlepiej. Jakby ktoś kręcił mi dziurę w brzuchu. Co mi się stało? Grzesiu mówił coś o Mszy i jakimś człowieku.
-Grzesiu? - San znacząco uniósł brwi i spojrzał na bruneta. Ten tylko wzniósł ramiona. - Chyba mało pamiętasz. Ale spokojnie, lekarz mówił, że prawdopodobnie przez stratę krwi możesz mieć chwilową amnezję. Z czasem wszystko sobie przypomnisz. Montanhy tam nie było, więc ja Ci opowiem co się stało. W skrócie robiliśmy Mszę, ja zacząłem mówić kazanie, a Lucek zbierał tacę. Miał problem z kimś w tylnich ławkach. Poszedłeś tam mu pomóc. Chwilę później już leżałeś na podłodze, tamten uciekał do wyjścia, a Lucjan krzyczał o pomoc.
-Znowu odpuściłeś wizytę na zakonie, choć byłeś już w mieście ?- uśmiechnął się mimo bólu do Gregorego. - Wstydziłbyś się.
05 lekko się spiął. Niewiedza pastora działała na jego korzyść, ale trzeba było mu powiedzieć prawdę. Nie potrafił go okłamywać. Już i tak zachowywał się dla niego okropnie przez ostatnie dni. Zabrał swoje palce, do tej pory robiące szlaczki, z dłoni Erwina. Ten spojrzał na nich pytająco.
-O co chodzi?
-Powiedz mu San, tamci i tak nie dadzą mi tutaj przebywać. Zadzwonię po medyka, że Erwin się obudził. Za długo tutaj byłem- dodał zerkając na zegarek.- Podaj mi ten numer.
San wręczył mu skrawek kartki. Montanha zapisał go sobie w telefonie, a potem oddał ją przyjacielowi. Dopił kawę i zebrał płaszcz z krzesełka. Rzucił ostatni raz wzrokiem na Knucklesa.
-Odpoczywaj. Mam nadzieję, że będziesz chciał się kiedyś spotkać - odwrócił się, założył swoją maskę i wyszedł na korytarz czując piekące go łzy w oczach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro