Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Nice try

-Halo? - Erwin opuścił delikatnie maskę z ust, aby móc się wyraźnie odezwać.

Stał nad komputerem w banku, bo właśnie miał zacząć go rabować.

-Cześć pastor. Sorry, że dzwonię, ale mam pytanie - w tle słychać było syreny.

-Streszczaj się, Monte. Trochę jestem zajęty - spojrzał z przejęciem na ładujący się już panel.

-W czym idziesz na.. no wiesz. Imprezę?

Erwin jęknął cicho.

-Błagam Cię. Ze wszystkich rzeczy na ziemi, musiałeś o to zapytać?

-No tak - odpowiedział, jakby było to coś oczywistego.

Panel się załadował i wydał z siebie charakterystyczny dźwięk. Erwin odłożył telefon na ziemię i powiedział głośno do słuchawki, żeby Montanha dał mu chwilę. Chwilę zajęło mu włamanie do środka, ale trafił za 1 razem, więc mógł wrócić do rozmowy.

-Już jestem - podniósł telefon z podłogi po czym schował laptopa do torby i czekał na otwarcie się drzwi.

-To w czym idziesz? - spytał niecierpliwie policjant.

-Byłem dzisiaj w sklepie.

-O, czyli już coś kupiłeś? - przerwał mu Gregory. - Świetnie. Będę mógł dopasować swój strój.

Erwin tylko głęboko westchnął. Dlaczego on się tak tym przejmował, skoro Gregory bez trudu potrafił zapytać w co się ubrać i wcale nie wyglądał na desperata?

-Mam worek na ziemniaki. Możesz się ubrać jak rolnik, będziemy matching - dodał, pomału wkładając gotówkę do torby z telefonem przyciśniętym przez ramię do ucha.

-No weź. Chciałem ładnie wyglądać. To jednak wesele Sussane - Erwin mógł przysiąc, że Montanha właśnie drapie się po karku.

-Ty zawsze będziesz dobrze wyglądał, Monte. Muszę kończyć, buziaczki.

Odłożył na ziemię torbę pełną pieniędzy, a z środka wyciągnął zapakowaną wcześniej wiertarkę. Podszedł do skrytki i wymierzył wiertło. Gdy zaczął się wkręcać do środka znowu odezwał się jego telefon. Odrzucił połączenie, gdy znowu zobaczył numer Montanhy. Przewrócił oczami. Policjant był strasznie niecierpliwy.

-Już gotowy? Montanha się pruje, że mamy wychodzić, bo chce pogadać z Erwinem - do środka wparował David.

-Że co, kurwa?

-Nie wiem jaki to ma związek. Gadałeś z nim teraz, czy o chuj chodzi?

-Zadzwonił do mnie. Ale jeśli on naprawdę myśli, że po tym, co teraz zrobił, od niego odbiorę to się grubo myli.

-A gotowy  już jesteś? Miał być szybki napadzik, nie mam ochoty na wizytę w więzieniu.

-Już idę. Weź tą torbę - wskazał na materiał.

-Okej. Pospiesz się - David chwycił torbę i zarzucił ją na ramię, po czym wyszedł.

Erwin jeszcze raz wyjął komórkę i wyciszył ją. Nie chciał wpaść w tak głupi sposób, a Montanha był w stanie złapać go tylko przez dzwoniący w tym samym momencie telefon. Już raz taka sytuacja była - wrócił pamięcią do czasów, w których Dorek nie oddał się cały alkoholowi i mieli wspólne akcje. Tym razem policjant pewnie trzymałby Erwina w sali przesłuchaniowej, dopóki nie powiedziałby w czym idzie na to cholerne wesele.

Siwowłosy wstał z ziemi i wyszedł do głównej części budynku. Przez drzwi dostrzegł radiowóz Montanhy, a obok stał jej właściciel. Tak jak podejrzewał Erwin, chciał do niego znowu zadzwonić. Klikał coś w telefonie, po czym przystawił go do ucha. Bliżej stojący negocjator, usłyszawszy jakieś polecenie na radiu, widocznie czegoś nasłuchiwał, ale po chwili zaprzeczył gestem dłoni . Siwy tylko uśmiechnął się pod nosem z satysfakcji. Montanha nie poddawał się jednak. Podszedł bliżej i zaczął machać porywaczom jak szaleniec. Erwin z bolącym sercem nie odmachał. Była to ich tradycja, ale nie chciał tak łatwo oddać policjantowi zwycięstwa.




-Grzechu, co Ty robisz?! - Capela złapał go za kamizelkę od tyłu i pociągnął do radiowozu. - Tobie to naprawdę ostatnio życie niemiłe.

Gregory wsiadł do samochodu tak, że tylko nogi mu wystawały.

-Próbuję pogadać z Erwinem.

-Machając do porywaczy w banku?! Aaa... - Capela wzdrygnął się. - Znowu robią bank?

-Ta.

-Skąd ta pewność? Czyżbyś miał na nowo otrzymać miano korumpa? - uniósł wysoko brew.

-Oj, od razu musisz zakładać najgorsze. Jak zawsze kurwa. Akurat dzisiaj chciałem do niego po coś zadzwonić. Niby odebrał, ale odłożył telefon na chwilę i w tle było słychać takie dziwne odgłosy.. jakby klawiatura.. - zastanowił się chwilę - i w sumie to dźwięki jakiegoś programu. Dziwnym trafem pokryło się to czasowo z powiadomieniem z banku - wzruszył głową w kierunku budynku. - Później chwilę coś mówił, ale stwierdził, że jest zajęty. No to zastanówmy się Capelson - co najlepszy hacker na mieście może porabiać takiego pięknego popołudnia?

-Po pierwsze nie mów tak do mnie - spiorunował go wzrokiem. - Po drugie, może rzeczywiście masz rację. Cofam moje oskarżenia. Brzmi przekonująco, ale niestety za to go nie włożymy do paki. To tylko domysły.

-Wiem, wiem.. Po prostu chciałem dokończyć rozmowę, a jak szybko nie uciekną to nie będę miał jak. Eee, znaczy, jak szybko ich nie złapiemy - poprawił się, widząc minę obruszonego Dantego.

-Oj, Montanha.. - pokręcił głową i zamlaskał z niesmakiem. - A tak w ogóle, co to za pilna sprawa?

Gregory podejrzliwie na niego spojrzał.

-Pytam tylko - Capela wzruszył ramionami.

-Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.

-Nie chcesz mówić to nie, Twoja sprawa - Dante zostawił Montanhę samego w radiowozie.

Ten tylko zaklnął pod nosem.

-Jeszcze się policzymy Knuckles - poprawił swój rondel na głowie i ruszył, aby pomóc Elenie ubezpieczać bank.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro