Nice try
-Halo? - Erwin opuścił delikatnie maskę z ust, aby móc się wyraźnie odezwać.
Stał nad komputerem w banku, bo właśnie miał zacząć go rabować.
-Cześć pastor. Sorry, że dzwonię, ale mam pytanie - w tle słychać było syreny.
-Streszczaj się, Monte. Trochę jestem zajęty - spojrzał z przejęciem na ładujący się już panel.
-W czym idziesz na.. no wiesz. Imprezę?
Erwin jęknął cicho.
-Błagam Cię. Ze wszystkich rzeczy na ziemi, musiałeś o to zapytać?
-No tak - odpowiedział, jakby było to coś oczywistego.
Panel się załadował i wydał z siebie charakterystyczny dźwięk. Erwin odłożył telefon na ziemię i powiedział głośno do słuchawki, żeby Montanha dał mu chwilę. Chwilę zajęło mu włamanie do środka, ale trafił za 1 razem, więc mógł wrócić do rozmowy.
-Już jestem - podniósł telefon z podłogi po czym schował laptopa do torby i czekał na otwarcie się drzwi.
-To w czym idziesz? - spytał niecierpliwie policjant.
-Byłem dzisiaj w sklepie.
-O, czyli już coś kupiłeś? - przerwał mu Gregory. - Świetnie. Będę mógł dopasować swój strój.
Erwin tylko głęboko westchnął. Dlaczego on się tak tym przejmował, skoro Gregory bez trudu potrafił zapytać w co się ubrać i wcale nie wyglądał na desperata?
-Mam worek na ziemniaki. Możesz się ubrać jak rolnik, będziemy matching - dodał, pomału wkładając gotówkę do torby z telefonem przyciśniętym przez ramię do ucha.
-No weź. Chciałem ładnie wyglądać. To jednak wesele Sussane - Erwin mógł przysiąc, że Montanha właśnie drapie się po karku.
-Ty zawsze będziesz dobrze wyglądał, Monte. Muszę kończyć, buziaczki.
Odłożył na ziemię torbę pełną pieniędzy, a z środka wyciągnął zapakowaną wcześniej wiertarkę. Podszedł do skrytki i wymierzył wiertło. Gdy zaczął się wkręcać do środka znowu odezwał się jego telefon. Odrzucił połączenie, gdy znowu zobaczył numer Montanhy. Przewrócił oczami. Policjant był strasznie niecierpliwy.
-Już gotowy? Montanha się pruje, że mamy wychodzić, bo chce pogadać z Erwinem - do środka wparował David.
-Że co, kurwa?
-Nie wiem jaki to ma związek. Gadałeś z nim teraz, czy o chuj chodzi?
-Zadzwonił do mnie. Ale jeśli on naprawdę myśli, że po tym, co teraz zrobił, od niego odbiorę to się grubo myli.
-A gotowy już jesteś? Miał być szybki napadzik, nie mam ochoty na wizytę w więzieniu.
-Już idę. Weź tą torbę - wskazał na materiał.
-Okej. Pospiesz się - David chwycił torbę i zarzucił ją na ramię, po czym wyszedł.
Erwin jeszcze raz wyjął komórkę i wyciszył ją. Nie chciał wpaść w tak głupi sposób, a Montanha był w stanie złapać go tylko przez dzwoniący w tym samym momencie telefon. Już raz taka sytuacja była - wrócił pamięcią do czasów, w których Dorek nie oddał się cały alkoholowi i mieli wspólne akcje. Tym razem policjant pewnie trzymałby Erwina w sali przesłuchaniowej, dopóki nie powiedziałby w czym idzie na to cholerne wesele.
Siwowłosy wstał z ziemi i wyszedł do głównej części budynku. Przez drzwi dostrzegł radiowóz Montanhy, a obok stał jej właściciel. Tak jak podejrzewał Erwin, chciał do niego znowu zadzwonić. Klikał coś w telefonie, po czym przystawił go do ucha. Bliżej stojący negocjator, usłyszawszy jakieś polecenie na radiu, widocznie czegoś nasłuchiwał, ale po chwili zaprzeczył gestem dłoni . Siwy tylko uśmiechnął się pod nosem z satysfakcji. Montanha nie poddawał się jednak. Podszedł bliżej i zaczął machać porywaczom jak szaleniec. Erwin z bolącym sercem nie odmachał. Była to ich tradycja, ale nie chciał tak łatwo oddać policjantowi zwycięstwa.
-Grzechu, co Ty robisz?! - Capela złapał go za kamizelkę od tyłu i pociągnął do radiowozu. - Tobie to naprawdę ostatnio życie niemiłe.
Gregory wsiadł do samochodu tak, że tylko nogi mu wystawały.
-Próbuję pogadać z Erwinem.
-Machając do porywaczy w banku?! Aaa... - Capela wzdrygnął się. - Znowu robią bank?
-Ta.
-Skąd ta pewność? Czyżbyś miał na nowo otrzymać miano korumpa? - uniósł wysoko brew.
-Oj, od razu musisz zakładać najgorsze. Jak zawsze kurwa. Akurat dzisiaj chciałem do niego po coś zadzwonić. Niby odebrał, ale odłożył telefon na chwilę i w tle było słychać takie dziwne odgłosy.. jakby klawiatura.. - zastanowił się chwilę - i w sumie to dźwięki jakiegoś programu. Dziwnym trafem pokryło się to czasowo z powiadomieniem z banku - wzruszył głową w kierunku budynku. - Później chwilę coś mówił, ale stwierdził, że jest zajęty. No to zastanówmy się Capelson - co najlepszy hacker na mieście może porabiać takiego pięknego popołudnia?
-Po pierwsze nie mów tak do mnie - spiorunował go wzrokiem. - Po drugie, może rzeczywiście masz rację. Cofam moje oskarżenia. Brzmi przekonująco, ale niestety za to go nie włożymy do paki. To tylko domysły.
-Wiem, wiem.. Po prostu chciałem dokończyć rozmowę, a jak szybko nie uciekną to nie będę miał jak. Eee, znaczy, jak szybko ich nie złapiemy - poprawił się, widząc minę obruszonego Dantego.
-Oj, Montanha.. - pokręcił głową i zamlaskał z niesmakiem. - A tak w ogóle, co to za pilna sprawa?
Gregory podejrzliwie na niego spojrzał.
-Pytam tylko - Capela wzruszył ramionami.
-Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
-Nie chcesz mówić to nie, Twoja sprawa - Dante zostawił Montanhę samego w radiowozie.
Ten tylko zaklnął pod nosem.
-Jeszcze się policzymy Knuckles - poprawił swój rondel na głowie i ruszył, aby pomóc Elenie ubezpieczać bank.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro