Kłębek nerwów
-Nie odbiera - Carbo niespokojnie chodził z telefonem w ręce w kółko obok motoru.
Byli z Davidem na podziemnym parkingu. Rozdzielili się z czerwonymi znajomymi, aby nie ściągać na siebie uwagi. Nie mieli za to kontaktu z Erwinem, którego po raz ostatni widzieli z krwawiącym Laborantem na pojeździe.
-Jedźmy do sklepu się przebrać, a potem na szpital, może tam będą. Nie mogą nas zatrzymać psiarze, bo się nie dowiemy co się stało.
-Potrzebuje swojej karty do telefonu - Nicollo nie zwracał uwagi na słowa kolegi i dalej mówił swoje myśli na głos. - Wtedy obdzwonię ludzi. Ktoś musi wiedzieć gdzie są - wyciągnął papierosa z pudełka i po kieszeniach szukał zapalniczki.
-Masz ogień - David podszedł do niego po czym zasłonił ręką papierosa trzymanego w ustach Carbo, aby go odpalić.
Nico zaciągnął się i wypuścił dym nad siebie.
-Od razu lepiej. Weź zatrzymaj jakieś lokalne auto, ja w tym czasie skończę palić.
-Jasne, ale później do wieczora unikasz fajek.
Carbo zaczął kaszleć dymem.
-Staryyy... Nie ma takiej opcji. Nie patrz tak na mnie. No dobra.. - zmienił zdanie, gdy Gilkenly nie ruszał się z miejsca czekając na poprawną odpowiedź.
-Zaraz wracam.
David od razu pognał po samochód. Wybiegł z parkingu na powierzchnię i stanął na drodze czekając aż jakieś nadjedzie. Jak na złość na zewnątrz była cisza. Niebo było dosyć pochmurne, wyglądało jakby zaraz miało zacząć padać. Nagle za sobą usłyszał karetkę na sygnałach. Jechała inną ulicą, ale zdążył dostrzec, że kierowała się w stronę plaży. Chłopak zaczął łączyć fakty. Wyciągnął z zatrzymanego przez siebie auta jego kierowcę, który uciekł, połączył w środku kable, aby odpalić silnik i zawrócił po palącego bruneta.
-Wsiadaj - uchylił mu drzwi.
-Daj mi jeszcze chwilę.
-Nie ma opcji. Wywalaj to świństwo - podniósł się ze swojego fotela na tyle, żeby wybić z ręki Carbonary fajkę.
-Ej!
-No kurwa wchodź do tego zasranego auta!
Carbo spoważniał i wszedł do środka widząc nagłą zmianę w zachowaniu przyjaciela.
-Co jest?
David wyjechał z parkingu.
-Widziałem karetkę jadącą w stronę plaży. A wiesz kto miał czekać na wodzie?
-Cholera. Heidi. Czyli udało mu się do niej dojechać.
-Tak, ale musieli kawałek przepłynąć. Nie wiemy co dokładnie się stało. Jedziemy do sklepu, bierzemy pierwsze lepsze ciuchy i może uda nam się ich dogonić.
-Karetki wolno jeżdżą. Myślę, że damy radę.
-Też tak sądzę, ale nie bawimy się w projektantów mody.
Wpadli do przydrożnego sklepiku z ubraniami. Złapali w ręce jeansy, koszule hawajskie i kapelusze, trzymając się swoich założeń. Swoje stroje zostawili w przymierzalni. Kupili także torbę do której spakowali długie bronie, które do tej pory mieli przewieszone na plecach oraz takie same ubrania na przebranie dla Erwina. Postanowili, że na buty mają za mało czasu. Jako zupełnie inni ludzie pojechali na drogę wzdłuż wody.
-Widzisz kogoś? - spytał David rozglądając się po piasku.
-Na razie nie. Kurde, oni mogą być wszędzie. Dzwonię do siwego, może odbierze.
-Dobra, ale dalej się rozglądaj.
Po paru sygnałach w słuchawce wreszcie odezwał się Knuckles.
-Halo??! Gdzie jesteście? Uspokój się stary. Zrób głęboki wdech i wydech. Nie, to nie Twoja wina. Powiedz mi tylko gdzie jesteś. Okej. Zaraz będziemy.
-Gdzie jechać?
-W kierunku szpitala. Heidi powiedziała, że muszą go tam zabrać, bo sama nic nie zrobi.
-To nie brzmi dobrze.
-Bądźmy dobrej myśli. Może przesadza, bo się przestraszyła.
Jednak oboje mieli niemrawe miny kierując się na podane miejsce.
-Szybko, szybko! Pomogę panu go zanieść.
Labo dotarł do szpitala nieprzytomny. Było to spowodowane za dużą utratą krwi. Dia załatwił medyka, który obiecał nie mówić skąd pacjent wziął się na plaży. Erwin i Heidi pilnowali przyjaciela w drodze, choć sami byli roztrzęsieni sytuacją. Dziewczyna poprosiła o tabletkę na uspokojenie i starała się przekonać chłopaka do tego samego, ale Knuckles nie chciał się zgodzić.
-Na trzy. Raz, dwa, trzy - przerzucili ciało nieprzytomnego na nosze.
-Co mamy robić, doktorze? - Erwin szedł za nim krok w krok, ciągle mając na oku Laboranta.
-Niech się pan uspokoi. Teraz pana przyjaciel jest pod profesjonalną opieką, zaraz zajmiemy się tymi ranami. Proszę się zatrzymać, nie może pan dalej wejść - byli pod jedną z sal.
-Niech pan obieca, że zrobi wszy...
-Zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby pana znajomy wyszedł z tego w jak najlepszym stanie - medyk odpowiedział tak, jakby to nie był pierwszy raz, gdy słyszy to zdanie.
-Dziękuję - Erwin mimo wszystko odrobinę się rozluźnił.
Na korytarzu pojawili się David i Nicollo. Zauważyli Heidi i Erwina, więc ruszyli w ich kierunku. David podszedł do okienka za którym był Labo.
-Co się wydarzyło?
-To wszystko moja wina - siwowłosy zsunął się na krzesełko pod ścianą. - Mogłem podjechać po niego wcześniej i nic by się nie stało. Jak głupi na niego patrzyłem.. - w jego oczach znowu pojawiły się łzy.
Knuckles nie posiadając już na sobie presji dowiezienia i zadbania o Quinna poczuł wszystkie towarzyszące mu do tej pory emocje. Nie był w stanie rozsądnie myśleć, czuł, że nie zrobił wszystkiego dobrze.
-Siwy, przestań. Choć tutaj - Carbo podniósł go z siedzenia i przyciągnął do przytulasa. - To nie jest Twoja wina - powiedział mu do ucha. - Równie dobrze ja mógłbym być za to odpowiedzialny, bo to mój plan. Ale nie możemy na to tak patrzeć. Każdy wiedział na co się piszemy, a Labo, nie wiadomo czemu, tak bardzo chciał odstawić swoją część, pomimo braku czasu. Nie przejmuj się stary, wszystko będzie dobrze.
Heidi podeszła do nich i położyła na plecach złotookiego rękę.
-Stracił sporo krwi, dlatego jest nieprzytomny. Ta rana nie jest ciężka, jeśli nic nie zrobiła narządom w jego organiźmie. Przy dobrych wiatrach zostanie mu tylko blizna.
Za plecami usłyszeli ciężki chód kilku osób. Carbo dalej zasłaniał sobą Erwina i tylko przekręcił głowę w tamtym kierunku, żeby zobaczyć kto idzie.
-Hej, musimy stąd wyjść. Teraz - szepnął mu na ucho. - Będziesz szedł przede mną, ja Cię sobą zasłonię. Heidi, chodź na chwilkę - już głośniej odezwał się do dziewczyny.
Bunny spojrzała się za Nico i zrozumiała dlaczego ten chce wyjść. W szpitalu zjawili się policjanci i rozglądali się po salach. Erwin ufając przyjaciołom nie wychylał się poza ciało Nico.
-Jaki masz plan? - spytała Heidi chwytając go pod ramię, aby zasłonić Knucklesa, który dalej był w czarnym stroju.
-Najpierw udamy się do łazienki. Mam w torbie strój, żeby się przebrał plus musicie zmyć tą krew.
-David zostań tutaj i w razie jakichś pytań wymyśl mylną historię.
W trójkę wyszli do innego pomieszczenia. Heidi odsunęła się od Carbo i otworzyła im drzwi do łazienki.
-Ja pójdę do swojej - wskazała na WC dla kobiet.
Gdy była w środku zdjęła z siebie pobrudzoną bluzę i zaczęła energicznie szorować swoje ręce z ciemnoczerwonych plam. Dalej miała w głowie słowa Laboranta, ale nie chciała mówić komuś jego uczuć, podczas gdy prawdopodobnie wyjdzie z wszystkiego cało. Pomyślała jednak, że warto byłoby poinformować Liama o tym, że znajduje się on w szpitalu.
Przejrzała się w lustrze. Parę kropel krwi zastygło na jej policzku, więc również twarz opłukała wodą. Kiedy wycierała się papierem do środka weszła nieznajoma dziewczyna w skórzanej kurtce.
-Dzień dobry - przywitała się z Heidi miłym tonem.
-Hejka. Wiem, że może to zabrzmieć głupio - zatrzymała ją przed kabiną - ale czy nie zechciałaby mi pani użyczyć swojej kurtki?
-Emm.. A mogłabym prosić o kontakt? Nie ukrywam, bardzo ją lubię i wolałabym ją wtedy odzyskać.
-Jasne, dam pani moją wizytówkę - wyciągnęła do niej kartkę z numerem. - Teraz nie mam swojego telefonu przy sobie, ale jak tylko znajdę się w mieszkaniu to się z panią skontaktuję. Dziękuję pięknie - odebrała od niej ubranie i nałożyła je na siebie.
Na zewnątrz jeszcze nie było jej znajomych, dlatego wróciła pod salę operacyjną.
-Byłaś w tym wcześniej? - David od razu zauważył zmianę w jej wyglądzie.
-Nie, ale nie dostałam niczego na zmianę, więc musiałam improwizować. Co z nimi? - spytała ciszej i nieznacznie przechyliła głowę w kierunku policjantów rozmawiających z lekarzem na drugim końcu korytarza.
-Nic wielkiego, szukają kija do dupy. Nawet nie wiedzą o co pytają. Gdzie reszta? - odwrócił wzrok od szyby i spojrzał na dziewczynę.
-Dalej się przebierają. Zaraz wrócą. Ja muszę coś załatwić i też za chwilę będę. Przywieźć wam coś?
-Możesz jemu przywieźć ciuchy, bo te chyba raczej mu się spaliły - wskazał na pomieszczenie, do którego medyk zabrał Labo.
-Spoko. Wezmę dla was też coś do jedzenia. Pilnujcie Erwina żeby nie zrobił nic głupiego, oki?
Gilkenly kiwnął jej głową. Heidi uznała to za wystarczającą odpowiedź. Wyciągnęła swoje auto z garażu i pojechała do swojego mieszkania, aby zabrać swoją kartę do telefonu. Uruchomiła simkę i wpisała Liama w wyszukiwarkę kontaktów, ale nikogo takiego nie znalazła. Obstawiała, że nie ma do niego numeru, więc zadzwoniła do swojego taty.
-Hej, Kui.
-Co się stało? Wszystko okej? Czemu dopiero teraz się odzywacie?
-Nastąpiły pewne komplikacje. Chłopcy uciekli, ale Labo.. Labo oberwał metalem, jest w szpitalu. Poinformowałbyś o tym jego kolegę?
-Którego?
-Liama. Mijałam go parę razy na BSie jak siedział z Burgirem.
-Oh. No tak. Zaraz to załatwię. Przyjadę do was na szpital, jeśli to nie problem.
-Jasne, ja też tam będę tylko w coś się przebiorę i kupię kawę dla chłopaków. To może być jeszcze ciężki dzień.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro